Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Mniej znane ciekawostki i statystyki z NBA

23 767  
104   18  
Trwa kolejny tydzień nowego sezonu NBA. To już 76. odsłona najlepszej koszykarskiej – choć dla wielu zawężanie tego tytułu jedynie do basketu nie ma większego sensu – ligi świata.


Póki co trudno jeszcze przepowiadać, kto ma największe szanse na zdobycie mistrzostwa (obrońcą trofeum ponownie jest drużyna Golden State Warriors), ale z okazji rozpoczęcia morderczych zmagań (przypomnijmy – 82 mecze sezonu zasadniczego plus kilkanaście spotkań w ramach playoffów) zapraszamy na porcję mniej znanych ciekawostek oraz garść niewiarygodnych statystyk z amerykańskich (i jednej kanadyjskiej) hal sportowych.

https://www.youtube.com/watch?v=hFrIVlkTDMs

Młoda nadzieja kibiców

Z pewnością dla maniaków basketu w Polsce jedną z najważniejszych informacji sezonu jest fakt, że po prawie czterech latach przerwy ponad obręczami Lakersów, Bullsów czy Hornetsów ponownie fruwa nasz rodak – wybrany z dziewiątym numerem draftu przez San Antonio Spurs Jeremy Sochan. Ostatni raz polski akcent na parkiecie NBA miał miejsce 5 lutego 2019, kiedy to 34-letni, ale dobiegający już zmierzchu kariery, Marcin Gortat przez 13 minut gry nie zdobył ani jednego punktu (choć uczciwie trzeba przyznać, że ponad dekada w lidze i średnia blisko 10 punktów na mecz to, jak na raczej drewniane możliwości łódzkiego centra, i tak świetny wynik). Miejmy nadzieję, że popisy młodego silnego skrzydłowego „Ostróg” (jak na razie radzi sobie całkiem przyzwoicie, choć zdecydowanie potrzebuje ogrania) połączone z czwartym miejscem zdobytym podczas tegorocznego EuroBasketu sprawią, że koszykówka wróci choć trochę na tory popularności z drugiej połowy lat dziewięćdziesiątych...

https://www.youtube.com/watch?v=YLmn3MftMm8
Wspomniany wcześniej Jeremy Sochan urodził się w 2003 – to był rok styku i przełomu dwóch niezwykłych koszykarskich epok. W tym czasie karierę po raz trzeci (i ostatni) skończył Michael Jordan – jego właściwy „ostatni” taniec miał miejsce w barwach Washington Wizards 16 kwietnia – Jego Powietrzna Wysokość, sześciokrotny zdobywca mistrzowskich pierścieni z Bykami, na pożegnanie z ligą zdobył w meczu z Philadelphią 76ers 15 punktów. Kilka miesięcy później (30 października) w NBA zdążył zadebiutować natomiast niesamowicie zdolny nastolatek z Cleveland Cavaliers – LeBron James, na samym starcie rzucając 25 punktów, rozdając 9 asyst i zbierając 6 piłek.

Polacy w historii NBA

A skoro cofnęliśmy się o 19 lat, warto wrócić też do znacznie bliższej rodzimym kibicom ciekawostki. W 2003 roku, i to już od kilkunastu miesięcy, wśród najlepszych koszykarzy świata, spotkać można było pierwszego Polaka. Tym zaszczytnym mianem zawsze chwalić się będzie mógł pewien niezbyt zaawansowany technicznie dryblas – dziś kojarzony przede wszystkim jako telewizyjny ekspert, mierzący 218 centymetrów Cezary Trybański, który trafił do Memphis Grizzlies nawet mimo faktu, że w składzie przeżywających swój zmierzch Blach Pruszyński Pruszków (znanych wcześniej jako Mazowszanka czy Hoop Pekaes) nie wyróżniał się specjalnie niczym wyjątkowym oprócz imponujących warunków. Miłośnicy basketu w rodzimym wydaniu w latach dziewięćdziesiątych znacznie chętniej widzieliby w NBA choćby legendy Śląska Wrocław – Macieja Zielińskiego („Zielony” w pierwszej połowie tej dekady skończył studia na uczelni Providence, grając między innymi przeciwko Allenowi Iversonowi czy Rayowi Allenowi) czy nieodżałowanego Adama Wójcika (ten przedwcześnie zmarły gracz otarł się o drużynę Los Angeles Clippers podczas testów w 1993 roku, jednak skończyło się tylko na przywiezionych do kraju słynnych skarpetkach z logo NBA).

https://www.youtube.com/watch?v=tBsuQt-ebiY
Kariera C-Tryba (tak, to prawdziwy pseudonim) za oceanem skończyła się jednak bardzo szybko – w sumie polski center zagrał niewiele ponad 20 spotkań, tułając się jeszcze pomiędzy Toronto Raptors, Phoenix Suns i New York Knicks. Co ciekawe, Trybański to jedyny biało-czerwony, który kiedykolwiek znalazł się w składzie Chicago Bulls. W 2004 roku doszło do wymiany kilku zawodników, w której uczestniczył także Cezary. W byłej drużynie MJ-a nie zdążył jednak zagrać nawet jednego meczu, a po zwolnieniu przez ekipę z Wietrznego Miasta końca dobiegł także jego dwuletni epizodzik w NBA. Drugim z Polaków, którzy przebili się na najlepsze parkiety globu, był urodzony w 1985 roku Maciej Lampe. Mierzący 211 centymetrów zawodnik trafił do ligi jako osiemnastolatek, jednak brak doświadczenia i ogromne wymagania fizyczne sprawiły, że podobnie jak w przypadku starszego kolegi trudno było mówić o sportowym sukcesie. Licznik Lampego zakończył się na zaledwie 61 spotkaniach podzielonych pomiędzy Phoenix Suns, New Orleans Hornets i Houston Rockets.

Punktowe rekordy na wyciągnięcie ręki

Jeśli zaś chodzi o trwające właśnie rozgrywki, równie istotny dla fanatyków podsumowań i statystyk może być fakt, że prawdopodobnie w tej kampanii (o ile nie zdarzy się jakaś katastrofa) dojdzie do przetasowania na pierwszym miejscu listy najlepszych strzelców sezonu zasadniczego wszech czasów. Lider tego zestawienia, Kareem Abdul-Jabbar, może poszczycić się 38387 punktami rzuconymi w trakcie kariery. Legenda Los Angeles Lakers i Millwauke Bucks na plecach jednak czuje już królewski oddech – LeBron James na liczniku (stan na początek listopada) ma już niewiele ponad 1000 punktów straty do pierwszego miejsca. Co ciekawe, Michael Jordan zajmuje na tej liście dopiero piąte miejsce – wyprzedzają go jeszcze Karl Malone oraz tragicznie zmarły w styczniu 2020 roku Kobe Bryant. W przypadku punktów rzuconych w play-offach James nie ma natomiast już sobie równych – drugiego Jordana wyprzedza o ponad 1500 „oczek”.

https://www.youtube.com/watch?v=b117a8_jALE

Najwyżsi i najniżsi...

Pisząc o wspomnianym nieco wcześniej Trybańskim per „dryblas” nie należy zapominać, że jego 218 centymetrów w warunkach NBA to żadne rekordowe osiągnięcie. Wzrostową palmę pierwszeństwa w historii ligi dzierżą wspólnie mierzący 231 centymetrów Rumun Gheorghe Mureșan oraz pochodzący z Sudanu Manute Bol. Tego pierwszego kojarzyć można między innymi z drużyn Washington Bullets / Wizards oraz New Jersey Nets, a także z filmu „Mój olbrzym” oraz słynnego teledysku Eminema do „My Name Is”. Drugi przypominał natomiast Slender Mana – gdy trafił do Stanów, ważył zaledwie... 82 kilogramy. Trochę czasu zajęło, zanim pochodzący z plemienia Dinka gigant nabrał choć minimalnej masy pozwalającej na podkoszowe starcia; Bol ponoć nabijał kilogramy pijąc piwo, a z jego wyglądu w jednym z odcinków podśmiewali się nawet Beavis i Butthead. Manute najlepszy był, a jakżeby inaczej, przede wszystkim w blokach, których jako jedyny zawodnik nazbierał więcej niż punktów (średnia 3,3 „czapy” na mecz), jednak potrafił też zaskoczyć w ataku. W jednym ze spotkań niczym wytrawny obwodowy gracz rozrzucił defensywę Phoenix Suns trafiając 6 trójek w jednej połowie. Niestety, olbrzym z Sudanu zmarł w 2010 roku z powodu niewydolności nerek, a jego schedę przejął grający aktualnie w Orlando Magic, mierzący 218 centymetrów i oryginalnie nazywający się syn – Bol Bol.

https://www.youtube.com/watch?v=hePuvt8REqE
Obecnie najwyższy zawodnik ligi to mierzący „zaledwie” 224 centymetry Boban Marjanović. Warto jednak wspomnieć, że do drzwi koszykarskiego raju – z różnymi efektami – od kilku lat dobija się Senegalczyk Tacko Fall. Jego 229 centymetrów może robić wrażenie (dokładnie tyle mierzyli najlepszy Chińczyk w NBA, legenda Houston Rockets – Yao Ming oraz gwiazda „Kosmicznego meczu” – Shawn Bradley, który po ubiegłorocznym rowerowym wypadku jest sparaliżowany), jednak Fall po krótkich epizodach w Boston Celtics i Cleveland Cavaliers – łącznie w 40 spotkaniach wykręcił średnią kilku marnych minut na mecz – przed obecną kampanią podpisał roczny kontrakt z... chińskim Xinjiang Flying Tigers.

Patrząc zaś na całkowicie odmienny biegun wzrostu zawodników można nieźle się zdziwić. Najniższym koszykarzem w historii NBA był mierzący 160 centymetrów Muggsy Bogues, oprócz swoich nietypowych warunków fizycznych znany też z oryginalnego „Space Jamu”. Bycie niższym niż Tom Cruise, Jarosław Kaczyński czy Kevin Hart nie przeszkadzało mu jednak wcale zawstydzać prawdziwych gigantów parkietu. Potrafiący podskoczyć wertykalnie na ponad 110 centymetrów Bogues przez 14 lat kariery zablokował 39 rzutów, w tym próbę gigantycznego centra Knicksów, Patricka Ewinga. Nie tylko jednak Muggsy pomimo nikczemnego wzrostu potrafił wznieść się – i to dosłownie – na wyżyny koszykówki. Mierzący 170 centymetrów Spud Webb zwyciężył nawet w 1986 roku w konkursie wsadów.

https://www.youtube.com/watch?v=y4zWLagc-14

Fruwając nad obręczami

Bo NBA dla wielu to przede wszystkim spektakularne slam dunki, nad Wisłą znane też jako paki, wsady czy smecze. Co roku w okolicach lutego tętno kibiców staje się szybsze właśnie ze względu na konkurs jak najefektowniejszego wciśnięcia pomarańczowego Spaldinga w obręcz. Przez lat trwania tych zmagań wykonano wiele słynnych i spektakularnych pak – na zawsze w historii zapisali się Michael Jordan i Julius Erving wybijający się z ogromnym impetem niemalże z linii rzutów wolnych, Vince Carter zawisający na obręczy na łokciu czy Cedric Ceballos udający, że nie widzi kosza przez prowizoryczną opaskę założoną na oczy. W ostatnich latach szczególnie duże wrażenie robiły zaś konkursy z 2015 i 2016 roku. Podczas tego drugiego walka młodych wilków – Zacha LaVine'a i Aarona Gordona – wyniosła to wydarzenie na jeszcze wyższy, niemalże kosmiczny, poziom.

https://www.youtube.com/watch?v=CZFQPupSEnk
O tak wysokiej sportowej jakości kibice marzą podczas każdej odsłony konkursu, jednak tegoroczne zmagania należały do jednych z najsłabszych od wielu lat, a przez wielu komentatorów zostały nawet nazwane najgorszymi w historii. Wszyscy narzekający na poziom NBA Slam Dunk Contestu powinni jednak obejrzeć któryś z ostatnich konkursów PLK – odrapane obręcze, kolejne nieskuteczne próby podejścia do paki, a w najlepszym wypadku średniej jakości kopie efektownych trików znanych zza oceanu. Może rzeczywiście warto byłoby przemyśleć coraz bardziej popularny w sieci postulat i pozwolić uczestniczyć w konkursie wsadów zawodowym dunkerom? Z pewnością taki eksperyment nikomu nie wyrządziłby krzywdy, nawet w najlepszej lidze świata.

https://www.youtube.com/watch?v=QGuYep0cSAY

Szalone statystki z parkietów

Jeśli chodzi o nietypowe statystki, z pewnością warto wspomnieć jeszcze o najszybszym zejściu do szatni. Bubba Wells z drużyny Dallas Mavericks w starciu z jednym z najsilniejszych wcieleń Chicago Bulls 6 fauli osobistych skutkujących wylotem z parkietu zebrał po 2 minutach i 43 sekundach – przewinienie popełniał częściej niż raz na pół minuty. Wcale jednak nie chodziło o nadmierną agresję czy walkę pod koszami, a... przemyślaną strategię. Ówczesny trener teksańskiej drużyny, słynny Don Nelson, zalecił swojemu graczowi faulowanie Dennisa Rodmana – „Robak” w końcu nigdy nie był specjalistą na linii wolnych – w całej karierze wykonywał je na skuteczności niewiele ponad 50% – więc taka perspektywa wykonywania przez niego takich rzutów nie była zbyt groźna dla drużyny broniącej (podobną taktykę stosowano także między innymi przeciwko Shaqowi O'Nealowi).

https://www.youtube.com/watch?v=VjTGfa6FY6A
Inną z dziwnych linijek jedna z pierwszych gwiazd kosza z licznymi dziarami i kolorowymi włosami zaliczyła w 1993 w spotkaniu z Charlotte Hornets – Rodman, jeszcze w barwach San Antonio Spurs, zebrał z tablic 28 piłek, przy okazji nie trafiając... ani jednego rzutu. Dennis potrafił zagrać też na zerowym bilansie punktowym przez pełne 48 minut meczu – oprócz niego „udało się” to innej z gwiazd Byków, Horace'owi Grantowi oraz (całkiem niedawno, bo w 2018 roku) znacznie mniej znanemu Wilsonowi Chandlerowi, który od tego czasu zdążył już zakończyć karierę. Najwięcej nietrafionych rzutów przy zerowym bilansie – 17 pudeł i ani jednej skutecznej próby – odnotował zaś Tim Hardaway, swojego czasu jeden z najlepszych rozgrywających ligi w barwach Warriors czy Heat.
Nie bój się rzucać za trzy

Od lat dziewięćdziesiątych znacznie zmieniło się też podejście do rzutu za trzy. Dziś bez większego zawodnicy reprezentujący różne pozycje trafiają z nawet ósmego-dziewiątego metra, podczas gdy jeszcze kilkanaście lat temu był to tylko jeden z elementów koszykarskiego rzemiosła, przypisany raczej do tych nieco niższych zawodników. Obecnie z próbami zza obwodu nie mają większego problemu nawet zawodnicy sporo przekraczający 2 metry – to jeden ze znaków konieczności uniwersalnego dopasowania się do sytuacji na parkiecie. Choćby taki Nikola Jokić – mierzący 213 centymetrów serbski center i MVP dwóch ostatnich sezonów w playoffach kampanii 2019-20 wykręcił 42% celności zza łuku!

https://www.youtube.com/watch?v=MeH3lKKISFQ
Chyba na największy szacunek zasługują jednak niesamowite indywidualne sukcesy czterokrotnego mistrza NBA – Stephena Curry'ego. Grający nieprzerwanie od 13 lat w drużynie Golden State Warriors rozgrywający już w grudniu ubiegłego roku pobił rekord Raya Allena w ilości celnych rzutów trzypunktowych, obecnie mając ich na koncie już ponad 3000 (do zajęcia pierwszego miejsca potrzebował znacznie mniej spotkań niż jego starszy kolega). W sezonie zasadniczym 2015-16 Curry osiągnął natomiast niewiarygodną liczbę 402 trójek, pobijając rekord 286 takich rzutów należący uprzednio do... samego siebie (3 sezony później licznik brodatego James Hardena zamknął się na tylko odrobinę mniej imponującym wyniku 378 trójek). Największą ilość udanych prób spoza obwodu w jednym meczu zanotował natomiast jego Splash Brother i kumpel z drużyny – Klay Thompson. Zawodnik Warriorsów w meczu z Bykami w 2018 roku zaliczył 14 rzutów za trzy... w ogóle nie wychodząc na parkiet w ostatniej kwarcie.

https://www.youtube.com/watch?v=R56m3M7PkT8

Oglądajcie koszykówkę!

Janusze NBA – choć w XXI wieku nie zobaczyli pewnie ani jednego meczu w całości – bez większej wiedzy często powtarzają, że „kiedyś to było”, wspominając przede wszystkim koszykarskie uniwersum orbitujące wokół Michaela Jordana. Tymczasem liga mocno się... spłaszczyła. Owszem, wciąż rządzą nią supergwiazdy takie jak LeBron James, Stephen Curry, Giannis Antetokounmpo czy Russell Westbrook, ale konia z rzędem temu, kto wybrałby tylko jedno najlepsze nazwisko. Warto choćby wspomnieć, że urodzony w 1999 roku Luka Dončić z Dallas Mavericks w pierwszych dziewięciu meczach nowego sezonu rzucał co najmniej 30 punktów – do tej pory lepszym osiągnięciem mógł się pochwalić tylko... Wilt Chamberlain w sezonie 1962-63; Słoweniec jednak nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Takie nazwiska jak wspomniany Dončić, Ja Morant, Jordan Poole, Trae Young, Jason Tatum czy Anthony Edwards już dziś mogą uchodzić za potencjalnych zawodników, wokół których można budować dynastię, a najstarszy z wymienionych urodził się przecież w 1998 roku. I choć rzeczywiście trudno na co dzień zarywać nocki i być na bieżąco z wszystkimi wynikami, to warto zacząć choćby od oglądania skrótów na YouTubie czy niedzielnych meczów, transmitowanych w nieco bardziej zjadliwej dla Europy porze. Bo NBA to po prostu najfajniejsza liga świata!
10

Oglądany: 23767x | Komentarzy: 18 | Okejek: 104 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

10.05

09.05

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało