Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Gdy depresja pociąga do ostateczności i nagle znikąd przychodzi opamiętanie, czyli historia naszego bojownika

31 173  
206   100  
Na naszej grupie reakcyjnej ukazał się taki oto przejmujący wpis:

Mimo, że jestem aktywnym członkiem tej grupy to zdecydowałem napisać się ten post całkowicie anonimowo. Myślę, że mnie prawidłowo skojarzycie.

Obecnie mam 32 lata. Krótko opisując moje życie byłem człowiekiem klasycznie szczęśliwym. Skończyłem studia takie, jakie chciałem skończyć.
- Prowadziłem/prowadzę dobrze prosperującą działalność gospodarczą,
- Z własnej nieprzymuszonej woli wziąłem wcześnie ślub z cudowną kobietą,
- W wieku 25 lat kupiłem mieszkanie od developera i posiadałem w gospodarstwie dwa nowe auta w tym jedno wymarzone - sportowe, czyli hothatch.

Niestety od ponad 10 lat żyję z depresją. Depresją, która spowodowana jest moją dobrocią. Każdemu zawsze byłem w stanie pomoc, każdemu mogłem coś ofiarować, każdy kto zadzwonił do mnie o pomoc - otrzymał ją, najczęściej bezpłatnie. A dzwonili w sprawach, którymi zajmowała się moja firma.

Byłem pewny, że ludzie wokół to osoby, na których zawsze mogę polegać, które niejednokrotnie zaproszą mnie na przysłowiowe piwo, jakiś wypad za miasto i podobne. Bardziej mylić się nie mogłem. Dwa razy dostałem mocny nóż w plecy co powodowało u mnie załamanie, ale poza przybiciem, nie dbaniem o siebie i ogromnym bałaganem wokół - nic więcej nie miało miejsca.

W ramach rozwoju własnej osoby postanowiłem założyć drugą firmę, która również zaczęła dobrze prosperować. Kupowałem kolejne sprzęty, rozwijałem się i nagle… COVID. Pandemia spowodowała, że moja nowo otwarta firma zaczęła ciągnąć mnie bardzo mocno w dół. Miałem oszczędności, więc liczyłem na bardzo szybko koniec tego cyrku i wrócenie do normalności…

…nie dałem rady.

Po półtorej roku pandemii z 400 tysięcy oszczędności nie miałem nic. Mało tego - zacząłem tonąć w długu, który końcem końców sięgnął ponad miliona. Miałem na głowie Urząd Skarbowy (zajęli mi wszystko), ZUS, komorników i prywatnych wierzycieli. Zacząłem pracować dzień i noc w pierwszej firmie, aby odrabiać i ratować to co się dało.

Cała ta sytuacja wpływała negatywnie na moje otoczenie. Pojawiły się również problemy rodzinne - każdy ma swoje granice. Byłem blisko rozwodu, już praktycznie nie mieszkałem w domu.

Zacząłem chodzić do specjalisty. Ten kazał mi się wyprowadzić z domu, ograniczyć kontakty ze wszystkimi i skierował mnie na leczenie tabletkami, którego odmówiłem.

No ale do rzeczy. Rok 2022, od dwóch dni miałem w głowie dramat. Pisałem do wielu osób prośbę o pomoc, mówiłem co się ze mną dzieje. Jedna z bliższych mi osób się zainteresowała, ale wieczorna impreza kilka miast dalej była ważniejsza. Wsiadłem w auto i pojechałem pojeździć, to mnie uspokajało. W wielu rozmowach wspominałem o moim ś.p dalekim znajomym, który uderzył samochodem w drzewo pod swoim domem - osierocił rocznego syna i zostawił żonę.

I niestety. Nagle moją głowę ogarnęła pustka. Przestały mi lecieć łzy i zniknął smutek z twarzy. Przestałem widzieć, słyszeć i racjonalnie myśleć. Była 3 w nocy. Miałem w sobie bodziec, który mnie prowadził i który włączył u mnie tryb autopilota. Straciłem kontakt z rzeczywistością. Rozpędziłem się na leśnej drodze do 230km/h i nie miałem zamiaru skręcać na końcu prostej drogi. Nie chciałem skrzywdzić nikogo innego, a nagle z przeciwka jechał w moim kierunku samochód. Jego światła z reflektorów dotarły do mojej głowy i mnie obudziły. Zatrzymałem się, musiałem wyjść z samochodu i usiąść na poboczu. Wróciłem do domu i nie przekraczałem 60km/h. Powiedziałem o tym żonie i od tego momentu dostałem od niej wsparcie jak nigdy. Kilkunastu osobom kazałem spierdalać ode mnie, przywykłem do trybu samotnika - rodzina mi wystarczy.

Czasami ciężko wyobrazić sobie brak chęci do życia, ale takie coś naprawdę istnieje.


Dodatkowo poniżej zacytujemy kilka komentarzy, które też uważamy za wartościowe.

Obecnie jestem w bardzo podobnym momencie. Jeszcze nie znalazłem wsparcia i jest mi w chuj ciężko. Nie wiem co będzie, ale nie dam się. Szkoda tylko, że to tak potwornie boli i że pierwszą myślą po przebudzeniu jest powrót do sytuacji, w której się znalazłem. Uczucie bezsilności jest nie do zniesienia. Pocieszam się faktem, że walcząc z całych sił kiedyś sprawię, że to minie. Nie mam zamiaru się poddawać.

Znam to doskonale. Obecnie sam jestem na dziennym oddziale. Terapia i bliskie osoby pomogą. Będzie dobrze, deprecha to bestia, z którą można wygrać.

Nie jestem żadnym specjalistą, ale gdyby ktoś z was potrzebował, tak zwyczajnie rozmowy to możecie pisać do mnie na priv. Nie poddawajcie się nigdy!


Temat depresji często jest bagatelizowany. A przyznanie się z korzystania pomocy psychologa, psychiatry czy terapeuty naraża człowieka na wyśmiewanie czy izolacje "bo On/Ona chodzi do psychiatry" choć w całym społecznym zapatrzeniu się na świat zachodni nikt nie dostrzega tego, że tam ludzie polecają sobie terapeutów, że to coś zupełnie normalnego, bo stabilność psychiczna jest najważniejsza w poprawie komfortu życia.

Mnie wk***wia, gdy niektórzy ot tak rzucają "mam depresję", bo mają zwykłego doła. Depresja a smutek to dwie różne rzeczy. Wtedy zwykle pytam, czy ma "zdiagnozowaną depresję". Takie bagatelizowanie tej choroby wpływa na błędne postrzeganie osób rzeczywiście chorych (i słynne porady typu "idź pobiegaj"*). Depresji lata temu poddał się mój brat, którego już nie ma z nami. Nie było nic po nim widać. Zdziwieniem był sam fakt, że on sam zdecydował się udać do psychiatry. Depresję zdiagnozowano, ale niedługo potem brat odebrał sobie życie. A zjawisko, które mnie wk**wia nawet nazwałem: depresja atencyjna. Nawet żona ma zakaz mówienia mi "I'm depressed" chyba że ma zamiar wybrać się do specjalisty.
* - tak, wiem że ta porada wraz z terapią akurat ma sporo sensu i wielu pomogła, ale chodzi mi o zjawisko "głupich porad na smutek".

Depresja to największa k**wa. Przechodziłem lata temu, od dorosłego życia regularnie się o nią ocieram przez stres, na szczęście zawsze w odpowiednim momencie udaje się wywinąć.
Nie życzę nikomu tego stanu.

Ogólnikowo, można mieć depresję spowodowaną przeciążeniem psychiki (jak w Twoim przypadku) lub farmakologiczną (chemia w mózgu nie działa prawidłowo i niezależnie od tego, jak dobrze nam się układa, poziom serotoniny i dopaminy będzie do dupy). Szczęściem w nieszczęściu, masz to pierwsze. Potrafisz cieszyć się życiem i jesteś inteligentny. Przez swoją wrażliwość, dałeś sobie wejść na głowę ludziom, na których nie warto splunąć. Niestety otaczają nas tacy, pijawki które bez skrupułów i bezwstydnie, będą doić z nas wszystko póki będzie co. Szczęśliwie, masz wsparcie w żonie, co jest największym szczęściem jakie może spotkać człowieka zmagającego się z problemami. Druga połówka. Czytam, że pomimo tego całego syfu udało Ci się kolejny raz stanąć na nogach. To świadczy o Twojej sile. Dobrze, gdy porażki uczą nas pokory, gorzej, gdy sukces tworzy aroganckimi. I tutaj kolejny raz zdałeś egzamin, bo nie stałeś się dupkiem. Ciężką pracą wypracowałeś coś, czego inni będą zazdrościć. Nie zmieniłeś się przy tym w cwaniaka. Powodzenia przyjacielu, krocz przez życie z dumą ale i dystansem. Ostatecznie to wszystko jest tylko zbiorem pogubionych dzieci, które udają że wiedzą co to dorosłość. Nie daj się.

Mnie przed skokiem z balkonu trzymały najpierw koty... i to, że nikt by się nimi nie zajął, a potem leki. Funkcjonuję, melduje się co tydzień na terapii, co trzy miesiące u psychiatry, ale daje rade i widzę malutkie światełko w tunelu, jednak nadal boje się nadchodzącej jesieni-zimy, bo mój biznes jest mocno sezonowy i to właśnie 2 lata temu miałam najgorsze załamanie (w pierwszym roku działalności), ale teraz mam mega wsparcie i wiem, co mnie czeka, więc liczę, że będzie lepiej. Musi być.

Ja tylko wtrącę takiego małego cosika, który jest zapewne oczywisty dla niektórych, ale dla mnie nie był i się namordowałam psychicznie. Miałam stany depresyjne. Wszystko się działo dobrze w moim życiu, ale w każdej wolnej chwili dziwne myśli przychodziły mi do głowy, nie dawałam rady robić niczego więcej niż musiałam. Wracałam do domu i od razu kładłam się do łóżka wyczerpana. Były myśli S, ale na szczęście (?) od dziecka mam tanatofobię, więc sobie tylko o S fantazjowałam. Codziennie. W końcu trafiłam na spotkanie klasowe i usłyszałam rozmowę dwóch koleżanek. Miały tak samo jak ja, dopóki nie trafiły do endokrynologa. Zbystrzyłam się, bo mój ojciec ma niedoczynność tarczycy - postanowiłam iść się przebadać. TSH okazało się wyjebane w kosmos. Myślałam (bo wcześniej kompletnie się tym nie interesowałam), że niedoczynność to w sumie tylko tycie i zmęczenie fizyczne, a ono wpływa również na depresję. Odkąd biorę leki, a to już z 5 lat, ani razu nie miałam choćby cienia myśli typu "moje życie jest bez sensu". Wiem, że to tylko jeden z powodów, ale może komuś się przyda - warto w razie czego ten powód potwierdzić lub wyeliminować.

Od ponad 10 lat zajmuję się głęboko niepełnosprawnym dzieckiem. Na początku jeszcze wmawiałam sobie, że "wszystko będzie dobrze". Później zrozumiałam, że nie będzie i zaczęły się jazdy z psychiką. Obecnie zdiagnozowana depresja i nerwica. Na lekach od kilku lat. Miałam cudowną panią psycholog, ale niedawno zmieniła pracę i póki co nie mogę znaleźć nikogo, kto dawałby mi choć część tego, co ona. Ostatnio jest mi strasznie źle na psychice, z nasilonymi myślami samobójczymi włącznie. Nie mam już siły. Tak po prostu.

Na całą dyskusję zapraszam do naszej grupy reakcyjnej. Wpis z łatwością odnajdziesz...

8

Oglądany: 31173x | Komentarzy: 100 | Okejek: 206 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

27.04

26.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało