Dla sporej części ludzi w moim wieku [trochę młodszych, trochę starszych], pierwsza część była jak objawienie. Nowatorska, wizjonerska, po prostu mistrzostwo. Dla ludzi młodszych, którzy urodzili się już w świecie gdzie Matrix istniał "od zawsze" jedynka mogła być zaledwie ciekawostką.
Problem z czwartą częścią polega więc na tym, że ma tak naprawdę dość wąski target. Ktoś, kto oglądał wcześniejsze Matrixy, ot tak, jak zwykłe filmy, tą częścią też się nie zachwyci. Ktoś kto nie oglądał wcale, w ogóle nie ma po co oglądać. Ktoś kto docenił też drugą i trzecią część może rozczarować się brakiem mistycyzmu.
Natomiast jeśli liczyło się na powrót do korzeni jedynki, bez zbędnego pierdolenia i na w miarę sensowne zamknięcie historii, to czwórka zaskoczy i zachwyci.
Szczerze to bardzo obawiałam się, że pójdą w kierunku wyznaczonym przez wcześniejsze sequele, a tymczasem cały ten film jest ukłonem w stronę "klasycznego" Matrixa. Spełnił więc oczekiwania, których nie odważyłam się wyrazić, bo obawiałam się, że nie są realistyczne. Jestem zachwycona. Dodatkowo poziom autoironii, metahumoru, żartów i nawiązań do tego co było wcześniej i w jakim kierunku to szło, całkowicie mnie rozbroił.
Podejrzewam, że ludziom może też nie odpowiadać w miarę pozytywne zakończenie. Teraz jest jakaś durna moda na smutne historie i łzawe rozwiązania. Jakby życie bez dodatkowego umartwiania się nie było wystraczająco ciężkie. Że niby smutne zakończenia są "realistyczne. Pierdolenie, po pierwsze - niby dlaczego?, a po drugie jeśli nawet tak przyjąć to tym bardziej przyda się zastrzyk optymizmu.
Szkoda, że nie było oryginalnego Morfeusza i agenta Smitha, ale nowe wersje aktorsko były zajebiste, więc właściwie nie narzekam. Nowe postacie spoko, została zachowana równowaga miedzy nowymi bohaterami, a Neo i Trinity.
Jestem mega zadowolona.
--
.../Edytowanie postów jest dla mięczaków!