Dzień 7 - 15.10.2008

15 października 2008


Problemy na linii biuro podróży-hotel dziwnym trafem musiały się odbić na mnie. Mogliby się jednak nauczyć, że „klient ma zawsze rację” i najpierw sprawdzić wszystko z biurem, a nie od razu lecieć do mnie…

 

Jeszcze trochę, a będę wracał w drzewnianym pudełku z tych wakacji. Dziś nie jestem zapisany do żadnej grupy, bo niestety nie było miejsc, więc siedzę i gnuśnieję. I co? Wieje jakieś 3 w skali Beauforta. Idealny wiatr szkoleniowy ponoć, a ja mogę sobie co najwyżej popatrzeć! Co jeszcze pójdzie nie tak?!

 

Pojechałem do drugiego centrum tej samej szkoły i wypożyczyłem windsurfing. 2 godziny walki z falami, wiatrem i własnymi ograniczonymi umiejętnościami. Było super! Stwierdziłem, że wrócę na piechotę, plażą, a w zasadzie przebrnę przez wody odpływu, a tam gdzie będzie piach to pobiegnę. To niby tylko 4 kilometry, ale w słońcu i pod wiatr trochę to zajęło. Potem jeszcze 10 basenów i trochę ćwiczeń. Mój organizm każdą częścią krzyczy „ocipiałeś facet?!”, ale chyba o to chodziło!!! AUĆ!

Przy okazji idąc przez wody odpływu zdałem sobie sprawę, jak to jest, że z pozoru spokojny nurt może porwać człowieka. W wielu miejscach wybierałem inne przejście, bo robiło się niebezpiecznie głęboko i prąd był zbyt silny, a wyglądało tak niepozornie na pierwszy rzut oka.

 

A jednak ładnie się biuro podróży zachowało. Przeprosili za powstałe zamieszanie i przesłali butelkę dobrego wina. Brawo!

 

I informacja dla wszystkich miłośników zupy chmielowej – San Miguel całkiem niezłym piwem jest. A w porównaniu do Heinekena, którego nierozważnie kupiłem na wieczór to po prostu mistrzostwo świata.

 

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Autor
O blogu
Najnowsze posty
Najpopularniejsze posty

Napędzana humorem dzięki Joe Monsterowi