Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Nowe przygody porypanego przedszkolaka I

17 412  
3   13  
Wejdź do środka...Nasz znajomy porypany przedszkolak znowu nadaje. Jednak tym razem podczas pisania jego pióro trzymała kobieta... ;) 

Dzień pierwszy
Wczoraj w przedszkolu Gruby Artur powiedział, że już wie, co dostanie od Mikołaja.
Jego mama się wygadała, że dostanie wielkie gówno. Gruby robił sobie strój Batmana na balangę i wycinał dziury na oczy w jakiejś szmacie, kiedy jego stara wpadła do pokoju i kazała mu myć ręce przed kolacją (wszyscy wiedzą, że on kocha grzebać w nosie, ale myślałby kto, że mu koza kolację zeżre - he he). Jak go zobaczyła, to podobno jej szczęka opadła i właśnie wtedy chlapnęła jęzorem o tym prezencie. Zawsze wiedziałem, że babki są tentego, ale - kurde frans, nie aż tak...

Najpierw trują o myciu rąk, za chwilę gadają o prezentach, a zaraz potem o jakiejś kiecce, co kupiły na Sylwestra. Dziwne, bo ani ja, ani żaden z chłopaków nie widzieliśmy faceta w sukience. Ksiądz się nie liczy, bo tata Letkiego Mańka mówi, że to nie chłop, chociaż raz w roku to i księdzu wolno. Nasz ksiądz chyba może częściej, bo zawsze jak go widzę, to mu nogawki od spodni spod tej kiecki wystają. To chyba jakaś epidemia jest, albo Mikołajowi się kibel zapchał, bo dzisiaj moja mama też się wygadała, że dostanę gówno. To niesprawiedliwe, Gruby Artur ma dostać wielkie... ale może się podzieli...

Ciekawe co to za Sylwester. Mama powiedziała, że ten zielony biustonosz, z którego zrobiłem sobie marsjański kask, udało jej się kupić na Sylwestra. Jak już przestanie się telepać na mój widok, to ją o niego zapytam. Na leżakowaniu zastanawialiśmy się z chłopakami, co zrobimy z naszymi prezentami i wpadliśmy na genialny pomysł. Będziemy robić śniegowo-kupiaste bomby. Mam nadzieję, że Mikołaj nie miał ostatnio rzadkiej sraczki, bo by nam się pociski nie sklejały. Kurde frans, nie mogę się już doczekać. Ale będzie jazda! Muszę sobie jeszcze pożyczyć od mamy gumowe rękawiczki, żeby mi kupa nie wlazła pod paznokcie. Wszyscy wiedzą, że facet powinien mieć czarne paznokcie, a nie brązowe...

P.S. Z naszych planów, w mordę, nici. Gruby Artur dostał sweter w jakieś dziwne ssaki, a ja osła na baterie, co ryczy "peeeer-tuuu-peeeer" i spać ludziom nie daje.
I weź tu chłopie wierz dorosłym...



Dzień drugi
W przyszłym tygodniu jedziemy na wycieczkę do Warszawy. Wczoraj nasza pani opowiadała nam trochę, co będziemy tam oglądać. Nie słyszałem jej dokładnie, bo jak zwykle za nic postawiła mnie do kąta. A przecież ja tylko chciałem zadbać o zdrowie Grzesia Klapidupy. Wszyscy naokoło trąbią, że miód jest taki zdrowy, ale nasza pani chyba o tym nie wie. Jak zobaczyła, że smaruję Grzesiowi kanapkę miodem z ucha (chłopaki też się dorzuciły, bo mojego wystarczyło tylko na pół bułki), to powiedziała, że dobry miód robią tylko pszczoły, a ja jestem kopnięty.

Ciekawe skąd pani wiedziała, że Gruby Arturo kopnął mnie w tyłek, jak chciał trafić muchę. A tak swoją drogą to zupełnie nie rozumiem, co ta mucha czuła do mojego tyłka, bo tak koło niego krążyła i krążyła, że Arturo musiał się przymierzać siedem razy, zanim ją trafił. No i tak sobie stałem w kąciku i rozmyślałem o głupich pszczołach, kiedy usłyszałem jak pani mówi o tej wycieczce. Zupełnie nie rozumiem, po jakiego gwoździa mamy jechać tak daleko, żeby zobaczyć syrenkę i jakieś łazienki. Syrenkę już przecież widzieliśmy u pana Rolnika na wsi. Wskoczył do niej, kiedy zobaczył, że zatkaliśmy mu dziury w płocie krowimi plackami, a on się o ten płot oparł. Tak się spieszył, że myśleliśmy, że się gbur z nami nie pożegna, ale facet był kurtularny - pomachał nam przez okno środkowym palcem (reszta mu się pewnie skleiła) i szybko odjechał. No... może nie tak szybko, bo dwie krowy go wyprzedziły. Coś mi się wydaje, że tak jak my nie cierpią się myć, bo uciekły, jak próbowaliśmy im zetrzeć te czarne plamy. Ale syrenka fajna była. Tak jej się fajnie z rury kopciło i całkiem głośno popierdywała.

Jak wracaliśmy do domu, to mieliśmy ubaw. Gruby Artur powiedział, że robimy konkurs na najlepszego naśladowcę syrenkowych pierdów. Cwaniak wiedział że wygra, bo z nas wszystkich to on ma największe możliwości. Jak się nadął, to tak dał czadu, że Baśce zwiało z głowy kapelusik. Dorośli to się jednak nie znają na dobrej zabawie. Nasza pani aż zzieleniała ze złości i kazała nam przestać.

Powiedziała, że jeśli mamy potrzebę, to możemy poszukać jakiegoś parkingu, gdzie jest łazienka. Nooo, aż tak potrzebujący to my nie jesteśmy, a poza tym łazienka nam się źle kojarzy. Nie wiem kto to powiedział: "Śmierdzę więc jestem", ale to musiał być jakiś bardzo mądry facet.

Pani zrobiło się chyba gorąco, bo pootwierała wszystkie trzy okna, których nie brzydziła się tknąć. Ścisnęliśmy się z chłopakami na trzech siedzeniach, bo przez resztę okien nic nie było widać. No i chyba nam to wiejskie powietrze wyszło na zdrowie, bo teraz jesteśmy chorzy i nie musimy jechać do jakichś popapranych łazienek.


Dzień trzeci
Kaśka widziała wczoraj zboczeńca!

Wpadła dziś do sali rozczochrana jak jakiś diabeł tasmański i nawet zapomniała zrobić z psiapsiółkami buzi, buzi, tiu, tiu, tiu, tylko od razu zaczęła piszczeć. A ponieważ my - mężczyźni mamy wrażliwe uszy, Gruby Artur chciał ją uciszyć, więc zastosował metodę "gwałtownego zapowietrzenia" i walnął ją klockiem w łepetynę. Powinien był wziąć ten drewniany, bo plastikowy tym razem nie zadziałał. Kaśka się nawet nie obejrzała, tylko paplała dalej. Nawet jakbyśmy nie chcieli, a jak bumy-dyny nie chcieliśmy, to musieliśmy wysłuchać jej pitolenia. Dziewczyny gadały o tym chyba z pół dnia, ale ja powiem w skrócie.

Mama Kaśki wysłała ją do sklepu po jakieś tam pierdoły, no i jak Kaśka wyszła ze sklepu, to zobaczyła Kudłatego Bodzia. No i się wydało, że to zboczeniec, bo jak szedł, to cały czas zbaczał z drogi: a to na ulicę, a to na trawnik. Kaśka mówi, że ją nawet zaczepił i chrzanił coś o jakichś kanapkach, co mu szef zeżarł. Pewnie głodny był, więc się Kaśka zlitowała i jak uciekała to mu rzuciła przez ramię plasterek mielonki. No i on wtedy dał jej spokój i zboczył w krzaki.

Phi... wielka mi sensacja. Na moim osiedlu to zboczeńcy łażą całymi stadami, czasem nawet jakaś zbocznica się trafi. Nawet swój hymn mają - "W więziennym szpitalu...", czy jakoś tak. Fajny. Jak będę starszy, to się zapiszę do nich do klubu... nauczę ich piosenki "Pocałuj żabkę w łapkę".
Kurczę... już się nie mogę doczekać...


Autorem "Nowych przygód porypanego przedszkolaka" jest Gocha.
Tekst pochodzi ze stronki:
https://www.sheeva.webpark.pl/


Oglądany: 17412x | Komentarzy: 13 | Okejek: 3 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

27.04

26.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało