Nieoczekiwane złośliwości
losu i zwroty akcji to nie tylko domena hollywoodzkich produkcji! Oto
trzy historyczne wydarzenia, które sprawiają wrażenie napisanych
przez naprawdę pomysłowego scenarzystę!
Nie
da się ukryć, że na zbudowanie niemieckiego okrętu SMS Cap
Trafalgar wydano fortunę. Z resztą nikt tego ukrywać nie
zamierzał. Kiedy liniowiec w 1914 roku odbywał swoją dziewiczą
podróż, pasażerowie dosłownie pławili się w luksusach. Już
same ściany korytarzy i przestronnych sal wypełnione były
przepięknymi, ręcznie malowanymi, pozłacanymi ozdobnikami, a kajuty umeblowano zgodnie najmodniejszym stylem tamtych czasów. Na górnym
pokładzie znajdował się duży basen oraz
wielka, pokryta żółtym
marmurem, szklarnia pełna egzotycznych roślin. Kursujący pomiędzy
Hamburgiem a południowoamerykańskimi portami, okręt był największą
tego typu jednostką na tej trasie i uchodził za uosobienie pełnej
przepychu elegancji oraz wzorowej, niemieckiej inżynierii.
Wybuch I wojny Światowej zastał
tę jednostkę w Buenos Aires. Od razu na pokład weszli
argentyńscy inspektorzy z zamiarem skonfiskowania broni, która
mogłaby się tam znajdować. Jedyne, co znaleziono to stara
dubeltówka kapitana. Liniowiec opuścił port i skierował się do
Montevideo, gdzie po konsultacji z pracownikami niemieckiego
konsulatu, kapitan dostał instrukcje udania się do portu na
brazylijskiej wyspie Trindade. Tam, na SMS Cap Trafalgar czekać
miała kanonierka Eber. Na miejscu, zgodnie z planami, załadowano na pokład
luksusowego okrętu broń i amunicję.
Podróż do ojczyzny byłaby
bardzo utrudniona przez patrolujące ocean jednostki brytyjskiej
marynarki wojennej, więc kapitan niemieckiego krążownika podjął
decyzję o wizualnym stuningowaniu swej "łajby". Usunięto jeden
z kominów (który i tak był atrapą), szklarnia została
przemalowana, zbudowano też atrapę mostka. W ten sposób SMS Cap
Trafalgar upodobniony został do RMS
Carmania – brytyjskiego
liniowca, który
służył na tych wodach jako krążownik pomocniczy
Royal Navy.
Kapitan
SMS
Cap Trafalgar bardzo
liczył na to, że tak zamaskowany
liniowiec
będzie miał szczęście i uda mu
się
przedostać do Niemiec. Tym bardziej, że liniowiec miał od teraz służyć jako rajder w służbie Kaiserliche Marine - marynarki wojennej Cesarstwa Niemieckiego.
Niestety, okręt szczęścia nie miał…
Rano, 14 września 1914 roku do
stacjonującego w tajnej bazie, krążownika zbliżyła się
brytyjska jednostka i rozpoczęła ostrzał. Wymiana ognia trwała
dwie godziny. Przez chwilę mogło się wydawać, że Niemcy wygrają
tę potyczkę, jednak mimo poważnych uszkodzeń Brytyjczykom udało
się posłać wroga na dno. W ten sposób, należący do Royal Navy,
RMS Carmania zatopił niemiecki okręt… który udawał RMS
Carmanię.
9
listopada 1989 roku rozpoczął się gigantyczny szturm mieszkańców
NRD na przejścia graniczne w Berlinie Wschodnim. Wszystko to działo
się na oczach mocno skołowanych, ale i uzbrojonych w karabiny,
oddziałów Grenztruppen der DDR (NRD-owskie Wojska Ochrony
Pogranicza), ale także i MfS (służb Ministerstwa Bezpieczeństwa
Państwa) oraz stacjonujących w Berlinie jednostek Armii Czerwonej.
Prawdziwy eksodus wschodnoniemieckiej ludności mógł doprowadzić
do dramatycznych sytuacji. Tym bardziej, że żołnierze pilnujący
przejścia nie dostali żadnych konkretnych instrukcji odnośnie tego, co mają w tej sytuacji robić.
Parę
godzin wcześniej szef Socjalistycznej Partii Jedności Niemiec -
Günter Schabowski, wrócił mocno zmęczony ze swojej wizyty w
Polsce i miał na antenie telewizji poinformować naród o
pierwszych, nieśmiałych krokach ze strony władz, w stronę kontrolowanego
otwarcia granic.
Podczas transmitowanej na żywo konferencji
prasowej, Schabowski planował przedstawić projekt ustawy wyznaczającej
nowe zasady dotyczące zagranicznych wyjazdów obywateli NRD. Od 10
listopada mieszkańcy Wschodnich Niemiec mogliby zacząć przekraczać
granicę posługując się paszportami i wizami, których otrzymanie
regulowałyby nowe, nieco złagodzone, przepisy.
Schabowski,
prawdopodobnie zmęczony i nie do końca poinformowany o szczegółach
ustawy i opierając się jedynie na jej fragmentach, oznajmił, że
podania o wyjazdy mogą być składane bez przedstawiania powodów i
bez specjalnych warunków, jakie miałby spełniać podróżny.
Ponadto zasugerował, że zmiany w prawie następują „od teraz”.
W efekcie tysiące Niemców rozpoczęło szturm na przejścia
graniczne.
O
tym, co może się wydarzyć jeśli ktoś nie podejmie jakiejś
rozsądnej decyzji wiedział pracujący na jednym z przejść
granicznych,
podpułkownik Harald Jäger, który o mało nie zadławił
się kanapką, gdy usłyszał słowa wypowiedziane przez
Schabowskiego podczas transmisji konferencji prasowej. Jäger
przez 25 lat był wierny reżimowi i posłusznie wykonywał rozkazy.
A teraz… miał raka. Na to, w każdym razie, wskazywały jego
zdrowotne objawy. Szczegółów miał się dowiedzieć następnego
dnia, podczas konsultacji swoich badań w szpitalu.
Przybity i
zmęczony napiętą sytuacją poprosił swojego przełożonego o
instrukcje. W chwili gdy wschodnioniemieckie telewizje transmitowały
przemarsz tysięcy obywateli w stronę granic, Jäger usłyszał, że
ma robić „to, co zawsze”, czyli łapać i (jeśli sytuacja
będzie tego wymagała) strzelać do osób nielegalnie
przekraczających pilnowanego przez uzbrojonych żołnierzy, przejście.
Niedługo
potem Harald wziął też nieoficjalny udział w telefonicznej
konferencji pomiędzy swoim szefem, a przedstawicielem Ministerstwa
Bezpieczeństwa Państwowego NRD. Podpułkownik liczył na
sensowne instrukcje, które mogłyby zapobiec rozlewowi krwi.
„Czy
ten cały Jäger potrafi realistycznie ocenić sytuację, czy jest po
prostu tchórzem?” - cynicznie pytał przedstawiciel Stasi.
Tego
już było za wiele. Wściekły, borykający się z własnymi
problemami, Harald postanowił zrobić to, co uważał za słuszne. O 23:30,
wbrew rozkazom dowództwa, zarządził otworzenie przejścia
granicznego.
Następnego
dnia mężczyzna dowiedział się od lekarza, że nie jest chory. W
ten sposób jeden z czynników, który wpłynął na jego odważną
decyzję, został wyeliminowany…
Pradziadek
Charlesa Henri Sansona był oficjalnym wykonawcą kar śmierci w
Paryżu. To wysoko postawiona poprzeczka. Urząd ten, odziedziczył
później jego dziadek, ojciec, a ostatecznie zadanie uśmiercania
skazańców padło na młodego Charlesa. To on 25 kwietnia 1792 roku,
jako pierwszy dokonał publicznego ścięcia za pomocą gilotyny. O
ile wynalazek ten był wielce skuteczny, to już utrzymanie jego
sprawności wymagało sporych nakładów finansowych, które z
własnej kieszeni pokrywał Sanson. Zdając sobie sprawę, że dalsze
inwestowanie w konserwację i czyszczenie tego urządzenia może
skończyć się dla Charlesa bankructwem, kat
napisał do
rewolucyjnych władz petycję z prośbą o wsparcie.
Podczas
gdy list Sansona utknął w biurokratycznym młynie, kat miał pełne
ręce roboty. Oto bowiem rozpoczęły się dni terroru. Jeden z
czołowych przywódców rewolucji – Maximilian de Robespierre
wysyłał przedstawicieli opozycyjnych frakcji na szafot. Jednego za
drugim. Ten sam polityk, jeszcze parę lat wcześniej, jako młody,
lewicowy idealista,
słynął z płomiennych przemów i krasomówczych
wywodów potępiających karę śmierci! Teraz jednak stał za
machiną, która pozbawiła głów nawet 40 tysięcy obywateli
Francji! Owładnięty szaloną wręcz obsesją zwalczenia wszystkich
swoich wrogów, polityk zaczął robić "porządki" w szeregach
własnego obozu. Dzięki fałszywym oskarżeniom skazał na ścięcie
dwóch innych przywódców rewolucji – Georgesa Dantona i
Jacquesa-René Héberta, czym doprowadził do połączenia sił wśród
zagrożonych kolejną, zapowiedzianą przez Robespierre’a, czystką
przeciwników jego krwawej polityki.
Ostatecznie
Maximilian został skazany na ścięcie.
Ostatnie
chwile wolności Robespierre spędził w ratuszu, gdzie razem ze
swoimi zwolennikami planował wywołać powstanie przeciw Konwentowi
Narodowemu. Niestety do budynku wpadła straż i aresztowała
wszystkich zebranych. W tym Robsepierra, który próbował popełnić
samobójstwo strzelając sobie pistoletem w twarz. Nie udało mu się
to, a kula jedynie roztrzaskała mu szczękę. Robespierre, który
niegdyś słynął z kwiecistych przemów przeciwko karze śmierci,
teraz czekając na własny wyrok,
nie był w stanie wypowiedzieć już
ani jednego słowa.Sanson,
przed wymierzeniem kary, zerwał z twarzy skazanego bandaż, który
trzymał jego pogruchotaną szczękę na miejscu. Podobno Maximilian wrzeszczał
z bólu tak długo, aż jego krzyku nie uciszyło ostrze gilotyny.
Kat,
mający szalenie dużo roboty, nadal jednak nie dostał odpowiedzi
dotyczącej rozpatrzenia jego wniosku o dofinansowanie, które
miałoby być przeznaczone na konserwację jego narzędzia pracy.
Kiedy upomniał się o te pieniądze, usłyszał:
„Dodatkowe środki finansowe z całą pewnością należą się panu.
Problem w tym, że potrzebny będzie podpis Robespierre’a, a tak
się składa, że wczoraj go pan ściął…”.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą