„Co to może być?” X - „Dostaliśmy to w spadku po teściu. Nie wiemy, co to jest”
kazamo
·
19 sierpnia 2022
73 974
431
48
Oto kolejna porcja przedmiotów, których właściciele nie mieli pojęcia do
czego służą. Na szczęście internauci zawsze pospieszą z pomocą.
George R.R. Martin wyjawił prawdziwy powód, dlaczego ostatnie sezony „Gry o tron” były takie kiepskie - Filmoteka Joe Monstera
fedotido
·
19 sierpnia 2022
49 311
172
61
W dzisiejszym odcinku dowiemy się pewnej bardzo ciekawej rzeczy dotyczącej ostatnich sezonów serialu „Gra o tron”, sprawdzimy, dlaczego lepiej nie wybierać nadchodzącego planu z reklamami od Netflixa, a na koniec dowiemy się, jak pracuje się z Marvelem.
Potężne eksplozje, wielkie monstra demolujące miasta, kosmiczne
wojny pomiędzy flotyllami galaktycznych imperiów – współczesna
„magia kina” w olbrzymiej mierze opiera się na mocy
obliczeniowej komputerów, za pomocą których specjaliści w swoim
fachu tworzą efekty wizualne łapczywie pożerające lwią część
budżetu. Tymczasem jeszcze dwie dekady temu filmowcy sięgali po
całkiem kreatywne metody, mające na celu oszukanie oczu widzów. I
chociaż dominowała wówczas pirotechnika, animacja poklatkowa czy
skomplikowana animatronika, to niektóre zapierające dech w cyckach
efekty w słynnych blockbusterach uzyskano w sposób karygodnie
wręcz… tani!
W pierwszych
minutach najsłynniejszej ekranizacji powieści Lymana Franka Bauma
wielkie tornado porywa bohaterkę do tytułowej, magicznej krainy. W
latach 30. ubiegłego wieku tworzenie przekonujących obrazów tego
typu dopiero raczkowało, a metody po jakie sięgano często były
czystą improwizacją. Tak też stało się w tym przypadku.
Specjalista od ekranowych trików i późniejszy zdobywca Oscara
Arnold Gillespie początkowo usiłował uzyskać satysfakcjonujący
efekt za pomocą wodnego wiru. Kiedy próby te nie spełniły
pokładanych w nich oczekiwań, filmowiec eksperymentował z
odpowiednio ukształtowana gumą. Finalnie jednak poprzestał na
sposobie znacznie prostszym i wręcz „amatorskim”. Gillespie po
prostu
naciągnął pończochę na odpowiednio zwinięty drut używany
przy stawianiu ogrodzeń dla drobiu. Taką konstrukcję przymocowano
do zbudowanej naprędce suwnicy obrotowej. Całość poruszana była
w tę i nazad za pomocą samochodu znajdującego się poniżej kadru.
W nakręconym
niemalże 40 lat temu filmie Davida Lyncha jest scena, w której
grany przez Kyle’a MacLachlana bohater podejmuje szaloną próbę
okiełznania jednego z pustynnych czerwi. Mężczyzna wbija specjalny pręt w jego ciało,
podważając pancerz zwierzęcia i odsłaniając przed widzem jego
wnętrzności. Ten niezbyt przyjemny widok
udało się uzyskać za
pomocą tysięcy prezerwatyw wypełnionych żelatyną! Tak w każdym
razie twierdzi Carlo Rambaldi, który odpowiada za ten efekt.
Dalszych szczegółów tworzenia robaczych flaków nie chciał jednak
wyjawić, aby „nie zniszczyć iluzji”.
Morderstwo kobiety
biorącej prysznic jest jedną z najważniejszych scen w historii
kina. W ciągu zaledwie trzech minut Alfred Hitchcock zaserwował widzom
obraz złożony z pociętych ujęć zarejestrowanych przez kamerę w 78 różnych ustawieniach! Aby osiągnąć
tak piorunujący efekt, reżyser potrzebował aż tygodnia pracy.
Filmowiec musiał też nagimnastykować się, aby ukryć przed
widzami fakt, że naga kobieta otrzymująca ciosy nożem nie jest
grana przez Janet Leigh, ale przez jej dublerkę – znaną z
rozkładówek „Playboya”
Marli Renfro. Paradoksalnie sporym
problemem w rejestrowaniu tej pamiętnej sceny okazało się
efektowne przedstawienie krwi spływającej do prysznicowego odpływu.
Sztuczna czerwona posoka wyglądała dość mało wyraziście w tym
czarno-białym ujęciu. Kreatywne rozwiązanie zaproponował
specjalista od charakteryzacji Jack Barron, który wlał do
brodzika syrop czekoladowy. Wyszło to zaskakująco dobrze i reżyser
skorzystał z tej niecodziennej metody.
Niewątpliwie twórcy słynnego filmu w reżyserii Stanleya
Kubricka zasługują na wielki szacunek. Sam projekt statku
kosmicznego, jego detali, oświetlenia czy chociażby słynnej
obrotowej bieżni świadczy już o tym, jak ambitnie filmowcy
zabrali się do tego projektu. Tak drobiazgowe podejście do realizacji
słynnego filmu odbiło się na budżecie, który to pochłonął
„kosmiczną”, jak na tamte czasy, kwotę ponad 10 milionów
dolarów (czyli prawie tyle, co powstała dekadę później „Nowa
nadzieja”)! Nie każda jednak wizualna sztuczka, którą widzimy na
ekranie, uzyskana została w sposób wymagający ogromnych nakładów
finansowych. Tak było chociażby w scenie, w której podczas
podróży futurystycznym wahadłowcem Orion podziwiamy
bezwładnie
krążący w pozbawionej grawitacji przestrzeni długopis.
Ten
bardzo realistyczny efekt udało się osiągnąć przyklejając to piśmiennicze narzędzie za
pomocą dwustronnej taśmy klejącej do
obracającej się tafli szkła umieszczonej na pierwszym planie.
Moment, w którym stewardessa sięga po ten „latający” przedmiot
jest niczym innym, jak odklejaniem długopisu od przezroczystej
płaszczyzny, do której był on przymocowany.
Dzieło Stevena
Spielberga w genialny wręcz sposób łączy w sobie animatroniczne
rozwiązania oraz rewolucyjne na początku lat 90. ubiegłego wieku
efekty stworzone za pomocą komputerów (które to zajęły zaledwie
4 minuty czasu ekranowego!). Dość tu powiedzieć, że nawet dzisiaj
– po ponad 30 latach od powstania – film ten nadal trzyma się
lepiej niż niejedno współczesne widowisko. Mimo wielkiego budżetu
i całej gamy nowoczesnych rozwiązań,
jeden z efektów uzyskano w
sposób mocno „archetypowy”. Mowa o fragmencie, w którym
zwiastunem zbliżania się ważącego ponad 8 ton tyranozaura są
kręgi pojawiające się na powierzchni wody nalanej do plastikowego
kubka.
Spielberg wspominał w wywiadach, że pomysł wprawienia wody
w ruch wpadł mu do głowy podczas jazdy samochodem i słuchania podgłośnionego na cały regulator radia, w którym akurat leciała
jedna z kompozycji zespołu Earth, Wind & Fire. Filmowiec
zauważył wówczas, że dźwięki wprawiają w wibracje lusterko w
aucie. Aby spowodować drżenie wody w kubku, jeden z pracowników
ekipy odpowiedzialnej za efekty specjalne, Michael Lantieri, za
pomocą odpowiednio napiętej struny wymontowanej z gitary basowej
uzyskał jedną z najbardziej przerażających, a przy tym niezwykle
minimalistycznych scen w historii kina.
Podobnie jak dzieło
Spielberga, przełomowym dla efektów specjalnych filmem była druga
część „Terminatora”, gdzie na niespotykaną dotąd skalę
wykorzystano CGI do tworzenia spektakularnych scen z humanoidalną maszyną wykonaną z ciekłego metalu. Nie oznacza to jednak, że
każde ujęcie z tą postacią zostało wygenerowane przy użyciu
komputerów. W pamiętnej sekwencji „odbudowywania się” T-1000,
który to wcześniej został roztrzaskany na kawałki, widzimy jak
krople ciekłej materii łączą się ze sobą, ostatecznie formując
pokaźną kałużę, z której to powoli wyłania się antagonista.
Efekt ten uzyskano w banalny wręcz sposób.
Ekipa wylała na ziemię
rtęć, którą to następnie, za pomocą suszarek, rozdmuchano w
różnych kierunkach. Zarejestrowaną scenę po prostu odtworzono od
tyłu, co dało wrażenie, że krople ciekłego metalu scalają się
ze sobą.
Znakomita produkcja
Johna Carpentera nakręcona została w 1981 roku i pokazywała
posępny świat niedalekiej przyszłości, w którym to drastyczny
wzrost przestępczości zmusił amerykański rząd do uczynienia z
Manhattanu wielkiego więzienia pod zaostrzonym rygorem. Jako że to,
jak by nie patrzeć, futurystyczna wizja, reżyser musiał pokazać
trochę nowoczesnych technologii. I tak też w jednej ze scen
podziwiać możemy „wygenerowany komputerowo” trójwymiarowy
model Nowego Jorku.
Taką scenę już wtedy dałoby się wykonać za
pomocą odpowiednich urządzeń o dobrej mocy obliczeniowej, jednak
nie byłoby to tanie i na pewno solidnie nadwyrężyłoby budżet.
Trzeba więc było sięgnąć po kreatywne, mniej kosztowne,
rozwiązania. Wykorzystano więc miniaturową makietę miasta, a
następnie oblepiono ją paskami zielonej taśmy. Efekt
fluorescencyjnych „wektorów” uzyskano oświetlając tak
przygotowany obiekt lampą światła czarnego. Rozwiązanie to było
dość czasochłonne, ale – jak widać – niezwykle skuteczne.
Źródła:
1,
2,
3
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą