Jako że ostatnio dobrze przyjął się artykuł o słynnych zdjęciach, które okazały się fałszywkami
lub (w najlepszym wypadku) zaaranżowanymi scenkami oraz efektem
pracy specjalistów od retuszu, czas na drugą jego część. Nie ma
co się oszukiwać – takich „kwiatków” w książkach do
historii jest znacznie więcej!
Kto choć trochę
interesował się historią Związku Radzieckiego, ten doskonale wie,
jaką skutecznością w „usuwaniu” niewygodnych ludzi mogli (mogą?) pochwalić
się Rosjanie. Często zabita lub zesłana gdzieś (np. do łagru) jednostka, która
wcześniej piastowała wysokie stanowisko, nie tylko znikała fizycznie, ale i wymazywana była z oficjalnych fotografii.
Taki los spotkał na przykład Grigorija Nielubowa, pilota
wojskowego, który to miał wejść w skład pierwszej 5-osobowej
grupy radzieckich kosmonautów.
Do dziś nie wiadomo, co takiego
mężczyzna ten przeskrobał, że został wykluczony z tego oddziału.
W związku z tym został również „wykluczony” z oficjalnego
zdjęcia, na którym to pozował zaraz obok Gagarina...
Oficjalną przyczyną
tej kary miała tu być niesubordynacja i brak szacunku dla dowódców.
Dodatkowo Nielubow wysłany został do służby na Dalekim Wschodzie,
skąd miał zamiar wrócić do rodziny, ale najwyraźniej celowo mu
to uniemożliwiono. Trzy lata po odsunięciu go od udziału w
pierwszej kosmicznej misji, napruty wódką Grigorij zginął pod
kołami pociągu. Wiele wskazuje na to, że niedoszły kosmonauta
świadomie odebrał sobie życie.
Nie do końca
natomiast wiadomo, co takiego „odwalił” wierny przyjaciel Adolfa
Hitlera, Joseph Goebbels, że Führer kazał go usunąć ze
wspólnej fotografii.
Teorie są dwie –
być może wódz III Rzeszy uznał, że po wycięciu ze zdjęcia
ministra propagandy i oświecenia publicznego
to właśnie na
Hitlerze skupi się cała uwaga osób oglądających ten obrazek.
Bardzo podobny zabieg wykonali kiedyś brytyjscy edytorzy, usuwając
nieszczęsnego Jerzego VI ze zdjęcia królewskiej pary z Williamem
Lyonem Mackenziem. Dzięki temu ta zupełnie zbędna osoba nie
przyćmiewała już majestatu królowej!
Inna teoria to już
czysty domysł – być może Adolf stojący w otoczeniu trzech
powabnych kobiet wyglądać miał na osobę atrakcyjną, która
lubi towarzystwo pięknych dam oraz wyuzdany, germański grupenseks?
Fotografia
umieszczona na okładce legendarnego albumu „Abbey Road” grupy
The Beatles mocno zapisała się w historii muzyki rockowej, a nawet
wywołała pewne poruszenie wśród miłośników historii
spiskowych, którzy uznali, że brak obuwia na stopach Paula
McCartneya jest niezbitym dowodem na jego śmierć i zastąpienie
go przez sobowtóra. To logiczne, prawda?
Jest jeszcze jedna rzecz
związana z tym muzykiem, która wywołała swego czasu pewne
kontrowersje.
Chodzi o papierosa trzymanego w dłoni przez tego
artystę. A raczej jego brak – otóż ten szkodliwy dla zdrowia
wyrób tytoniowy został w 2003 roku bezczelnie wymazany przez
producenta plakatów, który dostał prawa do powielania tego
zdjęcia. Nie dostał jednak praw do dokonywania w tej fotografii
jakichkolwiek „poprawek”. Na to pozwolenia nie dali ani sami
muzycy, ani wytwórnia płytowa odpowiedzialna za publikację „Abbey
Road”.
No, dobra – to
akurat zdjęcie uważane jest za niezbity dowód istnienia
skrzydlatych wróżek chyba jedynie przez fanów stron traktujących
o płaskiej Ziemi, energii orgonowej i spisku
żydo-masono-reptilianów. A jednak pięć fotografii wykonanych w
drugiej dekadzie XX wieku przez Elsie Wright i Frances Griffiths
nieźle namieszało w głowach wielu osób z tamtej epoki. A wszystko
to dzięki Arthurowi Conan Doyle’owi. Ten szkocki pisarz należał
do kręgu spirytualistów i wierząc w zjawiska paranormalne, uznał
zdjęcia prezentujące grupkę pląsających, skrzydlatych istot za
niezbity dowód istnienia, nieznanej jeszcze nauce, rasy małych ludzi.
Przez całe dekady
nikt nie podważał autentyczności tych obrazków, a w latach 60.
pewien reporter odnalazł nawet Elsie Wright, która to z pełną
powagą stwierdziła, że fotografie mogły prezentować… jej
własne myśli! Dopiero dwadzieścia lat później obie panie
przyznały się do fałszerstwa, zaznaczając jednocześnie, że
naprawdę widziały wróżki, a ich fotomontaż miał na celu
przedstawienie tego, jak te stworzenia wyglądały.
Obie też
zaklinały się, że jedno ze zdjęć nie było fałszywką. Potem
się z tych słów wycofały, wyznając, że były bardzo zakłopotane
wprowadzeniem w błąd samego autora książek o przygodach Sherlocka
Holmesa i uparcie brnęły w kłamstwo, bo po prostu głupio im było
przyznać się do tak paskudnego oszustwa.
Historia brytyjskich
i niemieckich żołnierzy walczących na froncie I wojny światowej,
którzy na czas świąt Bożego Narodzenia odłożyli swe karabiny i wyszli z okopów, aby zbratać się ze swoimi wrogami oraz wspólnie
śpiewać „Lulajże Jezuniu”, od niemal stu lat sprawia, że
ludziom robi się cieplutko w serduszkach. O ile sytuacja ta
rzeczywiście miała miejsce i jest dość dobrze udokumentowana, to
niestety duże wątpliwości, jeśli chodzi o autentyczność,
wywołują rzekome
fotografie, które miały zostać wykonane podczas
tego podniosłego wydarzenia. Jednym z częściej pojawiających się
zdjęć przy okazji artykułów na ten temat jest ten oto radosny
obrazek prezentujący mecz piłki nożnej rozegrany pomiędzy
drużynami złożonymi z „wrogich” drużyn.
Sama
fotografia wykonana została w Grecji, a nie we Francji, gdzie miało
miejsce to podniosłe wydarzenie. Natomiast na zdjęciu tym widzimy
dwie drużyny złożone w całości z Brytyjczyków.
Skoro powiedzieliśmy
już o wróżkach, to należałoby też wspomnieć o Williamie H.
Mumlerze, który zasłynął przede wszystkim jako człowiek
odpowiedzialny za wykonanie zdjęcia…
duszy Abrahama Lincolna!Zanim jednak zyskał sławę jako mężczyzna uwieczniający na kliszy zjawy z
zaświatów, Mumler był zwykłym jubilerem, który fotografią
zajmował się czysto hobbystycznie. Wieść głosi, że pewnego
razu, oglądając swój zdjęciowy portret, zauważył tajemniczą postać
stojącą za nim. Miał to być jego zmarły dwanaście lat wcześniej
kuzyn. Od tego czasu William szybko rozwinął swoją karierę na
fali modnego wówczas spirytualizmu.
Popyt na jego usługi był
ogromny również dlatego, że mnóstwo rodzin bardzo chciało
zobaczyć swoich bliskich, którzy stracili życie podczas wojny
secesyjnej. Jeśli dorzucić do tego fakt, że żona Williama
pracowała jako medium i rzekomo komunikowała się z duszami
zmarłych, to możemy domyślić się, że w domu państwa Mumlerów
hajs się zgadzał.
Sceptyków
podważających autentyczność zdjęć fotografa było sporo, jednak
nikt nie umiał dowieść Mumlerowi oszustwa, ani tym bardziej odkryć techniki, jaką ten posługiwał się przy produkcji swoich
fotomontaży. Ba, wytoczono mu też sprawę sądową. Oskarżano go o
żerowanie na ludzkiej tragedii, a nawet włamywanie się do domów swych klientów, aby ukraść fotografie osób zmarłych. Prokuratura nie
mogła jednak ponad wszelką wątpliwość udowodnić, że William
sfabrykował zdjęcia.
W wielu artykułach
opisujących historię powstania firmy produkującej słynne
motocykle pojawia się to właśnie zdjęcie. Ma ono przedstawiać
Williama Harleya oraz Arthura Davidsona na maszynach, które
zaprojektowali.
I chociaż
fotografia ta faktycznie jest efektowna i musi dobrze wyglądać jako
okładka artykułu na temat dwukołowych maszyn, to w rzeczywistości na obrazku tym
widzimy jakichś anonimowych chłopaków z Minnesoty, którzy
skorzystali z okazji i zapozowali do zdjęcia w salonie należącym do
firmy Harley-Davidson. Miało to miejsce w 1914 roku.
Tymczasem
wspólna fotka prawdziwych założycieli słynnej marki oraz ich
motocykla wygląda niestety nieco mniej „epicko”…
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą