"Gwiezdne wrota" to tytuł, który wyszedł poza środowisko fanów SF i stał się częścią popkultury. W ramach franczyzy powstały kolejne filmy, ale też seriale, książki czy gry komputerowe. Niedawno o "Stargate" ponownie stało się głośno, jednak nie za sprawą kinowej produkcji. Taką nazwę nosi drukarka 3D tworząca przedmioty z metalu. To z jej pomocą udało się wykonać Terran 1 – rakietę, która może się zauważalnie zapisać w historii podboju kosmosu.
Ostatnie lata to ponowne nakręcanie kosmicznego wyścigu, jednak tym razem nie uczestniczą w nim wyłącznie mocarstwa – do gry włączyły się prywatne firmy. Część przedsiębiorstw narobiła wokół siebie wielkiego szumu nie tylko za sprawą sukcesów, ale głośnych nazwisk – tak jest ze SpaceX (Elon Musk), Blue Origin (Jeff Bezos) czy Virgin Galactic (Richard Branson). Warto jednak mieć na uwadze, że to grono jest znacznie szersze, a znaleźć można w nim m.in. kalifornijską firmę Relativity Space.
Tim Ellis oraz Jordan Noone to dwóch młodych facetów, którzy tajniki przemysłu kosmicznego poznawali we wspomnianych już SpaceX oraz Blue Origin. I nie do końca spodobało im się to, co tam zastali – ich zdaniem przedsiębiorstwa te w zbyt małym stopniu wykorzystują potencjał druku 3D. Pewnie mogliby latami przekonywać przełożonych do zmiany tej polityki, ale zdecydowali się stworzyć własny biznes: w 2015 roku powstało Relativity Space z ambitnym zadaniem "wydrukowania" w całości rakiety, która dotrze na orbitę.
Para inżynierów, a teraz już także przedsiębiorców, trafiła na dobry czas, gdy w Dolinie Krzemowej piętrzyły się stosy gotówki do zgarnięcia, wizja podboju kosmosu elektryzowała media i fundusze inwestycyjne, a na rynku nie brakowało specjalistów z tej dziedziny. Jak podaje
crunchbase.com w ciągu kilku lat firmie udało się pozyskać od inwestorów ponad 1,3 mld dolarów, co w 2021 roku pozwoliło wycenić biznes na ponad 4 mld dolarów. Na amerykańskim rynku nie jest to suma porażająca, ale wato mieć na uwadze, że mowa o połowie kapitalizacji największego polskiego banku, czyli PKO BP.
Panowie Noone i Ellis, a także zespół ich pracowników, do którego należą już setki osób, nie skończyli na opowiadaniu bajek i zgarnianiu kasy: 23 marca z Przylądka Canaveral wystartowała rakieta Terran 1. To dwustopniowy system nośny, który w 85 proc. został stworzony przy wykorzystaniu technologii addytywnej, polegającej na łączeniu kolejnych warstw materiału w oparciu o komputerowe modele. Innymi słowy: rakieta powstała głównie dzięki drukowi 3D. Wykorzystano w nim stop aluminium, a system maszyn, który to umożliwił, nazwano Stargate.
https://www.youtube.com/watch?v=QS91MFQcPxg
Start rakiety przekładano kilkukrotnie, z różnych powodów. A gdy już do niego doszło, nie wszystko poszło zgodnie z planem. Sam start misji Good Luck, Have Fun (GLHF) przebiegał bez zakłóceń – pierwszy stopień rakiety z dziewięcioma silnikami Aeon 1 (te elementy również są drukowane) opuścił kompleks startowy i osiągnął etap max Q (więcej o nim za chwilę). Niedługo później doszło do udanej separacji systemu nośnego i uruchomiony został pojedynczy silnik Aeon Vac. Na tym dobre wiadomości się skończyły – drugi człon rakiety nie zdołał dotrzeć na orbitę, jak planowano. Nie oznaczało to jednak utraty drogocennego ładunku, bo tego po prostu nie było.
Misja GLHF udowodniła, że "rakieta z drukarki" może nie tylko wystartować, ale też osiągnąć max Q, czyli punkt, w którym maksymalną wartość osiągają naprężenia w pojeździe kosmicznym. Jeszcze przed startem przedstawiciele firmy zaznaczali, że to będzie najważniejszy test i zarazem główne zadanie Terran 1. Okazało się po prostu, że produktu Relativity Space nie pokona wysokie ciśnienie. A to z kolei oznacza, że firma poważnie przybliżyła się do kolejnego etapu: startów Terran R.
https://www.youtube.com/watch?v=DQj1LbYiVHo
Terran 1 to rakieta o wysokości ponad 35 m i średnicy ok. 2,3 m. Terran R to znacznie większa konstrukcja: 66 m wysokości oraz 5,5 średnicy. Nie w tych danych tkwi jednak główna różnica. O ile mniejszy system nośny jest w stanie wynieść na niską orbitę okołoziemską ładunek o masie do 1,5 tys. kg, o tyle większa jednostka wyniesie na tę wysokość już do 20 tys. kg. A to wpływa oczywiście na koszty misji. Na tym jednak nie koniec innowacji: Terran R w przeciwieństwie do Terran 1 jest rakietą wielokrotnego użytku i dotyczy to całego pojazdu. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, jednostka tego typu wystartuje z Przylądka Canaveral już w przyszłym roku.
W poprzedniej dekadzie o technologiach druku 3D zrobiło się naprawdę głośno i przez chwilę mogło się wydawać, że każdy będzie posiadał w domu swoje urządzenie, w którym wyprodukuje narzędzia, zastawę stołową, zabawki i sprzęt sportowy. A mieszkać mieliśmy w domach z drukarki. Obecnie niewiele wskazuje na to, by ten scenariusz miał się ziścić. Ale zastosowanie tych rozwiązań w niektórych dziedzinach gospodarki naprawdę może być tzw. gamechangerem. Relativity Space podaje na swojej stronie internetowej, że zastosowanie druku 3D pozwoliło zmniejszyć liczbę komponentów rakiety stukrotnie. A im mniej części, tym taniej i bezpieczniej. Producent podaje też, że jest w stanie wydrukować od podstaw taką jednostkę w ok. dwa miesiące.
Misja GLHF pokazała przede wszystkim, że rakieta z drukarki nie jest mrzonką (ciekawe, co na to większa konkurencja kalifornijskiej firmy?). Jeśli testy Terran R zakończą się sukcesem, okaże się, że taki sprzęt może nie tylko wystartować z Ziemi, ale też na nią wrócić. Niekoniecznie z LEO – wspomina się już o lotach na Księżyc, a nawet na Marsa. A nawet o tankowaniu tam, bo silniki Terranów zasilane są mathaloxem, czyli mieszanką ciekłych metanu i tlenu, którą można wyprodukować poza naszą planetą. Trzeba przy tym dodać, że celem firmy jest stworzenie rakiety w 100 proc. z pomocą drukarki, co jeszcze bardziej pozwoli obniżyć koszty.
https://www.youtube.com/watch?v=9BhkjEc6Q64
Marcowy lot Terran 1 jest oczywiście weryfikacją założeń twórców, ale biznes już wcześniej uwierzył w ten pomysł. W połowie ubiegłego roku
okazało się, że działająca na rynku komunikacyjnym firma OneWeb podpisała kontrakt na korzystanie z Terran R. Ellis chwalił się wówczas, że dogadano też umowy z kilkoma innymi operatorami satelitów, a wartość tych zleceń zauważalnie przekracza 1 mld dolarów. Najwyraźniej ryzyko podjęte przez dwóch młodych inżynierów opłaciło się.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą