Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

W Peru wiele jest dowodów na obecność UFO, ale tylko jeden do dziś nie został podważony

45 219  
143   63  
Gdy byłem jeszcze młodym gołowąsem, który bezkrytycznie wierzył we wszystko, co usłyszał, jarałem się kosmitami niczym norweski kościół, przy okazji skrycie fantazjując o uprowadzeniu agentki Scully i przeprowadzeniu na niej podejrzanych eksperymentów paramedycznych. I chociaż dziś wchodzę wiek geriatryczny, to istoty pozaziemskie ostatnio coraz częściej pojawiają się w moim życiu. Okazuje się bowiem, że kraj, w którym zostałem wyprodukowany, pełen jest historii oraz „namacalnych” dowodów obecności pozaziemskich bytów. Szkoda tylko, że nie każdy namacalny dowód w tej sprawie jest tak oczywisty jak te, z którymi do czynienia mieli bohaterowie „Z Archiwum X”.
Jak się okazuje, Peru to nie tylko preinkaskie ruiny, kobiety z dużymi tyłkami i znudzone lamy. Podczas podróży po tym kraju często spotyka się sędziwych, pomarszczonych mieszkańców górskich pueblos, którzy z pełną powagą opowiadają o latających spodkach i innych elementach stołowej zastawy. Interesujące jednak jest to, że ci sami ludzie uznają te obiekty za gości niekoniecznie pozaziemskiego pochodzenia, a raczej za spokrewnione z pradawnymi bóstwami międzywymiarowe byty, które zawsze tutaj z nami były. Tajemnicze, poruszające się po niebie świetliste „pojazdy” zazwyczaj widuje się w górach, na przykład w znanym wśród uduchowionych Peruwiańczyków, położonym koło Limy, płaskowyżu Marcahuasi, a w ciągu ponad 70 lat obserwacji tych intrygujących obiektów w dawnym kraju Inków wytworzyła się specyficzna społeczność „ufologicznej turystyki”.



Oczywiście dla większości z nas pierwszym skojarzeniem łączącym dawne peruwiańskie plemiona z kosmicznymi podróżnikami będą słynne linie koło Nazca – monumentalne geoglify utworzone na pustyni (prawdopodobnie grubo ponad 1500 lat temu!) przez lokalnych Indian. W latach 70. Erich von Däniken wysnuł teorię, że te wielkie rysunki to nic innego, jak lotnisko dla pozaziemskich pojazdów i jakoś tak się utarło, że to jego teoria zazwyczaj jest przytaczana podczas gorączkowych rozmów o pochodzeniu tych tajemniczych żłobień utworzonych na suchej, skąpanej piekielnym słońcem, pustyni. No bo wiadomo – jak nie potrafimy czegoś wytłumaczyć, to zazwyczaj szukamy odpowiedzi w Bogu lub szarych ludzikach z odległej planety. W tym jednak wypadku bardziej prawdopodobna wydaje się teza, jakoby geoglify były raczej elementami astronomicznego kalendarza albo czymś znacznie bardziej banalnym. Ot, na przykład bieżniami stworzonymi na potrzeby lokalnych igrzysk sportowych.



Również na pustynnym peruwiańskim wybrzeżu wykopano w 1928 roku czaszki istot o mocno wydłużonych głowach. Kości te, jak się później okazało, należały do przedstawicieli ludu Paracas, a liczba „długogłowych” ususzonych zwłok, które tam znaleziono, przekracza 400! I chociaż dla wielu współczesnych, wychowanych na „Starożytnych kosmitach”, entuzjastów historii o pozaziemskich przybyszach czaszki te są namacalnym dowodem prokreacji ludzi z humanoidalnymi przybyszami z innych galaktyk, to prawda jest nieco bardziej przyziemna. Deformowanie kości głowy praktykowane było zarówno w Ameryce Południowej, chociażby też przez Inków, jak i przez północnoamerykańskich Chinuków, a nawet przez mieszkańców północnoindyjskiego państwa Kuszanów, dawnych Filipińczyków czy chociażby afrykańskiego plemienia Mangbetu. Jako że czaszki noworodków są dość elastyczne, dzięki odpowiedniemu uciskowi i zastosowaniu paru deseczek oraz sznurka można było bez większego trudu zdeformować głowę brzdąca. A skoro można, to czemu tego nie robić, chociażby dla podkreślenia społecznej przynależności malucha? I prawdopodobnie właśnie taka manifestacja „szlacheckiego” statusu stała za tym dziwacznym, według nas, zwyczajem praktykowanym przez wiele różnych ludów na całym świecie. Czyli dupa – znowu nie w kosmicznej ingerencji znajdziemy odpowiedź…


Zostańmy jeszcze na chwilę w okolicach Nazca, aby wspomnieć o wydarzeniu, które w mediach określano jako „największe odkrycie archeologiczne XXI wieku”. Mowa o wydobytych z ziemi mumiach trójpalczastych, humanoidalnych istot o (jakżeby inaczej!) wydłużonych czaszkach. Badaniem znaleziska dość szybko zajęli się rosyjscy uczeni, którzy stwierdzili, że istoty te pochodzą z V n.e. i miały, podobnie jak my, 23 pary chromosomów. Natomiast wewnętrzna budowa zmumifikowanych ciałek znacząco różniła się od ludzkiej.



Informacja o tym sensacyjnym znalezisku obiegła cały świat, a dziennikarze nawet nie podawali w wątpliwość rewelacji przedstawionych przez rzekomych ludzi nauki. Nikomu też nie chciało się nawet prześwietlić ich wcześniejszej działalności. A szkoda, bo szybciej dowiedzielibyśmy się, że uczeni ci mieli na koncie parę oszustw, a niejaki Konstantin Korotkow – naukowiec prowadzący badania nad mumiami ufoludków – wcale nie był profesorem Rosyjskiego Narodowego Uniwersytetu Badawczego, a bardziej cwanym biznesmenem, zajmującym się sprzedażą aparatów fotograficznych do uwieczniania na zdjęciach… ludzkich dusz.

Tymczasem same mumie są prawdopodobnie zlepkiem ludzkich oraz zwierzęcych szczątków wydobytych (prawdopodobnie „na lewo”) z terenów wykopalisk archeologicznych. Te arcyciekawe przykłady ludzkiej kreatywności znajdują się obecnie na terenie Uniwersytetu San Luis Gonzaga w Ice. W tej samej miejscowości funkcjonuje również muzeum, w którym przechowywane są kamienie przedstawiające walecznych Indian ujeżdżających triceratopsy. Właściciel tego przybytku zaklina się, że wcale nie namalował tych obrazków sam, jak babcię moją najdroższą kocham!



A skoro już wspomnieliśmy o zmumifikowanych ufokach, to jeszcze zabawniej sytuacja wygląda z zaprezentowanymi w Meksyku, dosłownie przed paroma dniami, wysuszonymi zwłokami dwóch niewielkich ziomeczków, którzy to również mieliby mieć nieziemskie pochodzenie.


Podobnie jak w przypadku bollywoodzkiej kariery pewnej Polki, tak i tutaj dziennikarze zamiast zadać sobie minimum trudu i temat zgłębić, jarają się tymi, wykonanymi zapewne z papier mâché, ludzikami bardziej niż pedofil Disneylandem. Sprawa została nagłośniona przez Jaime’go Maussana – meksykańskiego ufologa, który parę lat wcześniej „zajmował się” badaniem innych kosmicznych artefaktów i dowodów na obecność ufoludków na Ziemi. Dowody te zazwyczaj były potem obalane przez uczonych. To miało miejsce również i w tym przypadku – Maussan zaprezentował zwłoki przed członkami Kongresu Unii Meksyku i zeznał, że uczeni z Narodowego Uniwersytetu Autonomicznego potwierdzili pozaziemskie pochodzenie mumii. Nie trzeba było długo czekać na reakcję wspomnianej uczelni, która wystosowała oświadczenie, że nigdy nie doszło do takiego stwierdzenia z ich strony, a sam Jaimie pier#oli głupoty.



Nie tylko zwłoki krewnych Alfa są dowodami na ziemskie wizyty kosmitów. Nie zapominajmy też o latających spodkach! Najstarsza fotografia takiego obiektu, jaką wykonano w Peru, pochodzi z 1973 roku. Był to moment, w którym na całym świecie trwała ufologiczna gorączka. W tym czasie wiele peruwiańskich gazet i programów telewizyjnych brało na tapet ten szalenie chodliwy temat. Zdjęcie, o którym mowa, zostało wykonane przez niejakiego Hugo Luyo Vegę, szczęśliwego posiadacza aparatu Polaroid.





Cóż, wygląd statku kosmicznego zgodny jest z ówczesnymi „kanonami piękna” statków kosmicznych i swoim designem przypomina trochę rekwizyt z pewnego filmu o przygodach znerwicowanego, francuskiego żandarma. Cóż, jakie czasy, takie i latające spodki.



Żeby jednak nie było foszków i dąsów, że kpię sobie z najbardziej kluczowych peruwiańskich dowodów na obecność UFO, to przytoczę pewną sprawę, której do dziś wytłumaczyć się nie da. Najpierw jednak pozwólcie, że powiem parę słów o historycznym tle tego wydarzenia.

W latach 70. doszło do wyraźnego zwiększenia się napięcia pomiędzy Peru a Chile. Pierwsze z państw zdecydowało się więc na zakup ponad 50 naddźwiękowych samolotów Su-22, z których większość skierowana została do bazy wojskowej w pobliżu miejscowości La Joya. Maszyny miały pełnić funkcję systemu szybkiego reagowania w sytuacjach, gdyby jakiś chilijski obiekt przekroczył granice państwa.

Rankiem 11 kwietnia 1980 roku przeszło 1800 żołnierzy i członków personelu bazy było świadkami pojawienia się na wysokości 500 metrów nad ziemią niezidentyfikowanego obiektu kształtem przypominającego wielki balon. Za taki też właśnie szpiegowski balon został on początkowo uznany, więc czym prędzej wydelegowano jeden z samolotów, aby zestrzelić podejrzanego gościa.



Tymczasem okazało się, że intruz wcale nie chce być unieszkodliwiony, bo nieoczekiwanie zaczął bardzo szybko zmieniać swoje położenie. Mimo że „balon” miał ok. 10 metrów średnicy, co z całą pewnością utrudniało trafienie go, wiele kul dotarło do celu i… absolutnie nie wyrządziło obiektowi żadnej szkody. Świadkowie tej sceny twierdzili wręcz, że pociski dosłownie zostały wchłonięte przez tajemniczy „pojazd”.

Celując w balon, osiągnąłem niezbędny zasięg i wystrzeliłem salwę 64 pocisków 30 mm, tworząc ścianę ognia w kształcie stożka, która normalnie zniszczyłaby wszystko na swojej drodze. Część pocisków odbiła się od celu, spadając na ziemię, a inne trafiły dokładnie w obiekt. Myślałem, że balon się otworzy i że z jego wnętrza wypłynie trochę gazów, ale nic takiego się nie stało.
– opowiadał potem Oscar Santa María Huertas, który zasiadł za sterami samolotu mającego unieszkodliwić intruza.

Wkrótce obiekt zaczął błyskawicznie się oddalać, więc samolot ruszył za nim w pościg. Ten trwał dobrych 25 minut. W pewnej chwili, gdy „balon” znalazł się na wysokości 19 200 metrów nad ziemią, w ciągu ułamka sekundy zahamował on z prędkości 950 km/h do zera, zmuszając goniącego go pilota do błyskawicznego manewru, dzięki któremu udało się uniknąć kolizji.
Huertas twierdził, że pojazd posiadał srebrną powierzchnię o średnicy średnio około 10 metrów, z kremową szklaną kopułą na górze i szeroką metalową podstawą, która odbijała pociski. Mężczyzna zauważył też brak rur wydechowych, okien, nitów i widocznego układu napędowego.



Ciekawostką jest to, że incydent ten został dobrze udokumentowany, a szczegółowe informacje na jego temat ujawniono dopiero na początku XXI wieku. I to nie siły zbrojne Peru odtajniły tę sprawę, ale departament obrony Stanów Zjednoczonych!
Czy jest jakieś logiczne wytłumaczenie tego, z czym zetknęli się peruwiańscy żołnierze? Jak dotąd nie – żaden pojazd latający nie zachowywałby się w sposób nawet zbliżony do tego, co na niebie wykonywał tajemniczy „balon”, a pojawiające się doniesienia o innych tego typu zjawiskach sprawiły, że Peruwiańskie Siły Powietrzne zdecydowały się otworzyć Departament Badania Anomalnych Zjawisk Powietrznych, który to zajmuje się właśnie tego typu sytuacjami. A jest ich naprawdę bardzo dużo.

Najbardziej znanym miejscem, gdzie od dekad obserwuje się pomykające po nieboskłonie obiekty, jest położona ok. 65 km od Limy miejscowość Chilca. Pueblo to jest tak popularne wśród entuzjastów szarych ludzików, że duży procent zarobków tamtejszych mieszkańców opiera się na „kosmicznej” gastronomii oraz ufologicznych, amatorskich muzeach zakładanych w prywatnych chatach i piwnicach.



Tyle tytułem… wstępu do jednego z odcinków youtubowej serii, którą zrealizowaliśmy niedawno z Kawiakiem Jonesem. Ten zapyziały, śmierdzący mokrą lamą i skisłym budyniem leń nie chciał podjąć wysiłku skrótowego przedstawienia tematyki obecności UFO w Peru, więc musiałem to zrobić za niego. A okazja była całkiem dobra, bo oto gdzieś na totalnym zadupiu, parę ładnych kilometrów za Cusco, natrafiliśmy na intrygującą atrakcję turystyczną, której autor – lokalny artysta – z chęcią, podobnie jak ja, przeprowadziłby serię podejrzanych eksperymentów paramedycznych na agentce Scully. Nie pytałem go wprawdzie o to, ale takie rzeczy się po prostu czuje.

https://www.youtube.com/watch?v=woNtC4pncRk
12

Oglądany: 45219x | Komentarzy: 63 | Okejek: 143 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

08.05

07.05

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało