W czasach, w których szukanie powodu do oburzania się urosło do
rangi, napędzanego wielkim wysiłkiem, sportu dla zblazowanych
milenialsów i wojowniczych przedstawicieli wszelkich
lewoskrzydłowych organizacji, twórcy animowanych bajek dla dzieci
stają na głowie, aby polityczna poprawność stanowiła żelazny
trzon każdej nowej produkcji, która trafia na ekrany kin i
telewizorów. Jeszcze parę dekad temu nikt sobie tym głowy nie
zaprzątał. Kreskówka miała być śmieszna i tyle. Co jednak nie
oznacza, że kontrowersje z czasem dosięgły także i autorów
klasycznych bajeczek.
Cholerycznemu
kaczorowi można wiele zarzucić: samolubność, złośliwość,
niekontrolowane wybuchy nerwów, a nawet to, że w czasie II wojny światowej pracował w fabryce niemieckiej broni i zaczytywał się
„Mein Kampf”. Kto by jednak pomyślał, że zacznie się wreszcie
głośno mówić o ewidentnych brakach w odzieniu Donalda. A wszystko
to za sprawą pewnej złośliwej plotki.
W 1977 roku władze Helsinek spotkały się, aby porozmawiać o możliwych
sposobach rozwiązania problemu zbyt małego wpływu pieniędzy do miasta,
między innymi – z ośrodków kultury. Podczas tego zebrania jeden
z konsulów – Markku Holopainen – zasugerował, aby miejskie centra
młodzieżowe i biblioteki
ograniczyły liczbę kupowanych komiksów
z Kaczorem Donaldem na rzecz zwiększenia ilości magazynów
sportowych i hobbystycznych.
Pomysł ten znalazł akceptację radnych
i został wprowadzony w życie. O ile jednak, na szczeblu lokalnym,
takie przedsięwzięcie przeszło niezauważone, to już wymachiwanie „kaczym” orężem podczas wyborów do narodowego
parlamentu sprawiło, że Holopainen stał się tematem żartów ze
strony mediów. I chociaż polityk zaklinał się, że jego niechęć
do komiksów o nerwowym przedstawicielu drobiu ma czysto finansowe
uzasadnienie, to już nie było sposobu, aby tę machinę zatrzymać.
Dziś już nie do
końca wiadomo, który śmieszek puścił w eter informację o tym,
że fiński polityk chciał narodowego zakazu publikacji komiksów o
Donaldzie, bo ten żyje w nieformalnym związku z niejaką Daisy i
bezwstydnie paraduje bez gaci, ale do dziś wiele osób zaklina się,
że w Finlandii disneyowskie kaczki nie są mile widziane.
Co ciekawe –
awantura o drobiowy kuper sprawiła, że Donald stał się w Finlandii jeszcze
popularniejszy niż wcześniej!
Skoro dostało się
opierzonemu nerwusowi, to teraz czas na słynnego gryzonia należącego
do tego samego „uniwersum”. Disneyowska mysz od dawna już ma
problemy w krajach arabskich, gdzie zwierzęta te uważa się za
niehigieniczne. Co rusz jakiś popularny imam nawołuje do
odrzucenia amerykańskich zdobyczy kulturowych. A Miki jest przecież
czymś na miarę symbolu! I tak na przykład parę lat temu w wielu
egipskich szkołach ze ścian zniknęły rysunki z uwielbianą przez
dzieciaki myszką, a zastąpiły je obrazy przedstawiające…
narodowych męczenników.
Jeszcze większym
skandalem okryła się wypowiedź Sheikha Muhammada Munajida –
pochodzącego z Syrii religijnego nauczyciela, duchowego przewodnika
i twórcy najpopularniejszego na świecie serwisu internetowego dla wyznawców islamu. Słynący z filozoficznych monologów wygłaszanych do swoich
słuchaczy Sheikh postanowił wypowiedzieć infantylnemu gryzoniowi
prawdziwy dżihad.
„Miki musi
umrzeć!” - grzmiał Munajid. Argumentował to w ten sposób:
„Jeśli mysz wpadnie do garnka z posiłkiem – gdy jedzenie
jest stałe, należy wyrzucić mysz i dotykające ją jedzenie, a
jeśli jest płynne – należy wyrzucić całość, ponieważ mysz
jest nieczysta. Według islamskiego prawa mysz jest odrażającym,
zepsutym stworzeniem!”.
Oliwy do ognia dolał
Naguib Sawiris – egipski milioner, który chcąc zadrwić sobie z
islamskich uprzedzeń, umieścił na Twitterze obrazek przedstawiający
słynnego gryzonia z piękną brodą godną samego Mahometa.
Tymczasem obok stała myszka Minnie w hidżabie. Ten niezbyt rozsądny
żarcik spotkał się z ogromną falą hejtu, który mógł skończyć
się regularnym linczem. Sawiris musiał czym prędzej usunąć swój
post i wylewnie przeprosić urażonych islamistów.
„Rugrats”,
serial znany u nas pod tytułem „Pełzaki”, był produkcją
powstałą dla stacji telewizyjnej Nickelodeon. Twórcy tej kreskówki
raczej nigdy nie próbowali prowokować ani tym bardziej nikogo obrażać. A jednak nawet mimo szczerych chęci, udało im się
solidnie zadrzeć z poważnym graczem. W 1996 roku w odcinku pod
tytułem „A Rugrats Chanukah” przedstawiono historię
żydowskiego święta – Chanuki. Jako że większość animowanych
serii ma swoje wigilijne wydania, to autorzy „Pełzaków”
chcieli
być pierwszymi, którzy wykonają podobny gest w stosunku do
odbiorców wyznających judaizm.
Chociaż odcinek ten został dość
ciepło przyjęty przez widzów, to sporo zamieszania wywołała Liga
Antydefamacyjna – największa na całym świecie organizacja
walcząca z uprzedzeniami wobec Żydów. Według oburzonych członków
ADL, dwie postacie, które pojawiły się na ekranie, ewidentnie
wzorowane są na antysemickich karykaturach z niemieckich gazet
wydawanych w latach 30. ubiegłego wieku. Ówczesny prezydent
Nickelodeon Albie Hecht, który również jest pochodzenia
żydowskiego, nie pozwolił sobie w kaszę dmuchać i kazał
organizacji spadać na drzewo, sugerując, że zarzuty, które ta
wytoczyła,
zakrawają o absurd.
I chociaż skandal
szybko ucichł, to już dwa lata później kolejna zadyma znowu została
wzniecona przez ADL. Tym razem powodem była publikacja pasków
komiksowych z „Pełzakami” na łamach amerykańskich gazet w
czasie celebracji żydowskiego nowego roku (Rosz ha-Szana).
Lidze
Antydefamacyjnej nie podobało się to, że jeden z bohaterów
komiksu recytował ważną dla Żydów modlitwę.
Prezydentem Nickelodeon nie był już Albie Hecht, a pan zajmujący
jego stanowisko, Herb Scannell, nie chcąc pakować się w żadne
kłopoty, przyznał się do winy, przeprosił i przysiągł, że już
nigdy więcej nie ośmieli się publikować tak bardzo antysemickich
treści...
W czasie II wojny światowej wielu bohaterów bajek dla dzieci stało się elementami
ówczesnej propagandy. Zarówno wspomniany Kaczor Donald, jak i
marynarz Popeye, a nawet Kapitan Ameryka (który w zasadzie powstał
jako narzędzie propagandowego przekazu) obśmiewali wrogów USA.
Niestety bardzo często kończyło się to dość niesmacznymi, z
dzisiejszego punktu widzenia,
atakami o przesłaniu mocno
rasistowskim.
W 1944 roku
wyemitowany został krótki film animowany pt. „Nips The Hips”,
którego protagonista – Królik Bugs – walczy z japońską armią
gdzieś na Pacyfiku. Problem w tym, że wszystkie żarty są tu
oparte na paskudnych i mało dziś zabawnych stereotypach.
Już od lat 60.
wiele organizacji amerykańskich nawoływało do usunięcia z ramówki
bajki, w której Japończycy przedstawianie są jako małe,
głupiutkie, żółte ludziki z dużymi zębami. Przez długie
dekady studio Warner Brothers uparcie broniło się przed rosnącą falą krytyki i dopiero w 1992 roku, pod naciskiem grup obrony
praw japońskiej mniejszości, szefostwo tej firmy zdecydowało się
wycofać ze sprzedaży nośniki z kompilacjami klasycznych kreskówek,
wśród których znalazła się ta „niewygodna” produkcja. 9 lat
później, za sprawą Warnera, bajka ta zniknęła też z ramówki
Cartoon Network.
W drugiej połowie
XIX wieku belgijski król Leopold II, wmawiając całemu światu
pragnienie prowadzenia prac badawczych i charytatywnych, stał się
również władcą (a właściwie - posiadaczem) nowo utworzonego Wolnego Państwa Kongo. Jak
wiadomo, ten afrykański kraj zamienił się w jedną wielką
„plantację kauczuku” oraz miejscem
rzezi i niewyobrażalnych okrucieństw wobec lokalnej ludności, którą batami zagoniono
do niewolniczej pracy dla ich belgijskiego pana. Koszmar ten trwał
przez 23 lata, aż do 1908 roku, kiedy to Leopold przestał rządzić
tym państwem. Nie oznacza to jednak, że wyzysk czarnoskórych
Afrykańczyków szybko się zakończył. Musiało minąć jeszcze
dużo czasu, zanim okrutne praktyki europejskich przybyszów przestały
być kontynuowane.
Rany były nadal
świeże i bolesne, gdy w 1930 roku do Kongo przyjechał pewien
znany belgijski poszukiwacz przygód. Przybył on na kartkach
komiksu autorstwa artysty ukrywającego się pod pseudonimem Hergé
(Georges Prosper Remi). Tintin, bo o nim mowa, jak to miał w zwyczaju, szybko wpakował się w kłopoty. Dzięki temu powstała kolejna
fajna historia z jego udziałem. No właśnie, czy jednak na pewno taka fajna?
Po latach
„Tintin w Kongo” zaczął solidnie obrywać od członków
organizacji walczących z rasizmem i prawami człowieka. Głównie to
za sprawą bardzo stereotypowego przedstawienia Afrykańczyków jako
prymitywnych, dobrodusznych, niezbyt mądrych, przypominających duże
małpy, a nade wszystko – leniwych ludzi. Hergé zebrał srogie
baty za to, że nie
zapoznał się z literaturą na temat kolonizacji
Kongo i zbrodni tam popełnionych przez Belgów.
Ponadto wielu osobom
bardzo nie podobał się fakt gloryfikowania przez autora
okrucieństwa wobec zwierząt. Główny bohater zastrzelił kilka
antylop i jedną małpę, ukamienował bawoła i wysadził w
powietrze nosorożca, wcześniej żywcem wywiercając otwór w jego ciele,
aby umieścić tam dynamit. Ukatrupiony został też słoń, dzięki
czemu Tintin wszedł w posiadanie jego cennych ciosów...
Po latach Hergé
bardzo wylewnie przeprosił mieszkańców Kongo za swoje „głupie i
niedojrzałe” zachowanie. W ciągu ostatnich kilkunastu lat „Tintin
w Kongo” zniknął z oferty sieci księgarni na całym świecie,
więc jest duża szansa, że wkrótce najstarsze wydania tego komiksu
osiągną sporą wartość na rynku kolekcjonerskim.
Źródła:
1,
2,
3,
4,
5,
6
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą