Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Jedne intrygują, inne szokują, a są i takie, które wywołują odruch wymiotny. Oto historia 5 słynnych okładek albumów metalowych

41 253  
137   68  
W pewnym momencie mojego małoletniego życia trzeba było się wreszcie zdefiniować i umieć prawidłowo odpowiedzieć na pytanie „Czego słuchasz?”. Odpowiedź „Wszystkiego” nie wchodziła w rachubę, bo wszystkiego słuchali tylko ci nudni lamerzy, co to łykali wszystko, tak jak leci, z radia. Jakiś kolega ze starszej klasy podrzucił mi zdartą kasetę z „Numerem bestii” autorstwa Żelaznej Dziewicy. Tyle wystarczyło, abym w ciągu roku z nieśmiałego pinglarza w golfiku stał się długowłosym, wciśniętym w ramoneskę znawcą ciężkiego grania. Szybko też wtedy zorientowałem się, jak dużą frajdę sprawia odkrywanie nowych kapel, buszując w sklepach muzycznych i wydając nędzne kieszonkowe na te albumy, które mają najbardziej intrygujące okładki.
Pewnie, że takie eksperymenty często kończyły się wielkim zawodem – często pod szalenie efektowną okładką kryło się zwykłe guano. Chociaż w pewnym już momencie doświadczenie pozwalało po samym obrazku na pudełku z nośnikiem określić, z czym będzie się miało do czynienia. I tak na przykład kiczowate do porzygu grafiki z napakowanymi testosteronem kafarami toczącymi boje z jakimiś plującymi ogniem skrzydlatymi gadami lub też dziełka ze skąpo ubranymi wywłokami ujeżdżającymi jednorożce zapowiadały wściekle galopujący power metal przeplatany z wibrującym falsetem zniewieściałego wokalisty z kretyńską grzywką.


A gdy na okładce były flaki, martwe płody, pokryci wrzodami i trądem nieszczęśnicy, to zapewne czekała nas śmierć-metalowa uczta. Tymczasem najłatwiejsze do rozpoznania były albumy z satanistycznym black metalem. Nawet jeśli grafika prezentowałaby różowego, pluszowego misia z lizakiem Chupa Chups w dupce, to czcionka wyglądająca jak połączenie kolczastego bluszczu z pękniętą szybą w trabancie mówiła wszystko – im bardziej nie szło tego odczytać, tym bardziej ekstremalne (i oddające głębsze pokłony Rogatemu, ma się rozumieć) było to granie.

Bulgudurburbur - legenda skandynawskiego true satanic cumshot black metalu

Dobra, czas wrócić do brzegu. Przed wami kilka bardzo charakterystycznych okładek metalowych albumów oraz parę słów o historii ich powstania.

#1. „Master of Puppets” Metallica

Na pierwszy ogień weźmy płytę tych gości, co to nagrali tę ładną piosenkę na potrzeby ostatniego sezonu „Stranger Things”. Wiedzieliście, że ten zespół wcześniej wydał już już kilka albumów? Akurat „Master of Puppets” to, moim skromnym (ale i też napędzanym sentymentem) zdaniem, jeden z fajniejszych krążków tej grupy. To na potrzeby tego wydawnictwa powstała też bardzo charakterystyczna grafika z „lasem krzyży”. Ozdabia ona dziś modne koszulki noszone przez przedstawicieli młodzieży, która myśli, że Metallica to rodzaj ramenu.


Ta legendarna praca powstała z inicjatywy samego zespołu oraz jego managera Petera Menscha, natomiast autorem pierwotnej wersji tej grafiki był… James Hetfield, który to miał dostarczyć artyście Donowi Brautigamowi szkic swojego autorstwa. To na podstawie tego rysunku właśnie podstawie powstała ta niepowtarzalna okładka.

#2. „Iron maiden” Iron Maiden

Koło starszych albumów tej grupy nie dało się przejść obojętnie. Stworzony w dość kreskówkowym stylu, wyraźnie wzorowany na znanej z kina grozy postaci zombie, potworek Eddie stał się oficjalną maskotką brytyjskiej legendy heavy metalu. Autorem tego, nieco nadgniłego, ludzika był Derek Riggs – komiksowy nerd o niewątpliwym talencie. Zrobił on sobie kiedyś porfolio z kilkoma swoimi pracami, które podrzucał wytwórniom płytowym, licząc na to, że któryś z zespołów zainteresuje się wykorzystaniem jakiegoś jego dzieła na okładce albumu. Wśród tych grafik znalazła się jedna zatytułowana „Electric Matthew Says Hello”.


Przedstawiała ona zombiaka inspirowanego wizerunkiem brytyjskich punków z przełomu lat 70. i 80. Riggs pragnął, aby ten wychodzony truposz z irokezem ozdobił jakieś anarchistyczne wydawnictwo. Tak się jednak nie stało – obrazek spodobał się bowiem managerom Iron Maiden, czyli grupy utrzymanej w klimacie tzw. nowej fali brytyjskiego heavy metalu. Derek został poproszony o dodanie tej postaci nieco bujniejszej czupryny i w takiej formie sympatyczny umarlak trafił na okładkę debiutanckiej płyty zespołu zatytułowanej „Iron Maiden”.


Reszta jest historią – przez kolejne lata Riggs tworzył grafiki ozdabiające okładki wszystkich albumów Iron Maiden, aż do wydanego w 1992 roku „Fear of the Dark”, gdzie grupa zdecydowała się skorzystać już z pomocy innego artysty. Ciekawostką natomiast jest to, że Derek zgodził się pomóc swoim talentem debiutującym w 2005 roku dziewczynom z tribute-bandu The Iron Maidens.


#3. „Virgin Killer” Scorpions

Tak, wiem – Scorpionsi to bardziej hard rock niż metal, ale trudno – ta okładka musiała się tu znaleźć, bo to jeden z najbardziej kontrowersyjnych obrazków, jakie udekorowały wydawnictwo muzyczne. Zdjęcie przedstawia nagą 10-letnią dziewczynkę, prawdopodobnie córkę Francisa Buchholza – ówczesnego basisty grupy. Album „Virgin Killer” z tą właśnie fotografią na froncie trafił do sprzedaży i oczywiście od razu wywołał skandal. W wielu krajach płyta sprzedawana była w czarnej, plastikowej kopercie, aby nie budzić zgorszenia wśród osób odwiedzających sklepy muzyczne.


I chociaż po latach obecni oraz dawni członkowie Scorpions sypią głowy popiołem i zgodnie przepraszają za ten występek, dodając jednocześnie, że okładka miała nawiązywać do treści tekstowych kompozycji z tej płyty, a jednocześnie wytwórnia sugerowała im, że poprzez kontrowersje wydawnictwo to będzie miało darmową reklamę, to niesmak nadal jednak pozostaje. Ba, kilkanaście lat temu strona Wikipedii poświęcona temu albumowi trafiła pod lupę zarówno FBI, jak i Internet Watch Foundation – brytyjskiej organizacji zajmującej się zwalczaniem treści pedofilskich w Internecie!

#4. „Paranoid” Black Sabbath

No dobra – ta okładka jest upiornie wręcz zła. Można by pomyśleć, że przedstawia ona pijanego, odzianego w czerwone rajtuzy właściciela motoroweru Komar przeganiającego stonkę ziemniaczaną ze swego pola. A mimo to grafika ilustrująca „Paranoid” Black Sabbath jest dziś równie „ikoniczna”, co muzyczna zawartość nośnika z tym albumem. Pierwotnie powstała ona z myślą o płycie „War Pigs” – tak bowiem miało się bowiem nazywać to wydawnictwo. Podobno to wytwórnia zdecydowała się na przemianowanie płyty w obawie przed skojarzeniami z trwającą wówczas wojną w Wietnamie. Jakikolwiek byłby faktyczny powód tej decyzji, okładka dla „War Pigs” była już gotowa i nie starczyło czasu na przygotowanie niczego nowego.


„Co, do cholery, facet przebrany za świnię z mieczem w dłoni ma wspólnego z paranoją, nie wiem, ale postanowili zmienić tytuł albumu bez zmiany okładki”
– wspominał potem Ozzy Osbourne.
Ostatecznie więc do sprzedaży trafił album z obrazkiem absolutnie do niego niepasującym. Fotka, którą wszyscy znamy, przedstawia pląsającego po angielskim parku Rogera Browna – asystenta zatrudnionego przez zespół fotografa.

#5. „Matando Güeros” Brujeria

Jak sami członkowie tej formacji twierdzą, Brujeria to zespół z gatunku maczeta-metalu. Złożona głównie z Latynosów grupa od lat nagrywa albumy, w których główną tematyką jest czarna magia, rączy seks, nielegalna emigracja oraz jeszcze mniej legalny przemyt narkotyków. Żeby tego było mało, muzycy ukrywają się pod pseudonimami, zazwyczaj zasłaniają swoje twarze i bardzo starają się uchodzić za meksykańskich przestępców narkotykowych ściganych przez FBI. W rzeczywistości pod bandanami kryją się takie tuzy metalu, jak chociażby Shane Embury z Napalm Death czy (do niedawna jeszcze) Dino Cazares z Fear Factory.


Dość spory rozgłos (a co za tym idzie, i porządna promocja) czekał zespół za sprawą wydania ich debiutanckiej płyty „Matando Güeros”, gdzie na okładce znalazło się zdjęcie ręki trzymającej urżniętą, ludzką głowę. Głowa ta wkrótce stała się znakiem rozpoznawczym grupy. Coco Loco, bo tak zostało to makabryczne „trofeum” ochrzczone, był kimś w stylu wspomnianego wyżej Eddiego. Różnica między obrazkiem umarlaka a wspomnianą głową była taka, że ta ostatnia była prawdziwym fragmentem czyichś zwłok! Nie do końca wiadomo, kim była ta osoba, ale według pewnych plotek denat zwał się Mario Rios, był kokainowym dealerem i miał wątpliwe szczęście stać się ofiarą wyjątkowo brutalnego napadu, w rezultacie którego życie stracił zarówno on, jak i jego żona.


Dla chorych psycholi zaintrygowanych tego typu „sztuką” nadmienię jeszcze, że okładka albumu (a właściwie bootlegu) grupy Mayhem przedstawia zwłoki jednego z jej członków krótko po tym, jak ten odstrzelił sobie połowę głowy, natomiast jedno z wydawnictw kapeli Carcass umieściło na froncie swojej płyty autentyczne zdjęcie z sekcji zwłok prezydenta Kennedy’ego.

Źródła: 1, 2, 3, 4, 5
8

Oglądany: 41253x | Komentarzy: 68 | Okejek: 137 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły
Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało