Ponieważ na historię magii w szkołach nie mamy raczej co liczyć, czas aby samemu uzupełnić absolutnie niezbędne informacje. Wiedza przyda się np. na egzaminach wstępnych do Hogwartu.
Można by pomyśleć, że magiczne sztuczki – przynajmniej dopóty, dopóki nie stoi za nimi „prawdziwa magia” – powinny mieć raczej krótki zakres żywota. Wystarczy, że jedna osoba przejrzałaby zamysł i po zabawie. Nic z tych rzeczy – a jedna z najpopularniejszych wciąż sztuczek magicznych liczy sobie już ponad 2 tys. lat. Oddawali się jej
magicy w starożytnym Rzymie (a być może jeszcze wcześniej w Egipcie). Mowa o ustawionych do góry dnem kubkach, w których „w magiczny sposób” pojawiają się i znikają przedmioty, a celem nieświadomego przekrętu widza jest odgadnięcie, pod którym kubkiem znajduje się ukryta wcześniej rzecz.
Jedną z najstarszych książek poświęconych magii – przynajmniej tych znanych i tych spisanych w języku angielskim – jest
The Discoverie of Witchcraft autorstwa Reginalda Scota, wydana w 1584 roku. Nie przypadła do gustu… m.in. królowi Jakubowi I. W czym problem? A w tym, że Scot poświęcił swoją pracę negowaniu istnienia magii i czarodziejstwa oraz objaśnianiu różnych sztuczek – z czego zaś wywodził, że ściganie kogokolwiek za uprawianie magii jest głupotą. Ponieważ jednak polowanie na czarownice było jedną z ulubionych rozrywek średniowiecznych władców i duchowieństwa, dzieło Scota spotkało się z równie potężną co nieuzasadnioną krytyką.
Historyczni magicy nie mieli najłatwiejszego zadania – i to nawet jeśli w danym momencie nie groziło im spalenie na stosie przez żądnych „religijnej sprawiedliwości” władców. Isaac Fawkes, jeden z bardziej popularnych XVIII-wiecznych magików, musiał mierzyć się z regularną satyrą – wykpiwany był za uprawianie
sztuki dla gawiedzi. Wszystkie oskarżenia zbywał jednak w ten sam sposób – chwaląc się na prawo i lewo, ileż to zarobił na swoich występach. Czyli magia może i nieco się przez lata zmieniła, ale pewne mechanizmy pozostają niezmienne. Chała nie chała, byleby się sprzedać dała.
Jedną z gwiazd końca XIX stulecia był Alexander Herrmann, znany magik, ale… nie o nim tu mowa. Mowa natomiast o jego asystentce i żonie, Adelaide Herrmann. Po śmierci męża kontynuowała rodzinną działalność – podejmowała się nawet tzw.
bullet catch, tricku polegającego na schwytaniu w zęby wystrzelonego w magika naboju. Zadanie polegało na tym, by nabój złapać, a przy tym nie dać się zabić, co jest niezwykle efektowne, ale i – wykluczając ewentualne teoretyczne przypadki wspomagania się specjalistycznymi wynalazkami techniki – absolutnie niemożliwe. Spoiler alert: wykorzystanie ślepaków lub nabojów woskowych zdecydowanie zwiększa szanse na powodzenie.
Po podręczniki do magii najlepiej byłoby udać się na Pokątną… ale zakładając, że do Londynu akurat nam nie po drodze, dokąd powinniśmy się skierować? Do historii, oczywiście. W 1634 r. ukazał się np. podręcznik o wdzięcznym tytule
Hocus Pocus Junior, już w podtytule sugerujący, że to zbiór porad, dzięki którym magię opanuje nawet kompletny ignorant. Szczególnie ciekawe są wskazówki dotyczące tego, co powinien posiadać adept: śmiałość i zuchwałość, zwinny środek transportu, ekstrawaganckie słownictwo i bogatą gestykulację, by odciągać uwagę od tego, co istotne. Wzmianka o środku transportu wydaje się tu szczególnie praktyczna.
Za ojca – lub jednego z ojców, jeśli można tak powiedzieć, nie narażając się na grom z jasnego ministerstwa – uważany jest Jan-Eugène Robert, który od żony pożyczył drugie nazwisko, Houdin. To właśnie on uczynił magiczne pokazy bardziej profesjonalnymi. Dopracował sztuczki, wykorzystując zdobycze techniki i znajomość nauki. Mało tego – występował w zwykłym stroju wieczorowym, nie zaś – jak inni w owych czasach – w ekstrawaganckich kostiumach mających mamić publiczność. Robert-Houdin tak bardzo spodobał się władcom francuskim, że te… wysłały go do Algierii na misję, by na podbijanych terytoriach dowodzić naocznie, że „nasza magia jest lepsza niż wasza”.
Gdyby zapytać kogoś o najsłynniejszego magika w historii, zapewne 9 na 10 osób wskazałoby Harrego Pottera (wynika z badań Uniwersytetu Statystyk z D**y). Gdyby jednak przenieść się nieco dalej w stronę realiów, na myśl przychodzi Harry Houdini, słynny specjalista od ucieczek, który swoje sceniczne imię przybrał na cześć Roberta-Houdina. Co ciekawe, z czasem stał się jednym z jego największych krytyków, oskarżając niegdysiejszego mistrza o wszelkie niegodziwości. Ta drastyczna zmiana frontu była dużym zaskoczeniem. Tłumaczono ją natomiast wybuchem ego Houdiniego – oraz narastającą w nim frustracją z powodu krytyki, jakiej nieustannie był poddawany.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą