Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Jakaż miła zaraza, czyli o gatunkach, których zdecydowanie nie powinno tu być

33 389  
185   19  
To tylko tuzin królików, przecież nie może wydarzyć się nic złego – pomyślał Thomas Austin w październiku 1859 roku. Australia nie wiedziała jeszcze, że czeka ją katastrofa.

199229216e8faa81.jpg

Thomas Austin był Anglikiem, a do tego miłośnikiem polowań. Swojemu ulubionemu zajęciu oddawał się w niemal każdy weekend, strzelając do królików, których w Anglii nigdy nie brakowało.

Na początku lat 30. XIX wieku Thomas – wraz z rodziną – przybył do Tasmanii, która jeszcze wówczas nazywana była Ziemią van Diemena. Jakiś czas później przeniósł się na główną część australijskiego kontynenty i tam – w pobliżu miejscowości Winchelsea – zbudował swoje gospodarstwo. Z czasem Barwon Park rozrosło się do 12 tysięcy hektarów, na których hodowano owce i konie.

1992293f099aa152.jpg

To, że Thomas Austin – zapalony myśliwy – przeniósł się dosłownie na drugi koniec globu, gdzie wszystko było inne niż w Anglii, nie sprawiło wcale, że zapomniał o swojej pasji. Tyle że – do czego wrócimy za chwilę – wtedy jeszcze królików było jak na lekarstwo. Nieliczne żyły w prywatnych hodowlach, nie występowały jednak na wolności.

Thomas zwrócił się więc do swojego siostrzeńca, który mieszkał w Anglii, z prośbą o przesłanie mu tuzina królików, pięciu zajęcy, siedemdziesięciu kuropatw i paru wróbli. Pomysł był prosty – stworzyć w Australii populację zwierząt, do których Austin i inni myśliwi mogliby bez konsekwencji strzelać.

Tłumaczył wtedy, że „kilka królików nie zaszkodzi – a dzięki temu można będzie poczuć się bardziej jak w domu, no i będzie można polować”.

Siostrzeniec, pomimo starań, nie zdołał zgromadzić wystarczająco zamówionych królików, dobrał więc brakujące spośród innego gatunku – królika domowego. Być może to właśnie było błędem, bo mieszane potomstwo zaskakująco szybko i dobrze przystosowało się do australijskich warunków. Dekadę później można było odstrzelić nawet dwa miliony zwierząt rocznie, a w liczebności populacji nie widać było żadnej różnicy.

1992294bf8e1c103.jpg

Królik stał się rekordzistą – ssakiem, który w całej historii rozprzestrzenił się najszybciej.

Australia stanęła zaś na krawędzi ekologicznej katastrofy.


Króliki pożerały ogromne ilości roślin, a ile gatunków zostało w konsekwencji bezpowrotnie utraconych, tego nie sposób określić. Króliki pustoszyły pastwiska, a gdy w zasięgu brakowało traw, zabierały się za krzewy, a nawet małe drzewa, które pozbawiały kory. Pozbawiona roślinności, odsłonięta gleba ulegała erozji, stając się bezużyteczna.

By oddać sprawiedliwość, trzeba zaznaczyć, że ogromna populacja królików przydała się w czasach kryzysu – stanowiła dodatkowe źródło pożywienia i zarobku. Gdyby ktoś szukał pomysłu na niedzielny obiad, potrawka z królika w sosie chrzanowym zdecydowanie warta jest spróbowania.

Historia zapamiętała Thomasa Austina jako sprawcę jednej z największych katastrof środowiskowych w dziejach Australii. Od tego zarzutu trudno byłoby go obronić. Faktem jest jednak to, że wcale nie Austin jako pierwszy sprowadził króliki na odległy kontynent. Stało się to już w 1788 roku, podczas pierwszego transportu osadników z Europy i Afryki. To wtedy – na łącznie jedenastu statkach z tzw. First Fleet – zabrano również króliki, które głównie przetrzymywano w klatkach. Kilka dekad później, ale jeszcze zanim Thomas Austin pojawił się w Australii, jedna z tasmańskich gazet donosiła o „tysiącach królików” panoszących się po kolonii. Nie można więc stwierdzić, że nie było sygnałów ostrzegawczych.

1992295c7aef10b4.jpg

Już pod koniec XIX wieku rząd Nowej Południowej Walii – dzisiaj najludniejszy stan Australii – wyznaczył potężną nagrodę pieniężną dla osoby, której udałoby się skutecznie ograniczyć populację królików. Propozycji nadeszło niemal półtora tysiąca, jednak żaden pomysł nie okazał się wystarczająco efektywny. Dzisiaj Australia nie ma już z królikami problemu, ale to zasługa upowszechnionych w drugiej połowie XX stulecia biologicznych metod kontroli populacji zwierząt.

***

Gatunek w stanie oskarżenia

1992296f4d2ce075.jpg

Współczesne listy gatunków inwazyjnych liczą setki pozycji. Nie można natomiast mówić o jednej wspólnej liście – co wynika zresztą z samej definicji, która wskazuje, że o inwazji możemy mówić w przypadku gatunków, które dotarły na dany obszar z innych rejonów świata. Warunkiem uwzględnienia w klasyfikacji jest także „samodzielność” – inwazyjne gatunki muszą być zdolne do przetrwania w nowym miejscu bez dalszej ingerencji człowieka, a także stanowić zagrożenie dla miejscowego rolnictwa czy bioróżnorodności.

Tym, co z tego wynika, jest fakt, że lista gatunków inwazyjnych w Polsce będzie zupełnie inna niż analogiczna lista w Australii czy nawet Wielkiej Brytanii. W samych Stanach Zjednoczonych można mówić o różnych listach dla poszczególnych obszarów, bo te są do tego stopnia odmienne.

Gatunki inwazyjne globalnie

1992297097d90ae6.jpg

To, że trudno mówić o wspólnej liście dla całego świata, nie oznacza, że na wielu z nich nie powtarzają się wybrane pozycje. To „gatunki inwazyjne globalnie”, do których zalicza się np. komar tygrysi. Ma ciemne ciało pokryte jasnymi pasami – skąd nazwa.

Komar tygrysi wywodzi się z Azji Południowo-Wschodniej, gdzie występuje masowo. Jak trafił w inne części świata? Za sprawą… opon samochodowych. W oponach magazynowanych na zewnątrz zbiera się woda opadowa, na której powierzchni komary tygrysie składają jaja. Gdyby chodziło wyłącznie o jeszcze jeden irytujący element utrudniający wieczorne grillowanie, wystarczyłoby zapewne pogodzić się z losem. Problem jest jednak o wiele większy, ponieważ komary tygrysie w ogromnym stopniu przenoszą wirusy. Denga, żółta febra, gorączka Zachodniego Nilu, japońskie zapalenie mózgu – to wszystko choroby, które pojawiają się w zupełnie nieoczekiwanych dotąd miejscach. I właśnie za sprawą komarów.

19922916eacafabAedes_albopictus_202.png

Komary tygrysie pojawiły się w Albanii już w 1979 roku i stopniowo rozprzestrzeniają się po Europie. Jak dotąd, dużą ich liczebność stwierdzono na południu – przede wszystkim we Włoszech i Francji, ale też w Chorwacji czy Bośni. Do Polski, według danych z maja 2021, jeszcze nie dotarły, jednak biorąc pod uwagę fakt, że obserwowano je już i w Czechach, i na Słowacji, to wszystko zaledwie kwestia czasu.

W 2007 roku w okolicach Rimini – popularnego kurortu turystycznego na wschodnim wybrzeżu Włoch – stwierdzono pierwsze w Europie przypadki gorączki chikungunya, przypominającej dengę choroby tropikalnej, charakterystycznej dotąd głównie dla globalnego południa. Dobra wiadomość jest taka, że w tym akurat przypadku nie występuje transmisja między ludźmi, a sama chikungunya rzadko kiedy przynosi fatalne konsekwencje. Nieco gorsza – że komary i bez naszego udziału stwarzają istotne zagrożenie.

Wilk w owczej skórze

Nikomu przy zdrowych zmysłach nie przyjdzie do głowy zakładać sobie populacji komarów, by „poczuć się bardziej jak w domu”. Tak, to złośliwy przytyk wobec wspomnianego wcześniej Thomasa Austina. Co jednak w przypadku sympatycznych sierściuchów?

1992298475f66487.jpg

Instytut Ochrony Przyrody PAN uznał kota domowego za gatunek inwazyjny, mając na uwadze zagrożenie dla dziko żyjących małych zwierząt, zwłaszcza ptaków. Ta decyzja nie pociąga za sobą konsekwencji prawnych – nie oznacza ona bynajmniej, że koty należałoby teraz traktować zgodnie z ustawą o gatunkach obcych. Niemniej jednak na liście stu najbardziej inwazyjnych gatunków świata według Global Invasive Species Database faktycznie figurują.
Obok zresztą innych, równie ciekawych z naszego punktu widzenia przypadków.

Swoje miejsce znalazła tam koza domowa, jeleń czy… karp (to ponownie ostrzeżenie dla tych, którzy – przy okazji świąt – chcieliby na drugim końcu świata poczuć się jak w domu). Na liście znalazł się też pewien bardzo ładny kaktus (Opuntia stricta), a także sosna nadmorska.

1992299954725448.jpg

Niewykluczone, że już niebawem całkowicie zdezaktualizuje się powiedzenie „gdzie pieprz rośnie”, zazwyczaj odsyłające delikwenta w okolice Wietnamu. Pieprz także został uznany za gatunek inwazyjny – w Ameryce Północnej, Australii, na Karaibach i na wyspach Pacyfiku. Gwoli ścisłości wypadałoby dodać, że w tym przypadku chodzi konkretnie o pieprz brazylijski (Schinus terebinthifolia), niespokrewniony z pieprzem czarnym (Piper nigrum).

***

Przypadek Thomasa Austina – i wielu jego raczej nieświadomych naśladowców – pokazuje, jak ważna jest ostrożność i jak łatwo zaburzyć równowagę w naturze. Dysponujemy dzisiaj znacznie bardziej zaawansowanymi narzędziami, by niechcianym zmianom przeciwdziałać. Paradoksalnie jednak możemy też wyrządzić o wiele większą szkodę – skutki, których rozmiarów nie sposób przewidzieć.
2

Oglądany: 33389x | Komentarzy: 19 | Okejek: 185 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

01.05

30.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało