Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Nietypowe podejście do higieny osobistej, pierwsza spowiedź i inne anonimowe opowieści

58 962  
279   106  
Dziś przeczytacie m.in. o nietypowym podejściu do higieny osobistej, przekonacie się, że na chęci pomocy można się przejechać, poznacie najlepszego szefa pod słońcem, a także matkę, która marzyła o wychowaniu samodzielnego i przebojowego dziecka.


#1.

Jak wiadomo, przed pójściem do pierwszej komunii trzeba się wyspowiadać. Oczywiście na naukach musieliśmy się uczyć grzechów itp. Pewnego razu usłyszałem rozmowę rodziców o tym, że sąsiad żyje bez ślubu i że cudzołoży. Ja wtedy myślałem, że to polega na tym, że mąż zdradza mamusię albo na odwrót, tak nas uczyli. A tu się okazuje, że to życie bez ślubu.

Jako pobożny chłopczyk, który chciał na poważnie podejść do pierwszej komunii, nie mogłem przestać o tym myśleć. Dodam jeszcze, że mieszkałem z siostrą w pokoju, a ślubu z nią nie brałem, no i przestraszyłem się, że cudzołożę. Więc przekonany, że grzeszę, bo z nią mieszkam bez ślubu, poszedłem do spowiedzi i gdy przyszło do wymieniania grzechów, na pierwszy ogień poszedł ten.
Wyobraźcie sobie 8-latka, który mówi, że cudzołoży i księdza, który po chwili wybucha śmiechem w konfesjonale.

Skończyło się na tym, że ksiądz wytłumaczył mi, że nie grzeszę, ale gdy już zacznę, żebym przyszedł. Dziś mam 20 lat i stwierdzam, że nie ma potrzeby, bo nie zacząłem :(

#2.

Nigdy nie byłam zbyt urodziwa. W szkole jak to w szkole, dzieci, zwłaszcza chłopcy nie pozwalali mi zapomnieć o odstających uszach, rudych włosach, krzywym nosie. Coraz to nowsze ksywki, wyzwiska, popychania, śmiech, gdy przechodziłam obok to była norma. O znalezieniu chłopaka mogłam zapomnieć. Teraz jestem już dorosła i mimo wszelkich starań upiększenia się – makijaż, fajne ubrania – marnie mi to wychodzi. Pięknością nadal nie jestem ani nawet nie zaliczam się do grupy kobiet przeciętnych. Trudno się mówi, przyzwyczaiłam się, jestem pogodnym, uśmiechniętym człowiekiem, cały czas liczącym na to, że w końcu miłość mnie znajdzie.

Dwa tygodnie temu zmieniłam pracę na pracę biurową. Mały zespół – sześć osób, trzy babki i trzech chłopaków w jednym biurze. Myślałam, że trafiłam na fajnych, miłych ludzi. Każdy mi tu pomagał, gdy czegoś nie ogarniam, z dziewczynami byłam na „integracyjnej kawie”, chłopaki też OK... Do czasu. Niedawno był Dzień Kobiet. Koleżanki opowiadały mi, jak co roku dostają od kolegów po kwiatku i po bombonierce. Ucieszyłam się, bo mając 25 lat nigdy nie miałam chłopaka, nigdy nie dostałam żadnego kwiatka, prezentu, nic.

W Dzień Kobiet podekscytowana przyszłam do pracy. Zawsze zazdrościłam, czy w walentynki czy w Dzień Kobiet innym dziewczynom, gdy szły z kwiatami, dziś to ja będę dumnie szła z kwiatkiem do domu (jakkolwiek dziwnie to brzmi, że ktoś może cieszyć się z takich rzeczy). Moja radość długo nie trwała. Szłam w stronę kuchni, by zostawić w lodówce obiad, słyszałam, że w środku są chłopaki z naszego biura. Szeptali coś po cichu. Odruchowo stanęłam za drzwiami, chciałam podsłuchać i to był błąd, bo usłyszałam: „A brzydkiej kto da kwiatka?”. „Ja jej nie dam”, „Ja też nie”, „Nasza ruda piękność pewnie dziś tyle kwiatów dostanie, że do domu nie doniesie, tylu ma amantów, tylu na nią leci”... I inne przepychanki, który ma się ze mną umówić itp. Zamarłam, nie oczekiwałam przecież nie wiadomo czego, tylko szacunku. Zwyklej kumpelskiej relacji, a tu znowu powtórka ze szkoły? Znowu poniżanie? Dlatego że jestem brzydsza? Na nic starania, bycie miłym, życzliwym, bo jak widać bardziej od środka liczy się okładka.

Tego samego dnia zwolniłam się wcześniej z pracy, chłopaki nie zdążyli przyjść z tymi kwiatkami. W sumie zrobiłam im przysługę, bo nie musieli się kłócić o to, który będzie tym przegranym i będzie musiał dawać „brzydkiej” kwiatka.

Jeśli jakimś cudem któryś z Was to czyta... To nie ma za co, nie musicie mi dziękować za wybawienie z tak trudnego, wymagającego poświęcenia zadania. Dla Was to tylko kwiatek dla „brzydkiej rudej”, dla mnie to kwiatek, którego nigdy nie dostałam i nadzieja na to, że coś w końcu może się zmienić, ludzie zobaczą we mnie człowieka, że uwierzę w to, że jestem coś warta.

#3.

Moi rodzice mieli dość... charakterystyczne podejście do higieny osobistej. Zawsze chciałam kąpać się pierwsza, bo nie podobała mi się zimna, mętna woda w wannie, w której już się ktoś kąpał. Poza tym matka próbowała mnie nakłonić do bardzo ekonomicznego zwyczaju, tj. używania brudnych majtek zamiast gąbki. Nie muszę wydawać forsy na specjalną gąbkę do mycia i przy okazji od razu piorę majtki! Same korzyści! Mnie to się bardziej kojarzyło z rozcieraniem kupy po skórze. Ojciec z kolei nie uznawał istnienia szczoteczki do zębów, a po całym dniu kopania działki wstawiał stopę do umywalki i w malowniczej pozie obmywał ją z kurzu. Potem drugą. I tyle. Reszta ciała nie wymagała moczenia, prawda?

W siódmej klasie podstawówki (14 lat) przeżyłam na lekcji biologii ciężki szok, kiedy dowiedziałam się, że te wszystkie zwyczaje są... poza zakresem pojmowania zdrowego człowieka. A najbardziej mnie zszokowało, że kąpać się i zmieniać bieliznę wypadałoby częściej niż raz na tydzień. Tak, mycie się raz w tygodniu w wodzie po kilku innych osobach, które kąpały się raz w tygodniu i dokonywanie tych ablucji noszonymi tydzień majtkami, to była zdaniem moich rodziców norma. Tak samo zresztą normą było, że matka nosiła moje majtki, kiedy urosłam już na tyle, że się w nie wcisnęła. Bieliznę na wyłączność, mimo moich protestów, miałam dopiero, kiedy wyprowadziłam się na studia.

Dziękuję wam, kochani rodzice, że dzięki wam inne dzieci się ze mnie śmiały, a ja nawet nie wiedziałam o co chodzi. A jeszcze bardziej wam dziękuję za wyśmiewanie mnie, kiedy zaczęłam się kąpać w innych terminach niż w soboty i dosłowne ''zapisywanie kredą w kominie'' (tj. kanale wentylacyjnym w kuchni) dat, kiedy robię coś tak nienormalnego, jak umycie się.

#4.

Jestem w związku kilka lat. Nie dorobiliśmy się dzieci, nie mamy własnego mieszkania, wynajmujemy kawalerkę w Poznaniu, nie wzięliśmy ślubu, chociaż jesteśmy zaręczeni od kilku lat. Mój partner w ogóle nie podejmuje tematu rozmowy w tych trzech ww. kwestiach. Z perspektywy czasu widzę, że to ja jestem inicjatorką rozmów i działań dotyczących ważnych życiowych kwestii. Dodatkowo rodzice partnera narzucają mi swoje zdanie. Nie szanują tego, co mówię. Każde moje hobby czy chęć np. udziału w wolontariacie jest traktowane jako coś dziwnego. Wciskają mi na siłę rzeczy lub pieniądze, których nie chcę. A mój partner nie potrafi postawić w kulturalny sposób granic między naszym związkiem a swoimi rodzicami. Kiedy jego rodzice wyprowadzają mnie z równowagi, od partnera słyszę, że przesadzam i na pewno nie mieli nic złego na myśli...
Mam 34 lata, za osiągnięcie uważam zdobycie wyższego wykształcenia i w miarę dobrej pracy. Życie prywatne to pasmo frustracji.

#5.

Jak przejechałam się na chęci pomocy.

Wiosną zeszłego roku odziedziczyłam trzypokojowe mieszkanie po chrzestnej. Razem z mężem mamy swój dom, więc zdecydowałam się wynająć mieszkanie. Oczywiście wcześniej je wysprzątaliśmy i odnowiliśmy. Mieszkanie ładne, w spokojnej części miasta, w pobliżu duży park z placem zabaw. Moja dobra koleżanka, która pracuje z ofiarami przemocy w rodzinie, poprosiła mnie o pomoc. Młoda kobieta z kilkuletnim synem chciała się uwolnić od przemocowego partnera i stanąć na nogi. Dziewczyna miała pracę, mały chodził do przedszkola. Ponieważ kiedyś też odeszłam od toksycznego chłopaka, zgodziłam się pomóc.

Przez pierwsze dwa miesiące naprawdę wszystko było w porządku. W połowie lipca razem z mężem wreszcie mogliśmy wyjechać na długo wyczekiwany urlop, prawie na miesiąc. W połowie pobytu zadzwonił do nas jeden z mieszkańców bloku, w którym wynajęliśmy mieszkanie. Skarżył się na hałasy. Zadzwoniłam do naszej lokatorki. Powiedziała, że trochę za głośno świętowała urodziny. Przeprosiła i obiecała spokój.

Po naszym powrocie znów zaczęły się telefony ze skargami, dowiedzieliśmy się też o wizytach policji w mieszkaniu. Postanowiliśmy z mężem tam pojechać. Drzwi otworzyła nam lokatorka. Już od progu uderzył nas smród papierosów i alkoholu. W mieszkaniu panował jeden wielki bałagan. Okazało się, że dziewczyna pogodziła się z partnerem, który obiecał się zmienić, ale obecnie miał kryzys. Jej syn na szczęście był na wakacjach ze swoim ojcem. Partner dziewczyny też był w mieszkaniu. Próbował się awanturować, ale mój mąż przekonał go, żeby spuścił z tonu. Ponieważ dziewczyna nie chciała złożyć zawiadomienia, facet lądował na dołku i wracał.

Umówiliśmy się z nią na rozmowę na neutralnym gruncie. Postawiłam sprawę jasno – nie życzę sobie skarg o awantury oraz niszczenia mieszkania. Pomogło na parę tygodni. Po kolejnej awanturze wymówiliśmy wynajem. Przykro mi z powodu tej dziewczyny i jej syna, ale pod koniec września były tam non stop awantury. Zresztą niedługo później chłopiec przeprowadził się na stałe do ojca. Mieszkanie znów musieliśmy doprowadzić do porządku. Byliśmy już jednak mądrzejsi i upewniliśmy się, że nie trafi nam się lokator w trudnej sytuacji życiowej. Obecnie mieszkanie wynajmujemy sympatycznemu małżeństwu z dwójką dzieci i kotem. Oboje pracują, dzieciaki chodzą do szkoły. Żadnych awantur i demolki.

Do koleżanki mam jednak żal. Za to, że dopiero po tej aferze przyznała, że nasza poprzednia lokatorka po raz kolejny powtarza ten sam schemat. Po raz kolejny daje partnerowi szansę, a później są przez to kłopoty. Podobno wtedy była „szczerze zmotywowana”. Może jestem bezduszna, ale nigdy więcej nie dam się przekonać na podobną pomoc.

#6.

Mój szef to najlepszy człowiek, jakiego znam.

Pracuję przy biurku i mam widok – jak prawie każdy – na ulicę, gdzie pracowała biedna, starsza pani, sprzedawała bilety samochodowe. Codziennie pracowała, nawet zimą, gdy były wysokie mrozy. Widziałem na przerwie, że któregoś mroźnego dnia szef chodzi tak i patrzy na tę starszą panią. W końcu poszedł po nią. Przyszedł z nią do biura i powiedział, że da jej tyle samo, ile zarabia tam, a jej obowiązkiem będzie robienie nam kawy... Tak, tylko kawy!

Pani, a raczej Tereska, jest najlepszą osobą do pogadania jaką znam odkąd pracuję w naszym biurze, a i kawę robi naprawdę dobrą :)

#7.

Moja dość bliska znajoma 3 lata temu urodziła dziecko. Całą ciążę planowała, że chce, żeby było przebojowe, samodzielne, żeby nie dało się stłamsić i brało z życia pełnymi garściami.

Tymczasem... W domu nie włącza się miksera, bo dziecko się go boi. W domu nie włącza się również piekarnika, bo dziecko może podejść i się poparzyć. Na czas przygotowywania jedzenia dziecko ma bezwzględny zakaz wchodzenia do kuchni, żeby się nie skaleczyło/poparzyło/nie wylało czegoś na siebie. Dziecko wciąż je posiłki palcami, ponieważ „jest zbyt małe na używanie łyżeczki/widelca i zrobi sobie krzywdę”. Dziecko nie ma również kontaktu z rówieśnikami, żeby jakieś inne go nie kopnęło/popchnęło/nie zabrało mu zabawki, czy nie sprawiło jakiejś przykrości. Natomiast piaskownica to mordercze siedlisko pełne zarazków i pyłu. Do przedszkola również nie pójdzie. Z dzieckiem nie chodzi się do sklepu, nie jeździ komunikacją miejską, bo również się boi. I wiele wiele innych pomniejszych „problemów” życia codziennego.

W efekcie dziecko jest zdrowym, zadbanym, bojącym się własnego cienia 3-letnim malkontentem; z permanentnie przyklejoną do siebie, niepracującą matką. Ojciec z początku coś tam walczył, ale z biegiem czasu opadł z sił i skupił się na swoich obowiązkach – pracy, zakupach, wszelkich urzędowych formalnościach i całej reszcie czynności, których „nie da się robić przy dziecku”.

W poprzednim odcinku m.in. patologiczny ojciec oraz przyjęłam pod swój dach uchodźców

8

Oglądany: 58962x | Komentarzy: 106 | Okejek: 279 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły
Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało