Wydawałoby się, że nazwa to tylko nazwa. Przydomek to przydomek – i nie stoi za nim nic więcej. Nierzadko jednak za przydomkami kryją się ciekawe historie, pomysłowe odniesienia albo… po prostu poczucie humoru.
#1. Ściana
Niejedna wspaniała kariera została przedwcześnie zakończona przez kontuzję. Jedni z jej powodu poddają się zupełnie – rezygnują z marzeń i postanawiają zająć się jakimś zwyczajnym zajęciem. Inni – jak w tym wypadku – biorą się za coś innego, w czym… również okazują się znakomici. Tak właśnie niedoszły reprezentant Kanady w hokeju stał się bardzo znanym, uwielbianym na całym świecie aktorem. Tak, Keanu Reeves za młodu był bardzo dobrym hokeistą. Na bramce radził sobie tak udanie, że zyskał przydomek
The Wall.
Jak człowiek zachowuje się, stając przed naprawdę wielką szansą, która może zadecydować o „być albo nie być” jego sportowej kariery? Większość ludzi zapewne… nieco by panikowała. Ale nie Kimi Raikkonen. Fiński kierowca znany jest ze swojego absolutnie nienaruszalnego spokoju – zarówno w bolidzie, jak i poza nim. Stąd właśnie wziął się przydomek
The Iceman – bo kiedy inni kierowcy z nerwów obgryzają paznokcie (a przynajmniej wygryzają dziury w rękawiczkach), Raikkonen zazwyczaj… w najlepsze sobie śpi. Jeśli od kogokolwiek uczyć się radzenia sobie z presją, to właśnie od niego.
Zarówno kot Tom, jak i mysz Jerry to postacie, których nie trzeba przedstawiać nikomu… a przynajmniej nikomu, kto miał przyjemność urodzić się jeszcze w ubiegłym stuleciu. Legendarne pościgi Toma za Jerrym regularnie przyciągały przed ekrany telewizorów dzieci i dorosłych. Zainspirowały też… naukowców z NASA. Takie właśnie imiona postanowili nadać dwóm satelitom, które krążą wokół Ziemi (podobnie zresztą jak wiele innych satelitów). Ich zadanie jest jednak dość specyficzne. Jeden ma gonić drugi, a na podstawie zmieniającego się dystansu pomiędzy nimi naukowcy mogą wnioskować na temat anomalii grawitacyjnych.
Chciałoby się powiedzieć: „jaki kraj, taki artysta”, w tym jednak wypadku nie ma to zastosowania, wszak oryginalny Banksy również jest Brytyjczykiem. Nic dziwnego, że któregoś razu ktoś postanowił pójść w jego ślady, lecz zamiast skupić się na problemach społecznych na wielką skalę, ograniczył się do problemów bardzo lokalnych – dziur w drogach. Nie mogąc doczekać się ich załatania, zaczął malować na nich sprejem penisy, czym zasłużył sobie na przydomek
Wanksy. Jakże trafny i… jakże trudny do przełożenia na polski z zachowaniem oryginalnego wydźwięku. Tak czy inaczej, gdyby ktoś chciał – na przykład w Łodzi – pójść w jego ślady, Wanksy zapewne nie będzie miał nic przeciwko.
Gdyby chcieć poruszać się po Antarktydzie samochodem, jaki model należałoby wybrać? Większość osób postawiłaby zapewne na jakiś nieśmiertelny model Toyoty znany z radzenia sobie w najdziwniejszych warunkach. I niezależnie od tego, czy ktoś wolałby jednak Land Rovera czy G-Klasę – zdania są podzielone – to raczej nikt nie zdecydowałby się na… garbusa. A jednak to właśnie Volkswagen Beetle był pierwszym seryjnie produkowanym samochodem, jaki zawitał na lodowym kontynencie. I nie ma większego znaczenia, że głównie dlatego, że został po prostu podarowany przez producenta. Tak czy inaczej czerwony garbus radził sobie znakomicie, odpalając nawet przy 50-stopniowym mrozie czy odpierając wiatry wiejące z prędkością sięgającą 150 km/h. Swoimi zasługami zapracował wówczas na przydomek
The Red Terror.
Największa nagroda, a zarazem najbardziej pożądane odznaczenie w przemyśle filmowym? Nagrody Akademii Filmowej wręczane co roku podczas specjalnych ceremonii, które (z jakiegoś powodu…) skupiają na sobie wzrok całego świata. Oczywiście „Nagrody Akademii Filmowej” to nazwa oficjalna, po której… większość osób mogłaby nawet nie skojarzyć, o co właściwie chodzi. A chodzi, rzecz jasna, o Oscary. Zaraz, skąd właściwie wzięły się Oscary, przecież to nie ma żadnego sensu. W rzeczy samej – za nazwą nie stoi żadna głębsza historia. Po prostu pewnego razu członkini Akademii Margaret Herrick stwierdziła, że statuetka „wygląda jak jej wujek Oscar”. I tak już się przyjęło, sama zaś historia, cóż, zdecydowanie nie zalicza się do najbardziej nośnych czy romantycznych.
Pseudonimy czy przezwiska mogą być mniej lub bardziej trafne – podobnie jak bardziej lub mniej miłe (przypomnijcie sobie, jak nazywaliście waszą panią od chemii z liceum, a będziecie wiedzieć, o co chodzi…). Trzeba jednak solidnie się napracować, by zasłużyć na określenie
Pani Śmierć. I fakt faktem, Ludmiła Pawliczenko, zmarła w 1974 roku Rosjanka, solidnie na nie zapracowała. Historia zapamiętała ją jako prawdopodobnie najbardziej skuteczną snajperkę w historii, plasując też w piątce najlepszych snajperów (bez podziału na płcie). Na koncie Pawliczenko znalazło się 309 potwierdzonych ofiar, stąd jej przydomek wyraźnie sugerujący, by trzymać się z daleka…
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą