Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Te trzy symbole obcych nam kultur eksploatowane są do porzygu! Czas wyjaśnić ich prawdziwe znaczenie

30 268  
128   39  
Wiele, o ile nie większość, trendów ma do siebie to, że źródłem ich popularności jest efekt stadnej, ludzkiej obsesji. Z dnia na dzień coś, co jeszcze chwilę wcześniej nie wzbudziłoby niczyjej fascynacji, nagle staje się czymś szalenie modnym i wielbionym z wręcz religijnym namaszczeniem. W pewnym momencie dochodzi do takiego przesytu, że nagromadzenie danej rzeczy w strefie publicznej jest tak duże, że naturalnym odruchem na ten fenomen powinny być silne mdłości.
Mówimy tu o efekcie tzw. owczego pędu, czyli o silnej potrzebie posiadania czegoś tylko dlatego, że ktoś inny to ma lub też podejmowania takiego albo innego wyboru pod wpływem decyzji podjętej przez inne osoby. Temat ten jest elementem studiów związanych z psychologią tłumu i mechanizmami stadnymi. To zaskakujące, jak idiotyczne i pozbawione jakichkolwiek logicznych podstaw postanowienia potrafimy podjąć, opierając się jedynie na decyzjach osób trzecich. Udowadnia to chociażby rezultat badań prowadzonych w latach 50. przez polsko-amerykańskiego badacza Solomona Ascha. Uczony ten wziął pod lupę normy społeczne związane z tzw. konformizmem informacyjnym.


W skrócie – według wcześniejszych, prowadzonych jeszcze na początku XX wieku badań, w sytuacji niedostatecznej ilości racjonalnych argumentów oraz stosownych informacji człowiek ma tendencję do obserwowania innych ludzi i dostosowywania się do ich myślenia, zasad moralnych czy chociażby poglądów politycznych. Asch nie zgadzał się z tą teorią i postanowił zorganizować własny eksperyment. Uczestnikom badania przedstawiono trzy linie o różnej długości i kazano wskazać tę, która odpowiada swoją wielkością odcinkowi narysowanymi na osobnej kartce. Jako że zadanie to było raczej łatwe, uczestnicy wykonując je w samotności, nie mieli żadnego problemu z wytypowaniem poprawnej odpowiedzi (prawidłowo zrobiło to 99% badanych).


Problem zaczął się, gdy tego samego wyzwania mieli podjąć się oni w grupie, a Asch umieścił wśród badanych siedmiu podstawionych „figurantów”, którzy z pełnym przekonaniem wskazywali nieprawidłową linię. Wówczas to 75% osób popełniło błąd w minimum jednej z dwunastu różnych prób. Podobno wynik tego eksperymentu zaskoczył samego organizatora – nikt nie spodziewał się, że odsetek ludzi podporządkowujących się zdaniu narzuconemu przez stado będzie tak duży. Tym bardziej że ze strony grupy nie wywierano na pojedyncze osoby żadnej formy nacisku.
Podejmowanie stadnych wyborów nie sprowadza się tylko do np. gry na giełdzie czy chociażby wyborów politycznych, ale także do tworzenia trendów i sztucznego tworzenia popytu na pewne dobra. Wszyscy jeżdżą Dacią Duster, mimo że auto to jest wyjątkowo paskudne i awaryjne? Kup i ty! Inne laski z Tindera robią zdjęcia swoich odbić w lustrze? Też strzel sobie taką fotkę! Sąsiad ukatrupił siekierą swoją małżonkę i zakopał jej zwłoki w piwnicy? Czemu sam tego nie zrobisz?

Łapacze snów – modna dekoracja czy magiczny amulet?

Na grupowe mechanizmy ślepego podążania za grupą zrzucić też możemy na przykład popularność różnych symboli, które niekoniecznie pochodzą z naszego kręgu kulturowego i zupełnie nieoczekiwanie zostały wchłonięte przez tutejszą popkulturę, aby być szeroko eksploatowane aż do porzygu.
Weźmy tu za przykład łapacz snów. Wywodzący się z tradycji północnoamerykańskich rdzennych ludów przedmiot obecnie jako breloczek produkowany jest w Chinach i sprzedawany na AliExpressie lub w formie kiczowatego nadruku trafia na popularne elementy odzienia, czy też jako tatuaż nadrukowywany jest na skórze modnych, europejskich dziewcząt.

Prawdziwy łapacz snów w towarzystwie zabawkowej maski oraz „nogi do straszenia dzieci”

Amulet ten Indianie Kri i Czipewa umieszczali nad posłaniami swoich potomków lub przy drzwiach domów, aby za pomocą tego ręcznie uplecionego artefaktu „przecedzić” sny oraz wyłapać koszmary, które to miały niczym mucha na pajęczynie utknąć w gąszczu sznurków i zginąć marnie razem z pojawieniem się na łapaczu pierwszych promieni słonecznych. Ten magiczny przedmiot miał być jedną z metod połączenia dziecka ze światem dorosłych.
Czy jakakolwiek osoba robiąca sobie dziarę z przaśnym, obwieszonym piórkami łapaczem snów zdaje sobie sprawę z jego prawdziwego znaczenia i pierwotnej funkcji? Raczej nie – symbol ten jest modny, ładny i ogólnie kojarzony. To wszystko.


Trupia czaszka z Meksyku – jak pastisz stał się symbolem meksykańskiej kultury?

Równie dużym zaskoczeniem jest nagła ekspansja „meksykańskiej czaszki”. Charakterystyczna, pięknie umalowana trupia główka to od jakiegoś czasu kolejny symbol, którego genealogii świat zdaje się nie znać i nie rozumieć, a który to symbol robi ogromną, komercyjną karierę na całym świecie.
Dla ludów zamieszkujących Amerykę Środkową śmierć jest tylko drobnym etapem w dłuższej egzystencji, a sama postać kościotrupa jako metafory cielesnej ulotności jest jak najbardziej pozytywna – dla Meksykanów śmierć to przecież kwintesencja życia. Charakterystyczna czaszeczka wcale jednak nie pochodzi z jakichś pradawnych rysunków czy rzeźb wykonanych przez azteckich sztukmistrzów. Postać ta to dzieło stosunkowo współczesnego artysty – José Guadalupe Posady, który na początku XX wieku stworzył miedziany kwasoryt „La Calavera Catrina”.


Modna dama o trupim obliczu stała się później bohaterką obrazu innego meksykańskiego twórcy – Diego Rivery. I to właśnie dzieło tego malarza stało się pierwowzorem dla charakterystycznego symbolu. Mimo że szkielet z obrazu szybko zagościł na efektownych obchodach Święta Zmarłych, najpierw w Meksyku, a później w innych krajach świata, to tak naprawdę Rivera pracując nad swoim dziełem, chciał wykpić bufonadę przedstawicieli meksykańskiej klasy wyższej z pierwszych dekad XX wieku.


Jakie by jednak nie były intencje malarza, czaszka martwej damy stała się symbolem „uczłowieczonej śmierci” i źródłem zarobku dla współczesnych twórców wielu różnych produktów, którzy z dziką rozkoszą sięgają po ten motyw, aby umieszczać go gdzie tylko się da.


Pióropusz – odznaczenie tylko dla wybranych

Pozostając w latynoamerykańskim kręgu kulturowym, można jeszcze pochylić się nad pióropuszem. Jak to powiedział mój peruwiański przyjaciel, który zarabia na życie, grając andyjską muzykę w nadbałtyckich kurortach – „Ja wiem, że te pióra nijak mają się do Ameryki Południowej, ale cóż mam począć? Jak ubieram się w ponczo i czapkę chullo, to zarabiam mniej. Dla ludzi Indianin musi mieć pióropusz!”. I trzeba przyznać, że ma rację. Grając na fletni pana „El Condor Pasa”, przyciąga tłumy swoim północnoamerykańskim, upodabniającym go do dorodnego indyka, nakryciem głowy. Tymczasem charakterystyczna część garderoby obecna jest nie tylko w jugosłowiańskich filmach o Winnetou, ale także w sklepach etno, wszelkiej maści logotypach oraz na łebkach osób obu płci uczestniczących w modnych ostatnio szamańskich kręgach.


Tymczasem pióropusz był czymś więcej niż tytko ładnym dodatkiem do kamizelki ze skóry bizona. Przede wszystkim miał on zadanie wyróżnić noszącą go osobę – używali go wojownicy, a każde z piór było formą odznaczenia za bardzo konkretne dokonanie. Absolutnie też pióropusz nie stanowił czyjegoś codziennego imidżu. W zależności od plemienia różniły się one od siebie – inaczej nosili się Irokezi, a inaczej chociażby mieszkający tysiące kilometrów dalej Inkowie.


Takie bezmyślnie przeszczepianie elementów zupełnie obcych nam kultur można by wymieniać bez końca – od robienia sobie tatuaży z chińskimi literkami przez obwieszanie się nordyckimi runami, aż po paradowanie w rasta-dreadach, będąc ujaranym polską samosieją, białym jak mleko Maciejem spod Pacanowa. I wszystko jest OK – możemy to akceptować lub nie, ale problem pojawia się, kiedy to pozbawione głębi, ignoranckie wręcz przywłaszczenie kulturowe ubiera się w szaty rasizmu. Tu już niestety wkracza z wegańskimi butami wrażliwa młodzież, która próbuje dopatrzeć się znamion ataku, ordynarnej obrazy i nietolerancji na każdym możliwym polu.

Noszenie wisiorka z symbolem Yin i Yang, zawieszenie na szyi Mjölnira czy zrobienie sobie dorodnego afro wcale nie oznacza, że plujesz na obce zwyczaje. Najprawdopodobniej po prostu padłeś ofiarą mody nakręconej owczym pędem, spijasz słodką śmietankę i nie czujesz większej potrzeby maczania ozora w kawie. Nic tym złego, ale warto mieć świadomość, że jako istoty stadne, bez głębszej refleksji poddajemy się czasem narzuconym nam trendom, zwyczajnie idąc za tłumem.
19

Oglądany: 30268x | Komentarzy: 39 | Okejek: 128 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły
Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało