Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Planujesz odwiedzić Amerykę Południową? Mam dla ciebie parę cennych rad

40 600  
365   47  
Wiatr we włosach, zew przygody, ryk wolności. Nie każdy urlop musi oznaczać słodkie gnicie gdzieś w basenie wielogwiazdkowego hotelu czy poddawanie się dziesiątkom zabiegów spa w jakimś milutkim kurorcie. Czasem człowiek musi poczuć się niczym filmowy archeolog i opuściwszy ciepły kurwidołek, ruszyć w nieznane. Problem w tym, że często oczekiwania przegrywają potyczkę z rzeczywistością.
Po „dzikich” miejscach Ameryki Łacińskiej jeżdżę już od lat, za każdym razem starając się dotrzeć tam, gdzie mało kto dociera. Niestety, czasem muszę pójść na kompromis, bo zazwyczaj w moich wojażach towarzyszą mi przyjaciele, którzy oprócz poszukiwania dziewiczych lokacji, pragną też rzucić okiem na turystyczne perełki obecne w każdym katalogu agencji oferujących obieżyświatom moc podróżniczych doznań. W ten sposób udało mi się wyrobić pewną opinię na temat bycia entuzjastycznym białasem w południowoamerykańskim piekiełku oraz obalić kilka mitów pokutujących nad podróżami w te rejony świata.

#1. Dej dolara!

Jeśli myślicie, że rasistowskie stereotypy kończą się na porównaniu osoby czarnoskórej do utwardzonego pokrycia bitumicznego, to muszę was zaskoczyć. Będąc białym turystą, automatycznie, jeszcze przed wyjściem z lotniska, stajesz się posiadaczem dwóch cech. Jako gringo masz sporo dolarów... no i jesteś debilem. Takim co to gotów jest zapłacić majątek za oranżadę, jeśli tylko wmówi ci się, że owa oranżada wykonana została z potu jednorożca. Na dzień dobry, już na lotnisku, obłażą więc cię taksówkarze, oferując za równowartość domu z basenem podwózkę do najdroższej dzielnicy miasta. Bo to przecież tam wszyscy gringos zawsze jeżdżą.



Stragany z pamiątkami, hotele, a nawet uliczne jadłodajnie doją białoskórych przybyszów bez cienia litości. To będzie trwało dopóki turysta nie zorientuje się, że coś jest nie tak i nie zacznie bronić się przed wyzyskiem. Wtedy nagle okaże się, że za większość rzeczy można zapłacić znacznie taniej i to... w lokalnej walucie, a nie w dolarach. Czy z tym karygodnym zwyczajem pastwienia się nad portfelami przybyszów ktoś w ogóle walczy? Ależ skąd! Wręcz przeciwnie! W muzeach, galeriach sztuki, a nawet w kasie każdej atrakcji turystycznej wisi sobie osobny cennik dla obcokrajowców.



Dla przykładu – jako obywatel Peru zapłacę za pociąg do pueblo u podnóży Machu Picchu coś w okolicach 20 zł. Inni turyści wyplują za tę przyjemność 100 dolarów.

#2. Piękne miejsca z folderów turystycznych są piękne... jedynie w folderach turystycznych

Jedziesz do danego kraju i oczami wyobraźnie widzisz siebie wspinającego się po kamiennych ścianach zarośniętych chaszczami ruin albo kontemplującego zapierający dech w cyckach widok monumentalnego szczytu. Takiego, przy którym poczujesz się niczym mrówka stojąca przed obliczem Stwórcy. Fajnie, nie?

Niestety, zderzenie z rzeczywistością boli bardziej niż ceny paliw na Orlenie. Miliony podróżników kieruje swoje kroki dokładnie do tych samych miejsc co ty. Każdy chce zrobić zdjęcie we wspomnianym Machu Picchu albo jeb#ąć sobie selfika na tle kolorowych gór koło Cusco.


Góry tęczowe przed „godzinami szczytu”

Zamiast więc cieszyć się ciszą i majestatem andyjskich kolosów, przez godzinę stać będziesz w kolejce instagramerek, ryczących dzieciaków i umęczonych grubasów na koniach, tylko po to, aby w pośpiechu zrobić swoje wymarzone fotki. Zanim jednak to nastąpi, czeka cię marsz w towarzystwie przekupek handlujących napojami gazowanymi, wierzchowców „wnoszących” na górę leniwych pasażerów, tłumów namolnych przewodników łasych na twój majątek oraz wystrojonych lam i ich właścicieli pobierających tłusty hajsik za fotkę ze zwierzęciem. Zupełnie jak na Morskim Oku. Tylko że „bardziej”.


Tutaj chyba dawno nikogo nie było...

Niesamowity jest ten pęd do miejsc, o których popularności często decyduje widzimisię speców od promocji lokalnej turystyki. Tym bardziej, że w takim kraju jak Peru czy Boliwia nie trzeba się za bardzo starać, aby znaleźć mniej znane zakątki, które nierzadko są znacznie ciekawsze niż te znane z ofert agencji turystycznych. Przykład? Machu Picchu – kojarzony na całym świecie kompleks inkaskich budowli, za którego odwiedzenie trzeba wypluć horrendalny wręcz majątek.

Mało kto wie, że ten zapchany ludźmi cel wojaży milionów podróżników ma znacznie od siebie większą siostrę bliźniaczkę. Aby tam dotrzeć, trzeba wprawdzie odbyć 3-dniowy spacerek na dużej wysokości, ale możliwość obcowania w ciszy z tak monumentalnym obiektem warta jest tego poświęcenia.



#3. Spokój w dżungli? A co to za wymysł?

Ach, dżungla. Odejście od strefy komfortu, leżakowanie na hamaku, picie soków owocowych i czyszczenie umysłu za pomocą psychodelicznych specjałów serwowanych przez szamanów. Nie wiem z jakiego powodu głęboka puszcza kojarzy się wszystkim z relaksem, delektowaniem się spokojem i ładowaniem biologicznych baterii. W rzeczywistości nijak się to ma do faktów. Jestem „na świeżo”, więc chętnie opowiem wam, jak wygląda wypoczyn w lesie deszczowym.



W ciągu dnia gotujesz się we własnym pocie, bo słońce nak#rwia jak wścieknięte, a wilgoć w powietrzu sprawia, że regularnie się podtapiasz. Wykończony, masz nadzieję, że ulgę przyniesie ci popołudnie. Nic bardziej mylnego. Kiedy ogień piekielny przestanie smażyć ci ciało, swoje bazy opuszczą miliony małych latających skurwieli, które tylko marzą o wyssaniu z twych żył ostatniej kropli życiodajnej posoki. Przed tym cholerstwem nie ma obrony, więc możesz sobie do woli psikać sprejami na komary – takie wynalazki nie robią wrażenia na żadnym, nawet najbardziej wątłym, amazońskim krwiopijcy. To może chociaż w nocy, zabezpieczony moskitierą, sobie wypoczniesz? Ha! Noc jest prawdziwym rollercoasterem nienawiści! Wówczas to swoją zmianę zaczyna robactwo, które chce cię za wszelką cenę zabić, więc idąc odlać się pod drzewko, masz sporą szansę spotkania z jakimś ptasznikiem, jadowitym wijem czy innym skorpionem.



A jakbyś przypadkiem zamarzył o spokojnym śnie, to mam dla ciebie kolejną radosną nowinę – w każdym możliwym akwenie, a w puszczy jest ich zazwyczaj sporo, żaby zaczynają się ruch#ć. Z jakiegoś powodu akt godowy tych stworzeń poprzedzony jest głośnym ich wrzaskiem. Biorąc pod uwagę, że liczba ruchantów jest olbrzymia, dźwięk towarzyszący żabiemu grupen-seksowi przypomina doznania, jakie mógłbyś mieć, gdybyś mieszkał w bliskim sąsiedztwie zatłoczonej autostrady, torów kolejowych, stadionu narodowego oraz przedszkola pełnego niedosłyszących dzieci. Zatyczki do uszu się nie sprawdzają. Lepiej działa rum. Dużo rumu.

#4. Jedz to, co jedzą lokalsi

Każde duże miasto pełne jest restauracji stworzonych z myślą o turystach. Różnią się one od zwykłych knajp tym, że tam po podłodze nie biegają karaluchy, w kiblu działa spłuczka, a czasem nawet i zamontowana jest tam umywalka. Ach, no i za ten sam posiłek, który można zamówić u pani Consueli na jednym z rynków (tak, w Peru można się najeść po korek na zwykłym targowisku), zapłacimy pięciokrotnie drożej. Jeśli chcesz zjeść coś pysznego, a przy okazji nie złapać lokalnego tasiemca, to obserwuj tubylców.


Potrawa typu „wuj wie co” zwinięta w liść. Nawet smaczna.

O popularności danej jadłodajni nie świadczy bowiem jej czystość, wystrój czy też stan uzębienia kelnerek. Instytucja sanepidu tu nie istnieje, za to plotki szybko się roznoszą. Jeśli zatem w danej knajpie ktoś się zatruł kurczakiem wątpliwej świeżości, to w ciągu chwili wieść o tym się rozniesie i nikt nie będzie chciał się w takim lokalu stołować. Unikaj więc pustych restauracji – jeśli uwielbiający żarełko Latynosi z jakiegoś powodu tam nie jedzą, to z całą pewnością coś jest na rzeczy.

W większość krajów Ameryki Południowej podstawowym dodatkiem do każdego posiłku jest pół limonki i talerzyk ubitej na papkę ostrej papryki. Danie bez tych elementów uznaje się za wybrakowane i zazwyczaj żodyn z lokalsów nie zacznie pałaszować swego posiłku bez obfitego skropienia go tymi pysznościami. Praktyka ta nie wzięła się wcale z upodobania tutejszych smakoszów do jedzenia kwaśnych i pikantnych dań. Limonka zabija wiele szkodliwych dla nas bakterii, w tym E-coli. Hamujący wpływ na rozwój innych drobnoustrojów ma obecna w „ognistych” papryczkach kapsaicyna, więc nawet gdy nie lubisz, gdy twój język paraliżowany jest piekącym bólem, nakładaj sobie papryki ile wlezie. Twój tyłek jeszcze ci za to podziękuje!

#5. Nie licz na wegetariańskie żarcie

Jeśli zdecydujesz się na podróż poza utartym, turystycznym szlakiem i szerokim łukiem omijać będziesz większe miasta, to lepiej bądź radykalnym mięsojadem. W innym wypadku będziesz głodować. Każde, najbardziej nawet parchate, pueblo ma więcej restauracji niż domów, a głównym składnikiem oferowanych tam potraw jest kurczak serwowany na dziesiątki sposobów.

Kurczak jest tak bardzo powszednim daniem, że nikt go tu nie traktuje jako mięso. W powszechnej opinii pokutuje przekonanie, że nielot ten jest gatunkiem bulwy, warzywa lub jakiegoś tam strączka.



W Peru nie spotkałem jeszcze knajpy, w której po zapytaniu „A macie coś bez mięsa?” nie usłyszałbym „Pewnie, siadaj. Mamy kurczaka!”. Jadąc więc na długi wypad do miejsc nietkniętych przez białą, turystyczną stopę, lepiej upewnij się, że w hotelu będziesz miał dostęp do kuchni, bo jedyna bezmięsna potrawa, jaką uda ci się wyżebrać w lokalnej restauracji, to ryż z kurzym płodem.

#6. Skosztuj lokalnych trunków o „magicznych” właściwościach

Każdy region Peru ma swoje małe powody do dumy. Zazwyczaj są to cuda z lokalnej gastronomii lub napoje wyskokowe. Oprócz oczywistych właściwości każdego takiego wynalazku, ich producenci często chwalą się ubocznymi skutkami raczenia się tymi specyfikami. W górach z łatwością dostaniesz wódki ziołowe leczące przeziębienia, na wybrzeżu opijesz się pisco (jest „dobre na wszystko”), a w dżungli zanietrzeźwisz się nalewkami, które to ponoć działają na libido lepiej niż słynne niebieskie pastylki. Oczywiście prawdy tu tyle, co w legendach o tym, że po zjedzeniu ogryzka, Maćkowi w żołądku wyrosła dorodna, rozłożysta jabłoń. Trzeba jednak przyznać, że nazwy tych trunków wiele obiecują. Oto kilka przykładów.



Siete vezes sin sacar – Siedem razy bez wyciągania

Tres al hilo – Trzy razy z rzędu

Levantate Lazaro – Powstań Łazarzu

Siete cachos – Siedem bzyknięć

Clavame despacio – Przygwóźdź mnie powoli

Rompe calzon – Rozrywacz spodni

Levantate pajaro ardiente – Podnieś się gorejący ptaku

Kiedyś z narzeczoną wypiliśmy dwie butelki „Siedem razy bez wyciągania”. Liczyliśmy na upojną noc i czternaście stosunków. Nie było nawet jednego, bo straszliwie się upiliśmy. Wystosowane do producenta skargi pozostały bez odpowiedzi...
Jeszcze niedawno erekcyjnym hitem peruwiańskich ryneczków był koktajl z żaby, który to podobno zamieniał przykładnych mężów w postrach sąsiadek.

#7. Podróżuj nocą

Podróżując w ciągu dnia, tracisz cenny czas, który mógłbyś spożytkować na jedzenie świnek morskich i snucie planów dotyczących przejęcia władzy nad światem. Dystanse, których przebycie zajmuje więcej niż 8 godzin, warto pokonywać nocą i nauczyć się spać w autobusie. Nie jest to oczywiście łatwe, bo sprawę utrudniają takie atrakcje, jak smród przepełnionego kibla, nieszczelne okno, kurczak zabrany przez kogoś na pokład, czy chociażby chrapiący, śmierdzący kozim serem sąsiad. Na szczęście po bardzo intensywnym dniu większość zdrowych osób potrafi zasnąć w każdej sytuacji. W innych wypadkach pomaga rum. Dużo rumu.


Autobus „Titanic”. Mam pewne wątpliwości, czy toto dojedzie do celu...
4

Oglądany: 40600x | Komentarzy: 47 | Okejek: 365 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły
Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało