< > wszystkie blogi

Przypadki i wpadki

...historii takich jak te jest mnóstwo...

O koszu

6 sierpnia 2015
-Tęsknię za nim… - słowa ugrzęzły mi w gardle. Zośka przyglądała mi się badawczo. A może z politowaniem? Nakryłam głowę kocem. Chciałam, żeby ten dzień już się skończył. I następny. I jeszcze jeden. Żeby minęło pół roku. Rok. Nie. Tak naprawdę, to marzyłam o tym, żeby zadzwonił, żeby powiedział, że wtedy przy tych TOI TOI-ach kłamał. Że wcale nie to miał na myśli. Telefon milczał w zaparte.
Zauroczony człowiek, to dziwny człowiek. Euforyczny stan, w którym się znajduje przyćmiewa wszystko inne. Niepowodzenia w pracy – to nic. Jestem przecież taka zauroczona. Kłótnia ze współlokatorem – to nic. Jestem przecież taka zauroczona. Na twarzy banan, taki naprawdę urodzajny. Tak, byłam zauroczona. Zośka była na zakupach z serii „muszę uratować GyL z obsesji jej fatalnego zauroczenia”. Były więc lody – roztopione, popcorn, który przypalił się w mikrofalówce i ciepłe wino. Podała mi kieliszek wypełniony po brzegi. -Mondżi, ty cierpisz? – Zośka ze zdumieniem przyglądała się jak duszkiem opróżniam kieliszek. -Nalejesz mi jeszcze? To nie była miłość jak z „Przeminęło z wiatrem”. To w ogóle nie była miłość. Po prostu uznałam, że gość jest spoko. Normalny. Nosił czyste trampki i nie miał brudu pod paznokciami. Potrafił nawet napisać SMS-a bez błędów. Ba! Wiedział też do czego służy znak zapytania i wykrzyknik! No i czasem udawało mu się mnie rozśmieszyć. Może był trochę za niski. Może miał trochę zbyt pyzatą buzię. Ale nie śmierdział. A kiedy spotkaliśmy się na dworcu to zabrał moją torbę i zaniósł do samochodu. Prawda, że ideał? Tak naprawdę, to nic się nie stało. Dostałam zwykłego, normalnego kosza. Na Woodstocku. Pod TOI TOI-em. Śmierdziało.
 

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą

Napędzana humorem dzięki Joe Monsterowi