Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Przygoda w sklepie, seksowne picie coli i inne anonimowe opowieści

41 708  
209   45  
Dziś będzie m.in. o przystojniaku i seksownym picu coli, rozstaniu z chłopakiem i reakcji rodziców, bardzo szczerym dziecku i trudnościach z zajściem w ciążę.

#1.


Środek lata, jakieś 40 stopni na zewnątrz i żar lejący się z nieba. Odebrałam auto świeżo z prania i gruntownego czyszczenia i pojechałam do kumpeli na wieś. Wytłukłam się trochę po dziurach, no ale nic.
Gdy wracałam, wjechałam do miasta i stanęłam na światłach. W pięknym, czerwonym, nawoskowanym aucie na cudownych alufelgach, ubrana w nową sukienkę, bez stanika pod spodem, full makijaż. Auto, przypominam, świeżo po praniu. Na pasie obok mnie mega zajebisty przystojniak w czarnym samochodzie się do mnie uśmiecha. No to sobie myślę – hmm, może bym się tak seksownie napiła coli, tak jak na reklamach...? No i biorę tę wytrzepaną na wiejskich dołach colę z podłogi po stronie pasażera (nowa, nieotwierana butelka) i zaczynam ją z gracją odkręcać. A ta jak mi nie wybuchnie w ręce... Zachlapałam siebie i cały świeżo wyprany samochód moich rodziców, a koleś tak walnął śmiechem, że stał jeszcze długo na zielonym.

#2.

Po 10 latach związku rozstałam się z chłopakiem, ponieważ dowiedziałam się o jego zdradzie. Moi rodzice tak go uwielbiali, że ciągle oskarżali mnie, że nasze rozstanie to pewnie moja wina. W końcu nie wytrzymałam i powiedziałam im prawdę.
Stwierdzili, że to moja wina, bo widocznie nie zadowalałam go wystarczająco.

#3.


Moi rodzice mieszkają w Anglii. Ja i moja siostra w trakcie przerwy na studiach pojechałyśmy do nich w odwiedziny. Następnego dnia zaczął się zakupowy szał. Łazimy i łazimy, aż nagle postanowiłyśmy wejść do sklepu z jakimiś duperelami, ot tak. Przeglądałyśmy różne przedmioty, kiedy poczułam, że strasznie zabolał mnie brzuch. Z krzywym uśmiechem modliłam się, żeby to nie było to, czego się spodziewałam. Próbowałam ścisnąć pośladki, ale jak zorientowałam się, że to będzie cichacz, zdecydowałam się go uwolnić. Po chwili do moich nozdrzy doleciał przeraźliwie obrzydliwy zapach (sama się zdziwiłam, że tak można). Starałam się poinformować siostrę o tym nieprzyjemnym zapachu, kiwając głową i przewracając oczami, na co ona reagowała tekstami typu „O co ci chodzi, uspokój się, co ci?”, więc bez zastanowienia powiedziałam jej co zrobiłam i zaproponowałam ewakuację z miejsca zdarzenia. Jej mina była bezcenna, ale odeszłyśmy stamtąd szybkim krokiem, a zapach został za nami.

Można powiedzieć, że byłam spokojna, ale gdy wychodziłyśmy już ze sklepu, obok mnie stanął jeden z jego pracowników, dość przystojny zresztą. Uśmiechnął się do mnie, więc odwzajemniłam uśmiech. Po chwili zobaczyłam, że do mnie podchodzi, więc zaczęłam poprawiać sobie włosy, całkowicie zapominając o akcji sprzed chwili. Przystojniak spojrzał na mnie i uśmiechnął się szeroko. Kiedy ja nabrałam powietrza, żeby coś powiedzieć, on wypalił do mnie po polsku „Nie martw się, już nie śmierdzi”...
Nogi się pode mną ugięły i myślałam, że zapadnę się pod ziemię.

#4.

Mam prawie 50 lat i coraz częściej myślę o własnym końcu. Nie planuję samobójstwa ani nic takiego, po prostu już mi się nie chce. Dziecko dorosłe, samodzielne. Żony nie mam, choć mam partnerkę. Rodziców już nie ma. Przyjaciele? Znajomi? Są, ale raczej nie tacy, którzy by na dłuższą metę tęsknili. Czy w życiu czegoś mi brakuje? Jak popatrzeć z boku, to absolutnie nie. Praca, całkiem niezła? Jest. Mieszkanie? Może małe, może na kredyt, ale jest. Samochód? Duży, z wyższej półki, może już ma swoje lata, ale nowszy/droższy mi zbędny. I mimo tego, że w teorii wszystko jest OK, coraz częściej myślę, aby rzucić wszystko, dosłownie wszystko.

Brak mi odwagi na tak radykalny krok i czasem marzę, aby zdiagnozowano u mnie coś, co pchnie mnie ku tej decyzji. I tak po prostu spakować się w plecak i nic nikomu nie mówiąc załatwić wszystko notarialnie, zostawić list z instrukcjami co i dla kogo i wyjechać w świat. Tak, aby nikt nie wiedział gdzie jestem i mnie nie szukał. Gdziekolwiek, z dala od cywilizacji. I dokonać tam żywota, nie obarczając nikogo swoją śmiercią. Wśród zwykłych ludzi, dla których będę zupełnie nikim.

#5.


Czuję się zerem. Zwłaszcza zawodowo.

Podczas studiów pracowałam. Najpierw na kasie w sklepie, później znalazłam pracę bardziej wymagającą intelektualnie, trochę związaną z moimi studiami. Po czasie widzę, że to była dobra praca, chociaż wtedy ciągle na coś narzekałam. Jednak zajmowała mi dużo czasu, 3/4 etatu. Przy pisaniu pracy inżynierskiej chciałam miesiąc wolnego. To było za dużo i nie dostałam, więc się zwolniłam. Studia były dla mnie ważniejsze. Wtedy dostałam też propozycję pracy w IT, z której nie skorzystałam.
Dwa miesiące później, po obronie, poszłam na staż w ciekawej firmie. I tu się zaczęło moje fatum: w pracy miałam co robić przez godzinę na osiem, a wymagano mojej obecności najczęściej jak się dało. To jest fajne przez tydzień, może dwa, ale nie codziennie. Na umowę o pracę nie miałam co liczyć, jeśli któryś z inżynierów nie odchodził.
Po obronie pracy magisterskiej znalazłam pracę na normalną umowę, ale w innym mieście. Przeprowadziłam się. Po tygodniu dowiedziałam się, że dwóch inżynierów z firmy, w której odbywałam staż, odchodzi i mogłabym dostać umowę. Za późno. A w nowej pracy też nie miałam co robić. Szef mnie unikał i mówił, że sama mam sobie znaleźć zajęcie. Nie miałam jeszcze takiego doświadczenia, w dodatku moje stanowisko wcześniej w tej firmie nie istniało. Po 9 miesiącach ktoś się zorientował, że ono jednak nie jest potrzebne i dostałam wypowiedzenie.
Dostałam propozycję wyjazdu na trzymiesięczny staż do Niemiec. Niestety, termin pokrywał się z datą mojego ślubu. Nie skorzystałam.
Znalazłam inną pracę. Całkiem OK, chociaż nie bardzo pasowało mi, że na zmiany. Ale chciałam tam pracować, chociaż kilka lat, zdobyć doświadczenie. Pracowałam sześć miesięcy. Zaszłam w ciążę. Umowa została mi przedłużona do porodu, później rok macierzyńskiego z ZUS. I drugie dziecko, skoro ja i tak w domu.

Czuję, że się cofam w rozwoju. Nie umiem nic ze studiów i z pracy. Boję się podejmować najprostsze wyzwania umysłowe. Nawet z liczeniem mam problem, gdzie wcześniej żadnego. Na studiach byłam jedną z najlepszych. A teraz? Zagrzebana w pieluchach kwoka. Nawet laptopa przestałam używać, bo przypominał mi o moich porażkach. Boję się podejmować jakikolwiek wysiłek w celu nauczenia się czegokolwiek, bo nie wierzę, że ktoś mnie zatrudni na satysfakcjonującym mnie stanowisku i jeszcze sobie poradzę.

#6.

Jechałam z moim 4-letnim synkiem tramwajem. Dotychczas wszędzie jeździł samochodem, więc rozglądał się bardzo zaciekawiony.
Na jednym z przystanków chwiejnym krokiem wsiadł bezdomny i usiadł niedaleko. „Mamo, ten pan jest pijany i śmierdzi” – oznajmił mój syn swoim donośnym głosem, zwracając na siebie uwagę wszystkich dookoła. Usłyszałam czyjś stłumiony śmiech. „Psst... nie należy tak mówić” – szepnęłam mu na ucho zawstydzona. Mój 4-latek na chwilę się zamyślił, a następnie równie donośnie jak poprzednio spytał „A to ten pan nie wie, że jest pijany i śmierdzi?”.

#7.


Trzydziestkę skończyłam niedawno. Mam męża i kilka zwierzaków. W ostatnim czasie przeszłam kilka operacji, w tym dwie związane z moją chorobą – endometriozą. Starania o dziecko niewiele dają. Myślałam, że się pogodziłam z tym, że jest ciężko. Ogólnie wmówiłam sobie, że nie zależy mi na przekazaniu genów, że równie dobrze będę się czuć w roli matki dziecka adoptowanego. Próby przekonania męża do adopcji spełzły na niczym. I tak sobie żyliśmy spokojnie, bo nawet teściowa odpuściła temat, gdy powtarzałam, że nie mam potrzeby rodzenia dzieci, choć zawsze marzyłam o dużym domu z gromadką dzieci. I trwałam sobie w tym stanie obłudy, dopóki bratowa męża nie pochwaliła się swoją ciążą. Coś we mnie pękło. Ciche gratulacje i jak nigdy wcześniej, zaczęły mi się trząść dłonie. Dotarło do mnie, że moje marzenia spełniają się innej osobie. Wcześniej się tak tym nie przejmowałam, po prostu przyjmowałam fakt, kiedy słyszałam, że ktoś się spodziewa dziecka, że komuś się urodziło maleństwo.

Jeszcze nigdy tak mocno nie leciały ze mnie łzy, gdy wróciłam do domu. Dotarło do mnie poczucie niesprawiedliwości, żal, frustracja, jakiej wcześniej nie czułam. Dlaczego inne kobiety tak łatwo zachodzą w ciążę, rodzą jedno po drugim, nawet się o to nie starając? Czemu kobiety, które traktują dzieci okropnie, biją, katują, nie dbają o nie, mają ich tak wiele, a kobiety mojego pokroju mają trudności z zajściem w ciążę i nie zostaną nigdy matkami? Dlaczego w naszym kraju leczenie niepłodności kosztuje tak ogromne pieniądze, że rodziny muszą się zadłużać, zakładać zbiórki lub rezygnować z marzenia, jakim jest posiadanie dziecka? A na końcu, czemu to spotyka mnie, gdy moje kuzynki rodzą dzieci, a ja jako jedyna w rodzinie mam problem i nie mogę zajść w ciążę?

I stoję właśnie w tym martwym punkcie, w którym przyszło mi wybierać. Zadłużyć się nie wiadomo na ile, żeby przejść procedurę in vitro, liczyć na czyjeś dobre serce i założyć zbiórkę, bo nie mam takich pieniędzy, żeby wyłożyć te kilkanaście/kilkadziesiąt tysięcy, czy próbować pogodzić się z faktem, że dzieci mieć nie będę i oszukiwać samą siebie, że jest dobrze jak jest i udawać, że cieszę się z czyjegoś szczęścia, gdy tak naprawdę w środku jestem wściekła, serce się rozdziera i jest mi żal.

Anonimowe w tym wszystkim jest to, że nikt oprócz mnie samej nie wie, co teraz przechodzę i jak się czuję. Być może wśród Was też jest jakaś kobieta, która mogła opryskliwie zareagować na taką wiadomość, bo też przez to przechodzi. Nie jest łatwo cieszyć się szczęściem innych, kiedy samemu ma się ten problem. I tego ludzie nie potrafią zrozumieć.
13

Oglądany: 41708x | Komentarzy: 45 | Okejek: 209 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

01.05

30.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało