Dobra energia

18 maja 2010
Gajdzin na moment w Polsce.

Japończycy w maju fundują sobie coś, co nazywa się „złoty tydzień” – to taki piękny okres, w którym przy niewielkim uszczerbku na urlopie można sobie zafundować długie wakacje. Cały kraj rzuca się wtedy na turystykę jak wygłodniała mysz na kawałek goudy. Ceny biletów szybują w górę niczym wahadłowiec Atlantis w czasie startu, a wolnych miejsc w hotelach jest tak dużo jak wody na Saharze. Jednym słowem – szaleństwo. Spora część narodu ucieka w tym czasie z kraju. Postanowiłem pójść tym śladem i wybrałem się odwiedzić… Polskę.

Plan powstał już jakiś czas temu. Pojechać do domu, odpocząć, podładować baterie, spotkać się z ludźmi. Jakby nie spojrzeć to siedzę w tej egzotyce od ponad dziesięciu miesięcy i warto czasem wrócić do swoich. Choćby po to, żeby zauważyć pewne różnice, których się wcześniej nie widywało. Poza tym ponoć nie można powiedzieć, że się gdzieś było, dopóki się stamtąd nie wróci.

Tak, baterie ładuje się w Polsce. Jasne, możecie marudzić, że Polska nie jest ciekawa, że bałagan, że absurd goni absurd, ale wiecie co? Ja i tak lubię ten kraj i ludzi, którzy w nim mieszkają. Zresztą, czy Wy się wczoraj urodziliście, że narzekacie na niedogodności w Polsce? Naprawdę nie wiecie, że pociągi to loteria i brud z czasów Gierka? Zresztą, czy naprawdę jest aż tak źle? Coś niektórzy przesadzają. Jasne, ostatnie zamieszkanie z Przewozami Regionalnymi to fakt, ale powiedzmy sobie szczerze, że jako kraj mamy trochę do nadrobienia i jeszcze trochę zajmie zanim dościgniemy tak zwany „zachód” i będzie „normalnie”. A przez pewien czas trzeba będzie wytrzymać. Są dwie metody – „na marudę” i „na No trudno”. Metoda pierwsza zakłada wyrzucanie z siebie niekontrolowanych ilości żalu i jęków. Wiem, bo i mi się zdarza. Metoda druga zakłada wzruszenie ramionami, uśmiech i stwierdzenie „No trudno”.  Tak właśnie zareagowałem, kiedy pierwszego dnia pobytu wybrałem się na Dworzec Centralny w Warszawie kupić bilet. Z głośników usłyszałem mniej więcej taki komunikat - „Z powodu awarii systemu komputerowego, dane wyświetlane na tablicach informacyjnych są błędne. Prosimy o uważne słuchanie komunikatów głosowych.” Poczułem się, jakby PKP mówiło „Witamy w Polsce.” I mam wielką nadzieję, że żadna niedosłysząca osoba nie próbowała wtedy namierzyć swojego pociągu.

Marudzenia może być oczywiście więcej. Chodniki takie jakieś krzywe i jak zły dzień jest to w dodatku błotem pokryte. Skąd się tam bierze, nie wiem. W metrze ciemno, zarówno na stacji i w wagonach. Ekspedientka w sklepie całą sobą mówi „Czego?” Ale nawet nie wiecie, jak mi tego brakowało!!! Tych absurdów, tych niedociągnięć, wszechobecnego zaskoczenia. Lepiej się zastanówcie, czy rzeczywiście tak bardzo chcecie normalności. Normalność otacza mnie na co dzień, na każdym kroku. Japonia jest pełna logiki. Chodniki równe. Średnie opóźnienie pociągów dalekobieżnych wynosi kilka sekund, ludzie na ulicy chodzą w karnych rządkach. Wszystko zorganizowane, poukładane, na swoim miejscu i zgodnie z procedurą. Nawet nie wiecie, jak to może tak naprawdę męczyć. Ten kraj nie pozwala swoim obywatelom dać się zaskoczyć. Po prostu nie można. Tu chyba nawet panika odbywa się w sposób zorganizowany, mając w pełnym poważaniu, że kłóci się to z ogólnie przyjętą definicją. Procedura na wypadek pożaru, procedura na wypadek trzęsienia ziemi, procedura na wypadek tajfunu, procedura na wypadek ataku Godzilli… I tak dalej.

Przykład. Niedaleko biura mamy pewną ulubioną herbaciarnię, do której udajemy się w ciepłe dni zaraz po obiedzie, żeby wychylić kubek mrożonej herbaty (polecam imbirową). Nie zliczę, ile razy tam już byliśmy. Właściciel nas zna i doskonale wie, kto jaki smak preferuje. Jednak za każdym razem tłumaczy nam jak używać słomek do picia. Ja rozumiem, że za pierwszym razem warto gajdzinowi objaśnić, do czego służy ten kawałek plastykowej rurki, bo w końcu to cywilizacji pewnie nie zaznało i nie wie. Rozumiem również, że przy drugiej wizycie warto wykład powtórzyć, bo w końcu gajdzin, jako człowiek na niższym szczeblu ewolucji, mógł nie załapać za pierwszym razem. Ciężko, bo ciężko, aczkolwiek przyjmę do wiadomości, że przy trzeciej rewizycie też warto powtórzyć, bo przecież szanowny gość z zagranicy mógł czegoś nie zrozumieć i jeszcze sobie oko wybije. No ale za każdym razem? Zawsze?! Ja wiem, procedura, własny świat, harmonia, schemat, ale może by tak wprowadzić jakieś urozmaicenie i nie tłumaczyć już, do czego służy słomka?! Naprawdę zrozumiałem.

Podobnie w pracy. To co, że masz fajny pomysł i chcesz wyjść z jakąś inicjatywą. Jeśli nie jest to zgodne z procedurą to nie masz szans powodzenia. Parę razy się od takich murów proceduralnych odbiłem, więc wiem, co mówię. Ten kraj na dłuższą metę wysysa z człowieka energię jak wampir krew. Dokładnie takie było moje wrażenie, kiedy tutaj wróciłem. Rozmawiałem z grupką innych gajdzinów i stwierdziłem, że Japonia potrafi męczyć, że zabiera inicjatywę, że, co powtórzę, wysysa energię. Wszyscy się zgodzili i potwierdzili, że czują się tak samo, że właśnie dlatego muszą czasami stąd wyjechać na dłuższe wakacje, bo ta normalność sprawia, że wariują.

Nie zrozumcie mnie proszę źle. Absolutnie nie chcę narzekać na Japonię. To jest niesamowity kraj. Zupełnie odmienny kulturowo, bogaty historycznie, potrafiący naprawdę zaskoczyć. Piękne budowle, dziedzictwo kilkunastu wieków, przepyszne jedzenie, mili ludzie, ale wszystko jakieś takie powtarzalne, przewidywalne. Istnieje spore niebezpieczeństwo wpadnięcia w pewną rutynę: dom – praca – dom – spać. I tak cały czas. Powtarzalność, schemat, organizacja. Japonia całą sobą próbuje Cię wtłoczyć w lokalną kulturę i styl życia. Niektórym to może odpowiadać, ja wysiadam. Odnoszę wrażenie, że właśnie ta cecha jest jednym z głównych powodów ogromnych kłopotów Japonii z gospodarką. Po krachu z początku lat 90. praktycznie nie ruszyli się z miejsca. I cały czas próbują pokonać kryzys tymi samymi, „sprawdzonymi” metodami. Od dwudziestu lat się nie udaje. Może jednak czas coś zmienić?

Poza tym naprawdę proszę nie narzekać na Polskę. Tam się dzieje dużo dobrego. Ludzie mają w sobie jakąś pozytywną energię. Naprawdę widać zmiany. W takiej Warszawie na przykład wyrosło bardzo dużo klimatycznych knajpek, o których istnieniu nawet nie wiedziałem. Pojawiły się miejsca, których mi w „stolycy” kiedyś brakowało. Zresztą to właśnie tam przeżyłem jedno z większych zaskoczeń całego wyjazdu. Siedzieliśmy wraz ze znajomymi w Planie B. Zaraz przed knajpą rozłożyła się WARSAW GAMELAN GROUP – kapela grająca tradycyjną indonezyjską muzykę, głównie z Jawy. Dali naprawdę fajny koncert. Ot grupa zapaleńców, która rozkłada się w środku miasta, żeby umilić nieco piątkowy wieczór innym ludziom. Ja chcę więcej!

Na koniec nieco o moim szczęściu do skarpetek witających mnie w przedziale, kiedy rozpoczynam swoją podróż do Tokio z Konina. Dokładnie tak samo było tym razem. Jedynie kolor był nieco inny. W lipcu były szare, w maju obowiązuje granat. Przy okazji… Pociąg był opóźniony o 40 minut. PKP chyba chciało powiedzieć „Nie zapominaj o nas.” Oj uwierzcie, nie da się.



Wielkie podziękowania dla wszystkich, którzy swoją obecnością uświetnili te dwa tygodnie. To dzięki Wam energia mnie wprost rozpiera teraz! W sam raz, żeby aktywnie spędzić ostatnie tygodnie w Tokio.


 

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Autor
O blogu
Najnowsze posty
Najpopularniejsze posty

Napędzana humorem dzięki Joe Monsterowi