< > wszystkie blogi

Powiało nudą

Od dziś zawsze będę kończył, to co zacz...

Dzień życzliwości

21 listopada 2011
Ponieważ dziś obchodzimy dzień życzliwości, postanowiłem po nikim nie jeździć, nie narzekać na ludzką głupotę i w ogóle udawać szczęśliwego i życzliwego. Najlepiej by było się w ogóle nie odzywać. Zamiast wpisu będzie dziś więc opowiadanie...
- Gdzieś go schował? - Kazimierz miotał się po mieszkaniu w poszukiwaniu lewego buta. - Nie patrz tak na mnie, tylko pokaż, gdzie go zaniosłeś! Owczarek niemiecki o przekornym w stosunku do swojego charakteru, imieniu Brutus, wczołgał się pod łóżko i wodził za panem smutnymi oczami, oblizując się od czasu do czasu. - Zeżarłeś go, prawda? Masz, wąchaj. Szukaj drugiego - Kazimierz podetknął to, co pozostało z chińskiej pary podróbek Adidasa Brutusowi pod nos. Pies uciekając przed zapachem, który unosząc się z buta, rzucał cień na przeciwległą ścianę, a następnie wczołgał się głębiej pod łóżko. - By cię szlag, zawszony kundlu - cisnął ze złością butem pod łóżko chybiając o kilkanaście centymetrów. - Jestem pewien, że to twoja sprawka. Przez ciebie spóźnię się do kopalni. Pół godziny później mieszkanie wyglądało, jakby ktoś usilnie czegoś szukał i usilnie nie udawało mu się tego znaleźć. Właściwie, to gdyby ściany były osmalone, można by dorobić do całej tej sytuacji dość zgrabną historię o zamachu bombowym. Tym bardziej, że na środku pokoju ktoś leżał. To, że był w jednym kawałku i wydawał z siebie dźwięki, które głównie przybierały formę wulgaryzmów i przekleństw rzucanych na jakiegoś Brutusa, lekko obalało teorię o eksplozji. - Wygrałeś pomiocie szatana - Kazimierz sięgnął po telefon i wybrał numer. - Dzień dobry szefie... Tak wiem, że od... Nie... Aha... Wiem, o której jest odprawa... Jak mi szef pozwoli dość do słowa, to może uda mi się wreszcie powiedzieć, że biorę dzisiaj urlop na żądanie... Tak, ale jak szef słusznie zauważył, nie uda mi się być dziesięć minut temu w pracy... Tak, będę jutro... Do widzenia - słuchawka wylądowała na widełkach. - Ty mnie też bufonie jeden! - No dobra, skoro i tak dziś nie pójdę już do roboty, to skupmy się. Gdzie mogłeś władować ten cholerny but. Wróciłem wczoraj... Dzisiaj z baru - pies wychylił łeb z kryjówki i popatrzył smutno na pana. - Tak. Wiem, że byłem lekko wstawiony, ale poszedłem do kuchni i dałem ci jeść... Czekaj, czekaj... Kazimierz podszedł do lodówki otworzył ją, a następnie drzwiczki zamrażalnika. - Hmmm... Przynajmniej już nie śmierdzi... Nie uda mi się tego zwalić na ciebie, prawda? - Brutus zaskamlał cicho. - Skoro tak, a dzień i tak zmarnowany, to trzeba by tu ciut-ciut ogarnąć. * * * - Przerywamy nasz program by podać tragiczną informację. Dziś rano w kopalni "Wujek" doszło, około godziny jedenastej do wybuchu metanu. Na razie wiemy o trzynastu ofiarach śmiertelnych oraz dwudziestu ośmiu rannych - Kazimierz wyłączył radio. - No to wygląda na to, że but w zamrażalniku uratował mi życie. Brutus, pilnuj domu. Jadę do kopalni. Właściwie, po kiego ci to mówię, jesteś psem. Chyba muszę cię wymienić na żonę, czy cuś... * * * - Jak jeździsz baranie!? - Kazimierz krzyknął za zielonym Polo, które niemal otarło się o niego, kiedy wysiadał z tramwaju. Puścił się biegiem w kierunku bramy swojego zakładu pracy. Po chwili zniknął. Ekipa drogowców przyniosła barierki i ogrodziła nimi studzienkę kanalizacyjną, z której zapewne jakiś złomiarz zwinął klapę. - Czy ludzie nie mogli by trzymać się wyznaczonego harmonogramu? Później tylko trzeba kombinować - Śmierć otrzepał o siebie swoje ręce, utrącając u jednej z nich paliczek palca serdecznego prawej dłoni.
 

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Autor
O blogu
Najnowsze posty
Najpopularniejsze posty

Napędzana humorem dzięki Joe Monsterowi