Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

O tym, jak ściągnęłam na siebie wszystkie plagi egipskie, ze śmiercią włącznie

58 414  
645   77  
Krew w Nilu, żaby, komary, muchy, zaraza bydła, wrzody, grad, szarańcze, ciemność, śmierć pierworodnych... a nie, dziś nie o tym. Dziś o najprawdziwszym życiu, scenariuszu wyjętym rodem z filmu. Pytanie - jakiego? Czarnej komedii czy dramatu?
Sami oceńcie!


Od lat czytam z zaciekawieniem historie przesyłane przez czytelników na JM. Dziś przyszedł dzień, w którym i ja chcę podzielić się wybranymi smaczkami z mojego życia. Historie okraszone czarnym humorem. Nikt nie wymyśliłby ich lepiej niż samo życie.

Zaczynamy.

Miałam 19 lat, całe życie miałam już zaplanowane. Gdzie pójdę na studia, gdzie będę pracować, ile będę zarabiać... Wtedy spotkałam się z praktycznym zastosowaniem cytatu:

Jeśli chcesz rozśmieszyć Boga, opowiedz mu o twoich planach na przyszłość.

Dziwne rzeczy się dzieją

Gdy w wieku 19 lat trafiłam na swoje pierwsze EKG, pielęgniarki drukowały wynik jeden po drugim, wyrzucając przy tym każdy poprzedni do kosza: "Aparat coś źle pisze...".

Hmm... Czy to ze mną jest tak źle, czy z nimi?

Przejdzie pani do gabinetu obok, tam przed chwilą działało.

He, he, jednak z nimi.

Przechodzę do gabinetu obok, sytuacja się powtarza. Nie przerywam nawet słowem ich gorączkowego poprawiania elektrod na moim ciele, wyrzucania kolejnych zapisów... już wiem, że to jednak ja mam prze******.

Z wydrukowanym wynikiem, który "jest prawdopodobnie źle odczytany, ale nic innego nie mamy" kieruję się do gabinetu kardiologicznego. Stamtąd natychmiastowe skierowanie do szpitala na oddział kardiologiczny. Po kilku dniach zapada werdykt: "Nie wiemy, co ci jest, ale jest źle. Dużo arytmii komorowej, proszę ograniczyć ruch, nie pić kofeiny i zapisać się do szpitala o wyższym stopniu referencyjności, najlepiej w Warszawie, my nie mamy odpowiedniego sprzętu, żeby cię dalej diagnozować".

Biopsja serca

Na wizytę czekałam pół roku. Następnie spędziłam 40 dni przewożona ze szpitala do szpitala. W międzyczasie miałam biopsję serca. Na żywca. Znieczulenie tylko miejscowe tętnicy udowej. Leżę na stole i czuję, jak mnie rozcinają:

"AŁAAA".

"Czekajcie, panowie, znieczulenie jeszcze nie zadziałało".

I już wiem, że to będzie kolejny dzień, którego nie zapomnę.

Czuję cewnik w brzuchu, jak powoli kieruje się ku górze, do serca. Widzę na monitorze rentgenowskim, jak wprowadzają go do serca. Otwierają się małe szczypczyki i łapią za kawałek mięśnia sercowego. Przygotowana byłam na największy ból, który nie nastąpił. Usłyszałam tylko głuche pyknięcie z wnętrza mojej klatki. To mnie zabolało, ale psychicznie. Już pobierają trzeci kawałek, ja leżę zadowolona, że jednak do przeżycia... poczułam jak zaczyna drętwieć mi noga. Przez moją głowę przelatuje milion scen z filmów, w których nagle zaczyna się coś dziać podczas operacji, ale pacjenci chcą być silni i nie zgłaszają tego lekarzowi, co kończy się źle. W dupie mam to i odzywam się niczym Chojrak, Tchórzliwy Pies łzawym tonem, że noga mnie boli. Okazało się, że zrobił się skrzep, który wracał już do płuc. Powikłanie, którego prawdopodobieństwo wynosiło około 5–6%.

Zamiast małej dziurki w tętnicy, trzeba było ją naciąć kilka cm wzdłuż, żeby wydobyć skrzep. Po głębszym rozcięciu krew trysnęła niczym obraz z taniego horroru. Na szczęście zakrzep wypłynął razem z krwią. Farcik.

Ze względu na ten incydent, biopsja została przerwana i czas diagnozy wydłużył się o kolejne tygodnie. "Nie można powtórzyć biopsji, bo lewa komora jest na tyle cienka, że może pęknąć". Oho, od dziś powiedzenie, że ci pęknie serce, albo żyłka w dupie, nabiera dosłownego znaczenia.

Choroba ciągnie chorobę

Zdiagnozowano u mnie kardiomiopatię rozstrzeniową, nabytą po zapaleniu mięśnia sercowego, do tego wykryto celiakię i na koniec niedoczynność tarczycy od leków. Zatrzymajmy tę karuzelę śmiechu, bo się porzygam... albo jeszcze nie.

Jak wygląda zachorowalność na taką kardiomiopatię?

Wikipedia podpowiada: Zapadalność w całej populacji wynosi 5-8 przypadków na 100 000 osób. Ludzie rasy czarnej oraz mężczyźni chorują na nią częściej (także przeżywalność jest gorsza), aniżeli osoby rasy białej i kobiety. Dotyka przede wszystkim osób w średnim wieku. Połowa pacjentów umiera w ciągu 4-5 lat od postawienia rozpoznania.
Połowa pacjentów? Patrząc na dotychczasowy rozwój moich przypadków, to prawie pewniaczek.

"O! Zrobiłaś kanapeczki bezglutenowe? Super, bo ja ostatnio jestem właśnie na tej diecie"



Kiedy w restauracjach pytałam, czy coś zawiera gluten, patrzyli na mnie jak na debila, nie wiedząc, czy pytam o glutaminian sodu, glukozę czy inne gluty. A odkąd celebrytki godne podziwu wprowadziły hype na dietę bezglutenową, patrzyli na mnie jak na jeszcze większego debila, bo se wymyśliła, żeby być modna. I teraz weź wytłumacz, że naprawdę nie możesz.
Znajomi zaakceptowali moją chorobę w sposób cudowny, na każdej domóweczce były przygotowane dla mnie osobno czipsiki, kanapeczki i inne bezglutenowe przekąski. Ale zawsze trafiła się jedna dzida z tekstem "ja też ostatnio jestem na tej diecie", po czym wpierdzielała ze mną kanapeczki bezglutenowe, a jak się skończyły, rzucała się na ciasto i inne smakołyki z glutenem. He, he.

Jak nie masz nic sensownego do powiedzenia, to zamilcz

Na końcu, jak mówi tradycja, powinna być historia z happy endem, więc niech tak będzie.
Wszystko już szło w dobrym kierunku, zaczęłam wychodzić na prostą i mieszkać więcej w domu niż w szpitalu.



I równo dwa lata później zatrzymało mi się serce w autobusie. Wracałam z pracy z koleżanką, której nie mówiłam, że choruję na serce. Bo po co? Żeby użalić się nad sobą, skupić na sobie uwagę? Po co?

Po to, żeby w chwili, kiedy dostaję drgawek i tracę przytomność, ona wiedziała, że to serce, a nie padaczka. Zestresowana wołała o pomoc w autobusie, a to co usłyszała, to "zostawić ją, bo pewnie jest pijana". Nie ma to jak upuścić trochę jadu w autobusie w niedzielny wieczór.

Moją reanimację rozpoczął dopiero zespół ratowników, który przyjechał na miejsce. Reanimowali mnie 40 minut. Chciałabym im pogratulować wytrwałości!
Przewieziono mnie na Oddział Intensywnej Terapii Kardiochirurgicznej. Miałam nie przeżyć tej nocy. Nie wiadomo, w którym momencie moje serce się zatrzymało i czy minęły 4 minuty do rozpoczęcia reanimacji. Te 4 minuty, po których powstają nieodwracalne zmiany w mózgu i innych narządach wewnętrznych.

Jak się domyślacie, ostatecznie udało mi się przeżyć (wow!), ale nie bez wspaniałych historii, którymi nie będę Was dzisiaj zanudzać, ale jeżeli macie ochotę na więcej, zapraszam na moją stronę lub fb.

Morał: Choroba nauczyła mnie rozróżniać sprawy, nad którymi warto się zatrzymać i sprawy, nad którymi mogę spokojnie przejść dalej i się nie przejmować.
Im lepiej to pojmiecie, tym szczęśliwsi będziecie.
Wiem, że kijem Wisły nie zawrócę, ale mam cichą nadzieję, że dzielenie się takimi historiami w jakimś stopniu dobrze na Was wpłynie.
7

Oglądany: 58414x | Komentarzy: 77 | Okejek: 645 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

03.05

02.05

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało