Prosta i szybka, akuratnie na niedziele zakazanego handlu, kiedy się zorientowaliśmy, że chleba brak.
Jeśli w domu mamy:
10g świeżych drożdży
300ml dobrej wody
500g mąki pszennej (lub razowej, też wyjdzie dobra, trzeba wtedy ździebko więcej wody)
łyżeczkę soli
szcyptę grubej soli
łyżeczkę cukru
oliwę ev
działający piekarnik,
to jesteśmy do przodu i nie będziemy w poniedziałek rano czatować wygłodniali pod najbliższym spożywczakiem.
Do michy wlewamy ok 100ml ciepłej wody, rozpuszczamy drożdże i cukier. Jak zabąbelkują dodajemy resztę wody, mąkę, sól i wyrabiamy ciasto na gładko i elastycznie. Odstawiamy przykryte na parę godzin, żeby podwoiło objętość.
Bierzemy płaską blachę i stosowny do niej papier do pieczenia, na papier wylewamy łyżkę oleju, na ten olej ciasto i dłońmi rozpłaszczamy je tak, żeby pokryło całą blachę. Możemy sobie pooleić ręce, będzie łatwiej. Teraz wylewamy na to płaskie ciacho jeszcze ze dwie łychy oliwy i ze dwie pojedyncze garści wody, jakbyśmy smarowali plecy chorego nalewką bursztynową. No ma się wszystko rozmazać, ta woda z olejem.
Teraz dziabiemy ciasto, jakbyśmy sztywnymi paluchami chcieli grać na pianinie. Bez rozrywania ciacha, ale i bez strachu, głeboko. Krótkie paznokcie pożądane, w przeciwnym wypadku dziurki robimy kłykciami, wyjdą trochę grubsze.
Na wierzch sypiemy szczyptę grubej soli.
Odstawiamy na następną godzinkę, pod ściereczką, a jakże (albo folią przezroczystą), po czem wtryniamy do nagrzanego na 230-235 stopni C piekarnika, na całe 20 minut.
Wot filozofija cełaja. Najtrudniej jest nie poparzyć sobie języka.
Jeśli w domu mamy:
10g świeżych drożdży
300ml dobrej wody
500g mąki pszennej (lub razowej, też wyjdzie dobra, trzeba wtedy ździebko więcej wody)
łyżeczkę soli
szcyptę grubej soli
łyżeczkę cukru
oliwę ev
działający piekarnik,
to jesteśmy do przodu i nie będziemy w poniedziałek rano czatować wygłodniali pod najbliższym spożywczakiem.
Do michy wlewamy ok 100ml ciepłej wody, rozpuszczamy drożdże i cukier. Jak zabąbelkują dodajemy resztę wody, mąkę, sól i wyrabiamy ciasto na gładko i elastycznie. Odstawiamy przykryte na parę godzin, żeby podwoiło objętość.
Bierzemy płaską blachę i stosowny do niej papier do pieczenia, na papier wylewamy łyżkę oleju, na ten olej ciasto i dłońmi rozpłaszczamy je tak, żeby pokryło całą blachę. Możemy sobie pooleić ręce, będzie łatwiej. Teraz wylewamy na to płaskie ciacho jeszcze ze dwie łychy oliwy i ze dwie pojedyncze garści wody, jakbyśmy smarowali plecy chorego nalewką bursztynową. No ma się wszystko rozmazać, ta woda z olejem.
Teraz dziabiemy ciasto, jakbyśmy sztywnymi paluchami chcieli grać na pianinie. Bez rozrywania ciacha, ale i bez strachu, głeboko. Krótkie paznokcie pożądane, w przeciwnym wypadku dziurki robimy kłykciami, wyjdą trochę grubsze.
Na wierzch sypiemy szczyptę grubej soli.
Odstawiamy na następną godzinkę, pod ściereczką, a jakże (albo folią przezroczystą), po czem wtryniamy do nagrzanego na 230-235 stopni C piekarnika, na całe 20 minut.
Wot filozofija cełaja. Najtrudniej jest nie poparzyć sobie języka.
Ostatnio edytowany:
2016-01-25 13:53:42
--
https://www.facebook.com/lunaefragmenta/?ref=bookmarks