Góry!

28 lutego 2010

Śnieg nawet w Tokio padał, więc co dopiero w górach...


Powiem szczerze, że chyba mam nierówno pod sufitem, że się zdecydowałem. Kto to widział samemu z siebie wstawać o 5:30 w sobotę? Zamiast wygrzewać się w najlepsze do południa pod pierzyną to mi się zachciało spróbować lokalnego białego szaleństwa. Niestety nie jest to rzut beretem z Tokio, więc zbiórka wyznaczona na 6:30. Jakoś się zwlokłem. Cichy był to początek dnia. Ciało niby się obudziło, ale umysł utknął gdzieś na trasie sen-jawa. Ludzie pytali, czy wszystko w porządku, a ja tylko marzyłem, żeby wsiąść do autokaru i zasnąć na kolejne parę godzin.


















Wybieraliśmy się do miejscowości Shiga-Kogen. Mniej więcej o godzinie 7:00 ruszyliśmy sprzed dworca Shinjuku w kierunku białych szczytów (tak mówili). Całość zorganizowała znajoma z pracy, więc wyjazd podany niemal na tacy. Aż grzech było nie skorzystać. Ponieważ Japonia to taki ciekawy kraj, gdzie na autostradach można „mknąć” z maksymalną szybkością 90 kmh, dojazd na miejsce nieco nam zajął. Dodatkowo okazało się po drodze, że z tymi białymi szczytami to nie żartują. Ba, droga też była biała i bez łańcuchów ani rusz. Ostatnia godzina to ciągła wspinaczka po krętych, zasypanych drogach i powszechna biel za oknem. Tutaj naprawdę potrafi padać fest! Ogółem dojazd na miejsce zajął 2 postoje, 4 drzemki, jedną przekąskę i butelkę herbaty jaśminowej – czyli mniej więcej pięć godzin. Warto się było przytelepać. Takich pokładów śniegu to już dawno nie widziałem!




Zaraz po przyjeździe do hotelu i zmierzeniu wzrokiem sopli na budynkach obok, rzuciłem rzeczy do pokoju i poszedłem po sprzęt, który miał mi przez weekend służyć. Jakie było moje zdziwienie, kiedy zobaczyłem, co też na mnie czeka. Powiedzmy delikatnie, ze deska była „nieco” krótka. Zapytałem, czy nie będzie jakiegoś dłuższego modelu, ale uprzejmie mi wyjaśniono, że nie. Cóż, Japonia...




Ruszyliśmy w góry. Śnieg cały czas padał. To sprawiło, ze otoczenie wyglądało jak baza kosmiczna na jakiejś mocno nieprzyjaznej planecie. Śnieżny pył w powietrzu, ledwie widoczny zarys słońca, drzewa, budynki, słupy, znaki wszystko po prostu oblepione. A gdzieś w środku tego wszystkiego my!




Jeździło się super. Tak fantastycznych warunków narciarskich to chyba nigdy jeszcze nie doświadczyłem, a zdarzyło mi się już w paru miejscach na desce być. Piękny, miękki puch – mogłem swobodnie się powygłupiać, bo ewentualne upadki były po prostu niezbyt bolesne. Ilości śniegu przepotężne, zaspy gdzieniegdzie na 2 metry (serio!) – żyć nie umierać. I zjeżdżać ile wlezie, do oporu!




Zresztą tu się nie ma co rozpisywać. Pooglądajcie zdjęcia. Powiem tylko, że to były dwa naprawdę wspaniałe dni! Za trzy tygodnie tam wracam. Nie mogę się doczekać.































































Zdjęcia w większości nie są moje, bo moje ustrojstwo fotograficzne jest raczej nieporęczne. Dziękuję Yumi, Ilonie, Maćkowi i Alfiyi za udostępnienie fotek.

 

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Autor
O blogu
Najnowsze posty
Najpopularniejsze posty

Napędzana humorem dzięki Joe Monsterowi