Trociek2 napisał swoją pierwszą książkę. A czytelnicy Joe Monstera mają okazję przedpremierowo przeczytać jej fragmenty. Zapraszam na kolejną część.
Strzyga straszna i paskudna
Przyszedł w końcu czas na strzygi.
Niby na początku artykułu wspominałem, że to jedno i to samo, a z drugiej
strony nic o nich nie mówiłem przez kilka stron. Coś tu nie gra, nie sądzicie?
Jak to Dawid Myśliwiec (Naukowy Bełkot, polecam gorąco i polecał będę) czasem
mówi: i tak, i nie. Otóż strzyga nie jest demonem takim całkiem słowiańskim.
Opowieści o nich przeniosły się na bliższe nam tereny prawdopodobnie za
pośrednictwem ludów bałkańskich. Tu owszem, zostały zaadaptowane i mocno
powiązane z upiorami. I za mocno się od nich nie różniły pod względem wyglądu
zewnętrznego oraz sposobu szkodzenia żywym. No może poza kilkoma drobnymi
sprawami. Lubiły na przykład mieszkać w kościołach nad chórem i stamtąd wydawać
różne złowieszcze okrzyki. A gdy członek rodziny zobaczył taką strzygę (lub
strzygonia, bo nawet u niektórych demonów panowało już równouprawnienie płci),
niechybnie miał niebawem wyzionąć ducha. Skoro już przy duchach, czy tam
duszach jesteśmy, strzygi miały rodzić się z dwiema. Dwoma sercami, dwoma zestawami
zębów (tak, wiem, było u wampirów) lub ze zrośniętymi brwiami. I jak się
takiego młodego potwora chciało ochrzcić w kościele, to dawało się to zrobić
tylko połowicznie - dla jednej duszy. A więc ta druga dusza była skazana na
potępienie. Zapobiegawczy wieśniacy, jak już poznali się na rzeczy, przeganiali
demona z dala od domostw. I tam sobie biedak umierał. Ale dziwnym trafem znowu
tylko połowicznie, bo ta druga, potępiona dusza przeżywała i powracała,
szkodząc żywym Nie wiem, jak Wy, ale ja tutaj zbyt dużej logiki działania nie
widzę. Resztę opowiadania o strzygach Wam odpuszczę, bo będzie się praktyczni
pokrywało z tym, co wiemy o upiorach. Oczywiście zainteresowanych zachęcam do
szukania dalej na własną rękę.
W poprzednim akapicie powiedziałem (tak,
tak,
napisałem), że strzygi dotarły
do nas przez Bałkany. Ale skąd? A no z Rzymu (łac. strix). Były tam one
demonami skrzydlatymi, wysysającymi ludzką krew. No i były tylko kobiece. Na
uwagę zasługuje fakt, że te łacińskie strix oznacza sowę. I to z tym
sympatycznym ptakiem przez wieki je kojarzono. “Typowym” upiorom było za to
bliżej do nietoperzy, w które czasami potrafiły się zmieniać. No i mamy to, o
czym mówiłem we wstępie - latające wampiry to powrót do korzeni. Przynajmniej
tych Polakom najbliższym. Bo w końcu wierzenia
w potwory wysysające krew (lub coś innego) nie są tylko “nasze”, a do
tego zaskakująco stare.
W średniowiecznej Rumuni na przykład
wierzono w aż trzy typy wampiropodobnych. Były to moroi, strigoi i pricolici. I
znowu - podobieństwa sprawiają, że granice rozróżnienia dla tych istot się
trochę zacierają, spróbujemy dać jednak jakieś wyróżniki. Moroi miał w sobie
coś z ducha. Opuszczał grób nocą, aby wysysać z ludzi energię. Strigoi to taka
trochę bardziej nasza strzyga. Jak i ona, posiadała 2 serca i dwie dusze.
Wiązana była z czarownicami, a te, jako osoby dość mądre i praktyczne, robiły z
dwóch dusz użytek, wysyłając czasem jedną z nich na coś w rodzaju sabatu, czyli
takiej wiedźmiej imprezy. Pricolici natomiast to już bardziej wilkołak. O bycie
nimi szczególnie podejrzane były dzieci urodzone z ogonem
[1], w
którym to miała znajdować się cała “zła energia” pozwalająca na świadomą i
kontrolowaną przemianę w zwierzę: wilka,
psa, sowę lub nietoperza. Wiara w pricolici przetrwała do czasów współczesnych.
Mieszkańcy Rumunii mówią czasem o nocnych atakach na odosobnionych ludzi, za
którymi miałyby stać niezwykle duże wilki.
Na Islandii mieli ciekawie. I do
tego trochę inaczej. Wampiropodobne istoty z Islandii nazywamy draugar i dzielmy
na: Varðmenn i tilberadraugar. Ten pierwszy
to taki trochę upiór albo duch, a trochę jakby smok, a już na pewno po prostu
nieumarły. Po śmierci pozostawał w okolicach grobu lub dawnego domu i chronił
go oraz swoje skarby przed złodziejami i przechodniami. Tilberadraugar to z
kolei ludzkie żebro, któremu dano do picia krew czarownicy, ożywiając je, aby
wysyłać w celu kradzieży mleka i pieniędzy. Może brzmi zabawnie, ale za to
praktycznie, jak na czarownicę przystało (bo zakładam, że to one miały największy
dostęp do własnej krwi).
Lilith - ładna na zewnątrz, brzydka w środku
Swoje wierzenia w wampiry lub
podobne istoty mieli również Grecy, Albańczycy, Hiszpanie, Węgrzy, Afrykanie,
Amerykanie, Azjaci… No i pewnie nie tylko oni. Ale chciałbym przenieść się
mniej w przestrzeni, a bardziej w czasie - do starożytności. Trochę wcześniej
wspominałem, że niektórzy polscy chłopi uważali Judasza za pierwszego wampira.
Żydzi, z których Judasz pochodził, uważali trochę inaczej. Oczywiście
określenia upiór, wampir, wąpierz czy nawet strzyga Hebrajczycy nie używali
(może dlatego, że nie mówili po polsku, hah… dobra, już wracam do pisania).
Mieli za to Lilith i jej córki. A kim ta Lilith była? Otóż, według niektórych
ksiąg (niektórych, podkreślam) była ona pierwszą kobietą, jeszcze przed Ewą.
Bóg miał ulepić ją i Adama z tej samej gliny i wszystko byłoby dobrze, gdyby
Adam nie powiedział jakoś tak “Eee… Bogu, ale ona jest pełna śluzu i krwi, nie
chce takiej”. I Jahwe przyznał mu rację, pogonił Lilith, wyjął Adamowi żebro,
kiedy ten spał i zrobił Ewę. A Ewa w nagrodę dała mu jabłko, za którego
zjedzenie oboje zostali wyrzuceni z raju. Jasne, znacie tę historię, ale pewnie
mało kto wie, że wg niektórych wężem nie był Szatan
[2],
a właśnie Lilith. Ostatecznie była ona żeńskim demonem lubiącym wysysać krew,
dusić swoje ofiary oraz mordować noworodki. Niektórzy do tej pory przywiązują
czerwoną wstążkę do kołyski niemowlaka, żeby “nie dać zauroczyć”. Jednak w
żydowskiej tradycji czerwony to kolor ochrony i miał moc odpędzania demonów -
Lilith i być może jej potomstwo. Ale nie myślcie, że Żydzi byli aż tacy
oryginalni i sami ją sobie wymyślili. W starożytnym Babilonie grasowały trzy
rodzaje podobnie nazwanych istot. Męskiego rodzaju Lilu miał błąkać się po
pustyniach, zagrażając kobietom w ciąży i dzieciom. Lilitu to jego żeńska
odpowiedniczka. Ciekawsza miala być Ardat-lili - młoda kobieta niezdolna do
normalnego współżycia i przez to bardzo wkurzona. A złość swą zwykła
wyładowywać na młodych mężczyznach.
Jasne ani świat, ani historia nie
kończy się na tych kilku krajach, ale już im (i Wam) odpuszczę. Wróćmy do
czasów współczesnych i przenieśmy się do Puerto Rico, México y el Sur de los
Estados Unidos. Si, hablamos español ahora. Nie, nie gadajmy po hiszpańsku, ale
wczujmy się w tamte latynoamerykańskie klimaty. Tam bowiem kręci się gdzieś
Wampir z Moca, czyli kryptyda
[3]
lubiąca zabijać żywy inwentarz krowy, konie, kozy… Od tych ostatnich pochodzi
jej nazwa (wymyślona przez komika Silverio Perez’a) i oznacza dosłownie
“wysysacz kóz”. Chwila, co? Tak, wysysacz. Na wyspie masowo ginęły zwierzęta i
wszystkie miały wspólną cechę - coś wyssało z nich krew przez wiele okrągłych
otworów. Jest wiele relacji z rzekomych obserwacji Chupacabry (śmieszna sprawa
- “el” po hiszpańsku oznacza “on”, ale w języku polskim o naszej kryptydzie mówimy
w rodzaju żeńskim). Część z nich da się wyjaśnić dość prosto - na przykład
występowaniem psowatych obarczonych wieloma poważnymi schorzeniami. Czasami
można się też uśmiechnąć, czytając o potworze przypominającym kangura ze
skrzydłami lub takiego, co przeskakuje ponad drzewami. Za to niektóre relacje
mogą budzić co najmniej lekki niepokój. Pozwolę sobie przytoczyć jedną taką
sytuację. W sierpniu 2000 roku farmer z San Lorenzo śmiertelnie postrzelił
stworzenie, które miało zabijać owce (łącznie z jego sąsiadem stracili 60
owiec) i wysysać z nich krew. Po kilku
dniach odnalazł ciało objedzone już przez sępy. Szkielet jednak pozostał i nie
przypominał niczego znanego. Resztki żółtej sierści i gładkiej skóry, wielkie zęby,
pazury i spory kościany grzebień wyrastający z kręgosłupa, a do tego ślady po
sporych oczach i brak śladów świadczących o posiadaniu uszu. Naukowcy w
szpitalu w Léon nie potrafili rozpoznać zwierzęcia, wysłali je dalej do
UNAN-Léon. Tam je dokładnie przebadano i stwierdzono, że to... pies. Coś może
tu śmierdzieć, bo farmer stwierdził, że ktoś podmienił szkielet. Ale nie po to
tu jestem, żeby Wam teorie spiskowe wciskać. Jeśli chcecie, poczytajcie sami, a
ja Was zabieram do niezwykłej krainy zwanej Rzeczywistością.

A to najprawdziwszy i jednocześnie najbardziej niebezpieczny wampir
Bo w realnym świecie grasuje całkiem
sporo wampirów i do tego ich istnienie jest dobrze udokumentowane.
Desmodontinae to podrodzina małych puchatych zwierzaków z nosami
przypominającymi kształtem listek. W dzień śpią, nocą żerują, mają duże uszy no
i skrzydła. Tak, jakby ktoś jeszcze cudem nie zgadł, to są to nietoperze.
Całkiem ciekawe, chociaż trochę szkodliwe, bo osłabiają swoje ofiary (w tym np.
krowy i świnie), a czasami roznoszą wściekliznę. Ważnym słowem jednak jest tu
“osłabiają”, a nie “zabijają”. Bo wampirowate piją krew. Ale bardziej liżą, niż
wysysają. Podlatują sobie niepostrzeżenie do śpiącej ofiary, lądują i ostatnie
kilkadziesiąt centymetrów przechodzą (czy tam w inny sposób gramolą się po
nietoperzowemu). Ostrymi ząbkami nacinają skórę, trochę dookoła śliniąc. A ślina
ich zawiera antykoagulanty, czyli substancje powstrzymujące krzepnięcie krwi.
No i w końcu nasz straszliwy wampir ważący około 30 g może się napić. Ale
Desmodontinae są zwierzętami stadnymi. A w stadzie nie każdy mógł mieć tyle
szczęścia, aby się najeść i dożyć dzięki temu kolejnej nocy. I tu objawia się
altruizm odwzajemniony wampirów. O samym zjawisku kiedyś pewnie jeszcze Wam
opowiem. Tu wygląda to tak, że głodny nietoperz zaczepia nietoperza
najedzonego, aby tamten oddał mu trochę swojego posiłku. I nietoperz najedzony
to robi, licząc na to, że ten drugi się kiedyś odwzajemni. I to nawet działa.
Inni zwierzęcy krwiopijcy są mniej
sympatyczni (albo
jeszcze mniej
sympatyczni - jak kto woli) i do tego są ich całe roje. Mówię o wszystkich
bezkręgowych potworkach - komary, kleszcze, pluskwy, muchy tse-tse, pchły, wszy
i cała reszta. Samo ich dziabnięcie może nie jest jakoś strasznie groźne.
Groźni są za to pasazerowie na gapę. Malaria, denga, bolerioza odkleszczowe
zapalenie mózgu, tyfus, czy dżuma to choroby, które wciąż występują, szkodzą i
zabijają. Roznoszone przez komary drobnoustroje czynią z nich stworzenia
zabijające najwięcej ludzi co roku wśród wszystkich zwierząt (wliczając
człowieka). Jeśli mogę dać radę z tego miejsca, to, jadąc w cieplejsze kraje,
zaszczepcie się na wszystkie paskudztwa, które tam grasują, a chodząc po
wyższej trawie lub krzakach, noście długie spodnie i najlepiej wsadźcie je w
skarpetki.
No dobra. Opowiem Wam jeszcze na
szybko o tym najgroźniejszym zwierzęciu w Polsce. Groźne to, bo roznosi
wspomnianą boleriozę i odkleszczowe zapalenie mózgu, a do tego babesziozę (nie
tylko u zwierząt-nie-ludzi), anaplazmozę, tularemię, gorączkę Q, gorączkę
krwotoczną i kilka innych chorób. Tak naprawdę żaden kleszcz nie chce (o ile te
paskudztwo jest zdolne do chęci) pasożytować na człowieku. Nie opłacałoby mu
się to. Kiedy złapie się myszy, lisa, czy nawet sarny (upodobania zależne min.
od stadium rozwojowego), może liczyć na to, że w spokoju się napije, a potem
upadnie przy jakimś często uczęszczanym przez zwierzaki szlaku i po
przeobrażeniu się zaraz trafi na kolejnego żywiciela. No właśnie - kleszcze
mają stadia: larwa, nimfa (1-8 zależnie od gatunku) oraz osobnik dorosły. Krwi
potrzebuje do przejścia z jednego stadium do kolejnego, a samica jeszcze do
złożenia jaj. A jak to poluje? Wchodzi
sobie na źdźbło trawy albo inny krzaczek, wystawia odnóża i sobie czeka. Jak
zauważy, że coś idzie, bo akurat jest cieplejsze niż otoczenie i trochę
zalatuje potem, to łapią się, szukają sobie dogodnego miejsca i wbijają, czy
też nacinają skórę, wpuszczając przy okazji neurotoksyny i patogeny. Na koniec
mały disclaimer - do kleszczowatych należy bardzo dużo gatunków i nie wszystkie
informacje z tego akapitu są prawdziwe dla wszystkich. Na pewno jednak polskie
kleszcze nie skaczą na ludzi z drzew.
Skoro jestesmy przy chorobach w
rozdziale o wampirach, to nie mogę nie wspomnieć o
porfirii. Jest to (a raczej są, bo porfirii jest kilka rodzajów)
schorzenie o podłożu genetycznym. Bardzo upraszczając sprawę, psuje krew,
powodując gromadzenie się
porfiryn[4].
To z kolei może wywołać takie objawy jak (cytując WIkipedię): zaniki naskórka
wskutek nadmiernej ekspozycji na światło słoneczne, czerwonawe zabarwienie
zębów i paznokci, martwicę tkanki łącznej, w tym obkurczanie dziąseł, co się
wiąże z obnażeniem szyjek zębów, czasem wyjątkowo szybko rosnące i obfite
owłosienie, anemię, a także alergię na
allicynę,
związek występujący w czosnku. Brzmi tak jakoś znajomo, prawda? Jednak za
szybko jest stawiać osąd, że właśnie ta choroba to rozwiązanie legendy
wampirów. Nikomu nie udało się takiej tezy potwierdzić.
Nadszedł czas, aby przejść do
innych, być może nawet bardziej popularnych umarlaków i jednocześnie postawić
trochę zaczepne, ale jakże trudne filozoficzne pytanie. Niby mówi się, że
człowiek człowiekowi wilkiem, ale…
Czy
zombi zombi zombi?
Wybaczcie, może to głupie, ale bardzo
chciałem te pytanie zadać. W tym rozdziale prawie w ogóle nie będziemy zajmować
się sferą wierzeń i mitów. Czeka nas niemal wyłącznie rzeczywistość. I to wcale
nie oznacza, że poruszamy się po przyjemnym i niegroźnym gruncie.
Określenie
zombie pochodzi z kultu - a właściwie religii monoteistycznej (ale to się jakoś
długo pisze) 0 Voodoo. Tego od sławnych laleczek. Według jego wierzeń, kapłan
mambo, bokor lub houngan może człowieka zabić, a później go wskrzesić i zagonić
do pracy. Ale to wcale nie ma być ten sam człowiek. Jego ciało staje się
jedynie naczyniem dla ducha śmierci - i przy okazji płodności - Guédé. Jeśli oglądaliście “Księżniczkę i żabę” i
pamiętacie tego złego wysokiego w cylindrze, to tak właśnie te duchy wyglądają.
Szykownie, prawda? No dobra, kapłan ma w niewoli takie chodzące zwłoki, one
orają mu ziemię i zmywają naczynia, ale musi uważać. I to nie na to, że nagle
się zbuntują i wyżrą mu mózg, a na to, że zjedzą sobie trochę soli lub chociaż
coś słonego. I wtedy może stać się najgorsze. Otóż zombie weźmie zadek w troki
i pójdzie sobie spokojnie na cmentarz, gdzie ponownie się zakopie. Jakie jest
tego wszystkiego wyjaśnienie? Substancje odurzające o działaniu psychodelicznym
zwane inaczej narkotykami. Oczywiście zmarłego członka rodziny można ochronić
przed przedwczesnym zmartwychwstaniem (o ile ktoś jakieś planuje). Pamiętacie
Pochówek Antywampiryczny? Jeśli tak, to już macie jako-takie pojęcie o
metodach, jeśli nie, to znaczy, że nie czytaliście. I dla niektórych to dobrze.
Chodźmy już stąd do świata przyrody, gdzie nikt nie będzie nikomu nic szpadlem
obcinał.
Wśród
amerykańskich jeleni i im podobnych zwierząt występuje nieuleczalna, zawsze
śmiertelna choroba zwana CWD. Jeleń nią dotknięty zaczyna zachowywać się… po
prostu dziwnie. Unika innych zwierząt, mocno się ślini, dużo pije i dużo sika.
Przestaje bać się ludzi. Wygląda ciągle na osłupiałego. Wykonuje powtarzające
się wzory kroków. Traci na wadze, ciężko mu się ruszać. Jego mózg z czasem
zaczyna przypominać gąbkę. Wirus? Bakteria? Właściwie to on sam. Tak prawie.
Może nie do końca. W układzie nerwowym dość powszechnie występują białka PrP.
Normalnie nazywają się PrP
C. C od cellular, czyli komórkowy. Białko
takie może się zniekształcić pod wpływem innego zniekształconego białka i stać
PrP
Sc. Sc od Scrapie (nazwa pochodzi od choroby). Następuje tutaj
reakcja łańcuchowa, a ślinotok pozwala jej się rozprzestrzeniać. Jakby Wam ktoś
kiedyś wspominał o chorobie szalonych krów, to to właśnie na tym polega.
Przejdźmy
jednak do czegoś większego. Do owadów, a konkretnie Gąsieniczników. Ich
zachowanie było czymś, co mocno leżało na sercu Karolowi Darwinowi. Był on
bowiem wierzącym chrześcijaninem i nie mógł zrozumieć, jak jego miłosierny Bóg
miał dopuścić, aby te małe potwory powstały. Ale to nie one tu będą zombie. One
te zombie tworzą. Gąsieniczniki należą do błonkoskrzydłych, czyli niedaleko im
do pszczół, os i mrówek - ot, ciekawostka - mrówkom bliżej do pszczół, niż
pszczołom do os. W postaci dorosłej żywią się nektarem. W postaci larwalnej…
Przypisy:
[1]Tak, zdarza się to. Taki
Chandre Oram ze Wschodnich Indii ma 33 centymetrowy ogon i dzięki niemu został
uznany za wcielenie boga Hanumana.
[2]Ten to by w ogóle
zasługiwał na kilka własnych akapitów, bo kiepsko się zestarzał i należałoby mu
oddać sprawiedliwość. Zanim się za to wezmę, możecie poszukać na Joemonster pod
hasłem "
9 biblijnych i nie tylko ciekawostek o Szatanie".
[3]Kryptydy to stworzenia,
zazwyczaj zwierzęta, których istnienia nie udało się potwierdzić. Często
istnieje mnóstwo relacji naocznych świadków, ale jakoś brakuje dowodów.
Kojarzycie Yeti, Wielką stopę lub potwora z Loch Ness?
[4] Porfiryny to takie związki chemiczne. I chyba
tyle umiem Wam powiedzieć, przy okazji dobrze samemu dobrze to rozumiejąc.
Definicja jest bardzo skomplikowana i na tym etapie raczej nam do szczęścia
niepotrzebna.
Źródła:
1,
2,
3,
4,
5,
6,
7,
8,
9,
10,
11
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą