Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Pojechałam na Ukrainę, by odszukać miejsca, w których żyła moja prababka

30 018  
163   38  
Wjechałam do Czortkowa ze łzami w oczach. Wiedziałam, że kroczę ulicami, którymi kilkadziesiąt lat temu przechadzała się moja prababcia. Znam ją jedynie z opowieści mojej matki. Choć tak naprawdę nigdy nie poznałam jej w sensie fizycznym, to zawsze czułam, że łączy mnie mocna więź z tą kobietą. Moim wzruszeniom zatem nie było końca. Zapach nie moich wspomnień unosił się w powietrzu, a ja wdychałam go pełną piersią. Miła Ukrainka z chuście na głowie z chęcią wskazała mi drogę do centrum i poinformowała, gdzie znajdę hotel. Minęłam po drodze kilka cerkwi, które wyróżniały się złotymi kopułami na tle szarych i proszących się o solidny remont budynków.

Zapach wspomnień - wielokulturowość Czortkowa i Górna Wygnanka

W głowie tłukły mi się romantyczne myśli o tym, że tymi drogami mogła spacerować moja prababcia Franciszka. Pomyślałam, że to właśnie jej dłonie mogły dawnymi laty uprawiać pola okalające miasto. Kroczyłam ziemią, która kilkadziesiąt lat temu była Polską. Z opowiadań mojej prababki wynika, że w mieście panował spory rozgardiasz kulturowy. Mieszkali tutaj zarówno katolicy, jak i prawosławni oraz żydzi. Sądząc po tym, że punktem orientacyjnym Czortkowa jest świątynia katolicka, a dookoła znajduje się sporo cerkwi oraz synagoga, mogę śmiało stwierdzić, że Franka nie kłamała.


Moja prababcia wspominała także, że przez pewien okres mieszkała we wsi, którą nazywano Górka
. W rzeczywistości wioska ta nazywa się Górna Wygnanka. Znajduje się ona jakieś czterdzieści minut piechotą od centrum Czortkowa, jak nietrudno się domyślić, na pewnym wzniesieniu. Jest tam kilka starych domów, ale zdecydowanie więcej tych stosunkowo niedawno wybudowanych. To miejsce wolne od samochodów. Jest tak dlatego, że praktycznie nie da się tam nimi dojechać. Pełno tam natomiast psów, kotów i kur hasających po drodze.


Młoda Ukrainka widząc mnie z aparatem
zaproponowała, abym weszła na teren jej gospodarstwa, bo stamtąd jest najlepszy widok na panoramę. Twierdziła, że najlepiej prezentuje się ona z balkonu jej domu, ale niestety ten się... połamał. Boję się pomyśleć, kim był architekt odpowiedzialny za ten balkonowy projekt. Wspomniała także o tym, że "mąż wyjechał do Polszczy do roboty do Gdańcka".

Zapach wspomnień z podróży — Igor z Górnej Wygnanki.

Zaczepił mnie też stary mężczyzna. Miałam wrażenie, że krzyczy on na mnie i obwinia za aktualną sytuację Ukrainy. Kiedy jednak wyczułam, że mój rozmówca ma naprawdę wysokoprocentowy zapach zrozumiałam, że za jego doniosłym tonem stoi gorzałka, a nie prawdziwe pretensje. Opowiedział mi nieco o sobie oraz zarysował ogół własnych poglądów politycznych. Nie były one zbyt łaskawe dla ukraińskiego rządu. Potem napomknął trochę o historii miasta i postanowił odprowadzić mnie do centrum. Zapewne podał jakiś powód swojego zachowania, ale tak naprawdę to myślę, że zwyczajnie potrzebował towarzystwa. Nie kłóciłam się. Gość miał na imię Igor. Kiedy usłyszał moje imię, złapał się za głowę i z niedowierzaniem powiedział: "A kto to ciebie tak nazwał, dziewczyno?".

No cóż... mama miała wyobraźnię i uparła się, aby moje imię należało do tych, które zawsze trudno zapamiętać, a gdy się je już zapamięta, to jeszcze trudniej o nim zapomnieć.

Wspomnienie jednego wieczoru

Tamten wieczór pachniał zadymioną atmosferą ukraińskiego baru. Dookoła mnie i mojego przyjaciela stało sporo kufli po piwie. Miałam wtedy niezwykle dobrą passę karcianą. Sądzę, że gdybyśmy wtedy grali na pieniądze, to w ciągu kilku godzin stałabym się dość bogatą jednostką. Rzecz w tym, że taka gra nie ma kompletnie żadnego sensu, gdy dysponuje się wspólnym budżetem. Niemniej jednak wygrywałam. Partia za partią szczerzyła się szerokim uśmiechem w moim kierunku.
Muzyka grała dość głośno, Ukraińcy siedzący dookoła nas bawili się jeszcze głośniej. Pili, palili i śmiali się do łez. Odnoszę wrażenie, że ci ludzie wiedzą znacznie więcej o zabawie w towarzystwie niż my. Podczas gdy polska impreza prędzej czy później zamienia się w YouTube Party i randkę ze smartfonem, tam, na Ukrainie, ludzie z każdą godziną zdają się być bliżej siebie (bez skojarzeń!). Albo bliżej podłogi, bo fakt faktem, że alkoholu to oni sobie nie żałują w równym stopniu jak rozmowy.

Zapach wspomnień - trudne rozmowy w autobusie.

O dziesiątej rano wsiadłam do żółtego autobusu, który jechał na dworzec. Jedna ze starszych pań z kwiecistą chustką na głowie zapytała mnie, z którego polskiego miasta jestem. Gdy powiedziałam, że pochodzę z okolic Wrocławia i że przyjechałam tutaj, by zobaczyć miejsce, w którym urodziła się moja prababka, w jej oczach pojawiły się łzy.

To was wysiedlali stąd pod niemiecką granicę, a nas z kolei przywozili tutaj. Moja mamusia była z Przemyśla. Źle się stało na tym świecie. Ludzie wymieszali się, z własnych ziem wyrwali ich żywcem, nie bacząc na ich ból i ciała pogrążone w drgawkach. To straszne czasy były. Chłopców na front posyłali, a ci do matek i dziewczynek powracali bez nóg i rąk, jeśli w ogóle wracali (...).


Zapisałam jej wypowiedź dokładnie, niemal od razu. Po tym, jak skończyła mówić, ja nie mogłam już wydusić z siebie ani słowa. Monolog ten był tak straszny i przejmujący, że poczułam dziwne ukłucie w okolicy serca. Pomyślałam, nie pierwszy raz zresztą, że druga wojna światowa to jedna z licznych porażek ludzkości.

Moja rozmówczyni oraz kilka innych kobiet, które chwilę potem dołączyły do nas, wskazała mi odpowiedni autobus, abym mogła dotrzeć do Wasylkowic. To mała wieś w okolicy Husiatynia, który kilkadziesiąt lat temu był niejako miastem granicznym państwa polskiego.

Zapach wspomnień — fragmenty żywcem wyjęte z pamiętnika.
Teraz jestem w Kopyńczycach i czekam na łaskę w postaci transportu do miejsca, w którym Franciszka przyszła na świat. Nie wiem, gdzie mieszkała, nie liczę też, że ktokolwiek tam zna jej nazwisko panieńskie. Swoją drogą bardzo mi się ono podoba. Ze wzruszenia znów mam w brzuchu motyle, urządziły sobie we mnie niezgorszą hulankę.
Dalsze plany uwzględniają Mołdawię, ale nie jestem jeszcze pewna drogi, którą do niej dotrę. Takie wybory na Ukrainie są dość trudne, ponieważ to, co my w Polsce nazywamy polnym gościńcem, tutaj często stanowi jedną z najgrubiej zarysowanych dróg na mapie. W którą więc stronę zawieje mój kolorowy wiatr, jedynie Bóg raczy wiedzieć.

Uwielbiam to uczucie, gdy nie wiem gdzie spędzę noc. Tak jest dziś. Autobusy kursują tutaj rzadko, a więc całkiem możliwe, że noc zastanie mnie w szczerym polu. Swoją drogą, gdy patrzę na krajobraz tego terenu, to przestaje mnie dziwić to, że tak bardzo kocham przestrzeń. W końcu moje korzenie były ściśle związane z polami. Dochodzi 12:00, niebawem powinnam znaleźć się w pojeździe do mojej rodzinnej — jak by nie patrzeć — wsi. Doprawdy, wielkie to dla mnie wydarzenie.


Zapach wspomnień, czyli śladami mojej prababki w Wasylkowcach.

Wysiadłam we wsi, która okazała się nie tak straszną "dziurą", jak sądziłam. Nie oznacza to jednak, że dziurą nie była. Co to, to nie! Wasylkowce to zdecydowanie dziura zabita dechami, jednak w wyobraźni przypuszczałam, że dech tych będzie o kilka więcej.

Nie miałam pojęcia dokąd iść. Szłam przed siebie. Na plecach miałam plecak, a na szyi zawieszoną poczciwą kobyłę — rzecz jasna mowa o aparacie. Fotografowałam wszystko na opak. Niemal jedynie na trybie automatycznym, ponieważ emocje nie pozwalały skupić mi się na trójkącie ekspozycji należycie.

Po kilku chwilach okazało się, że jestem czymś w rodzaju atrakcji w tejże wsi. Pewnie niezbyt często przybywa tam ktoś, kogo interesują stare budynki. Zaczepił mnie starszy pan i zapytał, czego tutaj szukam. Odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że w gruncie rzeczy niczego, bo nawet nie wiem, gdzie mogłabym czegokolwiek poszukiwać. Potem dodałam, że w Wasylkowcach urodziła się moja prababka i to właśnie przywiało mnie w te strony aż spod Wrocławia.

Dziadek pomyślał chwilę i w końcu zapytał o nazwisko rodowe mojej prababki. Był najwyżej w wieku ojca mojej mamy, a więc nie mógłby pamiętać tej rodziny, ale i tak odpowiedziałam:

- Świętonowska, wie pan, tak jak święta jakaś.


Pomyślał chwilę. Stwierdził, że on to takich nie pamięta, ale wie, że taka familia kiedyś w tych stronach rzeczywiście mieszkała. Zaraz potem podeszła do nas znacznie młodsza od niego kobieta. Luba, matka pięciorga dorosłych dzieci. Gdy usłyszała co jest grane, kazała za sobą podążać. Zaprowadziła mnie do starego małżeństwa.
Kobiecina w niebieskim fartuchu i chuście na głowie oraz mężczyzna o sporej ilości złotych zębów wyszli przed swoje gospodarstwo i z zainteresowaniem słuchali, o co tej Polce chodzi.

Znacie wy takie nazwisko jak "Świętonowscy"? Mieszkali tutaj przed wojną. Mieli piątkę dzieci. Dwie córki: Franciszkę i Marię oraz trzech synów. Ich ojciec wykonywał taki zawód... kowal-maszynista.

Nie znali. Pamiętali, że owszem, Polaków we wsi było swego czasu sporo. Pamiętali też żydów oraz czasy, gdy jedna z cerkwi we wsi była kościołem katolickim pod wezwaniem świętego Piotra, ale Świętonowskich nie odnaleźli w swojej pamięci.

Kazali mi jednak złożyć wizytę u "Najstarszej we wsi". Kobieta liczyła sobie 91 wiosen, była głucha i niemal ślepa, ale nadal w pełni sił umysłowych.

U najstarszej kobiety we wsi.

Luba zaproponowała, że mnie tam zaprowadzi. Niestety Najstarsza również nie pamiętała osób o takim nazwisku. Mówiła o Baranowskich, Kowalskich i innych takich, ale nazwiska mojego rodu w pamięci nie odnalazła. Kobieta ta była przerażająco stara. Miała trudności z chodzeniem, a żeby zaistniała szansa, aby usłyszała swego rozmówcę, trzeba było do niej krzyczeć. To bardzo krępujące, tak krzyczeć na staruszkę. Tacy ludzie jednak są prawdziwym skarbem dla takich jak ja, poszukujących jakichkolwiek śladów pozostawionych przez swoją rodzinę w tym szerokim świecie.

Staruszka była ostatnią nadzieją. Skoro jednak i ona nic nie pamiętała, to Luba zdecydowała się mnie oprowadzić po wsi. Mówiła coś o tym, że przynajmniej tyle może dla mnie zrobić, skoro nie udało się ustalić miejsca, w którym mieszkali moi przodkowie. Podczas wspólnego spaceru wpadła na jeszcze jeden, tym razem naprawdę ostatni pomysł w temacie do kogo jeszcze mogłabym zwrócić się o pomoc.


Najstarsza we wsi.

We wsi mieszka pewien historyk, który w zwyczaju ma notować wszystko i jeszcze więcej. Nazwisko mojej prababki nie powiedziało mu co prawda zbyt wiele, ale podarował mi on książkę swojego autorstwa o tej wsi na Kresach Wschodnich. Większość jej treści pisana jest przy pomocy cyrylicy, to jest po ukraińsku, ale jeden fragment napisany jest po polsku przez mężczyznę, który urodził się w Wasylkowcach i wyjechał stąd transportem w czterdziestym piątym lub szóstym roku.

W książce jest między innymi spis ludności, zapiski wspomnień autora, plan wsi i archiwalne fotografie. To prawdziwy skarb.

Mężczyzna stwierdził, że z nas Polaków to są dziwni ludzie. Nie rozumiał z jakiego powodu dopiero ja zdecydowałam się ruszyć śladem mojej rodziny. W końcu — jak by na to nie patrzeć — to jestem trzecim pokoleniem, które od tamtego czasu przyszło na świat.

Trzy pokolenia to wystarczająco dużo, by taką historię raz na zawsze rozdmuchał zimny wiatr historii, pozostawiając po sobie jedynie lekki zapach wspomnień.


Wiedziałam, że nie znajdę tam domu babci, ale mimo to niezwykle cieszę się, że mogłam tam być. Teraz ta historia jest bogatsza o moje doświadczenia. Rodzina to najważniejsze co dostajemy od losu, dlatego też warto gromadzić informacje na temat swoich przodków. Dzięki mojej mamie moja prababcia wciąż żyje w naszej pamięci i kto wie, czy przypadkiem kiedyś nie znała się z Najstarszą we wsi, z którą i ja również miałam okazję zamienić kilka słów? Zapach wspomnień staje się dzięki temu bardziej wyraźny...

Źródła: 1, 2, 3, 4
15

Oglądany: 30018x | Komentarzy: 38 | Okejek: 163 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły
Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało