W dzisiejszym odcinku pokażemy wam zdjęcie z ringu, gdzie pokonany Cassius Clay wisiał na linach, zajrzymy na plan pewnej komedii, gdzie bawiła się ówczesna śmietanka komików oraz opowiemy wam o odważnym duszpasterzu Giuseppe Dianie.
Zmiana czasu zabrała nam jedną godzinę snu! Skoro więc musimy być niewyspani, to miejmy chociaż odrobinę lepsze humory, a w tym na pewno pomoże najnowsza paczka memów.
Po ostatnim artykule o metalowych okładkach odezwało się kilka
głosów z propozycjami kolejnych grafik, które przyozdobiły
wydawnictwa wyjców i szatańskich potępieńców. Wypada więc
uzupełnić tamto zestawienie garścią innych, mniej i bardziej
znanych, obrazków. A zaczniemy od istotnego, polskiego wkładu w
tworzenie stalowej legendy.
#1. Judas Priest „British steel” – żyletka polskiej produkcji!
To pierwsza i
ostatnia w tym zestawieniu okładka, która nie wywołała
specjalnych kontrowersji. A mimo to wypada o niej wspomnieć, bo
przecież charakterystyczny obraz dłoni trzymającej przerośniętą
żyletkę to niemalże nierdzewna wizytówka heavy metalu ze swej
najlepszej i najbardziej płodnej epoki. Mowa oczywiście o „British
steel” – albumie grupy Judas Priest. Każdy szanujący się
znawca muzyki doskonale wie, że to jedno z najważniejszych
wydawnictw Roba Halforda i jego ekipy. Dla nas obrazek ten ma jednak
dodatkową wartość – otóż został on stworzony przez naszego rodaka Rosława Szaybo – legendarnego przedstawiciela tzw.
„polskiej szkoły plakatu”.
Oczywiście to jedna
z jego najbardziej znanych prac, ale nie można jednak zapominać o
tym, że projektował on też okładki dla innych muzyków, z Simonem
i Garfunkelem, Eltonem Johnem, Royem Orbisonem czy Janis Joplin na
czele! Był on też autorem grafiki, która pojawiła się na
wcześniejszej płycie Judasów, czyli na „Killing Machine”.
W przypadku „British
steel” artysta musiał zaprojektować oraz stworzyć ponadgabarytową
żyletkę z aluminium i za pomocą sitodruku nanieść na nią tytuł
płyty. Zarówno koncepcja, jak i wykonanie tego
zdjęcia to w całości dzieło Szaybo, który był dyrektorem
artystycznym tego projektu. Ba, to właśnie jego ręka trzyma
żyletkę. Charakterystyczna grafika dość szybko stała się
symbolem leciwego heavy metalu i trafiła na plakaty oraz na miliony
koszulek noszonych przez długowłosych miłośników ciężkiego
grania.
A jakby Was
ciekawiło, kto zaprojektował używane przez zespół do dziś logo,
to już spieszymy z odpowiedzią – to również jest dzieło
Rosława Szaybo!
#2. Slayer „Christ
Illusion” – zjarany, okaleczony Syn Boży nie do końca spodobał
się jego fanom
Ach, Slayer. Nie
dość, że kapela ta serwuje kawał soczystego nakur#iania, to jeszcze jej członkowie zawsze „umieli w kontrowersje”. W tym przypadku poszło o okładkę
albumu „Christ Illusion” autorstwa, współpracującego już z
grupą przy trzech wcześniejszych projektach, Larry'ego Carrolla.
Artysta ten miał do dyspozycji jedynie tytuły, warstwę liryczną
kompozycji i absolutnie wolną rękę, więc mógł się popisać swoją kreatywnością. W pierwotnej wersji obrazek
przedstawiał więc zrelaksowanego Jezusa wylegującego się na tafli
wody. Jednak to drugi projekt, gdzie pozbawiony ramion Chrystus stoi
w morzu krwi i odciętych głów, bardziej przypadł do gustu
zespołowi. Tom Araya uznał obrazek za znacznie lepszy, bo Syn Boży
wyglądał na nim niczym zapuszczony narkoman, natomiast gitarzysta
Kerry King tak bardzo zachwycił się tym dziełem, że odkupił od
artysty oryginał malowany na drewnie.
Zespół wiedział,
że projekt ten może nie spodobać się niektórym sprzedawcom, więc
z myślą o przyszłych problemach zlecił stworzenie alternatywnej
okładki. Zaskakujące jest jednak to, że największy skandal Slayer wywołał w… Indiach! Po apelacjach środowisk chrześcijańskich,
które skarżyły się zarówno na obrazoburczy rysunek, jak i
kompozycję „Jihad”, która nawiązywała do ataków
terrorystycznych z 11 września 2001 roku, władze ugięły się do
żądań aktywistów i płyta „Christ Illusion” została
całkowicie wycofana ze sprzedaży w tym kraju.
#3. Metallica „Load”
i „Reload” – krew, mocz i nasienie
Można wiele
niepochlebnych słów powiedzieć o tych dwóch albumach Metalliki, ale
akurat ich okładki są niczego sobie. A już na pewno – pełne,
ekhem… „treści”. W czasie prac nad tymi płytami Lars Ulrich
i Kirk Hammett przeżywali swoją fascynację nowoczesnymi,
artystycznymi prądami w sztuce i to dzięki nim dostaliśmy to, co dostaliśmy (przynajmniej w warstwie wizualnej albumu). Frontman grupy, James Hetfield, po latach
wspominał:„Lars i Kirk bardzo interesowali się sztuką
abstrakcyjną, udając, że są gejami. (…) Myślę, że okładka
Load była po prostu żartem z tego wszystkiego, więc zgodziłem
się na to całe szalone, głupie gówno”.Trudno chyba lepiej wytłumaczyć zgodę na sięgnięcie po dzieła Andresa Serrano, w których
wykorzystał on mieszankę krowiej krwi z własną spermą
umieszczoną pomiędzy dwiema taflami pleksiglasu („Load”). Tymczasem w wydanym niedługo potem albumie „Reload” ten sam
artysta powtórzył swój pomysł, sięgając ponownie po krew oraz – dla odmiany – własny mocz.
#4. Type O Negative
„Origin of feces” – dupa, po prostu dupa
Czego można by się
spodziewać po zespole, który zatytułował swój album „Źródłem
odchodów” („Origin of feces”)? I chociaż pomysł na okładkę
prezentującą męski odbyt w dużym zbliżeniu bardziej pasowałby
do jakichś ochrypłych pojeb#w grających grind core, to akurat ten
przykład projektanckiego geniuszu należy do smutnych gotów z Type
O Negative. Dupa widoczna na zdjęciu należała do świętej pamięci
Petera Steela – wokalisty grupy.
Trudno było oczekiwać
przesadnie entuzjastycznych reakcji na taki rodzaj „sztuki” –
co pewnie było założeniem zespołu, bo album ostatecznie sprzedał
się naprawdę nieźle. Do tego stopnia, że już dwa lata później
trzeba było wydać jego reedycję. Tym jednak razem na miejscu
włochatego odbytu pojawiła się czarno-zielona wersja obrazu
„Taniec śmierci”, namalowana w 1492 roku przez niemieckiego
artystę Michaela Wolgemuta.
#5. CKY „Volume 1”
– to samobójstwo było transmitowane na żywo
Trudno nazywać Camp
Kill Yourself grupą stricte metalową, bo pobrzmiewają tu zarówno
echa przyjemnego stoner rocka, jak i grunge’u, psychodelicznej alternatywy czy nawet radosnego disco! Na siłę jednak trochę przypnijmy
tej kapeli łatkę zespołu związanego z cięższym niż lżejszym
graniem – głównie dlatego, żeby pochylić się nad okładką ich
pierwszej płyty, czyli wydanego w 1999 roku „Volume 1”. Graficzna oprawa tego albumu związana jest z dość makabrycznym wydarzeniem, które
wstrząsnęło Ameryką w 1987 roku.
Rok wcześniej
republikański polityk Robert Budd Dwyer, piastujący urząd
skarbnika stanu Pensylwania, został oskarżony o przyjęcie łapówki
z rąk przedstawicieli firmy Computer Technology Associates. Pieniądze te (coś w okolicach 300 tysięcy baksów) miały im zapewnić podpisanie pewnego lukratywnego
kontraktu na prawie 5 milionów dolarów. Sprawa jednak wyszła na
jaw, a wraz z nią całkiem pokaźna lista innych przekrętów,
których Dwyer miał się dopuścić – w tym wymuszania haraczy, oszustw i
krzywoprzysięstwa. Łącznie 11 zarzutów, które zawisły nad
politykiem, zagwarantowałyby mu 55 lat odsiadki w pierdlu.
Mężczyzna
jednak wcale nie zamierzał iść do więzienia. 22 stycznia 1987
roku zorganizował on konferencję prasową, na której, zgodnie z przypuszczeniami zaproszonych, zrezygnować miał ze swojego urzędu i przyznać się do winy. Dwyer upierał się jednak
przy swej niewinności i w kwiecistej przemowie określił się
ofiarą niesłusznych oskarżeń oraz politycznej nagonki. Następnie
zwołał swoich obecnych na sali przyjaciół i każdemu z nich
wręczył kopertę. Jak się później okazało, zawierały one m.in.
list pożegnalny Roberta oraz... zgodę na zostanie dawcą organów
po jego śmierci. Zanim ktokolwiek zdołał „połączyć kropki”,
polityk wyciągnął z papierowej torebki rewolwer magnum kaliber 357. Chwilę później włożył jego lufę do ust, aby na oczach
wycelowanych w niego obiektywów aparatów fotograficznych i kamer
odstrzelić sobie kawał czaszki. Mężczyzna oczywiście zginął na
miejscu. Trzeba jednak przyznać, że zanim dokonał tego
spektakularnego czynu, samobójca był na tyle uprzejmy, że ostrzegł zgromadzonych
przed przykrym widokiem, który miał ich za moment czekać.
Dwanaście lat
później obrazek przedstawiający Dwyera z lufą we ustach
przyozdobił okładkę albumu kapeli Camp Kill Yourself. Dwa lata po
wydaniu płyt, kiedy to grupa CKY przeszła pod skrzydła innej
wytwórni, artyści zostali przez nowych wydawców zmuszeni do zmiany
grafiki na mniej kontrowersyjną.
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą