Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Wielka księga zabaw traumatycznych XXIX

20 474  
5   16  
klikaj, klikajWitajcie wszyscy fani doświadczalnego poznawania życia. Jak zawsze garść historyjek, które mrożą krew w żyłach. I jak zawsze wesoło jest!

Nie powtarzajmy tego! Nigdy! Osobom o niewypaczonej psychice odradzamy lekturę, pozostałych zapraszamy, im i tak jest wszystko jedno...


WIO KONIKU!

Będąc małym brzdącem lat pięć uczęszczałem do przyzakładowego przedszkola (za dobrych starych czasów były takie). Wiadomo jak to było w takich przedszkolach, zabawek  mało i o każdą trzeba było walczyć. Oprócz tego wątpliwe atrakcje w stylu rytmika i leżakowanie. Ale do rzeczy. Były to czasy gdy w telewizji triumfy święciła Bonanza, więc każdy chłopiec chciał być kowbojem. Otóż pewnego dnia tuż po rytmice gdy ubrani byliśmy w nieśmiertelne niebieskie szorty do łba strzeliło mi by pojeździć konno. Jedynym dostępnym wierzchowcem w pobliżu był jeden z moich kolegów. Niewiele myśląc wyciągnąłem gumkę z szortów i założyłem na szyję chłoptasia.
Zabawa była przednia do czasu gdy kolega zrobił się siny na twarzy. Mnie to nie przeszkadzało więc "patataj, patataj" ujeżdżałem go nadal. Koleś zaczął rzęzić i na jego szczęście w tym momencie weszła dyrektorka przedszkola. Zabawa została dość gwałtownie przerwana a mnie jeszcze długo bolało dupsko po kontakcie z metrową linijką. Strach pomyśleć, co by było gdyby się spóźniła.

by Milu69

* * * * * * *

OGNISKO

Wracając do domu przechodziłem koło grupki jeszcze młodszych małolatów, którzy coś kombinowali obok ściany garażów. Podszedłem do nich i zobaczyłem, że grzdyle chcą rozpalić ognisko. Ale czy niepalący nie mieli doświadczenia w posługiwaniu się zapałkami, czy coś, fakt, że nie szło im najlepiej. Mając kilka lat więcej podszedłem do nich i z dumną miną  doświadczonego piromana, co nie jedną petardę z karbidu podpalał rozwiązałem ich problem. Zajęły się gazety, drobne patyki, kawałek papy. Ognisko nie było duże więc mało interesujące, toteż dużo czasu mu nie poświęcając udałem się w stronę domu. Jednak ambitni chłopcy ściągnęli z pobliskiego śmietnika karton po telewizorze marki Rubin i wrzucili go dla lepszego efektu. Dalszy rozwój wypadków widziałem z okna swojego mieszkania. Karton dość szybko zajął się wysokim płomieniem, który liznął dach garaży. Po niedługiej chwili solidnie smołowana papa na dachu zaczęła skwierczeć. Sprawcy po nieudanych próbach opanowania żywiołu, który wymknął się spod kontroli, koniec przygody strategicznie oglądali z bezpiecznej odległości. Kilkunastu dorosłych, właścicieli dumy socjalistycznej motoryzacji takich marek jak Trabant, Syrena, Fiat 125p, trzymanych we wzmiankowanym budyneczku z wielkim poświęceniem i determinacją przy pomocy misek, wiader tudzież butelek napełnionych wodą szybko, jeszcze przed przyjazdem Straży Ochotniczej, skutecznie opanowało ogień. Zdarzenie może się wydawać banalne, ale w tych czasach w garażach prócz samochodów zainstalowane były (dobrze zamaskowane) 200-litrowe beczki, w których chomikowało się paliwo zakombinowane w różny sposób,  jako żelazny zapas na urlopowo-wakacyjne wyjazdy. W czasach przydziałów i kartek na paliwo było to zjawisko nagminne. Z tego co wiem, w tym właśnie garażu w KAŻDYM boksie była co najmniej jedna taka beczka i w większości z pokaźną zawartością. Sprawcom, w tym również piszącemu te słowa, zostało to DOBITNIE wytłumaczone.

by Joszko68

* * * * * * *

A TERAZ MAKSYMALNIE WYPASIONY DZIAŁ, KTÓRY ZDĄŻYLIŚCIE POKOCHAĆ, CZYLI STARY A GŁUPI

PALIĆ WSZYSTKO CO SIĘ DA

Będąc już w słusznym wieku, bo w szkole średniej, czyli ok 17-18 lat, postanowiliśmy sprawdzić czemu ktoś napisał na sprayach "nie nagrzewać powyżej 50 stopni C"
Przygotowaliśmy się do tego bardzo sumiennie - każdy z nas trzech przyniósł z domu ile miał  pustych lub prawie pustych dezodorantów i hajda na pole. No polu przygotowaliśmy ognisko, obłożyliśmy je cegłami, a w środek włożyliśmy spory kawałek rynny, zabezpieczając go od spodu kratką od piekarnika (wszystko znaleźliśmy na łące gdzie ludzie zrobili sobie lokalny chlew). No i dawaj. Ognisko na bazie syntetyków (plastiki i polioctany) paliło się równo, do rynny skierowanej w górę wrzucało się dezodorant i... SRUUU ! Niektóre pięknie latały. Potem kumpel wrzucił pojemnik z resztkami niebieskiej farby. Wszystko naokoło było niebieskie. My nie, bo się przezornie odsunęliśmy. Potem przyszła kolej na ruski odświeżacz do powietrza, który nazywał się "leśny" a pachniał jak muchozol, dlatego był pełny. Tu pojawił się pewien problem, bowiem detonacja zgasiła ognisko i uszkodziła rynnę. Rozpaliliśmy nowe ognisko w znalezionej oponie, a kumpel wpadł na genialny pomysł. Skoczył do domu  i przyniósł pełną w 80% butlę z gazem do napełniania zapalniczek (kalibru lakieru do włosów dla tych co nie pamiętają) i wrzucił ją do ogniska. Widok zapierał dech w piersiach: powstała Great Ball of Fire a płonące szczątki spadały wokół nas... ugasiliśmy to wszystko, bo mieliśmy ze sobą gaśnicę, a podczas drogi powrotnej zastanawialiśmy się, co by było, gdyby zdetonować taką wielką butlę 11 kg które teraz sprzedaje się na wsiach... Na szczęście nikt się na to nie odważył, a ja do dziś dziękuję Opatrzności, że mam wszystkie palce.

by Ponury_Kosiarz

* * * * * * *

PORTERÓWKA

Rzecz działa się kilka lat temu podczas juwenaliów. Kolega mój Wojtek chciał przygotować na wieczór boski napój, zwany przez znawców porterówką. Przepis (jak mu się zdawało) dokładnie pamiętał, bo wcześniej sam mu go opowiadałem.
Zaopatrzył się zatem w potrzebne składniki (spiryt, porter, cukier i cukier waniliowy) i przystąpił do wykonania odurzacza.
Wziął więc garnek, wlał portera, podgrzał. Pamiętał z przepisu, że do portera należy wlać spiryt. Nalał go więc do szklanki i.... sruuuu do garnka. Nie wziął pod uwagę dwóch rzeczy:
- Garnek był ciągle na gazie.
- Ciecze mają tendencję do chlapania.
Spiryt jako że była to ciecz, chlupnął. Na szklankę. I na rękę, która tę szklankę trzymała. I zapłonął.
Ale kolega Wojtek jeszcze tego nie wiedział. Świeciło słońce, płomień był jasny i na razie paliły się opary. Jednak w pewnym momencie w rękę zaczęło robić się zdecydowanie za ciepło... Gdy zasłonił się od słońca zauważył piękny białoniebieski płomień na ręce i na szklance. Nie namyślając się wiele, strzepnął płomień razem ze szklanką na podłogę.
Kolega Konrad, który wszedł w tej chwili do kuchni zobaczył następujący widok: płonie ręka Wojtka, płoną kafelki na podłodze, na której leży dodatkowo rozbita szklanka. Jako wytrawny ratownik co zrobił? Odciął dopływ tlenu... Zamykając okno...
Potem poszedł po rozum do głowy - rzucił na płomień ręcznik. Nie poprawiło to sytuacji. Ręcznik spłonął.
Sytuację uratował (mimo płonącej ręki) Wojtek. Rzucił na płomień na podłodze koc, który ugasił pożar. Potem spokojnie dokończył porterówkę, używając jej później do wewnętrznego znieczulenia bólu poparzonej ręki.
Od tego czasu wszyscy, którzy chcą poznać przepis na porterówkę, są informowani o konieczności zdejmowania garnka z porterem z gazu i wyłączania go.

by Sbrzuc

* * * * * * *

DRZWI

Działo się w ostatnią niedzielę. Szwagierka miała przyjmować gości, którzy nie mogli (z różnych względów) przybyć na odbywający się dzień wcześniej ślub. Grill przygotowany, talerze na stole, a całość w domu. zbliża się godzina zero, teściowa podnosi się z krzesełka na ogrodzie i podąża w stronę domu, łapie za klamkę i nic. Szarpie - nic. Teściu mruczy coś pod nosem o babach co wszystko psują i nic nie potrafią zrobić, zbliża się do drzwi, szarpie - nic. Podnosi się moje Szczęście, podchodzi do klamki, również szarpie - nic. Szwagier również podchodzi do nich, szarpie i nic. Teściowa, ja i szwagierka siedzimy pod parasolkiem i patrzymy jak 3 facetów usiłuje wejść do domu. Mnie wyrwało się coś o tym, że nie potrafią, a w nich wstąpił diabeł. Wzięli wiertarkę i zaczęli wiercić. Trzech facetów wierciło w zamku. Po jakiś 15 minutach przyjechali goście: babka siadła pod parasolem, gościu podszedł do drzwi i zaczął wiercić razem z pozostałą trójką. Po godzinie przyszedł sąsiad i pokazał, że wystarczy odkręcić śrubki...
Po tym zdarzeniu rozumiem już kawał "ilu facetów trzeba do otwarcia drzwi? Czterech i jednego, który im pokaże jak to zrobić".

by Muma

* * * * * * *

BABCIA

Zdarzyło się to mojemu kumplowi. Daawno temu, miał może wtedy z 5 latek i brata starszego o kolejne 5.   Kumpel się przewrócił i, jak to maja w zwyczaju pięciolatki, rozpłakał się. Obok stał oczywiście braciszek. Babcia akurat grabiła liście w ogrodzie takimi post-komunistyxcznymi grabiami, które mogły służyć jako część do czołgów. Słysząc jak kumpel płacze, babcia przybiegła w te pędy, trzymając te grabie. Widząc obok brata, niewiele myśląc, przywaliła mu grabiami tak, że rękę złamała.

by Jes_tem

* * * * * * *

PATELNIA

Niedawno moja ciocia kupiła sobie wooka (taka przypominająca miskę patelnia). Pragnąc przetestować nowo zakupiony sprzęt poszła na zakupy w celu nabycia potrzebnych artykułów spożywczych. Pod jej nieobecność nadciągnął mój wujaszek (mąż ciotki), Zobaczywszy nową patelnię strasznie zdziwił się jej kształtem i doszedł do przekonania że jest z nią coś nie tak. Położył patelnie na podłodze, ujął w prawice wielki młotek i wyprostował jej wypukłe dno. Ciocia nie była zadowolona z zaradności jej małżonka.

by Zigrin

* * * * * * *

PIECYK GAZOWY

Mamy w bloku ciepłą wodę podgrzewaną przez tzw. Junkersy w mieszkaniach. Polazłem pod prysznic i  stwierdziłem brak ciepłej wody. Zostawiłem więc odkręcony kran i poczłapałem do kuchni, gdzie wisi Junkers. Stwierdziłem, że gaz zgasł, więc zabrałem się do zapalania. Zbliżyłem rękę z zapalniczką. Skończyło się na osmalonej mordzie i włosach... Ku przestrodze innych - idąc zapalać Junkersa, najpierw zmoczcie włosy.

by Vakh

* * * * * * *

TAK PROSTA CZYNNOŚĆ... NIBY

Znowu będzie o tatusiu, tym razem mojego serdecznego kolegi. Otóż ten pan pewnego pięknego dnia wrócił z pracy. Jak to miał w zwyczaju wziął sobie papierosa, gazetę. Gazetę do czytania, nie w celach ablucyjnych po procesie defekacji. Ściągnął marynarkę, lekko poluzował krawat, opuścił dolne części garderoby i usiadł na desce klozetowej. Załatwiał swoją potrzebę, innymi słowy - wypuszczał krecika z norki, palił papierosa i czytał.
W pewnym momencie, gdy proces był w trakcie realizacji a nawet zmierzał ku końcowi, tatuś kolegi ze zdumieniem skonstatował, że coś mu ciasno pod szyją. Jakiś wewnętrzny głos podpowiedział mu, że to zapewne ciśnienie krwi, które na ogół wzrasta w takich sytuacjach, rozsadza mu kołnierzyk. Poluzował go więc lekko i wrócił do lektury. Niestety problem powrócił. Tatuś kolegi zaniepokoił się swoim ciśnieniem, jednak to nie ono było sprawcą podduszenia...
Tatuś kolegi po prostu nie podwinął koszuli przed klapnięciem na deskę, ta mu się podwinęła... Jednym słowem - nasrał sobie w koszulę...

by Baggins

* * * * * * *

PIWNICA

Ulubionym miejscem zabaw mojego Taty była od zawsze piwnica. Uwielbiał tam składować wszelkie rzeczy wedle zwykłych ludzi uznane za całkowicie nieprzydatne. Z mojej wiedzy wynika, że na półce ciągle leży kierownica do malucha i zestaw wajch do włączania świateł. Nówka sztuka, nie śmigana, bo malucha pozbyliśmy się jakieś 12 lat temu. Tacie udało się tak zaaranżować wnętrze piwnicy, że mieści się w niej jedna, niewielka osoba, oczywiście w pozycji wertykalnej z wciągniętym brzuchem. W naszej piwnicy zawsze były kłopoty ze światłem. Kilkanaście lat funcjonował model następujący - z sufitu na korytarzu wystawały dwa gołe kable. Wystarczyło na te kable założyć takie zagięte druciki z przewodem, na którego końcu znajdowała się żarówka. Dziw, że nikt nie zginął. Potem Tata założył - oczywiście osobiście - pociągniętą od sąsiada instalację. Podchodziłem do niej z pewną nieśmiałością, bo kopała. Światło starałem się włączać kijem od szczotki. Pewnego zimowego wieczora poszliśmy z Tatą do piwnicy po jakieś słoiki. Mój rodziciel postanowił przy okazji dokręcić trochę kontakt. Przezornie stanąłem trochę z boku i rozejrzałem się za jakąś deską. W razie czego...
Stało się. Usłyszałem huk, od błysku trochę oślepłem. Zapadła się ciemność. Zapytałem:
- Żyjesz?
- No pewnie... A Ty...?
- Jest ok. Oberwałeś?
- Nie. Chodź, poszukamy korków.
Cholerne korki były nie wiadomo gdzie. Postanowiliśmy poszukać na klatce. Przetoczyliśmy się po omacku przez zalaną ciemnością piwnicę. Trochę nas wkurzyło to, że światło na klatce też nie zamierzało się zapalić. Zaczęliśmy się głośno żalić, że utknęliśmy w ciemnej piwnicy, co za pech. Mama stała już w drzwiach do ciemnego mieszkania. Sąsiedzi również. Bardzo zdziwiliśmy się, że wysiadło napięcie w całym bloku i zaoferowaliśmy pomoc w szukaniu odpowiednich korków, co to je wywaliło. Pewnie elektrownia dała za duże napięcie...
A śrubokręt, co to nim Tata dokręcał kontakt ma jakby przyspawaną końcówkę.

by Baggins

Chcecie jeszcze? A to nadsyłajcie koniecznie! Tutaj znajduje się skrzynka zaufania, pokaż światu jakie ziółko było z Ciebie!


Oglądany: 20474x | Komentarzy: 16 | Okejek: 5 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

27.04

26.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało