Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Ciężkie powroty XVII

45 341  
191   11  
Kliknij i zobacz więcej!Czy to Mielno, czy Bruksela. Czy to działka, czy akademik. Czy to tanie wino, czy przednia wódka - zawsze impreza dobiega końca i potem trzeba wrócić. No i wtedy już zaczynają się ogromne schody.

Jeśli jednak nie chcesz niczego gubić, mamy najlepszą z możliwych rad! Nie pij!

JUWENALIA

Ostatnio przygotowaliśmy się świetnie na Juwenalia: kumpel z Kudowy Zdroju przywiózł czeską kontrabandę w postaci 5 litrów spirytusu (zaznaczę, że na dwa dni miało to wystarczyć dla 7 osób). No więc pierwszy dzień, koncerty, więc rozrobiliśmy sobie w 5-litrowej banieczce dwa literki. Dżentelmeni nie piją takich mocnych trunków przed południem, więc wychyliliśmy po 4 browarki i ruszyliśmy zbitą ekipą na imprezkę. Na miejscu okazało się, że jest kupa znajomych, więc z gwinta tego spirytusu nie będziemy pić. Tak więc kolejeczka browarka znowu, żeby kubki były.
Powiem tylko, że po wypiciu spirytusu z kubków 0,5 litrowych pamiętam tylko pierwszy koncert... Kumple mi opowiadali, że się świetnie na reszcie imprezy bawiłem, padając przy okazji na glebę nie raz i nie dwa... Pamiętam tylko jak poszedłem się odlać i wpadłem w jakąś rabatkę - na szczęście bez obrażeń własnych. Poranek przywitałem na wyżej wymienionej stancji, choć nikt nie umiał mi powiedzieć kiedy i jak tam doszedłem....

MOTYWACJA

Kiedyś, w trakcie suto zakrapianej imprezy stwierdziliśmy, że siedzenie w domu jest do dupy i czas wyjść. Wybór padł na "pieniek" (studenci z Pułtuska będą wiedzieli o co chodzi). A żeby nie było nudno wzięliśmy ze sobą wiatrówkę, coby postrzelać do puszek dla rozrywki. Po pół godzinie bezowocnych prób trafienia puszki stojącej 30 metrów od nas kumpela rzuciła, że rozbierze się dla tego, kto trafi wreszcie tę puszkę. Udało mi się za pierwszym razem, choć nie widziałem dokładnie puszki (nie ma to jak dobra motywacja - hehe). Kiedy już nam się znudziło strzelanie i nadszedł czas powrotu do domu ktoś rzucił hasło, że może byśmy się pościgali. Ja zapalony sportowiec - nie było możliwości żebym odmówił. Efekt - zdarte "do mięsa" obie dłonie, poważnie zbity łokieć, uszkodzone kolano i kawałek twarzy. Jak przyprowadzili mnie na stancję, kochani koledzy dezynfekowali mi rany... Bursztynówką....

by diabloo23

* * * * *

WŚCIEKLAKI

Od paru ładnych lat nie mieszkałem już z rodzicami, ale 10 dni urlopu w listopadzie, nie ma gdzie pojechać, więc trzeba odpocząć w rodzinnym Świnoujściu.
Jak ktoś pamięta kino Rybak, to w jego poczekalni zrobiono kiedyś fajną knajpkę Casablanca.
W Zaduszki też trzeba coś robić, więc ze szwagrem poszliśmy do knajpki, w której moja siostra była barmanką.
Piliśmy wścieklaki, więc szybko szło.
Z tego co pamiętam z samej knajpy to:
- zabawa była przednia, choć szczegółów nie pamiętam;
- kumpela koniecznie chciała ze mną zatańczyć. Jak się okazało, że taniec polega na ustawianiu mnie w pionie, dała sobie spokój;
- siostra dostała zakaz podawania świeczek na nasz stolik, po pijaku budzi się we mnie mały piroman, wszystkie serwetki były podpalone.

Ale najlepsze było w domu. Jakoś dotarłem do rodziców, choć pewnie 100% drogi nadrobiłem zakosami, wszedłem do swojego byłego pokoju, rozebrałem się do naga w swoim zwyczaju i położyłem spać. Helikopter jaki miałem do przyjemnych nie należał. Najgorzej jak się zamknęło oczy, więc starałem się zasnąć z otwartymi.
Jakoś się udało, choć najgorsze właśnie nadciągało. Wracająca na imprezę wódka z żołądka na szczęście obudziła mnie wcześniej i zdążyłem dobiegnąć do tronu.
Po chwili nierównej walki, skazanej z góry na niepowodzenie, sponiewierany wracałem do pokoju. Przed samymi drzwiami się zatoczyłem i próbując utrzymać równowagę złapałem telefon wiszący na ścianie.
Nietrudno się domyślić, że nie wytrzymał. Z całym impetem, razem z telefonem władowałem się do szafy. Dobrze, że kotu udało się uciec i na niego nie spadłem. Po chwili wstałem i próbowałem telefon powiesić na miejsce.
A teraz wyobraźcie sobie scenę:
Stoję nago w przedpokoju, mocuję się z debilnym telefonem, z boku rozwalone drzwi do szafy, przerażony kot, a w drzwiach sypialni stoi moja mama, patrząc co się dzieje.
Na co ja do niej beztrosko:
- No co się patrzysz? Do Szczecina chcę zadzwonić...

Na drugi dzień każda próba nawiązania z nią kontaktu kończyła się stwierdzeniem:
- Nie będę rozmawiała z synem pijakiem.

Na szczęście ojciec był bardziej wyrozumiały:
- Synuś, jak mi cię szkoda było jak słyszałem, że się męczysz w tym kibelku...

by skalar7 @

* * * * *

POGROM

Kiedyś mieszkaliśmy w urokliwym domku na pewnym zadupiu Wrocławia. 11 osób w mieszkaniu, właścicieli brak, wolny salon kominkowy (zwany imprezownią). No żyć nie umierać. Jak łatwo się domyślić często żyliśmy (ale umierania też było sporo - na dzień następny). Pewnego pięknego popołudnia (sobota) przychodzi do mnie kumpel z pokoju obok i zaprasza mnie na piwko i grilla w ogródku. Jako że był środek sesji, a ja miałem egzamin w poniedziałek o 7.30, to skwitowałem, że najwyżej na dwa, bo trzeba się uczyć. Była godzina siedemnasta. O godzinie 20 poszliśmy do sklepu po zakupy i przytargaliśmy 2 naleweczki (z kasą krucho było...). Rozpaliliśmy kulturalnie w kominku, wygrzewaliśmy się (sesja zimowa), graliśmy na gitarach - pełna kulturka. O 22 zwróciliśmy uwagę, że naleweczki się kończą, a skąd tu na takim wygwizdowie znaleźć nocny! Zatem z kumplem za telefonik: taksóweczka. Przywiozła dwie naleweczki (wciąż oszczędzamy). Po trzeciej naleweczce na głowę (i drugim kursie taksówki) zabrakło nam drewna do kominka. Szczęściem były meble w piwnicy. Po trzeciej taksówce (tym razem przywiozła sześć sztuk nalewki, na wszelki wypadek) dobraliśmy się do podłogi w garażu... Też drewno przecież! Ale dla niepoznaki porozkładaliśmy pozostałe elementy konstrukcji w miarę równomiernie. Mniej więcej po wypiciu 4 nalewki na głowę zarąbaliśmy nieco drewna sąsiadowi, przekonani, że jesteśmy niewidoczni w ciemności (była 15 w niedzielę, ale cóż...). Sąsiad zauważył, tu chciałem podziękować współlokatorom, co się za mną wstawili, bo ja wybełkotałem tylko "gegebegege" (czy inną głupotę), po czym uciekłem do bezpiecznego salonu kominkowego.
O godzinie 16, po 4,5 wiśniówki i 2 piwach na głowę, poleźliśmy spać.

Ciekawostki:
- z podłogi w garażu zostało 5 klepek może, porozstawianych w odległościach po metr od siebie.
- smar znajdujący się na deskach garażowych całkiem ładnie dymi (cały dwupiętrowy domek był wewnątrz spowity szarą mgłą...)
- kołek do rąbania drewna, który nie mieści się w kominku, po kopnięciu włazi jak masło. Z fragmentem kominka niestety.
- sąsiedzi nie mówili więcej "dzień dobry", nawet gdy mówiłem to pierwszy.
- gitary przeżyły, kac przeszedł w poniedziałek wieczorem, a ja zdałem egzamin (nie wiem jak... nie pamiętam zbyt dobrze)

by knopek82 @

* * * * *

O ŚWIĘCIE PAMIĘTAŁ

Cała historia rozpoczęła się w piątek około godziny 19, kiedy to dostałem telefon że "jest ognisko na plaży i mam k.... ładować d.... do autobusu i przyjeżdżać, ale wcześniej mam jeszcze wpaść do supermarketu i zakupić wódkę, redbulle, kiełbachy i cokolwiek co pozwoli mi się nawalić do nieprzytomności". Długo nie trzeba było mnie namawiać jako że pogoda była bardzo ładna, w końcu 25 maja. Najbliższy super hiper market znajduje się niedaleko domu mojego kumpla, dlatego wpadłem przy okazji po niego i wspólnie udaliśmy się po zakupy. A więc co to ja miałem kupić? Aa, redbulla, 5 zł to sporo jak za taką małą puszeczkę. I wtedy nas olśniło. Promocja! Energy drink "Crazy Wolf" za jedyne 1.49. O tak, zapowiada się "crazy" impreza. Dalsza część opowieści to oczywiście konsumpcja wódki z energy drinkiem i innych używek :P pobudzających do śmiania się ze wszystkiego. Około godziny 1 (tu relacja mamy, że o tej właśnie godzinie zaczęło grzmieć) zobaczyliśmy pierwsze błyski, które jedynie spotęgowały nasz śmiech. Później było już tylko gorzej. Rozpętała się burza, a my znaleźliśmy się w samym jej centrum i to jakieś 2 km od najbliższego schronienia (środek plaży pomiędzy Gdynią Redłowem a Orłowem). Nastrój po prostu jak z jakiegoś horroru. Ognisko, choć było pokaźnych rozmiarów zgasło w przeciągu 3 minut, zaczął też padać grad. Cała wesoła gromadka, nic sobie nie robiąc z walących naokoło piorunów, udała się w stronę jakiegoś bezpiecznego miejsca. Na bulwarze nadmorskim część osób zdecydowała się wrócić do domu, a część dalej pić pod domkiem ratownika. Nagle mój kumpel zorientował się, że zostawił komórkę w torebce koleżanki, która już poszła i w samych bokserkach pobiegł jej szukać. Oczywiście obserwowaliśmy jego szaleńczy bieg, zwijając się ze śmiechu, dopóki nie zobaczyliśmy na horyzoncie "suki" z migającym niebieskim kogutem. Zdecydowałem się na ucieczkę, w sumie sam nie wiem czemu, ale czasami człowiek tak ma po pijaku. Jak się później dowiedziałem, policja nie zwróciła najmniejszej uwagi na kumpla biegającego w bokserkach po bulwarze, ani na znajomych pod domkiem ratownika. Obrałem kurs na przystanek, licząc że uda mi się trafić na jakiś nocny. Po drodze zobaczyłem krzak bzu i wtedy mnie tknęło. Muszę przynieść mamie kwiatki, bo jest dzień matki! Zerwałem naprawdę olbrzymi bukiet, a właściwie gałęzie i tak wyekwipowany zacząłem powrót do domu. Potem mam tylko migawki autobus - dziwne spojrzenia ludzi - dom - zegarek 4 rano. Trzeba znaleźć wazon, bo kwiatki zwiędną. Zacząłem przewracać jakieś naczynia w poszukiwaniu odpowiedniego na mój "bukiet" i nagle zeszła moja rodzicielka. Jej mina bezcenna, widząc mnie przemoczonego, słaniającego się na nogach i dającego jej bukiet bzu i "Wszszyszkiego napszego mamuś". Powiem tyle, że jest kochana, bo zrobiła mi herbatę, podziękowała za kwiaty i poszła spać.

by fajnieds @

* * * * *

LEKKIE POMIESZANIE

Było to za młodu, kiedyśmy jeszcze z kolegami, tudzież z koleżankami na plażę tanie trunki pić chodzili. Lat 16 albo 17 wszyscy mieliśmy, a był to dzień wagarowicza. No to się zebrała cała śmietanka na umówionym miejscu plaży głównej i wyjmujemy wina, piwa, wódki, było tego naprawdę dużo... Generalnie zebrała się tam połowa młodej części miasta i chlanie było naprawdę ciężkie. Jako że zaczęliśmy pić ok. 8 zamiast iść na pierwsze lekcje, to skończyliśmy ok 17 - 18, żeby jeszcze wyglądało, że niby ze szkoły wróciliśmy. Wszyscy ciężko i szerokimi łukami, wyśpiewując na cały regulator co bardziej znane piosenki Metalliki, powłóczyliśmy się na przystanek. Jeden kumpel naprawdę źle wyglądał - generalnie głowa zwieszona, zero reakcji, co jakiś czas jakiś bek i odgłos wstrzymywanego pawia. Więc się ulitowaliśmy nad chłopakiem odprowadziliśmy, a raczej donieśliśmy go do domu, gdzie tam ku przerażeniu matki, wtoczył się i poszedł "do kibla na siku" jak to określił... Cóż, jak się następnego dnia dowiedzieliśmy, coś mu się lekko pomieszało i wszedł do swojego pokoju, rozpiął rozporek, wyjął interes i zaczął lać. Po czym zupełnie spokojnie przeszedł przez kałużę na środku pokoju, zdjął buty i poszedł spać. O tym, że zeszczał się do własnego pokoju dowiedział się dopiero następnego dnia od mamy.

by vlad_carstein @

* * * * *

BĘDZIE BURZA

Było to lat temu kilka, dokładnie 1 lipca 2004. Właśnie podostawaliśmy się z kumplami do liceów, techników itp. i postanowiliśmy to uczcić. Wypad po okolicznych wsiach, coby koleżanki pozbierać i lecimy na małe zakupy. Było nas trzech, koleżanki trzy czy cztery (zabijcie mnie! - nie pamiętam). Zakupy wyglądały obiecująco - 1,5 l jakiejś najtańszej wódy, soczek i na deser litr wytrawnego wina a'la mleko (bo w kartonie). Obóz rozłożyliśmy w lesie, na miłej polance. Rozpalamy ogień, śmiechy, słowem zaczyna się impreza. Nagle kumpel krzyczy, że burza będzie zaraz z piorunami, więc pomysł - szybko trzeba rozpić. Ależ błąd. Piliśmy we trzech i jeszcze jedna koleżanka (reszta nie wyrabiała w takim tempie). Na deserek owo winko i w drogę. Rower ujeździłem niczym John Wayne. Przystanek zrobiliśmy na stacji paliwowej. Siedliśmy sobie przy wejściu, gadamy, ale mi i kumplowi oczy się kleić zaczęły. Podobno wyglądaliśmy prawie jak dwa śpiące przytulone misie (o ile misie haftują sobie na brzuchy). Zostaliśmy sami. Tak przyozdobiony czuję delikatnego kopa ostrzegawczego. Słyszę pytanie "Jak się śpi?". Ciesząc się z uprzejmości nieznajomych odpowiadam, że zajebiście i otwieram oczy. Słyszę tylko "Wypier..., to nie izba wytrzeźwień!" Oczywiście to były psy. Dlaczego nas nie zwinęli - nie wiem. Deszcz zacinał niesamowicie, a my z kumplem - na rowerach i na oczach panów policjantów! - opuszczamy lokal, by za pierwszym zakrętem po zetknięciu z pobliskimi rowami dojść do wniosku, że rowery należy prowadzić. Dogonił nas potem ten trzeci, który odprowadził koleżanki i zdziwiony, że nas nie ma na CPN. Bluzę pięknie wyhaftowaną zostawiłem u kumpla. Zdaje się, że już jej nie posiada.

by cliquer @

* * * * *

TRÓJMIEJSKIE PRZYGODY

Któregoś mokrego dnia września kilka lat temu, otrzymałem pilny rozkaz wyjścia ze śmieciami, a że mieszkam na starym mieście w Gdańsku, to do śmietnika mam około 50 m. Po drodze mijam ławeczkę i tak się jakoś złożyło, że napotkałem kilku ziomków. Koledzy jak to koledzy: chodź na piwko, na chwilkę i spadamy, bo rano do pracy trzeba wstać. Se myślę co mi szkodzi na chwilkę i poszliśmy. Najpierw jednak wylądowaliśmy w McDonald's, a wracając zahaczyliśmy o monopolowy. Ja i dwóch innych kolesi kupiliśmy skromnie po 2 piwka, a jeszcze dwóch pół litra, bo stwierdzili, że się za bardzo najedli i piwa nie zmieszczą. Przez tę całą gadkę stwierdziłem, że też się najadłem i odechciało mi się piwa. Po krótkich negocjacjach zamieniłem się z jednym z ziomków od wódki. I to był błąd, zrobiliśmy flaszkę w 15 minut, po czym kupiliśmy drugą i zrobiliśmy ją w tym samym czasie. Posiedzieliśmy na ławeczce, oczywiście już dobrze wprawieni, no i reszta ziomków zgodnie z obietnicą zaczęła rozchodzić się do domów. Nam jednak było mało jak zwykle i stwierdziliśmy, że podjedziemy do kolesia do Sopotu, który akurat tego dnia był w pracy na jednej z tamtejszych imprez, a że była niedziela 23:00, to lokalik ten jakoś tak zamykano i chcieliśmy go zwerbować. No to w drogę, taksówką 15 minut i jesteśmy, na miejscu okazało się, że zamknęli wcześniej, bo nie było ludzi. Więc z żalu po jeszcze jedną flaszkę i na kolejkę do Gdańska. Wtedy już było ciężko, pamiętam tylko urywki jak miałem dość czystej i razem z ziomkiem goniliśmy pawie po peronie. Po powrocie do Gdańska zachciało mi się lać, więc jak tylko wyskoczyłem z kolejki dałem dzidę za budynek dworca za potrzebą. Przez to wszystko zgubiłem kolesia, błąkałem się przez jakiś czas prawdopodobnie, nie wiem ile, ale pamiętam taki przerywnik, że zauważyłem go na jednym z peronów jak mnie wołał. Szybko udałem się do niego, a wtedy byliśmy na takim etapie, że często robiliśmy głupie rzeczy nie wiadomo po co, a po pijaku to już w ogóle. W związku z czym nie wydało mi się dziwne, że kumpel chciał wbiec do pospiesznego pociągu na początku i szybko wybiec na końcu. Kiedy tylko weszliśmy do pociągu ten ruszył, pamiętam jeszcze tylko jakiegoś kolesia, który podróżował po Polsce na gapę z kijem do bilarda i chował się na półce z bagażami. Z całego wrażenia film urwał mi się już definitywnie. Obudziłem się następnego dnia z wielkim bólem głowy, kiedy pani krzyczała przez megafon Olsztyn Główny. Była godzina jedenasta z groszami, ziomek wyjaśnił mi, że kupił bilety jak byłem się wylać i o 12:00 mamy pociąg powrotny. Po całej akcji stwierdziłem, że następnym razem jak będę z nim pił to wezmę paszport, ale choć było jeszcze wiele ciężkich popijaw, to taka już się nie powtórzyła.

by kowalenko @

* * * * *

CYKLOP

Pięknego, czerwcowego weekendu wybrałam się na wesele znajomych, oczywiście na weselu pełna kulturka, picie umiarkowane, coby się nie zapić w trupa, powrót normalny. Natomiast następnego dnia na poprawinach dałam ostro w palnik, piłam koktajle Mołotowa, piwo, wino, wódkę - wszystko co się nawinęło (zaznaczam, że wtedy akurat była sesja i następnego dnia w poniedziałek miałam egzamin na 8 rano), no i po poprawinach wylądowałam jeszcze w pubie, coby za trzeźwa do domu nie wracać, no i tyle pamiętam tylko. Rano o 6 budzi mnie mama i pyta się, co mi się stało w twarz, bo mam zakrwawioną, na to ja z bólem głowy jakbym pod walec wpadła, patrzę do lustra przerażona i widzę, że mam czoło zdarte na maksa i nos rozwalony i zdarty. Idę dalej, patrzę, że wino z wesela leży wpół wypite na biurku, próbowałam sobie coś przypomnieć, ale było to nierealne. No to jak się skapnęłam, że na 8 egzamin, to szybko do łazienki, tona pudru na tę rozwaloną twarz (wyglądałam strasznie). Jakoś tam się ubrałam i przyjechał kumpel po mnie, jak wsiadłam do samochodu, to on musiał otworzyć okno, bo już dawno takiej gorzelni nie czuł. No i jak zajechałam na uczelnię, skacowana, znajomi jak mnie zobaczyli to zadali mi pytanie "Co się stało?". Okazało się, że oprócz tego, że mam rozwaloną twarz, to jeszcze mam tylko jedno pomalowane oko, bo drugiego zapomniałam. Mówili wtedy na mnie CYKLOP przez cały dzień. A do tej pory nie wiem co się stało, że rozwaliłam twarz, ale domniemam, że podczas ściągania rajstop wyrżnęłam w podłogę. Twarz goiła się 2 tygodnie, ale wrażenia BEZCENNE.

by aaaa (na prośbę)

* * * * *

CZECH Z CZECZENII

Siedzimy sobie w domku nad Narwią w kilka osób i popijamy sobie Króla Puszczy, kolega siedzi na ganku i rozmawia z panienką. Pada deszcz i jest coś koło 22. Nagle kumpel wpada do domku i mówi, że jakiś Czech przyjechał i stawia wódkę. To my kurtki deszczowe na siebie i idziemy do niego. Okazało się, że koleś przyjechał samochodem już w stanie wskazującym. Postawił litra wódki, kilka kawałków karkówki i zaczął polewać (kielonki też miał swoje). Gadka się rozkręciła to okazało się, że koleś jest z Czeczenii, a nie z Czech, i podobno nawet Maschadowa ochraniał. W każdym bądź razie teraz zarabiał na stadionie X-lecia i podobno zna wszystkich skinheadów z Warszawy. Cały czas tylko zachęca nas na jakąś imprezę, że nas zawiezie, a rano odwiezie. Jednak impreza z Czeczenami nam mało odpowiadała, to odmawiamy. W końcu około 24 dzwoni jego telefon i go wzywają. Jak wstał, żeby pójść do samochodu to się przewrócił... Fajna wizja jechania przez las do domu. Tak szedł 15 minut do samochodu, gdy nagle przychodzi inny Czeczen, walnął mu blachę, opieprzył, wsadził do tyłu i pojechał. Okazało się, że impreza na którą chce nas zabrać była w domku 100-150 m od naszego, a jego ziomek przyszedł po niego, bo słyszał radziecką muzykę z jego samochodu. Byliśmy tam jeszcze 3 dni i żaden Czeczen do nas nie przyszedł, mimo że też tam jeszcze siedzieli.

by mackowsky

Miałeś jakiś wyjątkowo ciężki powrót lub przeżycie na imprezie? Obudziłeś się na drugim końcu miasta czy Polski i nie wiedziałeś co się stało? Podeślij to wszystko do mnie klikając w ten link, a jak będzie wyjątkowo ciekawy ma szansę znaleźć się na głównej! W temacie maila wpisz powrót.

Znak @ występuje przy nickach niezarejestrowanych użytkowników Joe Monster!

Oglądany: 45341x | Komentarzy: 11 | Okejek: 191 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

27.04

26.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało