Ponieważ na polskim rynku można znaleźć juz praktycznie wszystko, a teraz powinien być właśnie sezon na kumquaty, czyli chińskie mandarynki, to dam przepis na zarąbisty dżem, dzięki któremu pokochałam tego cytrusa.
Potrzebny nam będzie:
kilogram dojrzałych kumquatów
dwa/trzy żółte jabłka, ja biorę goldeny
kilogram cukru (100 gram więcej, 100 gram mniej, w zależności od gustu i słodkości jabłka)
Kumquaty dobrze myjemy i zalewamy zimną wodą na dwa, trzy dni, zmieniając wodę parę razy dziennie.
Po tym czasie zabieramy się za najgorszą część receptury, czyli wywalanie pestek. W tym celu bierzemy odlane z wody cytrusy, dużą deskę do krojenia (bo sok się będzie lał, no chyba, że będziemy wycierać, to może być i tycia), ostry nożyk ze szpicem i ustawiamy się pod światło. Dwie wiadomości: jedna dobra, druga zła. Ta dobra, to że po przekrojeniu kumquata na pół, pod światło znakomicie widać każdą pestkę, nawet te malutkie. Zła to ta, że jest ich od groma i ciut.
A wywalić trzeba, bo się potem pod zębami będą niesmacznie pałętać.
Jak już wywalimy wszystkie pestki, to wrzucamy (raczej na dwie tury) kumquaty do miksera i mielimy na paciębryję.
Wrzucamy, a raczej przelewamy do bardziej szerszego niż wyższego garnka.
Jabłka obieramy z ogryzka i ze skórki, mielimy w mikserze na drobną kosteczkę (można razem z kumquatami, w tej dozie mi wychodzą dwie miski miksera: jedna z samych kumquatów, druga z reszty cytrusów i wszystkich jabłek) i wrzucamy razem do garnka.
Zasypujemy cukrem, mieszamy i stawiamy na gazie. Raz postawiłam garnek na ogniu przed wymieszaniem z cukrem i błyskawicznie mi się spód przypalił, potem miałam brązowe kawałki w słoikach. Od tamtej pory najpierw mieszam, a potem stawiam na gaz.
Doprowadzamy do wrzenia, potem zmniejszamy gaz i gotujemy, aż próba talerzyka nie będzie nas zadowalać. Godzinę, czasem dwie, to jest względne, mieszając od czasu do czasu.
Gotowy, wrzący dżem przekładamy do dobrze umytych, czy wyparzonych słoików, zakręcamy i stawiamy do góry nogami do ostudzenia.
Na drugi dzień przekręcamy z powrotem i sprawdzamy, czy wszystko się nam dobrze zawekowało.
Podziwiamy słoneczko w słoiku i radujemy się ciepłem, które nagle nas ogarnęło
Wychodzą cztery słoiczki po 250ml i pół piątego, do bezpośredniej konsumpcji.
A, mała ciekawostka: ten dżem sie nie psuje. A przynajmniej nie w normalnym dla dżemu czasie. Nie mam pojęcia, dlaczego. Raz, już po paru dobrych miesiącach od jego zrobienia, zorientowałam się, że jeden słoiczek mi się odwekował. Wywaliłam przez skrupół, ale wcześniej skosztowałam z ciekawości, bo wyglądał idealnie. Smak był taki, jaki powinien być. W lodówce, otwarty i przepchnięty za słoik z oliwkami, zapomniany przez wszystkich, został wyciągnięty przez męża i zjedzony. Mąż nadal żyje i ma się całkiem dobrze.
A jeśli macie taki gust, jak ja, to, pomimo niechęci do wszystkich innych dżemów cytrusowych, pokochacie ten przepis na tyle, żeby przejść po raz kolejny i kolejny przez pestkowe piekło
Potrzebny nam będzie:
kilogram dojrzałych kumquatów
dwa/trzy żółte jabłka, ja biorę goldeny
kilogram cukru (100 gram więcej, 100 gram mniej, w zależności od gustu i słodkości jabłka)
Kumquaty dobrze myjemy i zalewamy zimną wodą na dwa, trzy dni, zmieniając wodę parę razy dziennie.
Po tym czasie zabieramy się za najgorszą część receptury, czyli wywalanie pestek. W tym celu bierzemy odlane z wody cytrusy, dużą deskę do krojenia (bo sok się będzie lał, no chyba, że będziemy wycierać, to może być i tycia), ostry nożyk ze szpicem i ustawiamy się pod światło. Dwie wiadomości: jedna dobra, druga zła. Ta dobra, to że po przekrojeniu kumquata na pół, pod światło znakomicie widać każdą pestkę, nawet te malutkie. Zła to ta, że jest ich od groma i ciut.
A wywalić trzeba, bo się potem pod zębami będą niesmacznie pałętać.
Jak już wywalimy wszystkie pestki, to wrzucamy (raczej na dwie tury) kumquaty do miksera i mielimy na paciębryję.
Wrzucamy, a raczej przelewamy do bardziej szerszego niż wyższego garnka.
Jabłka obieramy z ogryzka i ze skórki, mielimy w mikserze na drobną kosteczkę (można razem z kumquatami, w tej dozie mi wychodzą dwie miski miksera: jedna z samych kumquatów, druga z reszty cytrusów i wszystkich jabłek) i wrzucamy razem do garnka.
Zasypujemy cukrem, mieszamy i stawiamy na gazie. Raz postawiłam garnek na ogniu przed wymieszaniem z cukrem i błyskawicznie mi się spód przypalił, potem miałam brązowe kawałki w słoikach. Od tamtej pory najpierw mieszam, a potem stawiam na gaz.
Doprowadzamy do wrzenia, potem zmniejszamy gaz i gotujemy, aż próba talerzyka nie będzie nas zadowalać. Godzinę, czasem dwie, to jest względne, mieszając od czasu do czasu.
Gotowy, wrzący dżem przekładamy do dobrze umytych, czy wyparzonych słoików, zakręcamy i stawiamy do góry nogami do ostudzenia.
Na drugi dzień przekręcamy z powrotem i sprawdzamy, czy wszystko się nam dobrze zawekowało.
Podziwiamy słoneczko w słoiku i radujemy się ciepłem, które nagle nas ogarnęło
Wychodzą cztery słoiczki po 250ml i pół piątego, do bezpośredniej konsumpcji.
A, mała ciekawostka: ten dżem sie nie psuje. A przynajmniej nie w normalnym dla dżemu czasie. Nie mam pojęcia, dlaczego. Raz, już po paru dobrych miesiącach od jego zrobienia, zorientowałam się, że jeden słoiczek mi się odwekował. Wywaliłam przez skrupół, ale wcześniej skosztowałam z ciekawości, bo wyglądał idealnie. Smak był taki, jaki powinien być. W lodówce, otwarty i przepchnięty za słoik z oliwkami, zapomniany przez wszystkich, został wyciągnięty przez męża i zjedzony. Mąż nadal żyje i ma się całkiem dobrze.
A jeśli macie taki gust, jak ja, to, pomimo niechęci do wszystkich innych dżemów cytrusowych, pokochacie ten przepis na tyle, żeby przejść po raz kolejny i kolejny przez pestkowe piekło
--
https://www.facebook.com/lunaefragmenta/?ref=bookmarks