< > wszystkie blogi

Powiało nudą

Od dziś zawsze będę kończył, to co zacz...

Bitch czy mieć?

17 lipca 2009
Zmiana za zmianą i zmianą pogania. Nie wszystkie zawsze idą ku dobremu. Większość, które mnie "kopły" w zad zostało wymuszonych. To właśnie dzięki nim jakoś nie mam większego nastroju na pisanie. Wygląda też na to, że wpadłem w cug, bo zastanawiam się nad kolejnymi, tym razem już z wyboru.

Zanim jednak przejdę do sedna wpisu, chciałem się wytłumaczyć z tego, ciut przyosobistego, wstępniaka.

Zaczynając "blogować" postanowiłem, że odpuszczę sobie prywatne opowieści o sobie bo, za przeproszeniem, guzik kogokolwiek obchodzi, że przemoczyłem sobie buty, żona mnie zdradziła czy pies nawalił mi na środek pokoju. To moja sprawa i moje problemy, a nie całego świata, jak się niektórym "blogerom" wydaje. Jednakże na potrzeby tego wpisu powinienem powiedzieć, że zostałem skonfrontowany z rzeczywistością, i jedną z tych zmian było to, że musiałem poszukać sobie nowego zajęcia, o które nie było do końca łatwo. W końcu jednak się udało, i ogólnie rzecz ujmując, zajmuję się tym, co lubię i co mnie pasjonuje.

Jest jednak małe ALE i bynajmniej nie jest to angielskie piwo. Najkrócej można by to podsumować słowami "nie rozumiem, jak można nie rozumieć, że jak z kimś pracuję, to wcale nie muszę go lubić". Nie koniecznie muszę to okazywać na każdym kroku, ale właściwie to wcale, nie mam ochoty utrzymywać z większością kontaktów towarzyskich. W pracy bądźmy profesjonalistami, nasze sympatie i antypatie zostają na wycieraczce i skupiajmy się na wspólnym celu*.

Proporcje pomiędzy ludźmi, którzy wzbudzają moją sympatię do tych, którzy wywołują u mnie, co najmniej, odruch sięgania do kabury po broń, i wyobrażania sobie strzału w ich głowę, z bardzo bliskiej odległości, w poprzedniej jak i w obecnej pracy, są z grubsza podobne. Tyle, że odwrócone.

Zacznijmy może od sprawy, która może się przydać w życiu każdego z nas. Jeśli przy powitaniu masz zwyczaj potrząsać wielokrotnie, długo i energicznie dłoń osoby, którą witasz, wiedz że kiedyś, wcześniej czy później, dostaniesz za to w ryj. Pierwszy, drugi, a nawet trzeci raz, nie zwróciłem na to większej uwagi, ale jak piąty raz z rzędu w tygodniu, mam podać rękę gościowi, który za punkt honoru wyznaczył sobie wyrwać mi ją ze stawów, to gdybym nie był praworęczny i moja prawa ręka nie była akurat zajęta tworzeniem huraganu gdzieś na drugiej półkuli, to zajmowałaby się nokautowaniem mojego "kolegi z pracy". Kiedy ten kończy wyrywać mi górną kończynę jestem mu (i Bogu) na tyle wdzięczny, że już mogę odetchnąć, oraz na tyle wykończony, że bójka raczej nie wchodzi w grę. Na szczęście proceder powtarza się tylko rano, i tylko, kiedy przychodzi później niż ja (niestety niemal codziennie jestem wcześniej). Pożegnanie następuje zazwyczaj z mojej inicjatywy i sprowadza się do krótkiego, indiańskiego hawk. Próby utrzymania ręki w jednym punkcie i tak spełzają na niczym. Gość nic sobie nie robi z faktu, że kiedy ciągnie moją rękę do góry, ona stawia tak silny opór, na ile pozwala moje wątłe ciałko.

Niestety nie jest to jego jedyna wada. Gość został po prostu stworzony do swojej posady. Kiedy słyszę go dwudziesty raz udzielającego tym samym, spokojnym głosem, tego samego prostego instruktarzu, tej samej osobie, to mam ochotę wyrwać mu słuchawkę i powiesić się na niej. A jeszcze lepiej tego, kto znajduje się po drugiej stronie. Facet jest tak potwornie miły i uprzejmy, że aż się niedobrze robi od tej słodyczy. No i na moje nieszczęście, ze względu na to, że jest taki "sympatyczny" nie mam sumienia go obsobaczyć.

Osoba, która najbardziej, do przedwczoraj, działała mi na nerwy, siedzi za mną. Na całe szczęście nie muszę go oglądać, ale wystarczą mi dźwięki, które wydaje "paszczowo". Jeśli po każdym łyku kawy/herbaty/wody czy co tam sobie pijasz, masz tendencję do głośnego spuszczania z siebie powietrza, wydając głośne "AAAHHH" wyrażające, chyba, zachwyt i dumę, z faktu, że udało ci się nie zadławić, zrezygnuj z tego. Już nie chodzi o to, że jest to mało eleganckie, bo jakby było trzeba, i taka możliwość, mógłbym stanąć z wieloma w szranki, w zawodach, w bekaniu i postawiłbym na siebie co najmniej pół swojej pensji, bez zbytniego strachu o swoją przegraną. Ale jak słyszę za uchem takie westchnienia i mlaskanie, sugerujące, jakie było pyszne, średnio co 15 minut, budzi się we mnie krwiożerczy miś koala. Także sposób bycia, który dość ciężko jest opisać, a który subiektywnie odbieram jako traktowanie innych z góry i bez szacunku nie zachęca do efektywnej pracy. Naprawdę jestem bardzo wdzięczny szefowi, że choć ja za krótko pracuję, by otrzymać jakiś sensowny urlop, dał urlop temu gościowi, i miałem dwa tygodnie spokojnej pracy bez sapania za uchem po każdym łyku wypitego napoju.

Skoro już przy szefie jesteśmy, to przejdę wreszcie do tematu, który skłonił mnie do napisania tej notki. Pewnie pamiętacie, że jestem, z grubsza rzecz ujmując, bezinteresownym frajerem. Miesiąc temu, kiedy trafiło się kilka dni wolnego, mimo iż nie mogłem wziąć urlopu, by wydłużyć sobie czas wypoczynku, postanowiłem się "sfrajerzyć" i, i tak, zrobić sobie wolne. Tym razem miałem większą ochotę na czekoladę więc zaproponowałem, że chciałbym pomęczyć się na separatorze. Czasu zajmuje więcej, ale dostaje się 400 gram czekolady ekstra.

- No w zasadzie to nie, ale... ZBYSZEK, POTRZEBUJEMY JESZCZE AB RH+...
- CZEKAJ... NIECH BĘDZIE..
- No dobrze.

Przypadek? Może, choć ja w "przypadki" nie wierzę. Tym samym zamiast kwadransa, załatwiłem sobie półtora godziny siedzenia na fotelu i oglądania CKMów (sic!). Choć specjalnie pruderyjny nie jestem, właściwie to wcale, to jednak jakoś tak... No... Delikatnie rzecz ujmując, jakbym chciał sobie pooglądać tapety i silikon, to poszedłbym do Castoramy. Swoją drogą treść również mizerna.

Ale wracając do głównego wątku... Okazało się, że w poniedziałek wieczorem odbieram telefon, i pani bardzo miłym głosem pyta mnie, czy nie odwiedziłbym PCK i nie kopnął się znów na separator, bo jest dziewczynka na oddziale hemoterapii(?), która potrzebuje codziennie płytek, jej organizm, jeśli o to chodzi, jest bardzo wybredny, a moja krew ma akurat takie antygeny(?), które ona toleruje. Oczywiście zgodziłem się, ale pod warunkiem, że szef da mi wolne. No i następnego dnia stracił w moich oczach, jako człowiek. Wyjaśniłem mu jaka jest sytuacja. Zgodził się dopiero, jak obiecałem, że po zabiegu wrócę do pracy. "Tylko nie zapomnij zwolnienia" usłyszałem za sobą jeszcze na pożegnanie.

Ja rozumiem, że praca dla firmy jest bardzo ważna, że trzeba zarabiać, jednak nawet mnie, który nie ma jeszcze dzieciaków, ciężko sobie wyobrazić, jak ojciec, którym mój szef jest, może być tak nieczułym. Trochę trudno mi uwierzyć w teorię, że myślał, że chcę sobie po prostu zrobić wolne, skoro i tak dostaję zaświadczenie, że oddałem tę krew. Tym bardziej, że robić sobie wolne w środku tygodnia to głupota, chyba że się ma na prawdę dobry powód.

Czasem mam wrażenie, że takich ludzi, z chirurgicznie wyciętą empatią, może nauczyć tylko, kiedy ich dotknie takie samo nieszczęście, kiedy ich dziecko także będzie potrzebowało krwi do przeżycia kolejnego dnia i nie dostanie jej, bo jakiś złamas stwierdził, że obecność pracownika w firmie, jest o wiele ważniejsza, niż darowanie komuś szansy na przeżycie kolejnego dnia. Oczywiście nie życzę mu tego, bo jego dzieciak nie jest winny braku wyobraźni ojca. Natomiast ta sytuacja pomogła mi podjąć decyzję, z którą się zmagam mniej więcej od początku podjęcia pracy w tej firmie. Szanse headhunterów, którzy co jakiś czas namawiają mnie do przejścia gdzie indziej, mimo wiedzy, że właśnie zmieniłem pracę, dramatycznie wzrosły.

Niektórzy wybierają bitch i mieć. Ja jednak wolę być, bo uczucia, że dałem komuś, już w sumie dwa dni życia, nie da się do niczego porównać. Ma ktoś ciekawą ofertę pracy w przyjaznej atmosferze? Obiecuję, że tym razem nie spuszczę jej od razu w kiblu tylko dobrze przemyślę.



* W tym miejscu poruszyłem temat tolerancji i akceptacji, o których chciałem kiedyś napisać, ale Rafał Ziemkiewicz, znany publicysta napisał dokładnie to samo, tylko zapewne o wiele lepiej, niż ja bym to zrobił, zatem polecam przeczytać też jego felieton.


Dla nieposiadających konta na JM a chcących mi nawtykać...


 

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Autor
O blogu
Najnowsze posty
Najpopularniejsze posty

Napędzana humorem dzięki Joe Monsterowi