Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Jak to jest żyć z dwubiegunówką

26 746  
164   88  
Pisałam już w poprzednich artykułach kilka lat temu o moich przeżyciach oraz zaburzeniach i dzisiaj wracam z tym samym. Dlaczego? Otóż niedawno moja lekarka stwierdziła, że prawdopodobnie cierpię na ChAD, co mocno mnie zaskoczyło. Nie, nie była to absurdalna rzecz, tylko...

Poprzedni specjaliści przez lata na siłę wmawiali mi, że nie jestem chora, mam tylko lekką depresję, nic strasznego się ze mną nie dzieje. I chociaż czułam, że moje objawy są naprawdę poważne, to w końcu zaczęłam wierzyć w te brednie. W końcu to psychiatrzy i psycholożki, więc znają się na swojej robocie lepiej niż ja, zwykły pacjent. Nawet napisałam historię mojego życia jako „zadanie domowe” do przeczytania na sesji i ujęłam w nim m.in. moje urojenia i omamy, a specjalistka nic sobie z tego nie zrobiła. Byłam całkowicie pogubiona.
Moja oficjalna diagnoza jak dotąd brzmiała: zaburzenia obsesyjno-kompulsyjne i osobowość schizoidalna. Owszem, natręctwa mam, więc to się zgadza, schizoidem też prawdopodobnie jestem, ale to za mało. Wiedziałam, że to nie może być tylko to. W pewnym momencie postanowiłam przenieść się z leczeniem do lekarza w innym mieście i po kilku latach nieowocnego leczenia pani doktor powiedziała mi, że coś tu jej nie pasuje. Że mogę mieć coś więcej, być może nawet depresję.

Wtedy mnie tknęło. Na wizytach nie mogę powiedzieć za dużo o swoich objawach, poza tym o wielu z nich notorycznie zapominam, a i to ogłupienie przez „tamtych” zrobiło swoje. Pomyślałam, że moja lekarka po prostu mnie nie zna i muszę coś z tym zrobić. Postanowiłam zatem sama z siebie napisać listę moich objawów, które uznałam za najważniejsze. Efekt już znacie.

I faktycznie to chyba jest to. Dwubiegunówka. Dotychczas cichutko w sobie myślałam, że mam depresję psychotyczną, a już to było dużo, ale ChAD-u kompletnie się nie spodziewałam. Wychodzi na to, że nie znałam samej siebie.

A jakie mam objawy? Depresja tak ciężka, że aż nie do wytrzymania, a epizod mieszany jeszcze gorszy. W jego czasie nie mam siły ruszyć się z miejsca, ale jednocześnie tak mnie nosi, że nie wytrzymuję bezruchu. Nie płaczę, a dosłownie wyję przez co najmniej godzinę, nie mogę się uspokoić. Kładę się spać, za chwilę wstaję, bo jestem zbyt podekscytowana albo odczuwam niepokój. W technikum było tak, że przez rok spałam po 10 godzin... w ciągu tygodnia. Do tego mania: odczucie wielkiego szczęścia, którego nie zmąciło nawet dręczenie przez na szczęście już byłego (narcyza). Czułam się lepsza od innych, uważałam, że wszystko mi się uda, kupowałam niepotrzebne mi rzeczy i spłukiwałam się do ostatniego grosza, brałam pożyczki… Albo bywałam drażliwa i nerwowa do granic możliwości. I to nie jest wszystko, jednak gdybym miała się dokładnie rozpisać, to ten artykuł byłby zdecydowanie za długi – dlatego ujęłam w nim najbardziej reprezentatywne objawy.


Urojenia i omamy też zrobiły swoje. Miałam silne poczucie winy, które nie dawało mi spać po nocach. Dręczyło mnie, że dyrektor szkoły i nauczycielka od polskiego są na mnie źli, że nie poradzę sobie w szkole. Byłam pewna, że to moja wina, że klasa nie radzi sobie na polskim, a kiedy oblała klasówkę z matematyki, a ja jako jedyna dostałam trójkę, to zamiast się cieszyć, też czułam się winna. I mimo że to brzmi całkowicie absurdalnie, dla mnie było całkowicie realne i prawdziwe.

Omamy z kolei dotyczyły śmierci moich dziadków. Babcia zginęła na miejscu w wypadku, po którym nadal słyszałam ją przez około miesiąc. Po dziadku miałam omamy słuchowe przez podobny okres, a najdziwniejsze jest to, że zanim umarł, to nie słyszałam nic, a wył całymi nocami. Jak urojenia są okropne i dręczące, tak omamy są czymś niesamowicie strasznym. Nikomu nie życzę takich doznań.

Do tego należałoby doliczyć inne zaburzenia, których naliczyłam aż 10, jednak to już są tylko moje hipotezy, a (jeszcze) nie oficjalne diagnozy. Może być ich mniej, ale może i więcej, kto wie. Ale jakie by nie były, totalnie rozwalają mi życie. Bo wyraźnie czuję, jestem wręcz pewna, że kiedy przeżywam najsilniejsze epizody, to gorzej się po prostu nie da, że to całkowity max możliwy do wytrzymania i jestem już na skraju prawdziwego szaleństwa. Ogarnia mnie wtedy przeogromny strach, że za chwilę przekroczę tę cienką linię, z której nie będzie możliwości powrotu. A co się wtedy będzie działo, to nawet nie potrafię opisać.

Ale do czego zmierzam? Do tego, że nawet na lekach nadal mam objawy ciężkiej depresji (bez nich była turkociężka), a maniakalne dopiero powoli zanikają po wdrożeniu nowego leczenia. Szczerze to nawet nie wiem, jak to jest czuć się normalnie, a znajomi nie potrafią zrozumieć mojego bólu, myślą, że mam tak jak każdy, tylko wyolbrzymiam. Chciałabym wreszcie pokonać moją chorobę, jednak nie wiem, czy jest to w ogóle możliwe. Przeszłam już tyle zmian leków, pobytów w szpitalach, chodziłam do tylu psychologów i psychiatrów, spotkałam się z takim niezrozumieniem, nawet w zakładach zamkniętych. Tyle razy straciłam także pracę... Obecnie jest tak źle, że nawet pościelenie łóżka mnie przerasta, nie mówiąc o innych rzeczach. Jedyne, co mogę zrobić, to ciągle walczyć, bo nadzieja, choćby nikła, warta jest zachodu.
10

Oglądany: 26746x | Komentarzy: 88 | Okejek: 164 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

01.05

30.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało