Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Z pamiętnika kierowcy: w krzywym zwierciadle

93 200  
351   88  
Jestem szoferem. Może nie takim z wąsami, od którego czuć dwudniowym potem, ale jednak nim jestem. Tym szoferem. Kierowcą znaczy. Tak, właśnie tym, który na autostradzie wyprzedza lewym pasem dłużej, niż Ty no wiesz co... herbatę pijesz (umówmy się, że o to mi chodziło, choć tak naprawdę nie o to). Jedni mnie kochają, inni nienawidzą. Zapraszam do mojego barwnego świata, gdzie wszystko jest możliwe. Gdzie ferwor walki branży transportowej przekuwam w mrożące krew w żyłach opowieści. Więc zapnij pasy i ruszamy!

#1. 20.10.2015

Rzecz miała miejsce w zamierzchłych czasach mroku i zwątpienia. Jeździłem wtedy po kraju izotermą w Rabenie.

Kumpel z firmy o ksywce "Loniek" raz w tygodniu przynosił lasce z biura rozliczeń materiałowych skrzynkę jabłek. Miał z tego tytułu jakieś tam profity, ponoć nieseksualne. Laska to typowy Herod – podła, zawistna i nie odpowiadała "dzień dobry".

Każdy kierowiec trząsł przed nią gaciami, a jej lodowate serce nie znało litości przy miesięcznym rozliczaniu z palet. Chcąc iść w jego ślady, za jego ochoczą namową, postanowiłem, że i ja zaoferuję jej coś wartościowego. Tak od serca! Jako że biedny byłem na tej krajówce jak mysz kościelna, a w polu prócz kamieni i chwastów nic, pomyślałem, że owa laska jako kobieta pewnie ma ogródek z warzywami... A ogródek jak to ogródek – nawozić trzeba... A tak się w owym czasie złożyło, że żona miała w chadziajstwie konie! No pensjonat miała. Wpadł mi więc do głowy genialny pomysł! Dam jej gnoju. Jak pomyślałem, tak też zrobiłem i przy okazji zdawania papierów, wsadziłem łeb w okienko i spytałem:
– Czy nie chce pani przypadkiem worka końskiego łajna? Bo mam i mogę przynieść! – wypowiedź zakończyłem jak najszczerszym uśmiechem.

W biurze nagle zapadła cisza jak makiem zasiał. Rozgadane buzie współpracownic nagle spoważniały, a wszystkie oczy wbite były w mój łysy czerep z wyszczerzonym uzębieniem, wystający z okienka.

Babka spojrzała na mnie jak na debila, zmarszczyła brwi i wydarła się z całych sił:
– Panie!!! Pan to ma chyba coś nie tak z głową! Koń kopnął czy mamusia na łepek upuściła?! Won mnie stąd!

I ch... Chciałem dobrze, a wyszło jak zawsze. Od tamtej pory, aż do końca mej przygody na krajówce, miałem u niej przesrane, a w biurze mówili na mnie per "Gówniarz".

#2. 22.01.2018

Poniedziałek. Rozmowa z ciećstapo na bramie:
– Dzień dobry! Mam tu załadunek – ze szczerym do granic możliwości uśmiechem na twarzy rozpocząłem konwersację.

Młody gościu z wątłymi jak sierść prosiaka wąsikami i pryszczem wielkości zwieracza kuropatwy uniósł wzrok i odparł:
– Ale jak to?

Na chwilę zbiło mnie to z tropu, gdyż takiej odpowiedzi się nie spodziewałem. Można rzec, że pryszczaty młokos zabił mi na dobrą sprawę ćwieka! Odbywałem już wiele mniej lub bardziej ambitnych rozmów z tą grupą zawodową, ale tak sprytnie skonstruowanego pytania żaden jeszcze mi nie zadał...

– Eee... Przepraszam, co "jak to"?
– No jak to załadunek?
– No panie, załadunek... Taka czynność, związana bezpośrednio z moim przybyciem do pana pod bramę... – odparłem w nadziei rozwiania jego wątpliwości.
– Ale że kiedy, dziś? Tera?
– No tak, dziś, teraz... Niech pan sprawdzi w komputerze.

Mówiąc to, podsunąłem karteczkę z przygotowanym wcześniej numerem załadunku. Gość pochylił się nad wiekowym już kompem i począł intensywnie szukać. Minęło pięć minut. Od opierania się o ladę zaczęły boleć mnie łokcie. Minęło dziesięć minut. Kopię grudki śniegu, oglądam obsrany przez gołębie daszek budki. Minęło piętnaście minut. Zaczynam się już wkurwiać! Wtem z okienka słyszę euforyczny okrzyk:
– No i już wszystko wim! Już wim!

Geeezas! Co tam się odpier..la w tej budzie? – pomyślałem, z zaciekawieniem wsadzając swój łysy czerep w małe okienko cieciówki. Wewnątrz ujrzałem faceta cieszącego się niczym naukowiec, który odkrył nowy pierwiastek nieznany jeszcze nauce, tudzież wynalazł lek na nowotwór jąder.

– Panie kierowco, jo już wim! Już wszystko wim! – krzyknął podekscytowany.
– Ooo, to super! Czyli mam wjeżdżać?
– Nie, panie kierowco. My tu nie ładujem. U nos są same rozładunki!

Jprdl, oniemiałem. Stałem tam przez dwadzieścia minut. Tyle też czasu zajęło neuronom w mózgu ciecia przekazanie do aparatu mowy informacji o tym, że tu są tylko, kurfa, rozładunki!

– Panie, do Kleszczowa pan jedź. Tam załadujo.
– Ale adres mam w Gliwicach, patrz pan... – mówiąc to, podsunąłem SMS od spedycji.
– No ja, ale Kleszczów i Gliwice to to samo. Jedno miejsce.
– Panie, jak jedno miejsce? Kibel i szafa to też jedno miejsce?
– No normalnie. Ta jak Zgorzelec i Gorlitz, to samiuśko. Jedno miejsce! Już rozumisz, pan kierowiec?

Odchodząc od bramy, czułem się trochę jak Alicja w Krainie Czarów po spotkaniu z nabitą fają kapelusznika...No jasne, przecież Kleszczów i Gliwice to to samo... Nawet nazwa toćka w toćkę... – powtarzałem to sobie, krocząc powoli ku transportowemu przeznaczeniu.

#3. 03.12.2018.

Poniedziałek. Krążę po jednej z firm już z 10 minut. Mapka, którą dostałem, mówi mi tyle, co ulotka od czopków uspokajających, czytana po ich wcześniejszej doustnej aplikacji.

Wtem dostrzegam jakąś zdewastowaną jak miejski kibel w Łodzi budkę z wielkim napisem "BIURO". Zatrzymałem się więc, wchodzę, wsadzam łeb w okienko i grzecznie pytam:
– Dzień dobry! Jestem kierowcą i szukam hali numer 4. Czy może mi pani pomóc?

Babeczka siedząca przy biurku podnosi głowę, mierzy mnie złowrogo wzrokiem i odpowiada:
– Wy kierowcy, to jesteście naprawdę tępi! Dostajecie mapkę, a i tak co chwila któryś przyłazi i pyta o drogę! Wasz iloczyn inteligencji mnie normalnie, kurde, przeraża!

Stanąłem jak wryty... Wait, wait, wait... Iloczyn? Normalnie? Kurde? Really?

- Proszę pani, mogę mieć słaby ten ILOCZYN, ale przynajmniej z ilorazem nie mam problemów. A u pani takowe najwyraźniej występują, co? To tak od dziecka czy przy dojrzewaniu wyszły? Bo wie pani, że to ponoć można lekami rozgonić... – wypaliłem, robiąc zatroskaną minę.

W biurze zapadła cisza. Jedynie młoda, zgrabna praktykantka w nieziemskich legginsach parsknęła śmiechem, wypluwając bezglutenowego bajgla prosto na papiery. Ehhh, jak ja lubię te młode praktykantki! – pomyślałem, puszczając oczko do zaplutej pączkiem dziewczyny.

Tymczasem podła biurokratka od moich intelektualnych iloczynów wzięła się najwyraźniej w garść, gdyż pokazując palcem blaszane drzwi krzyknęła:
– Won, zasrany palancie! Teraz to se sam, chamie, szukaj!

No i wyszedłem. I szukałem. I znalazłem. I dzień zaliczam do udanych. Zastanawiam się tylko: będzie skarga na kierowcę? Czy nie będzie? Dostanę joby w firmie? Czy mi darują? Pozdrawiam całe szefostwo i życzę przeeewyśmienitego dnia!

#4. 23.04.2019

Po czterech latach tułaczki w transporcie internacjonalnym nadszedł czas na zmiany. Decyzja o powrocie "do domu" narodziła się w mej wypalonej już truckerką bani jakieś dwa tygodnie temu.

Pomyślałem wtedy, że w sumie kiedyś, kiedy codziennie wracałem do domu, to jakoś tak fajniej było. Własny kibel niejebiący moczem, prysznic nieziejący czarnym grzybem, ciepła strawa na normalnym stole i szerokie jak wyobraźnia przestrzenna cieciów z Mondi łóżko.

Tak powstał ten szalony pomysł – jebnąć to wszystko w cholerę i wrócić na krajówkę. Tak, tę krajówkę. Tę, gdzie cud zakrzywienia czasoprzestrzeni przy pomocy pól magnetycznych jest normą, a na 4.5 h dolatuje się wszędzie. Tę, gdzie posiadanie bujnych wąsów, opowiadanie kawałów o mokrych pierdach i palenie skręcanych szlugów jest wręcz folklorem. Kto mnie zna, ten wie, że moim życiowym asem serwisowym jest motto "co pomyślę, to w końcu zrobię". No i zrobiłem.

Jebnąłem tę robotę... Znałem zapotrzebowanie na kierowców w rodzimym transporcie ciężkim i wiedziałem, że jakiś arbeit ogarnę szybciej niż pijany Litwin grubą pannę lekkich obyczajów na Porcie Radomsko.

No i dziś o 7:00 stawiłem się u pierwszego pracodawcy. Szybka rozmowa, wymiana uprzejmości i idziemy na plac. Na placu usłyszałem, że za chwilę przyjdzie kierowca Stasiu i wszystko mi wytłumaczy.

Kierowca Stasiu. Będziecie mnie testować? Kurfa, really? Kierowca Stasiu, 70 lat na karku, z czego 48 za fajerą. Typowy, twardy kiero o dłoniach jak szpadle i świdrującym spojrzeniu rozjuszonej glebogryzarki.
– A wypnie tę naczepę, wepnie tamtą i przestawi kole płota. Ja będę obserwował – burknął, splatając dłonie za plecami.

Myślę sobie – grubo, zaraz będzie test umiejętności... Ale co tam, będzie śmiesznie! W końcu jestem weteranem dygania mebli po najciaśniejszych centrach austriackich miast – mnie już, kurfa, nic nie przestraszy! Trzy głębokie wdechy, zaciśnięcie pośladów i jedziemy z koksem! Jednym susem wskoczyłem do leciwej już Premiumki z ogromną naklejką gołej baby z boku kabiny i ruszyłem niczym Tatar po stepach Kazachstanu.


Lewo, prawo, cyk cofanko na prawe lustro w wąską bramę i prooościutko "kole płota", jak kierowca Stasiu sobie zażyczył! Teraz czas na szybki desant, wyczepienie naczepy, podczepienie drugiej, oberek, drugie cofanko na ciasnym placu i gotowe – misja wykonana!

– Stasiu... A ty to chyba byś tak nie zrobił, co? – rzekł szef do Stasia, który przybrał posturę słupa soli.
– No chy... Chyba nie... W tę brame nie...

Okazało się, że brama, w którą cofałem, była bramą "nie do wjazdu" i że generalnie wszyscy myśleli, że mnie pojebało. Kolejnym zadaniem było pojechanie do firmy na załadunek... Pan Stasiu miał mnie tam "wprowadzić" i zapoznać z odpowiednimi ludźmi.

Niestety wyszło na to, że znam tam połowę załogi, a okrzyków "Pekoz! Mordo, co ty tu robisz?!" nie można było zliczyć.

W kooońcuuu, moje rejony! – pomyślałem, delikatnie mrużąc powieki. Minęła godzina, załadowali, wyjeżdżam. Dzwoni telefon...
– Halo, tu silosy. Pan podobno pracy szuka?
– A co może mi pan zaoferować?
– Myślę, że będzie pan zadowolony...
I w ten oto sposób klaruje mi się nowa, fascynująca przygoda. Rzucenie się w wir życia ma swoje pozytywne aspekty. Po latach zamknięcia w budzie, niczym dupa w miejskim klozecie, nadszedł czas na zupełnie nowy wymiar wrażeń... Co dalej? Co przyniesie jutro? Gdzie poniesie mnie krajowy, ciężki transport? Stay tuned! Ciąg dalszy nastąpi...

#5. 17.05.2019

Dziś po przyjściu do nowej roboty, rozpoczętej kilka dni temu, spotkałem na bramie typa z firmy... Rozmowa:
– Młody, widziałem cię na katowickiej. Ładnie darłeś tą osobówką... Ledwo poznałem, że to ty.

Myślę sobie – no kurfa, już mnie przycinali kto jestem i czym jeżdżę, plociuchy cholerne. Nie lubię tego. Postanowiłem więc podjąć rękawicę!

– Kolego, ale jednak mnie poznałeś?
– No poznałem, darłeś jak wariat!
– Jeśli zidentyfikowałeś mnie przy tej prędkości, to znaczy, że masz zdrowy wzrok, a i problemów neurologicznych brak. Masz też bardzo dobre wyczucie przestrzeni. To ważne w naszym fachu, to wyczucie i ten wzrok.

Typ otworzył gębę i stoi. Chyba, kurfa, buforował, czego od niego chcę i co w tak skomplikowanej sytuacji odpowiedzieć. Po chwili namysłu mówi:
– Dobra, to ja idę.

#6. 10.06.2019

Dzień jest upalny, biomet sprzyjający, a moje dupsko już w kabinie Scanii. Dziś popołudniówka, więc wrócę pewnie po północy.

Minęły dwa miesiące na "kraju" i przydałoby się machnąć jakieś w miarę zwarte podsumowanie tegoż czasu. Więc początki były trudne. Przewinąłem się w tym czasie przez paru Januszy, dziadów, viaTollowych lisów, rekinów biznesu, wąsatych filozofów i innych wynalazków naszej rodzimej branży transportowej.

Zdążyłem już nawet załapać barwny, krajowy slang! Serio, jest bogaty i złożony, niczym psychika mojej eks, kiedy siadła jej tarczyca. I tak na międzynarodówce mówiło się "e, koleka, was ist problem?", tak na kraju mówi się "weno gościu, bo ci jebnę". Poznałem też nowe pojęcia: rzep, karta szefa, karta brata, karta szwagra, karta taty, karta mamy, karta babci, karta sąsiada, karta kogokolwiek.

Liznąłem również trochę pojęć typowo technologicznych, o których wcześniej nie miałem bladego pojęcia! A jak!

– Szefie, ten kapeć to łysy jest.
– Ehm... Tego... Nie łysy, tylko "slick". Sportowy taki. Nie znosz?! Sportu nie oglundosz?!
– Szefie, a te wystające druty? I ta wyrwa wielkości jaj Pudziana?!
– A cym byś psycepność na żwirowni łapoł? No... Widzis? To myślić tseba!

I tak wędrowałem z roboty do roboty... Był czas, że miałem się już poddać, rzucić to w piździec i wyjebać gdzieś w Bieszczady! Ale nie! Międzynarodówkowy ferwor walki branży transportowej, ćwiczony na meblach, śmieciach, hutach stali i na Bowimie w Sosnowcu, nie pozwolił mi na przerwanie tej nierównej walki! I tak pewnego dnia trafiłem na silosy i wożenie paszy do rolników...

– Rolnicy... Jprdl... Brrrr! – burknąłem, a ciarki przebiegły mi po plecach.

Znałem już paru i nie byli to zbyt przyjaźnie nastawieni goście. Zaraz po stalowcach z huty Katowice była to branża, która dość mocno zaszła mi za skórę. Po dziś dzień wspominam nayebanego sadownika z Warki, który na załadunku o mało nie rozjechał mnie traktorem.

– Panie, a tu wszystko legal? Tacho, kapcie, kasa, fejm na rewirach?
– Chłopie, taki legal, że aż wstyd się na kraju przyznać! A fejm taki, że mózg! Laski we wsiach z miejsca kisiel na widok naszych silo z paszą!
– Se... Serio?!
– No jak bum-cyk-cyk! Panie, nawet kask i buty daję! Chłopie, funkiel nówki!
– No i gra, bierę tę robotę!

No i już od pierwszego dnia bardzo mi się tu spodobało. Dostałem kask, buty, kamizelkę i długi kij z uspawanym hakiem, który służy do otwierania komór na załadunku. Hak ten przypomina nieco trójząb boga mórz i oceanów, Posejdona. Wymyśliliśmy więc z kumplem przy butelce whiskey, że trzeba mnie jakoś ochrzcić.
– No Johnny, ale jak?!
– Hmmm. Posejdon miał taki trójząb i władał wodą.
– No tak.
– A Ty masz jednoząb i władasz paszą...
– No tak. Wiem! Jednoząb Popaszona! Od dziś będę cię zwał Popaszon – bóg paszy, wsi i granulatów!
– Bajka, stary! Ale weno, bo patrz, polane stoi i procenty w luft uciekajo! No to zdrówko!
– Zdrówko, mój przyjacielu Popaszonie! Tyleśmy razem już przeszli! Tyle przygód razem, tyle tysięcy kilometrów... Najlepszego na nowej drodze zawodowej! Niech 2 bary w beczce zawsze będą z tobą!

#7. 24.08. 2019

Wpierniczyłem się w polną drogę gdzieś we wsi koło Zgierza. Lasy, pola, krowy, psy, koty i dużo obornika – no wieś. No zły adres na WZ-ce. Życie. Myślę sobie, że między chałupami zawrócę, w takiej drodze wjazdowej, która wyglądała całkiem obiecująco. Mam oś skrętną, więc wejdę w nią miękko, jak Pan Czesio mahnumką pod 3.5 t.

Elegancko i w pełni profesjonalnie się wyłmałem, cyk-pyk i stoję tyłem, gotów do nawrotki. Wbijam "D", wciskam gaz, a tu zonk, stoję – piach jak jasny juch! No i się zacząłem kopać! Odpaliłem więc blokadę mostu i pełna p**da z 25 t paszy dla kur na tyłku. Piach + blokada mostu + 25 t kurzej paszy – nietrudno sobie wyobrazić, jak potężną i destruktywną siłą operowałem w tym momencie.

No i się stało się – droga teraz wygląda, jakby ją ktoś pługiem trzyskibowym w głębokiej orce zgwałcił! Wieś się zbiegła i żywo gestykulując, coś tam debatują. Chyba mierzą rowy po bliźniakach. Boję się, że mogą się zorganizować w większą grupę, wziąć widły i pochodnie i po mnie przyjść, jak po jakiegoś Shreka... Pompuję paszę 150 metrów od nich. 1.2 bara, aż wąż podskakuje! Słabo to wygląda. Gdybym już się nie odezwał, to moje truchło pokłute widłami leży pod Zgierzem w płytkim grobie na miedzy. Nie zapomnijcie o mnie!

#8. 27.09.2019

Wjeżdżam do chłopa na podwórko. Smród, syf, zwątpienie, kurniki. Rozglądam się za silosem, gdzie mógłbym wypompować paszę. Wtem słyszę przeraźliwy okrzyk, przypominający nieco ryk godowy nosorożca:
– Tylko mnie, ch*ju, psa nie rozjedź! Już dwóch mnie, sk*rwesyny, rozjechali!

Przerażony rozglądam się za psem, ale jedyne co widzę, to tłuste babsko w papciach z papierosem w gębie, stojące na schodach ruiny przypominającej nieco kształtem siedlisko ludzkie.

– Proszę pani, po pierwsze, nie widzę tu żadnego psa, a po drugie, nie jestem żadnym ch*jem! – Aaa ku*wa, czekaj pan! Ciapek tutej jest, w dumu siedzi... To jedź tam za łobore sypać, ja tego skur*ysyna przypilnuję.

I tak się powoli żyje na tych wsiach.
Raz na wozie, a raz ch*jem. Ważne, że do przodu.

Niejako przy okazji:
Robota na "firance" wymaga sprawności fizycznej, kondycji i jąder lanych z niemieckiego żelbetonu. A rozepnij pan dwa boki, a dach pan odsuń, a te pasy to za słabe są, a te narożniki to za miękkie, a te maty to za śliskie, a kartki BHP na cieciówce toś pan chyba nie doczytał... I tak non stop w bajzlu. Raz na wozie, a raz na stali w Sosnowcu.
Ale jak niesmaczne byłoby życie, gdyby nie było roboty na firance? To tak, jakby nagle przestał istnieć seks z sąsiadką z klatki... Jakby nagle ktoś zlikwidował możliwość wydzwaniania do eks powyżej dwóch promili we krwi. No nudno jak diabli by było. Bez sensu.
Przedstawiam więc tydzień z życia furmana na firanie – miłośnika plandek, pasów, klamer, narożników, mat, szybkich kobiet i pięknych ciężarówek! Fanatyka papieru, stali, folii, drutu w kłębkach, trawy rolowanej na paletach i załogi z cieciówki na Mondi w Świeciu. Tydzień z życia firankarza!

https://www.youtube.com/watch?v=dVb_B6_EuYs

A jak wskoczysz na mój profil FB i go polubisz, będzie mi niezmiernie miło.

48

Oglądany: 93200x | Komentarzy: 88 | Okejek: 351 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

27.04

26.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało