Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Młody ratownik medyczny w karetce II

53 121  
232   35  
Witajcie. Potrzeba chęci napisania czegoś znów wzięła górę. Więc siedzę i piszę. Na samym początku chciałbym wam podziękować za odzew pod pierwszym artykułem. Do kilku pytań odniosę się jeszcze raz pod tym artykułem, bo było ich dużo!


Bracia

Kolejna doba w zimny grudniowy wieczór na naszym "Sosnowcu ratownictwa". Siedzimy i odpoczywamy przed telewizorem, oglądając kolejny film, którego zobaczę tylko początek i koniec.

Nagle kolejny już tego dnia dźwięk tableta - jesteśmy na kolejce, więc wstaję. Wezwanie brzmi: "Urazy, obrażenia" - kod pilności 2. Przyjmuję zgłoszenie. Miejscowość w okolicy około 10 km od stacji. Opis wezwania: "Kłótnia rodzinna, bójka, wzywa policja". No tak, święta się zbliżają. Ale nic to, jedziemy.
Wjeżdżamy w teren wioski i skręcamy w okolice numerów naszego wezwania. Nagle obok skrzyżowania stoi on, macha do nas. Kolega otwiera okno i słyszymy:

Ej, ziomeczku, dawaj tutaj, za ten blok, to jest z tamtej strony.

Aha, czyli już wiemy mniej więcej, w jakim środowisku powstała ta kłótnia rodzinna. Podjeżdżamy od drugiej strony, nasz ziomeczek się nie mylił, jest blok, jest radiowóz. No to jesteśmy. Następuje zamiana statusu "na miejscu zdarzenia" i wchodzimy do izby (określenie "mieszkania", które domownicy zamienili w melinę).

Stoją chłopaki z patrolu, obok na fotelach siedzi dwóch braci. Witamy się z chłopakami z patrolu i pytamy co tam. Panowie pod wpływem alkoholu pokłócili się, pobili się, jeden użył pięści i butelki od piwa, drugi pięści i noża. No braterska miłość.

Patrzymy na stan dwóch poszkodowanych:
1. Uraz w okolicy łuku brwiowego, krwawienie z rany.
2. Rana kłuta w okolicy lewego uda, nie krwawi mocno.

Zajmuję się panami, bo nie ma zagrożenia życia, nie jest nam potrzebna pomoc. Panowie bardziej są upici alkoholem i mają teraz z tego zabawę.
Rozmawiam z chłopakami i pytam, co się stało. No i jeden z braci mi opowiada:

Słuchaj, pokłóciliśmy się, bo on jak zwykle twierdzi, że ma racje. Wyszedł z domu ch... i okno wybił, no to uderzyłem go. On mi oddał butelką od piwa, no to wziąłem nóż i wbiłem mu w nogę, bo to miałem pod ręką.

Pojawia się w międzyczasie nasz ziomeczek ze skrzyżowania, na razie stoi spokojnie w korytarzu. Obrażenia opatrzone, więc panowie jedziemy do szpitala. A gdzie oni będą jechać, jak tutaj flaszka jeszcze do skończenia, pod stołem dość dużo wywalonych butelek po wódce (na oko to z 15). Gdy zadałem pytanie chłopakom, od kiedy tak siedzą, to z dumą odpowiedzieli, że oni wczoraj tutaj sprzątali, bo wcześniej to cały pokój był w butelkach i nie było jak przejść.

No ale panowie w końcu zrozumieli, że muszą jechać do szpitala, bo to są rany do szycia. Niestety nie pojadą jedną karetką, bo nadal są w stosunku do siebie agresywni, a areny w przedziale medycznym to ja nie chcę.
Dzwonię więc do dyspozytora.

[J]a - Tutaj XX666. Daj nam na miejsce zdarzenia drugą karetkę, mamy dwóch pacjentów do szycia, ale są agresywni w stosunku do siebie.
[D]yspozytor - No ale nie dacie rady sami ich przewieźć?
[J] - Rozmawiałem z patrolem i jak oni by nam zaczęli z tyłu świrować, to nie byłoby fajnie, więc nie damy rady.
[D] - Ale kto tam jest kierownikiem, ty czy policjant?
[J] - Daj nam drugą karetkę, czekamy.
[D] - OK, wysyłam...

Nigdy tego nie zrozumiem, gdy ktoś dzwoni, że boli go głowa, karetka jedzie od razu przed strachem, co tam się może stać, ale gdy drugi ZRM potrzebuje pomocy, to jest tysiąc pytań: a po co?

No to czekamy, zacząłem bardziej rozglądać się po izbie i dostrzegłem duży telewizor wyglądający na nowy, no jak nic nie pasuje do całego wystroju wnętrza. Więc pytam:
- Skąd wy chłopaki taki telewizor macie?
- A bo ja wróciłem przed miesiącem z Niemiec, kładłem tam kostkę brukową to kupiłem i tak siedzimy od tego miesiąca.

Jeden z chłopaków z patrolu śmieje się, że pytał o to samo. W momencie czekania na drugi zespół kolega ziomeczek zaczyna się wyzywać z jednym z braci, a drugi od razu wstaje w obronie brata. Patrol reaguje, a mi wpada pomysł jak ziomeczka wykorzystać, żeby nam tutaj atmosfery nie podjudzał.
Pytam, czy mógłby pójść na tamto skrzyżowanie i tak samo nakierować drugi zespół jak nas. Ziomeczek przytakuje i wychodzi z mieszkania, no to mamy spokój. Po tej krótkiej braterskiej miłości znów zaczynają się kłócić i wyzywać.

Stoję w korytarzu i dostrzegam, że w drugim pokoju siedzi pan. Jak się okazuje - trzeci brat. Najstarszy z grona braci. Pytam, jak się czuje, na co odpowiada mi:
- A dobrze, ale ja to chcę iść spać, dobranoc.
No to dobranoc. Zamknął drzwi.

Dostaję informację od ziomeczka który wrócił, że już przyjechali, no to wychodzę do chłopaków, żeby im powiedzieć o co chodzi. Chłopaki już idą z plecakiem. Mówię im: zostawcie to, musimy tylko dwóch przewieźć osobno, bo chcą się bić. Nie widzą problemu, biorą swojego, my swojego i jedziemy w konwoju z patrolem, w razie gdyby coś się jednak stało.

Gdy wracam na SOR 2 godziny później, bracia siedzą na wózkach i śmieją się z całej sytuacji. No cóż, udało nam się chyba pogodzić braci :D

* * * * *

Powiedzmy, że tam było naprawdę blisko do tragedii - gdyby ta butelka uderzyła niżej w okolice szyi i tam się rozbiła, albo ten nóż w udzie natrafił na swojej drodze na tętnicę, jeden z chłopaków raczej by już na wieczną imprezę do tej izby nie wrócił.

Ale są takie wezwania, które po prostu powodują opadanie rąk na to, jak ten system działa. Jak np. to wezwanie:

Czarny samochód

Wezwanie: "Inne, złe samopoczucie" w kodzie 2, czyli już wiemy, że czeka nas wielkie ratownictwo. Przyjmuję zgłoszenie, a tam taka oto historia:

Adres: nasza miejscowość.
Dodatkowe informacje o lokalizacji miejsca zdarzenia: droga z miasta A w kierunku miasta B, za skrzyżowaniem, blisko fabryki, około 20 m za skrzyżowaniem, czarny samochód, na światłach awaryjnych.
Wywiad/Opis: leży na kierownicy w czarnym aucie - wzywająca przejeżdżała obok i widziała przez szybę. Twierdzi, że nie mogła się zatrzymać, bo się spieszy, ale boi się, że kierowcy coś się stało.

I co ja mam powiedzieć, polskie prawo jest tak skonstruowane, że samo zadzwonienie po pomoc to już wykonanie "pierwszej pomocy". No ale może ma rację i coś naprawdę się stało. Łudzę się, staram się sobie to wmówić.

Podjeżdżamy na miejsce zdarzenia. No stoi samochód, kierowca patrzy na nas. Wysiadam z karetki podchodzę do kierowcy, on nie ukrywa zdziwienia, że my do niego. Opowiadam mu sytuację jaką mieliśmy na wezwaniu, a on nam odpowiada, co się stało.

Panie, auto mi się zepsuło i po prostu stoję, czekam na lawetę, a na kierownicy leżałem, bo co miałem robić, odpoczywam. Boże, ktoś naprawdę zadzwonił?

No i co ja mam mu powiedzieć On nie rozumie, ja nie rozumiem, system PRM w jednej sytuacji, opisać go można po prostu: "Nikt nie wie, o co chodzi".

Dzwonię do dyspozytora i informuję, co się okazało na miejscu. Wypełniliśmy kwity i odjechaliśmy. Przeszła mi myśl, żeby zadzwonić do owej pani, ale co mi to da? Niech ona będzie zadowolona, że komuś "uratowała życie". Gdy do niej zadzwonię, ona się zrazi i być może gdy naprawdę będzie potrzebna pomoc - nie zadzwoni. Przyniesie mi to jedynie dodatkowych nerwów, bo ona i tak o tym zapomni. Nie wie, że może zabrać komuś szansę na przeżycie, bo wezwała karetkę do głupoty.

* * * * *

I w ten sposób przechodzę do trzeciej sytuacji, gdy naprawdę głupie decyzje mogły spowodować katastrofalne skutki.

Cewnik

Odliczamy już godzinę do zmiany. Pada wezwanie: "Bóle brzucha", k2. Patrzę na zegarek, może uda się wrócić na zmianę i pojechać do domu. Przyjmuję wezwanie, a tam w opisie: "zatrzymanie moczu", czyli znów jedziemy "ratować" życie.

Przyjeżdżamy na miejsce wezwania o 18:20. Na miejscu zdarzenia w małym domku dwie kobiety i leżący pan, jedna z nich to żona, druga to córka. Pytam, co się dzieje.

Mąż leży od tygodnia, ma raka pęcherza moczowego. Wrócił w tamtym tygodniu ze szpitala, od tamtego momentu nie wstaje, od dzisiejszego poranka nie oddaje moczu.

Zaczynam badać pacjenta. No jest wybrzuszenie w okolicy pęcherza moczowego, pacjent nie ma gorączki. Badając go do końca stwierdzam, że jedynym problemem dla pacjenta jest to, że nie może oddać moczu, pacjent niestety nam o tym nie powie, bo jest już w stanie bardzo złym. Dość wyniszczony, nie odpowiada, widać tylko strach w jego oczach.

Pytam pań czy dzwoniły do lekarza rodzinnego, bo on powinien przyjechać na miejsce i założyć panu cewnik, my niestety w warunkach zespołu "P" nie możemy cewnikować i nie jesteśmy w stanie zrobić tego na miejscu.
Pani odpowiada, że lekarz rodzinny jest chory i nie ma nikogo na zmianę. Pytam czy pani dzwoniła do Nocnej i świątecznej pomocy, mamy weekend, lekarz musi przyjechać. Pani odpowiada, że dzwoniła przed zadzwonieniem na ZRM, ale:
- Od pielęgniarki nasłuchała się, że jest niepoważna, bo dzwoni dopiero na wieczór, kiedy pan nie oddaje moczu cały dzień;
- Od lekarza usłyszała, że on już nie przyjedzie, bo zaraz wychodzi, a kolejna zmiana przyjdzie około 19, czyli dopiero o 20:30 będą planować wizyty wyjazdowe.
Nie wiedziała, co ma zrobić, więc zadzwoniła do nas. Nie wiedziała, że nie możemy cewnikować.

Pytamy czy ma jakąś pielęgniarkę na miejscu. Odpowiada, że tak, dzwoniła do niej i to ona poleciła zadzwonienie do Nocnej i świątecznej, bo ona się obawia cewnikowania pacjenta jak ma raka przewodu moczowego, więc nie chce robić tego po znajomości, a ciężko będzie załatwić wizytę przez lekarza rodzinnego pacjenta, bo jest chory (tak ogólnie, gdy lekarz rodzinny bierze urlop/l4 musi zastąpić go drugi lekarz, który będzie opiekował się jego pacjentami - niestety, im mniejsza miejscowość, tym mniej to prawo dociera).

Informujemy rodzinę, że my możemy wziąć pana i że, owszem, będzie to rozwiązanie problemu, ale też zrodzi nowe problemy:
- Podróż karetką dla pana na pewno będzie złym przeżyciem, bo przecież jej tak naprawdę nie wymaga, można wszystko załatwić w domu;
- Rodzina informuje nas, że nie ma jak pana zabrać ze szpitala z powrotem. Informujemy, że szpital ma podpisaną umowę na transporty medyczne, ale o tej godzinie będzie jechał zespół z innego miasta, bo u nas taki nie stacjonuje. Pan wróci w godzinach późnonocnych do domu.

Panie dzwonią jeszcze raz do Nocnej po naszej sugestii, że mogą powiedzieć, że 999 odmówiło pomocy, mówiąc, że to sprawa dla Nocnej. Panie znów odbijają się od ściany, bo późno dzwonią i zaraz będzie zmiana...

No nic, pada decyzja, że jednak przewieziemy, bo nie wiadomo czy ten lekarz w końcu przyjedzie. Żona nie ma jak dojechać sama do szpitala do męża, więc ją zabieramy, chociaż nie powinniśmy. Ale jakby miał sam jechać karetką, potem leżeć na SOR-ze sam do północy... Nie mielibyśmy serca zapewnić mu takich "przygód" po tym co już przechodzi ze swoją chorobą. Pani nam dziękuje, tyle nam wystarczy - wiemy, że podjęliśmy z rodziną dobrą decyzję. Bierzemy pana na nosze płachtowe i niesiemy do karetki - przez jego stan zdrowia jest bardzo chudy, więc dajemy radę w dwie osoby. Na jego twarzy coraz wyraźniej widać strach i bezradność. Cały czas informuję, co się z nim dzieje i gdzie będziemy jechać. W jego oczach pojawiają się łzy. Wkładamy go do karetki, a on szuka dłoni żony... znalazł. Całą drogę do szpitala żona do niego mówiła i głaskała jego dłoń.
W czasie jazdy do szpitala słyszymy w radiu, że na drodze wyjazdowej z naszego miasta jest wypadek, 2 samochody.

Jeśli jest tam kilku poszkodowanych, karetki z naszego miasta nie ogarną tego, będą musiały jechać karetki oddalone o około 40 km. Denerwuje się, ale nie na rodzinę, ona ciągle nas przepraszała. Rozumiemy ich, są zagubieni w tym systemie, nie wiedzą, co mają zrobić, po prostu szukają pomocy. Instytucja, która powinna im pomóc, odmawia im pomocy, bo zaraz jest zmiana i za 1,5 godziny podejmą decyzję czy przyjadą.

Na nich jestem zły, bo właśnie przez takie chamstwo i lenistwo mogą odebrać komuś szanse na przeżycie. Dojeżdżamy na SOR, zdając pacjenta mówię o sytuacji (oczywiście zaznaczyłem to w swojej Karcie Medycznych Czynności Ratunkowych). Lekarz, który przyjmuje pacjenta mówi z uśmiechem: no ale my przecież też zaraz się zmieniamy. Patrzę na zegarek, jest 19:30 - no tak, my już 30 min temu powinniśmy się zmienić. Wychodząc informujemy, że jakiś wypadek był i zaraz może coś tutaj przyjechać. Dziewczyny mówią, że wiedzą, bo słyszały w radiu lokalnym tak samo jak my.

Nocna opieka jest po drugiej stronie miasta. Gdyby było blisko, chyba bym tam poszedł, ale nie ma co na razie robić afery, może tam na miejscu wypadku potrzebują pomocy. Szybko zmieniamy status i informuję na naszym radiu, że wracamy ze szpitala i jesteśmy gotowi. Zapominam, że powinienem się zmienić o 19, że już jest 30 minut po. Jeśli ktoś potrzebuje pomocy, naprawdę warto mu pomóc. Obok mnie już jest kolega ze zmiany, bo przyszedł wcześniej, także tylko mój powrót do domu odwleka się w czasie. No ale jest cisza, to wracamy na bazę. Wszyscy tam siedzą. Pytamy: a co z wypadkiem? Nikt nie był, stłuczka dwóch samochodów, policja zablokowała jeden pas i robią wahadło.
Aha, magia radia - wypadek sprzeda się lepiej jako informacja niż stłuczka :D

* * * * *

Chciałbym się odnieść do kilku pytań/stwierdzeń, które spowodowały małą burzę w komentarzach.

3 miesiące i jesteś kierownikiem? CO NA TO USTAWA?

Co ja na to? Nic, bo nie jestem kierownikiem, kierownikiem jest mój starszy stażem kolega, jest kierowcą i kierownikiem zespołu - tak nasz dysponent sobie wymyślił, a ustawa i MZ mu na to zezwala. Ale to ja badam, to ja podejmuję decyzję co do pomocy pacjentowi, no ale właśnie tutaj pojawia się problem z kim jeżdżę. Jeśli jeżdżę z ratownikiem, który coś potrafi, to informuję go o tym jakie parametry zebrałem i co wybadałem, a potem co chciałbym podać. On mi kiwa głową, ew. dodaje jakiś lek dodatkowy, o którym nie pomyślałem, bo to działanie leku "off label", czyli lek w założeniu działa na co innego, ale swoim działaniem obejmie też dolegliwości pacjenta.

Jest to idealny zespół dla mnie, bo jestem dalej uczniem kolegi, podpowiada mi, co mogę zrobić inaczej, daje mi dowolność, a ja ją szanuję, a gdy potrzebuję pomocy, jest obok. Jesteśmy po prostu zespołem. Tylko że ich jest najmniej.

Najczęściej mam po prostu kierowcę i pieczątkę, którą mi się podbije pod kartą. O ile jest to kierowca, który ufa moim umiejętnościom, bo już jeździ któryś raz i wie, że coś wiem - że nie udaję, że wiem wszystko i będę wszystko zostawiał na miejscu zdarzenia - to nie robi w większości problemów, nadal działamy jako zespół, ale nie mam w nim wsparcia za dużego, prócz niektórych rzeczy manualnych, czyli założenia dostępu dożylnego, rozrobienia leków etc. Też czasami mi podpowie, gdzie mogę coś zrobić inaczej, ale głównie manualnie, bo zna tylko kilka schematów leczenia. Ale nadal na niektóre słowa reaguje zdziwieniem, bo jak twierdzą: "kardiowersje/stymulacje zrobiły z was lekarzy po tych studiach".

No i zostaje ten ostatni kierowca, czyli kierowca Janusz. Kierowca, dla którego najlepszym lekarstwem spośród naszej puli leków jest lek, który nie jest w rozpisce leków, jakie możemy podać. Jaki to lek? Ten lek to PALIWO KARETKI, czyli... wszystko wozimy do szpitala - im cięższy stan, tym jedziemy szybciej. Naprawdę ciężko przebić się przez takiego kierowcę.

Młodzi jesteście i wymyślacie, pojeździsz chwilę i ci przejdzie, leczy to się w szpitalu!

I muszę ja z kolegami przedzierać się przez beton kierownika zespołu, walczyć o to, żeby podać chociaż lek przeciwbólowy, żeby pacjent dojechał w lepszym stanie do szpitala niż jest teraz.

Jest to dla nas, młodych, katorgą. Gdyby dysponent nie znalazł furtki wyjścia w postaci kierowca/kierownik zespołu plus członek zespołu ZRM, pozostałoby mi jeździć 5 lat jako kierowca (nie ma u nas 3-osobowego zespołu P) lub jeździć na karetce zespołu S. Powiedzmy sobie szczerze - karetka S w większości to zespół spokojnej starości, a nie zespół prawdziwych wymiataczy, którzy naprawdę mogą jechać do wszystkiego. Jeżdżąc w ten sposób przez 5 lat jestem pewien, że 99% z nas straciłoby zapał, zapomniałoby schematów (po co je przypominać jak tylko kieruję, a kolega Janusz i tak nic nie robi).

Ta ustawa to strzał w stopę systemu. Naprawdę rozumiem jej założenia i jak najbardziej się z nimi zgadzam, start od razu po studiach na kierownika zespołu to duże obciążenie, ale może wystarczy zrobić kurs na kierownika ZRM? No tak, tylko znów środowisko się oburzy, że kolejne obowiązki "za 2500 netto". Brak słów. Skończę ten temat, bo mógłbym pisać i pisać. Pozostaje wierzyć, że będę miał jak najwięcej dyżurów z kierowcą nr 1. Potem z nr. 2, a kierowców nr 3 będę omijał - dla swojego zdrowia psychicznego, ale bardziej dla zdrowia pacjentów.

Pozostaje tylko dalej pchać to g...

Drugie pytanie, czyli:

Do udaru w k2?

Tak, do "udaru" w k2. Wszystko zależy od dyspozytora, który przyjmuje wezwanie, zależy od zmiany. Są takie, że rzadko włączamy sygnały, są też takie, że rzadko je wyłączamy.

Kolejne stwierdzenie, że myślę, iż wszystko wiem i jak mogę pisać coś pracując 3 miesiące. Przecież nic nie wiem.

Nie wiem nic i z każdym dniem dowiaduję się więcej, a najbardziej, że nadal nic nie wiem. Ale czy to mi broni napisać coś o moich przemyśleniach?
Ile musiałbym pracować jako RM, aby móc napisać coś? 2 lata? 3 lata?

No i że już nie czuję strachu.

Nadal go czuję, bo nie wiem, co mnie spotka, ale już mnie nie paraliżuje, myślę na spokojnie, rozważam każdą decyzję, wiem, kto siedzi obok i czego mogę od niego wymagać, a on wie, czego może wymagać ode mnie.

Środowisko RM jest jedynym takim środowiskiem, jak to mówi mój kolega: "Największe zagrożenie w tej pracy dla ciebie to drugi ratownik". Tylko będzie szukał, żeby cię podpieprzyć, wziąć więcej dyżurów, obgadać cię w gronie innych. No cóż. Nie zrozumiem tego nigdy, jak już mówiłem: pozostaje dalej pchać to g...

* * * * *

Zachęcam do przeczytania wywiadu z ratownikiem medycznym Adamem Piechnikiem, jest to świetny wywiad, który pokazuje bardzo mocno to, co czuje ratownik medyczny, któremu się chce, bo jak to jest ładnie napisane:

Tak wyglądają życia polskich ratowników medycznych. Oczywiście tylko tych, którym zależy. A tych, którym nie zależało nigdy, to w środowisku nie szanujemy. Tych zaś, którym na początku zależało bardzo, a teraz chcą po prostu przetrwać, absolutnie rozumiemy. Może to jedyna rozsądna strategia.

LINK do wywiadu.

<<< W poprzednim odcinku

9

Oglądany: 53121x | Komentarzy: 35 | Okejek: 232 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

03.05

02.05

01.05

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało