Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Co zrobić w momencie, kiedy uczeń zupełnie nie respektuje twoich poleceń, czyli o pracy z trudną młodzieżą szczerych słów kilka

41 967  
197   43  
„Obyś cudze dzieci uczył” – to powiedzenie sukcesywnie nabiera jeszcze bardziej negatywnego wydźwięku. Od dawna w wiadomościach można trafić na informacje dotyczące problemów w szkołach – od założenia nauczycielowi śmietnika na głowę po brutalne pobicie wychowawcy w poprawczaku.
Dlaczego dzisiejsza młodzież, nie tylko ta wywodząca się z patologicznych rodzin, sprawia tyle problemów? Swoje przemyślenia na ten temat przedstawi nam Ewelina – wychowawca, nauczyciel i pedagog specjalny, która... na pierwszy rzut oka wygląda bardziej jakby wracała właśnie z treningu koszykówki. Jak dotrzeć do pokładów człowieczeństwa ukrytych w zbuntowanym nieletnim kryminaliście? Zapraszamy na niełatwą rozmowę o ujarzmianiu młodych przestępców.


– Jak to się stało, że wpadłaś na – karkołomny, wydawałoby się – pomysł pracy z młodzieżą, zwłaszcza tą trudną?

– Zacznę od tego, że skończyłam wielokierunkowe studia pedagogiczne, w tym resocjalizację. Zanim odnalazłam swoją obecną drogę życia, przerobiłam wiele lokalizacji, miejsc pracy i opcji zawodowych. Mam taką duszę, że za długo nie wysiedzę w jednym miejscu. Przez moment pracowałam przy biurku, ale szybko stwierdziłam, że to nie mój klimat. Pracuję z dziećmi i młodzieżą, które mają problem z dostosowaniem się do społeczeństwa, co bezpośrednio dotyka wychowawców, nauczycieli, rodziców, a w późniejszym czasie nas wszystkich. Napatrzyłam się na naprawdę mocne sytuacje, spędzając czas z młodymi gniewnymi. To nie jest łatwa robota – zwłaszcza że w XXI wieku wszystko idzie bardzo do przodu, a okołoedukacyjne zarobki wciąż są kiepskie. Do tego dochodzi odpowiedzialność – niech jedna z dwudziestu kilku osób w klasie przewróci się i złamie rękę, to masz przerąbane. A co dopiero jak pracujesz z trudną młodzieżą.

– Studia dały jakikolwiek obraz późniejszej roboty?

– Szczerze? Nie do końca. Zajęcia były czysto teoretyczne – pokazywali nam, co oznaczają tatuaże na twarzach, jakie zajęcia manualne możemy zaproponować, żeby zająć czas nieletnich zamkniętych w ośrodku... Co tu dużo gadać – uczelnia średnio przygotowuje do późniejszej roboty. Za dużo nie dały mi też praktyki – idąc do pracy, wchodzisz na głęboką wodę. Zwłaszcza w ośrodkach z trudną młodzieżą. Byłam całkowicie zielona, nikt mi nie mówił, co mam robić, ale na szczęście się udało. Mnie przygotowało środowisko, a nie studia.

https://www.youtube.com/watch?v=wTAibxp37vE

– Możesz to rozwinąć?

– Wychowałam się w dobrej rodzinie, ale na wielkim blokowisku, „betonowej dżungli”, jak to ujął w jednej ze swoich piosenek O.S.T.R. Nie mam jakichś większych obaw przed trudną młodzieżą, bo o wiele trudniejszych to ja miałam sąsiadów czy kumpli z osiedla. Napatrzyłam się na nich i ich późniejsze problemy nie były dla mnie szokujące. Trzeba do każdego podejść jak do człowieka – to klucz. Niektórzy nie są traktowani jak ludzie nawet przez rodziców. W ośrodku jesteś zamknięty z grupą, z którą nikt inny sobie nie radzi. Dzieci w jednym z ośrodków, w którym pracowałam, pochodziły z różnych środowisk, ale z automatu zaczynały chodzić do jednej szkoły. Nieraz zdarzało się, że bezsilne nauczycielki wyskakiwały do mnie z krzykiem, że mój podopieczny kompletnie sobie nie radzi z nauką i rozwala im lekcje. Wtedy spokojnie odpowiadałam, że ja mam pod opieką kilkunastu takich delikwentów i wcale nie chodzę z tego powodu do nikogo na skargi. Bądźmy poważni.

– Wiem, że to pewnie temat rzeka, ale jesteś w stanie wskazać główną przyczynę problemów z dziećmi i młodzieżą?

– Będąc w szkole czy pracując w ośrodkach, doskonale widzę genezę tego problemu. Ludzie decydują się na potomstwo, nie mając żadnej instrukcji obsługi – nie wiedzą, jak się z nim obchodzić i jak je wychowywać. Nikt tego nie uczy i większość zajmuje się dziećmi na czuja. To później wychodzi. To, co małolaci wyprawiają dziś w szkołach, to jedna wielka masakra, uwierz. Ale to tylko wierzchołek góry lodowej – ośrodki zamknięte mogę określić słowem „ekstremum”. Ale też nie jest tak, że trafiają tam wyłącznie ci wywodzący się z rodzin dysfunkcyjnych – duża część to dzieci z dobrych domów, z którymi rodzice nie są już w stanie sobie poradzić. Skala problemu jest ogromna. Nie bez znaczenia jest też fakt, że czasy się kompletnie pozmieniały – gdy byłam dzieckiem czy nastolatką, młodzież przede wszystkim spotykała się na dworze, dziś siedzi przy telefonach i karmi kolejne fobie społeczne.

– Masz jakieś sposoby na uczniów, którzy za główny cel stawiają sobie ciągłe przeszkadzanie w lekcji?

– Kiedyś musiałeś siedzieć na lekcji, zachowując względną ciszę, bo pilnował tego nauczyciel i w razie niesubordynacji wyciągał konsekwencje. Teraz jak dziecko rozwali ci lekcję, nie jest to jego wina, bo... tak się zdarza. U mnie takie coś nie przechodzi – pomimo luzu i możliwości wyrażenia siebie, na zajęciach zawsze panuje cisza i dyscyplina. Gdzie indziej bywa natomiast różnie. Wyobraź sobie młodą nauczycielkę, drugi rok po studiach, uczącą dwudziestu paru ósmoklasistów. I o ile „żniwem” są szkoły, kulminację w postaci nastolatków z grubszymi wyrokami mamy w młodzieżowych ośrodkach wychowawczych. Złodzieje, narkomani, dilerzy, uliczni fighterzy w wieku od 13. do 18. roku życia – są tam wszyscy. Zajmowałam się grupą 14 chłopaków w jednym z ośrodków, żaden z nich nie mógł wyjść czy nawet włączyć komputer bez mojej zgody. Nie mają telefonów i... generalnie mogą niewiele.

https://www.youtube.com/watch?v=dHoV8lYY6z8

– Trafienie do takiego miejsca to pewnie szok nawet dla pewnego siebie, młodego gniewnego.

– Są cwaniaki, które każą nauczycielowi w szkole spierdalać i mają wyrąbane na naukę. Potem dostają kuratora, po drodze trafia się jeden czy drugi wyrok i finalnie lądują w ośrodku. Następnie taki typek po dwóch godzinach po przyjęciu siedzi w niemałym szoku, zdarzały się nawet zaszklone oczy, bo nie wie, co się dzieje – w ośrodku są znacznie gorsi od niego, dostaje przydział obowiązków i nie ma możliwości wyjścia.

– Bywa groźnie?

– Zdarzały się nawet napaści na wychowawców – mój kolega dostał nożem pod żebra. Szłam kiedyś na nockę do ośrodka i tuż przed naszym budynkiem zobaczyłam dwie suki policyjne. Okazało się, że panowie z mojej grupy wyskoczyli z krzesłami do wychowawcy – dużego, wydziaranego typa – i zdemolowali piętro. Dorosły człowiek, nawet odbywający wyrok, z tyłu głowy zazwyczaj ma pojęcie odpowiedzialności i dojrzały umysł, albo chociaż żonę czy dziecko na wolności. Szesnastolatek nie ma tej świadomości. Części z nich totalnie na niczym nie zależy.

– A sama miałaś jakieś niebezpieczne sytuacje?

– Raz miałam spięcie z chłopakiem w ośrodku. Przegiął i zaczął do mnie mówić na „ty”, na co nie możesz sobie pozwolić. Resztę grupy wygoniłam do pokoju spać, grzecznie wyszli. Skończyło się tak, że uciekł przez okno z drugiego piętra i tyle go widzieliśmy. Rodzina go nie chciała, policja szukała, ale nie wiem, co dziś się z nim dzieje – bardzo możliwe, że wylądował na ulicy. Ale innych groźnych sytuacji nie było. Jestem babką, która bezproblemowo pójdzie do takiej pracy, gdzie może być różnie i gdzie „normalna” kobieta raczej nie zechce się zatrudnić. Ale pojechałam kiedyś jako wychowawca na kolonię. To był dopiero hardcore (śmiech). 24 godziny w pracy bez możliwości wyjścia.


– A jaka jest największa nagroda w tej całej niewdzięczności? Bo nie wierzę, że nie chodzi też o pewnego rodzaju misję.

– Muszę im tłumaczyć, że coś trzeba zrobić. To duże wyzwanie, ale wprost proporcjonalna satysfakcja i wdzięczność. Wyciągając rękę do kogoś takiego, pokazujesz, że go rozumiesz. „Mi też się nieraz nie chce chodzić do pracy” – zapewniam młodych, nierzadko wprawiając ich w konsternację. Uświadamiam im, że nie różnią się zbytnio od dorosłych – wszyscy mamy czasem podobne przemyślenia, tylko my, dorośli, często potrafimy zatrzymać je w głowie, nie realizujemy wszystkich fanaberii i znamy konsekwencje swojego działania. Wiemy, że jak nie pójdziemy raz czy dwa do pracy, to nas zwolnią i tyle. Nie wszyscy rodzice poruszają w ogóle takie tematy i sprawiają nieraz wrażenie, jakby nie myśleli o swoich dzieciach w kategoriach normalnych ludzi. Przecież to są, do cholery, młodzi ludzie.

– A jaka młodzież jest najbardziej, nazwijmy to, wdzięczna?

– Pracowałam z dziećmi z miast, wsi oraz naprawdę trudną młodzieżą, lubię jednak wyzwania. Jak okażesz się wobec nich w porządku jako człowiek, oddadzą za ciebie życie. Kiedyś szłam z podopiecznymi z ośrodka na boisko, a spotykani znajomi śmiali się, że „hoduję swoją armię”. Kroczyłam wtedy pomiędzy kilkunastoma wyrośniętymi chłopakami – otwierali mi drzwi i nikt nie mógł powiedzieć na mnie złego słowa ani nawet krzywo popatrzeć. To były dzieciaki z trudnych, dysfunkcyjnych domów, gdzie nie miały wsparcia w rodzicach, w szkole były z automatu „naznaczone”, że są z ośrodka, więc ich zaufanie do dorosłych było dość mocno ograniczone.

– Nie wynika to z faktu, że dorośli nierzadko sami są roszczeniowi i niewiele wiedzą o szacunku?

– Jestem wyluzowana, ale jak pracowałam w szkole i słyszałam teksty niektórych rodziców, gotowałam się w środku. Wpisałam kiedyś spóźnienie dziewczynce z trzeciej klasy – kilka godzin później otrzymałam od jej matki wiadomość z pretensjami, dlaczego wpisałam spóźnienie, skoro przywiozła córkę kwadrans przed dzwonkiem. Co to za czasy? Zamiast spytać swojego dziecka, dlaczego nie dotarło na czas na lekcję, rodzic prezentuje postawę roszczeniową w stosunku do nauczyciela. I co ja miałam jej tłumaczyć? Innym razem byłam świadkiem, jak uczeń naparzał swojego kolegę w twarz workiem na buty. Wpisałam mu krótką uwagę o biciu kumpla i dostałam w zamian elaborat chyba na cztery strony – że to jest tylko opinia jednostronna, że to on jest ofiarą, że mam się wytłumaczyć, że chcą zobaczyć monitoring, że chcą dane wszystkich osób, które to widziały... a ja byłam tylko na zastępstwie.

– Pamiętam dumę, jak uciekłem z lekcji oknem. Konsekwencją uwagi był jednak taki opierdol w domu, że ostatecznie pogodziłem się ze standardowymi sposobami opuszczania sali. Dziś rodzice bardzo utrudniają pracę?

– Zdarza się, że uczeń przychodzi do domu, coś tam naściemnia i potem rodzice wyskakują z pretensjami do nauczycieli. Przez takie sytuacje odechciało mi w ogóle być nauczycielem – to dziwne czasy. W mniejszych miejscowościach robota w szkole to jeszcze prestiż, ale w większych miastach mało kto chce pracować w oświacie. Cywilizacja się zmienia, a edukacja zostaje ta sama. Nauczyciele walczą, żeby dorównać do najniższej krajowej. Minister Czarnek wymyślił też, że raz w tygodniu musisz siedzieć w szkole godzinę za darmo, będąc do dyspozycji rodziców, nauczycieli i dzieci. W praktyce to wygląda tak, że cztery godziny w miesiącu „pracujesz” za friko.

https://www.youtube.com/watch?v=ecd4BRhxLRs

– Dzieci są nieporadne?

– Całkiem wyrośnięty jedenastolatek chciał kiedyś, żebym zawiązała mu but, oczywiście myślałam, że żartuje. Okazało się, że wcale nie, a mama i babcia klękały przed nim, żeby mu te buty zawiązać. Wiem, widziałam. Widziałam też na WF-ie dziecko z 6 klasy, które nawet nie miało odruchu złapania piłki. I tu nie chodzi o żadne umiejętności sportowe, a zwykły odruch. To zresztą szerszy temat – niektórzy uczniowie nie wpadną nawet na pomysł, żeby po lekcji spakować książki, dopóki nie powiem im, co mają robić. Dziecko nie umie sobie zapiąć kurtki? To powinna być rutyna! W mojej szkole jest ponad 800 uczniów i jak widzisz te codzienne sytuacje, czasami zastanawiasz się, o co chodzi. Rodzice są często nieświadomi. Może nawet nie zauważają problemu? Nie mają przecież porównania. Od pewnego czasu swoje myśli luźno spisuję na fanpage'u Instrukcja wychowania. Przez swoją działalność przede wszystkim chcę pomagać zagubionym rodzicom, przez co rezultatem będzie pomoc samym dzieciakom. Każdy jest specjalistą w swojej branży. Nie każdy musi być idealnym rodzicem. Od tego są specjaliści, żeby zauważać, uświadamiać i naprawiać.

– Ale rodzice pewnie też trochę nie chcą zauważać problemu, nawet jeśli z tyłu głowy zdają sobie z niego sprawę. Tak przecież łatwiej.

– Żyjemy w czasach fast life, ludzie pracują dużo, żeby się utrzymać i dzieci są trochę zostawione samym sobie. Siedzą w szkołach, chodzą na zajęcia dodatkowe, a w domach często spędzają czas w telefonach albo przed kompem. Gdy coś jest nie tak, często od razu zgłaszają się do nauczycieli czy pedagogów. Nauczyciel za ucznia ma na godzinę od złotówki do dwóch złotych. Musi przekazać wiedzę i nie dysponuje czasem, żeby ich wychowywać. Niestety. Rodzice są równie bezradni – sami często się do tego nie przyznają, ale efekty widać gołym okiem. A problemy nawarstwiają się kosmicznie. W jednym ośrodku miałam kiedyś dziewięciolatka, któremu sąd zezwolił na weekendowe wizyty u mamy. W piątek wieczorem wyszedł na przepustkę, a w sobotę rano mama przyszła z nim mówiąc, że go nie chce i się go boi. Chłopak groził jej, podkradał szlugi. Gdy rozmawiałyśmy, tylko zerkał na nią spod byka.

– Gdy dzieci od małego obcują z najgorszym, chyba trudno spodziewać się po nich nagłego olśnienia.

– Miałam wychowanków tak przesiąkniętych patologią, że w ich ustach wulgaryzmy brzmiały naturalnie. Dziwne, co? To przede wszystkim wpływ rodziców, którzy z domu zrobili melinę i kolejny dowód potwierdzający tezę, że dzieci przejmują do pewnego wieku wszystko od nich. To z pozoru twardzi, już zniszczeni życiem, młodzi ludzie – nawet jak komuś leci krew, zagryza zęby. I ten sam twardziel potrafi czekać, czasami bezskutecznie, przez kilka godzin przy telefonie na kontakt od rodziców. A ci potrafią skrzywdzić, ćpają i upijają się do nieprzytomności. I mimo że dzieci chodziły bite, brudne, głodne i zaniedbane, w dalszym ciągu rzuciłyby się za rodziców w ogień. Zawsze ich bronią i nie mówią złego słowa, choć szybko muszą przez to wchodzić w dorosłość.


– Skoro czasami nawet rodzice mają problemy z takimi dzieciakami, jak kontrolować grupę pełną nastoletnich ekspertów od kłopotów?


– Nie jest łatwo, ale nikt nie powiedział, że będzie. Początki są najtrudniejsze. Musi minąć trochę czasu, zanim grupa cię zaakceptuje i będzie słuchać. Musisz być twardy. W resocjalizacji pierwsze dni są bardzo ważne. Albo się do tego nadajesz, albo nie. Nie ma raczej opcji pośredniej. Podpatrując wielu nauczycieli i wychowawców, zauważyłam jedną istotną kwestię: młodzi ludzie zachowują się tak, na ile jesteś w stanie sobie pozwolić.

– Teoretycy uniwersyteccy w swoich uczonych podręcznikach chyba nie mają recepty na rozwiązanie konfliktów?

– Podręczniki mogą być bardzo interesujące, ale jak wchodzisz w jakąś grupę, musisz reagować. Tu i teraz. Albo to czujesz, albo nie. Tym bardziej w resocjalizacji – możesz być oczytany, zabawny i skończyć kilka szkół, ale dopiero pierwsze dni są weryfikujące. Czy grupa cię zaakceptuje? Czy będą słuchać, gdy powiesz „zostaw to”? Co zrobić w momencie, kiedy małoletni zupełnie nie respektuje twoich poleceń? Tu nie masz argumentów. Zwiążesz go, dasz zastrzyk? Nieraz tylko odwrócisz głowę i już chcą się tłuc, grzebią przemyconym nożykiem w gniazdku czy wracają z przepustki upaleni trawą. Tego nie przeczytasz w książce. Nie dowiesz się, jak poradzić sobie w grupie takich gości. A jeszcze odrób z nimi lekcje! Zwłaszcza że niektórzy nawet po cztery razy z rzędu nie zdawali z klasy do klasy. Powodzenia.

– Tu chyba trzeba wrócić do oklepanego, ale w tym przypadku trafnego powiedzenia: „czym skorupka za młodu nasiąknie...”.

– Dzieci do pewnego wieku to klony swoich rodziców i tak jak ty je ogarniesz, tak mają. Dla niektórych to proste i logiczne, ale wielu o tym nie wie. Jak coś się wali, to myślą, że ktoś to ogarnie za nich albo naprawi się samo. Tak oczywiście nie będzie. Między innymi dlatego postanowiłam założyć Instrukcję wychowania – żeby w dość zabawny (mam nadzieję) sposób uświadamiać rodziców, jak mogą robić pewne rzeczy, które w moim przypadku sprawdziły się niejeden raz. Część z nich myśli, że wyręczanie dzieci, choćby w tym wiązaniu butów, to oszczędność czasu. Byle szybciej. Potem takie dzieci w szkole są wyśmiewane. Izolują się, siedzą w domu, oglądają dziwne rzeczy w necie. Uwierz mi, tych problemów jest masa.

– Często zauważasz, jak rodzice kupują sobie miłość dzieci?

– Ostatnio poszliśmy na jarmark bożonarodzeniowy, niektóre dzieci dostały po kilka stów na jedno popołudnie! Rodzice zamiast kupować i wyręczać powinni zainwestować swój czas, nawet jeśli im się nie chce inwestować w siebie, żeby przekazać dzieciom wiedzę i wartości. Czasami śmieję się, że nawet każde meble są sprzedawane z instrukcją, a to znacznie łatwiejsze do rozgryzienia niż wychowanie dziecka.

– Dzieci dziś zbyt szybko dojrzewają? Nie da się przecież ocenzurować internetów i odciąć nastolatków od pewnych treści.

– Kiedyś rozmawiałam ze szkolną panią psycholog, żeby powierzyła mojej opiece kilka problematycznych osób. Dostałam od razu trzech nastolatków – jedną dziewczynę utożsamiającą się jako chłopak, drugą pociętą, i trzeciego ucznia, który nie mógł sam ze sobą wytrzymać. Wszyscy z dobrych domów. Był tam też chłopak w 5 klasie, który ubierał się jak dziewczyna, nawet robił makijaż. Kiedyś podszedł do niego mój znajomy pedagog i powiedział: „Ja się na makijażu nie znam, ale puder to masz chyba za ciemny”. Przypomnę, mówimy o dwunastolatku.

– Gdy miałem 12 lat, znacznie bardziej niż myślenie o kwestiach okołoseksualnych zajmował mnie mundial we Francji... To paradoks – z jednej strony małolaci dziś chcą być szybko dorośli, z drugiej nie potrafią samodzielnie zawiązać butów.

– Dwóch uczniów spytało mnie, kiedy pójdziemy pograć w kosza, bo bardzo, ale to bardzo chcieliby zagrać. Zapytałam, czy jestem do tego niezbędna. Czy nie mogą zebrać ekipy i samodzielnie pójść po szkole na boisko? Okazało się, że jednego z nich na podwórko nie wypuszcza mama, mógł najwyżej pójść do sklepu pod blokiem. A to duży, spokojny dzieciak, większy ode mnie, ponad 180 centymetrów wzrostu. Rodzice się boją. Dla mojego pokolenia to niewyobrażalne. Nie mieliśmy telefonów, ale jak miałam wrócić o 18, byłam o 18. Rodzice powtarzają, że „Tyle się teraz słyszy i takie są czasy”... A może kiedyś nie było tak rozwiniętych mediów? Co taki dwunastolatek może robić w domu? Odpali kompa albo telefon.

– Zdarzyło ci się kiedyś wybuchnąć, nabluzgać?

– W szkole to niedopuszczalne – jak coś dojdzie do rodziców, jest dramat. To inny świat – tam trzeba chuchać, dmuchać i się pilnować. W ośrodkach ta kwestia odpada. Tam musisz być na levelu dzieciaków. Oczywiście nie żeby kurwować non stop, ale nie dotrzesz do nich, będąc ę-ą. Sama praca z dziećmi jest fajna, gorzej z otoczką. Rodzice, wymogi, dokumenty – to bez sensu. Jestem znana z tego, że nie krzyczę. To dla mnie oznaka słabości. Wolę powiedzieć coś normalnie, zamiast się wydrzeć. Na początku pracy w dość specyficznym środowisku małolaci wkurzyli mnie jednak tak mocno, że straciłam kontrolę i zaczęłam tak się drzeć, że w pewnym momencie zwyczajnie się zakrztusiłam. Wyszło komicznie, wszyscy – łącznie ze mną – zaczęli się śmiać i potraktowałam to jako dobrą lekcję na start.

https://www.youtube.com/watch?v=STxu1iOkjq0

– Co najbardziej motywuje takich małolatów?

– Niektórzy z branży mówią, że nie wierzą w system nagród i kar. A jak w ośrodku skutecznie zachęcić takich czternastu chłopaków? Jeśli oni nie ogarną piętra, ja będę musiała to zrobić po pracy. Gdy nadchodził czas porządków śmiałam się, że na koniec wykonam test białej rękawiczki i jak będzie czysto, włączę im film. Może znalazłby się nawet i popcorn. Nie mają tego na co dzień, więc dla nich to atrakcja. Podczas nauki zaczęłam też przemycać teksty rapowe i nawet pisaliśmy z tego dyktanda! Musiałam jakoś do nich dotrzeć. Kiedyś usłyszałam, że gadają o grach. Rzuciłam mimochodem coś o Diablo – byli strasznie zszokowani, ale nabrali dodatkowego szacunku. Czasami dobrze pokazać młodym, że nie jesteś z epoki kamienia łupanego.

– Zapisujesz w prywatnym notatniku jakieś zawodowe sukcesy?

– Jak chcesz zobaczyć spektakularne zmiany, zapomnij. Pewnie całkowicie nie zmienię im życia, ale jeśli uda mi się powstrzymać któregoś od czegoś głupiego, chociaż ten jeden jedyny raz, to już jest sukces. „Lubisz przypał? Nie lepiej omijać kłopoty i mieć luźną głowę?” – pytam ich. Przypomina mi się pewna sytuacja. Matka chciała wysłać problematycznego syna do ośrodka. Poszłam do dyrektora mówiąc, że on się nie nadaje do ośrodka, że zniszczą mu tam psychikę. Postanowiłam go ogarnąć. Dał sobie pomóc. Skończył szkołę, poszedł do zawodówki, nie jest w ośrodku. Chodzi zadowolony i uśmiechnięty. A matka przez kilka lat nie mogła sobie z nim poradzić. Niektórzy mają problem z emocjami. W tym przypadku tak było. W ramach walki z negatywnymi emocjami zaproponowałam mu sport. Okazało się, że kiedyś chodził na boks. Wrócił na treningi, podszlifował formę, przestał wybuchać w domu, miał miejsce, żeby się wyżyć, wyrzucić wszystko z siebie. Jak nie miał treningów, wychodził na bardzo długie spacery z dwoma swoimi wilczurami. Miał za zadanie je wymęczyć i wytresować. Uświadomiłam mu, jak młode psy, spędzające większość czasu w mieszkaniu, tego potrzebują. Zajęło to trochę czasu, ale poskutkowało, wkręcił się.

– Miałaś swoich adoratorów wśród uczniów?

– Do tej pory mam pudełko od wychowanków i uczniów pełne laurek i liścików! Dostałam mnóstwo serduszek, maskotek i innych dowodów sympatii (śmiech). Choć najmocniejsze wrażenie zrobiła na mnie sytuacja, gdy chłopak z ośrodka podszedł do mnie i powiedział, że chciałby, żebym była jego mamą. A miał mamę i słyszałam, jak mówił do niej, że ją kocha.

– Masz jakąś tajną receptę na dotarcie do najtrudniejszych głów?

– Od dwudziestu paru lat gram w tenisa stołowego. Jest to jeden z nielicznych sportów, który ma tak znaczący wpływ na mózg, serio. Większość ludzi o tym nie wie. Musisz być skupiony. Dobrze się wtedy rozmawia. Podczas gry w tenisa, w kosza albo innej wspólnej aktywności ruchowej, podczas planszówek. Z jednej strony jesteś skupiony na grze, z drugiej wyluzowany. Odciążasz komuś głowę i swobodnie rozmawiasz. W moim przypadku zadziałało to wiele razy.

– A jak kontakty z innymi nauczycielami?

– Nie jestem typem standardowej nauczycielki, zresztą to chyba widać od razu. Raczej omijam pokój nauczycielski. Wolę przybijać piątki z uczniami, śmiać się jak najwięcej, biegać za piłką na boisku i robić dziwne zdjęcia – zapraszam zresztą na swoje strony z fotografiami: na Facebooku i Instagramie/ (śmiech).
4

Oglądany: 41967x | Komentarzy: 43 | Okejek: 197 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

27.04

26.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało