Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Koronkowe naprawy żony oraz inne historie z naszego życia małżeńskiego wzięte III

45 593  
254   60  
Shameus pisze: Czas leci, a ponoć człowiek uczy się na błędach. Najwidoczniej moja żona człowiekiem nie jest, bo nic się nie uczy. Pal licho te same błędy... ale za to efekty, jakże spektakularne!

#1. Sama podkleiła fronty mebli – meble zniszczone


Z przerażeniem, i to niemałym, odkryłem kilka miesięcy temu, że okleina na meblach w kuchni i przedpokoju zaczyna delikatnie puchnąć. Meble wstawiłem 15 lat temu. I jakby się wszystkie fronty zmówiły, i klej przestał działać. Pod koniec stycznia temat był już poważny – niektóre fronty mebli dało się odgiąć niemal na całej powierzchni. Akurat na tym się nie znam, więc nie zamierzałem się wymądrzać. Pogłówkowałem nieco, wymyśliłem, że można to podkleić. Aby mieć pewność, zadzwoniłem do znajomego (zajmuje się zabudową i meblami od nastu lat). Przyjechał, obejrzał i powiedział, że klejenie tego będzie czasowym rozwiązaniem, a i o estetykę trudno. Umówiliśmy się, że wymieni całe fronty (i przy okazji zmienimy kolor) w marcu. Małża była przy tej rozmowie, ale ona czekać do marca nie będzie. Wzięła butapren z Castoramy, kilkanaście tubek, i wysmarowała brzegi oklein tyle, ile jej się udało wcisnąć tego kleju. Zostawiła to na cały dzień, a gdy wróciłem, od progu krzyknęła:
- Tylko się nie złość!
Stała w kuchni, więc domyśliłem się, co zaszło. I prawda to, że przykleiła całe fronty szuflad do szkieletów. Klej się rozlał, i gdy próbowała ruszyć szufladami, to kilka ścian się rozerwało, kilka frontów pękło, a dna szuflad i wnęki są upaprane klejem. Nawet skrobanie nie pomogło... Po konsultacji ze znajomym usłyszałem tylko, że trzeba wymienić większą część stolarki. Blaty się uchowały.

#2. Talerze też niepotrzebne...



Klejenie mojej żony miało także dodatkowe skutki uboczne. Tylko ona wie, jak wpadła na to, żeby nałożyć klej na hydraulikę górnych szafek. Być może także górne fronty kleiła, ale mniejsza o to, bo coś tam się także posklejało i za każdym razem, jak chciała otworzyć szafkę z talerzami, to musiała się siłować. I kilka dni po jej działaniu słyszę, jak szykuje jadełko. Nagle huk – ale nieee... nie taki zwykły, jak to bywa z moją małżą – głośne, wielokrotne JEB, JEB, JEB, BRZDĘK, BRZDĘK.
I cisza. Nie wiem, czy otwierać szampana, czy iść ją reanimować... Wołam - cisza. Kurde, jest nadzieja...
Ale nie, nie zabiła się. Wchodzę do kuchni, a żona stoi na jednej nodze, druga uniesiona, a na kolanie – pomiędzy nogą a szafką – wisi talerz, który trzyma. Jedną ręką trzyma otwartą do połowy szafkę, drugą kolejny talerz. A na podłodze morze białego szkła. Gdy próbowała otworzyć szafkę (uchyla się do góry), musiała szarpnąć ile wlezie, aby klej puścił, i wyrwała fragment mebla. Niewielki, taki może na dwa centymetry – ale w miejscu, gdzie szafka jest wycięta na rurę od gazu. I ten słaby fragment puścił i dno odpadło, uwalniając WSZYSTKIE talerze. Dwa złapała jakimś cudem, a 28 poszło się kochać...
Spokojnie zapytałem, jak my teraz będziemy jeść.
Odpowiedziała równie spokojnie:
- Na zmianę.

#3. Ta śrubka to po co?

Premium Photo | Woman with screwdriver instaling a furniture at home personally

Dzieciaki dorwały się do imbusów. Zobaczyły, jak ja coś dłubię i oczywiście naśladowały mnie, dłubiąc imbusami przy rowerze. Nic nie odkręciły, ale miały przy tym zabawę, więc fajnie. Po kilku dniach, gdy wróciłem z pracy, małża poprosiła mnie, abym nakleił na szafę w przedpokoju miarkę wzrostu (taki kościotrup). Ostatnie przygody z klejem zapamiętała nader dobrze. Zrobiłem to. Lecz w trakcie zauważyłem, że w szafie, na bocznej ścianie, brakuje wszystkich śrub na dole i w środkowej części. Imbusowych wkrętów, które używa się do płyt wiórowych... Z ciekawości obejrzałem inne meble. Komoda firmy Bodzio, stojąca w przedpokoju, nie miała żadnej śrubki. Pytam więc, co się z nimi stało i gdzie są śrubki. Małża powykręcała je, bo dzieci się świetnie bawiły i wkręcały je „w zabawie” w karton.
- Czy ty zwariowałaś?! – pytam, nie dowierzając.
- Nie czepiaj się, przecież stoi!
- Kobieto, to ustrojstwo waży pięćdziesiąt kilo! A co, jeśli się rozpadnie i przygniecie dzieci?!
- Nie rozpadnie się, panikarzu – odpowiada, bo wie przecież lepiej.
W tej samej chwili robi demonstrację, staje z boku komody i popycha ją. Komoda przechyla się, nagle blat odskakuje, ścianki odpadają i wszystko rozwala się na części, tak że szuflady kaskadowo wypadają na środek przedpokoju. Huk okropny.
- I co?! – krzyczę wnerwiony.
- Taki szajs kupiłeś, to się rozpadło!!!

#4. Czyszczenie laptopa...



W ostatnich dniach moja małża dostaje srogi opiernicz za wszystko. Czego się nie dotknie, to zamienia się w katastrofę. To znaczy, tak jest od lat, ale ostatni miesiąc... Sami rozumiecie... mam dosyć.
Siedzi potulnie kobiecina, skruszona, cicha, nie wychyla nosa znad laptopa. Ogląda seriale.
Jem kolację, żona coś tam dłubie przy laptopie. Widzę, że nie ogląda Netflixa, tylko lecą „kur**” pod nosem. Może coś jej nie działa. Trudno, jem sobie spokojnie. Ale w końcu zaczynam się irytować jej zachowaniem, ponieważ COŚ jest na rzeczy.
- Zośka? Co ty robisz?
- A, nic, nic...
- Zośka...?
- Ile kosztuje nowy laptop?
- Tyle, że nas nie stać. Coś tam zrobiła?
- Klawisze mi nie pasują...
- Źle ci się pisze? Za małe? Za duże?
- Wyjęłam klawisze i teraz nie da się ich włożyć.
Co się wydarzyło? Wylała Karmi na klawiaturę. Wzięła najmniejszy śrubokręt, wydłubała wszystkie klawisze, wyczyściła klawiaturę. Tylko że wydłubując klawisze, połamała większość tych malutkich, białych „cypelków”, które trzymają klawisze, i w ten sposób większości nie dało się umieścić na miejscu, aby działały.
Kupiłem klawiaturę w MM za 49 zł, podłączyłem i niech się męczy. Nowego laptopa nie dostanie.

I czas na inne historie:

#5.

Żona wychodzi na zakupy. Stoi przed lustrem dłużej, niż to zazwyczaj ma miejsce. Patrzy... patrzy... patrzy.
- Co jest? Zapomniałaś coś? - pytam, bo gapi się nader dziwnie
- Patrz. Trzydzieści pięć lat, a ja wyglądam jak bogini! - oznajmia ze szczerym zachwytem
- No, wzrok na pewno ci siada... - stwierdziłem.
- Weź! Ty mi się jeszcze podobasz!
- Co najmniej "minus 5" i krótkowzroczność!

#6.

- Ten gulasz, co mi nałożyłaś, to trochę słaby był. I w cholerę przesolony.
- (WYMOWNA CISZA)
- No, co? Zawsze przesalasz...
- To było jedzenie dla kota - parska śmiechem.
- Hm, nawet niezłe. Lepsze niż wczorajszy obiad.

W poprzednim odcinku

14

Oglądany: 45593x | Komentarzy: 60 | Okejek: 254 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły
Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało