Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Sceny "po napisach", które prowadzą absolutnie donikąd

83 690  
213   66  
Po zakończonym seansie większość z nas decyduje się cierpliwie wytrzymać prezentację listy płac. Po „napisach” bowiem często czeka na widzów niespodzianka w postaci dodatkowej sceny. A to uśmiercony antagonista powstaje z grobu, a to przed bohaterem pojawi się nowe, trudniejsze zadanie, a to nastąpi nieoczekiwany zwrot akcji, który sprawi, że zostaniemy porzuceni z uczuciem absolutnego niedosytu… Czasem jednak te „tropy”, które, wydawać by się mogło – są zwiastunem kolejnej części filmu, prowadzą absolutnie donikąd.

„X-Men: Apokalipsa” – Mister Sinister

Jednym z istotnych elementów tej odsłony serii o przygodach mutantów, jest scena, w której bohaterowie uwalniają swoich przyjaciół z tajnego, rządowego ośrodka badań genetycznych. Pomoc w tej misji przychodzi ze strony samego Logana, który w tym czasie był obiektem prowadzonych tam eksperymentów.
Po końcowych napisach widzowie wracają do tego ośrodka, aby zobaczyć scenę, w której to tajemniczy mężczyzna zabiera stamtąd fiolkę z krwią Wolverine’a (oznaczoną jako „Weapon-X”) i umieszcza ją w walizce razem z innymi, podobnymi próbkami. Na walizce widnieje napis „Essex Corp.”. Kto czytał komiksy o X-Menach ten szybko połączy tropy - scena ta jest ewidentną zapowiedzią pojawienia się w postaci Nathaniela Essexa (znanego później jako Mister Sinister) – doktora owładniętego obsesją poznania genetyki mutantów i stworzenia armii ich klonów.




Jak wiemy, filmowa seria ostatecznie poszła inną drogą, pozostawiając ten istotny wątek otwartym aż do dzisiaj.

„Władcy Wszechświata” – Szkieletor żyje!

Młodsi czytelnicy pewnie nawet nie wiedzą, jak duży wpływ na dzieciństwo gówniaków wychowanych na przełomie lat 80. i 90. miały kreskówki o przygodach He-Mana. Odziany jedynie w futrzane majtki, napakowany syntholem posiadacz grzywki Kai Godek, zawojował nie tylko mały ekran, ale i trafił do kin, dzięki legendarnej wytwórni Cannon. Paździerzowa, dość pokraczna, produkcja z Dolphem Lundgrenem nakręcona została w 1987 roku i mimo swojej toporności (a może właśnie dzięki niej) dziś ma status dzieła kultowego.


Jako że w planach było nakręcenie drugiej części „Władców Wszechświata”, wytwórnia postawiła na szereg zabiegów promocyjnych, wliczając w to zapowiedź kontynuacji na festiwalu w Cannes. Powstał też plan zdjęciowy, wybrano reżysera, przygotowano stroje i… przedsięwzięcie szlag trafił. Dochody z seansów pierwszej części filmu były słabe, a i odbiór wśród krytyków wcale nie lepszy. Do tego posiadająca prawa do postaci He-Mana, firma Mattel usiłowała zablokować plany kontynuowania tego koszmaru.
Ostatecznie druga część „Władców Wszechświata” nigdy nie powstała, a jedyną pamiątką po tym niedoszłym projekcie jest pojawienie się całkiem żywego antagonisty po napisach końcowych filmu. Ach, no i nie zapominajmy o produkcji „Cyborg”, gdzie wykorzystano plany zdjęciowe oraz kostiumy przygotowane na potrzeby nigdy niezrealizowanego przedsięwzięcia.


„Daredevil” – Bullseye wróci!

Zanim komiksowy Daredevil doczekał się brutalnej i mrocznej serialowej ekranizacji, fani tego bohatera mieli okazję obejrzeć bardzo zły film kinowy. O tym dlaczego ta produkcja często ląduje na listach najgorszych adaptacji komiksów, można by napisać osobny artykuł, dość jednak powiedzieć, że „Daredevil” zdecydowanie nie pomógł grającemu tytułową rolę, Benowi Affleckowi w jego próbach ratowania swojej kariery.


Naczelny arcyłotr – Bullseye staje się ofiarą zemsty ze strony Daredevila i jego przyjaciela. Grany przez Collina Farrella antagonista najpierw zostaje raniony w obie dłonie, a następnie wyrzucony przez okno. Po takim upadku skurczybyk powinien sczeznąć.
A jednak, jak przekonujemy się w ostatniej scenie filmu, gość żyje i dochodzi do siebie w szpitalu. Póki co stan jego zdrowia pozwala mu na walkę z irytującą go muchą, którą zabija wykałaczką, ale możemy mieć pewność, że Bullseye wyliże się z ran i zechce odegrać się na Daredevilu.


Na szczęście nigdy do tego nie doszło. Po tym, jak fani i krytycy zjechali ten film od góry do dołu, zapał Afflecka do powtórzenia swojej roli szybko zgasł.

„Godzilla” – Jedno jajko przetrwało…

Ten film był prawdziwą torturą dla osób, które wychowały się na produkcjach, w których upchnięci do gumowych kostiumów Japończycy demolowali Tokio. Szumnie zapowiadana amerykańska wersja kultowej serii filmów o Godzilli triumfalnie wjechała do kin w 1998 roku. Zamiast gumowych wdzianek dostaliśmy marne CGI, a tytułowy potwór w niczym nie przypominał znanej z oryginału, łasej na azjatyckie budownictwo, bestii.


Większość z widzów z trudem wytrzymała do końca seansu i z wielką ulgą przyjęła pojawienie się napisów końcowych. I wtedy, dosłownie na moment przed tą radosną chwilą, nieoczekiwanie pojawiła się dodatkowa scena. Jedno ze złożonych przez gadzinę jaj, przetrwało.



Całe szczęście, że odbiór tej produkcji był na tyle słaby, że nikomu nie przyszło do głowy kręcić kontynuacji…

„Terminator: Geneza” – Skynet nie został zniszczony

Od roku premiery „Terminatora 2” seria ta co i rusz staje się ofiarą artystycznych gwałtów ze strony kolejnych filmowców, a widzowie karmieni są coraz słabszą nadzieją, że ktoś kiedyś nakręci film, który, chociaż dorówna oryginałowi. Tak właśnie miało być z „Terminatorem: Genezą”, który zapowiadał się na naprawdę niezłe widowisko, a okazał się przekombinowaną wydmuszką.


W 2013 roku, kiedy to zapowiedziano prace nad piątą częścią „Terminatora”, ambitne plany zakładały stworzenie nowej trylogii, toteż trudno się dziwić, że w ostatnich sekundach filmu okazuje się, że inteligentny program komputerowy Genisys, który to zapoczątkuje budowę Skynetu, nie został w pełni unieszkodliwiony.



Kontynuacja tego wątku nie została jednak nigdy zrealizowana. Zamiast tego prawa do serii wróciły do Jamesa Camerona, który zaangażował się w nowy projekt – „Terminator: Dark Fate” i zapowiedział, że film ten będzie początkiem nowej… trylogii. Jako że i ta produkcja została dość chłodno przyjęta przez widzów, pewnie nic z tego nie wyjdzie, a za parę lat, liczący sobie niemalże 100 wiosen, Arnie kolejny raz wróci do roli „elektrycznego mordercy” w następnej próbie nadania nadgniłemu kotletowi aromatu świeżo zdjętego z patelni mięsiwa.

„Jay i Cichy Bob kontratakują” – kontynuacji nie będzie!

Kevin Smith nakręcił serię filmów, których akcja toczy się w jednym uniwersum, które to reżyser nazwał Askerniverse (od nazwy swojej firmy – View Askew). Oprócz całej masy powtarzających się smaczków i nawiązań, motywem scalającym wszystkie te produkcje są postaci dwóch, wiecznie ujaranych zielskiem, luzaków – Jaya i Cichego Boba. W 2001 roku, Smith, najwyraźniej chcąc zakończyć pewien etap swojej reżyserskiej twórczość, postanowił dać widzom do zrozumienia, że „Jay i Cichy Bob kontratakują” będzie ostatnią możliwością zobaczenia tych bohaterów na ekranie.


Po końcowych napisach filmu, na ekranie pojawia się Alanis Morissette trzymająca otwartą książkę z napisem „Koniec”. Po chwili księgę zamyka i widzimy, że na jej okładce widnieje tytuł: „Askerniverse”. Biorąc pod uwagę, że od tego czasu powstały filmy „Sprzedawcy 2”, kreskówka o Jayu i Bobie, a także kolejny film z tymi bohaterami, oczywiste jest, że Kevin nie dotrzymał słowa. Tym bardziej że w planach jest już nawet trzecie spotkanie ze „Sprzedawcami” i druga odsłona „Szczurów z supermarketu”!

27

Oglądany: 83690x | Komentarzy: 66 | Okejek: 213 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

27.04

26.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało