Bez zdjęcia, ale nie ma czego żałować, bo niewyględne to okrutnie.

ozór wołowy
cebula
smalec
chrzan
marchewka
kminek
sól
listek bobkowy, ziele ang.

Ozora zalać wodą i gotować na wolnym ogniu dwie godziny, a jak ozór z tych ogromnych to i trzy.
Na smalcu zeszklić drobno posiekaną cebulę i startą marchewkę.
Ugotowany ozór obrać ze skóry. Jeśli trafi się od młodego cielaczka skóra schodzi jak skarpetka, ale w przypadku typowej polskiej krowy, której humanitarnie pozwolono zdechnąć ze starości, trzeba się niestety pomęczyć. Ja osobiście używam niewielkiego, za to ostrego jak brzytew nożyka i ścinam skórę jak najcieńszą warstwą.
Nie litujcie się nad dzikimi kotami, skórę trzeba wywalić, bo koty się nią co najwyżej udławią.
Pokrojone w około centymetrowe plastry mięso należy dodać do podsmażonych warzyw i smażyć razem jeszcze przez chwilę.
Podlac wodą, w której ozór się gotował. Dodac ziele i listek i gotować na małym ogniu aż mięso będzie zupełnie miękkie, a cebula z marchewką niewidzialne. W razie odparowania podlewać bulionem.
Pod koniec sos należy zredukowac, dodać nieco kminku i naprawdę sporo chrzanu.
Ja podałam z kluskami na parze (ciasto drożdżowe na mleku, twarde ma byc, a więcej nic nie powiem bo robię je na oko) i buraczkami.
A ze nie chciało mi się robić buraków to kupiłam gotowe ze słoika. I wiecie co? A tfy, nigdy już buraków nie kupię.

--