Na HP toczy się właśnie wymiana myśli na powyższy temat. Jestem matką 22 letniej kobiety. Matką zostałam dosyć wcześnie i z radością powitaliśmy ją od samego początku. Praktycznie od niemowlaka uczyliśmy dziecko zaufania do nas, niczym nie ograniczonego i bezwarunkowej miłości. I dzięki temu nie mieliśmy problemów z jej samoakceptacją. Przez pierwsze lata jej życia byłam do dyspozycji córki 24 godziny na dobę. Jej potrzeby zabawy, a później rozmowy, były dla mnie nadrzędne: Nie było problemów wieku dojrzewania, były natomiast rozmowy o wszystkim, również o przemocy w przedszkolu, podstawówce i liceum. Tak, nawet w przedszkolu się to zdarza. Dziecko nie chciało opowiadać o gnębieniu kolegi wychowawczyni, ale przychodziła z tym do mnie, zaznaczając równocześnie, że nie chce być uważaną za kapusia. Załatwiałam te problemy, a teraz mam córkę, która nie da się skrzywdzić, studiuje psychologię.
Nigdy nie obawiałam się o ewentualne samobójstwo, jedyny moment załamania był, gdy 14 letnie dziecko dowiedziało się o swojej nieuleczalnej chorobie i próbowała jej zaprzeczyć.
Nie piszę tego posta, by wychwalać siebie jako matkę, ale by wykazać, że to jednak rodzice odpowiadają za swoje dzieci, za ich rozwój, zdrowie psychiczne i reakcje na patologię wśród rówiesników.
Nigdy nie obawiałam się o ewentualne samobójstwo, jedyny moment załamania był, gdy 14 letnie dziecko dowiedziało się o swojej nieuleczalnej chorobie i próbowała jej zaprzeczyć.
Nie piszę tego posta, by wychwalać siebie jako matkę, ale by wykazać, że to jednak rodzice odpowiadają za swoje dzieci, za ich rozwój, zdrowie psychiczne i reakcje na patologię wśród rówiesników.
--
Ratując jednego psa, nie zmienisz świata, lecz zmienisz świat dla tego jednego psa.