Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Forum > Półmisek Literata > Znów wędrujemy
Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
Na przestrzeni ostatnich dni ochłodziło się potwornie. Przyjemne wieczorne spacery zmieniły się w rytuał konieczny, ale nie sprawiający radości. Przynajmniej nie tak wielkiej jak w letnie dni. Mimo to, z pełną świadomością podejmuję się spacerowania. Skrępowany szalikiem wystającym spod oliwkowej wiatrówki, stawiam kroki na znajomej do znudzenia nadwiślańskiej ścieżce. Oddalam się od Wawelu w kierunku Skałki. Patrzę na rytmicznie maszerującą parę z naprzeciwka i nad rytmiką ich kroków się zastanawiam. Obcasy uderzają o asfalt periodycznie, podczas gdy usta żywo wypluwają sylaby, drżą w niespokojnym milczeniu, lub rozdziawiają się bezgłośnie, nie zaburzają jednak w najmniejszym stopniu równości kroku. Skupiam się na ich nogach oderwanych od ciała, nogach, którym w nawyk weszła pokonywana codziennie trasa. Wzdycham potępieńczo gdy mnie mijają i walczę sam ze sobą, by nie odwrócić się, nie spojrzeć jak idą dalej, zaprogramowani. Przegrywam. Oddalają się i znikają, ni to szczęśliwie, ni to smutno.

Przyspieszam nieco, spokojny dotąd krok, żeby dogonić młodą blond panienkę rozmawiającą przez telefon. Żadna z niej moja znajoma, żaden też obiekt pożądania. Za młoda jest i zbyt wulgarnie odziana. Spódniczka zdaje się szybciej kończyć niż zaczynać, plecy wystają spod przykrótkiej kurteczki, ale rozsądek nakazał wełniany szalik owinąć wokół szyi, żeby się nie przeziębić. Zbliżam się do owej dziewczynki na odległość wystarczającą by podsłuchać telefoniczną rozmowę. Odległość wcale sporą, zważywszy jak głośno młódka się wypowiada.

- No co ty? Ale weź no! Ej no! – Nawet namiastki zdziwienia nie słyszę w jej głosie, tylko jakąś kulawą jego karykaturę. Mocny, nosowy akcent na pierwszą sylabę. Może drwi z rozmówcy?

- No ale?! I powiedział, że za tydzień jest kolos z filozofii miłości?! – Czuję skurcz przepony, moja twarz przybiera dziwny grymas, coś na kształt dławionego śmiechu, bo faktem jest, że rozbawiło mnie ostatnie zdanie panienki, ale jednocześnie płacz mnie ogarnia. Nie dowierzam swojemu ciału. Czyżby śmiech mój dławiony miał być takim samym wyuczonym gestem jak zdziwienie blondynki? Wydawało mi się, że już dawno zobojętniałem na tego typu figle… Może zobojętnieć niepodobna, tak jak na „Ne me quitte pas” Brela? Zawsze mnie porusza ta pieśń, choć znam ją na wskroś. Porusza w przeciwnym kierunku niż blond panienka z telefonem, ale natężenie chyba jest podobne.

Blondynka skręca w lewo, do Paulinów. Również odwiedziłbym kościół na skałce, gdyby nie fakt, że wnętrze właśnie poddawane jest renowacji.

***

Zza mostu Powstańców Śląskich zaczyna się wyłaniać Galeria Kazimierz. Kapitalistyczny przybytek rozkoszy. W gruncie rzeczy lubię takie miejsca. Może lubię to za dużo powiedziane, ale daleko mi do ludzi pragnących zamknięcia supermarketów w niedziele. Galeria handlowa to zaś rozbuchany supermarket i obiektywnie patrząc, cieszę się, że w jednym miejscu mogę kupić praktycznie wszystkie towary jakich potrzebuję. Inna sprawa, że nie korzystam z tego, gdyż pieczywo i ser mogę kupić w osiedlowym sklepiku. Spodni posiadam dwie pary, koszul kilka, jakąś bieliznę, tyle tego przybytku żeby pranie można było robić raz w tygodniu.

Opamiętuję się na widok butikowego molocha w całej okazałości i skręcam przed nim w lewo. W głąb miasta. Muszę nadać cel mojemu spacerowi. Jak rzekło się wcześniej, ziąb odebrał przyjemność czerpaną, z samego spacerowania, trzeba w inne przyjemności uciec. Idę Miodową, albo Wawrzyńca, to bez znaczenia. Wybieram losowo jedną z tych ulic, by dojść do Bożego Ciała, a drugą wracam. Przy placu Wolnica nachodzi mnie standardowy dylemat; knajpa czy kościół. Zwiewna myśl o połączeniu obu przyjemności przelatuje przez głowę. Tylko przelatuje, bo umysł już z nią oswojony wie, że po upojeniu się pięknem rzeźbionych stelli, potęgą organów głównych, eterycznością organów bocznych oraz barokowym przepychem odciśniętym na surowym gotyku, niepodobna zachwycić się przenajświętszym kufelkiem zimnego piwa, ni ogrzać zmysłów żarkiem papierosa. Nijak też odwrotnie, błogo przytępionymi zmysłami za sprawą karczemnych specjałów, pobudzić owe do odbierania piękna odciśniętego w materii, gdy już myśl w efemeryczne przestrzenie wylata. Coś trzeba wybrać. Monetą nie rzucę – za zimno, żeby wyjąć ręce z kieszeni. Pozostaje zastosować metodę z dzieciństwa.

Kiedy byłem dzieckiem opracowałem niezłą metodę wybierania jednej spośród alternatywnych idei. Na ogół bywało, że jedna z idei była rozsądna, druga zaś przyjemna. W celu wyboru wystarczyło rozpocząć liczenie do dziesięciu, albo do trzynastu i wyjrzeć w tym czasie przez okno. Jeśli w trakcie odliczania przejechał ulicą samochód wygrywała idea rozsądna, jeśli nie – przyjemna. Mieszkałem na prowincji małego miasta, wynik był zatem, na ogół, oczywisty, a jeśli nie poszło po mojej myśli można było ponowić próbę w celu upewnienia się.

Całe życie się tak oszukiwałem, oszukam się i teraz. Policzę do dziesięciu i jeśli ulicą nie przejedzie żaden samochód, pójdę do knajpy. Nie jestem pewien, ale wielce prawdopodobne, że te wąskie kazimierskie uliczki są wyłączone z ruchu ulicznego, z wyjątkami dla mieszkańców czy zaopatrzenia.

- Raz – rozpocząłem liczenie wnikliwie obserwując brukowaną ulicę i wsłuchując się w ciszę.

- Dwa.

- Trzy – po drugiej stronie ulicy przeciąga się kot, zsynchronizowany z ciszą.

- Cztery.

- Pięć – słyszę, że coś nadjeżdża zza rogu.

- Sześć, siedem, osiem…

- Dziewięć – warkot przejeżdżającej ciężarówki zaatakował moje uszy.

- Cóż – powiedziałem sam do siebie - Jakby rzekli fizycy; błąd pomiaru.

- Dziesięć.

***

Siadam na znajomym krześle przed barową ladą. Znajomy barman podaje mi popielniczkę, jednocześnie nalewając piwo. Właściwie każdy barman w okolicy jest mi znajomy. Wiem co ich trapi, co studiują; wszak większość z nich do studenci dorabiający wieczorami. Oni o mnie wiedzą niewiele. Znają moją postać, pamiętają które piwo lubię i że zazwyczaj potrafię ich wysłuchać, a w odpowiedzi nawet rzucić jakimś ładnym zdaniem. Czasem inni samotni wędrowcy mierzący ciśnienie w barach, zagadują przykuci do kufla. Pociągam łyk piwa lustrując dobrze znajome rustykalne regały schowane za barem, akwarium z samotną rybą, wypaczone drzwi toalety i metalowe szafki na zapleczu knajpy, jednocześnie wystukując butem rytm piosenki country sączącej się z głośnika.

- Dzień dobry – rzuciła zgrabna, blondynka do barmana.

- Dzień dobry – odpowiedziałem równocześnie z barmanem.

Dziewczyna prosi o grzane piwo i nieśmiało, acz z zaciekawieniem, siada koło mnie.

- Zawsze witasz klientów, czy tylko ja dostąpiłam takiego zaszczytu? – Ni to zapytała, ni stwierdziła.

- A pani zawsze zwraca się per ty do nieznajomych?

- Iwona – wybrnęła z sytuacji blondynka, podając mi dłoń.

- Memento Mori Kyrie eleison pilsner urquell von smirnoff de bibamus.

- Pozwolisz, że skrócę do Memento?

- Pozwolę. Papierosa? – Zapytałem podsuwając paczkę Lucky Strike’ów.

- Chętnie – odrzekła wyciągając dłoń po papierosa, ale w połowie odległości zawahała się. – Dlaczego dwa papierosy są filtrem do dołu?

- One for luck, one for fuck – wykrzywiłem usta w cierpkim uśmiechu.

- To ja wezmę tego na szczęście.

- Nie pozostawiasz mi wyboru – odparłem odpalając drugiego ze specyficznych papierosów i upajając się jej szczerym rozbawieniem.

Kobiety są doprawdy proste w obsłudze. To nie to co pralka. Kiedy kupiłem sobie pralkę dobre kilka tygodni zastanawiałem się do czego służą jej wszystkie funkcje. Pranie, wirowanie, suszenie, liczba obrotów na minutę, rodzaj tkaniny, temperatura, z namaczaniem, bez namaczania. Nidy tego nie rozpracuję, a na Iwonę studentkę psychologii (bo cóż innego się dziś studiuje) wystarczyło kilka minut. Jest samotna, najpewniej dlatego, że źle się ubiera wedle ogólnie przyjętych standardów, w sensie niemodnie. Studiuje żeby móc za lżejszą pracę otrzymywać wyższe wynagrodzenie. Udaje, że interesuje ją ten kierunek studiów, podczas gdy nawet „Wstępu do psychoanalizy” Freuda nie przeczytała. Tego co prawda nie wiem, ale gdybym miał się o to zakładać mogę postawić flaszkę dobrej whisky, że moje prognozy są słuszne. Wierzy w to, że wszyscy ludzie są równi, że prawda zawsze wychodzi na jaw. Uważa się za osobę oczytaną, gdyż regularnie czytuje Coelho i Grocholę, ponadto pochłonęła rzecz jasna Krzyżaków w podstawówce i Potop w liceum. Dokonuje regularnych wpłat na rzecz Greenpeace i wierzy, że ratuje tym sposobem planetę, choć nie wie przed czym właściwie.

Pociągam śmiało z kufla, gaszę papierosa i widzę jak Iwona nieporadnie próbuje mnie dogonić, jakby obawiała się, że mogę jej uciec; słusznie. Rzucam spojrzenie na sufit przez dno kufla i zakładam kurtkę.

- Idziemy do mnie czy do ciebie? – Zapytała krztusząc się naprędce dopitym piwem.

- Nie tym razem skarbie. Jestem umówiony z moim chłopakiem – rzucam na odchodne. Nie odwracam się, ale wyobrażam sobie jej minę. Pewnie zaraz zamówi kolejne piwo, przysiądzie się do jakiegokolwiek samotnego faceta, a za kilka godzin będzie rozpaczać, że nie stygnie z podniecenia u boku tego dowcipnego drania, który tak nagle odszedł.

Przyznaję; jestem draniem. Podejrzewam nawet, że w kontekście tej sytuacji uważam się za większego drania, niż wyobraża sobie Iwona. Zabawiłem się kobietą intelektualnie. Wykorzystałem ją, wyzułem z duchowego dziewictwa. W moich oczach jest to większa krzywda niż fizyczne pozbawienie dziewiczej błony. Czymże jest oddać ciało w porównaniu do oddania duszy?! A nie mam wątpliwości co do tego, że Iwona, studentka psychologii, oddała mi swą duszę przed knajpianym kontuarem. Przyznaję po raz kolejny; jestem draniem. Na draństwo takie pozwalam sobie z dwóch powodów. Po pierwsze lubię się tak bawić. Po drugie dla prostych w obsłudze kobietek, jest to osobista porażka, a draniem mnie nazywają tylko dlatego, żeby obarczyć kogoś winą za własne niepowodzenie.

***

Wracam nad Wisłę. Stawiam kroki spowite latarnianym światłem. Deptak zdążył opustoszeć, gdzieniegdzie tylko pojawiają się ludzkie kontury. Na przykład ta para siedząca na gzymsie. Trwają w luźnym objęciu sącząc wesoło tanie wino. Może jeszcze ten nobliwy jegomość przede mną. Wybrał się na wieczorny spacer w piaskowym prochowcu i kapeluszu mocno naciśniętym na głowę. Pomimo, że idę dość wolno, wyprzedzam jegomościa, dyskretnie omiatając wzrokiem jego twarz. Odruchowo odwrócił głowę w chwili gdy spojrzałem na tę skądś znajomą sylwetkę. Passent? Mógłbym spojrzeć jeszcze raz dla upewnienia się. Tylko po co? Cóż pocznę jeśli się okaże, że to rzeczywiście on?
Zapytam – Panie Danielu, czy pan faktycznie współpracował z SB?
Cóż on odpowie wędrowcowi znikąd, odzianemu w oliwkową wiatrówkę wyprodukowaną jeszcze za czasów PRL? Wzdychając rzuci – To chyba prawda, że światem zawsze wstrząsali poeci.
Tak, wyszedłby wtedy z twarzą. Nic lepszego by nie wymyślił, lepiej więc nie pytać. Tym bardziej, że już nowy obiekt skupia moją uwagę.

Śluza Dąbie. Ponoć to właśnie tutaj wyławia się większość topielców, jeśli chodzi o krakowski odcinek Wisły. Ciekawe skąd ci wszyscy śmiałkowie skaczą. Może właśnie z Mostu Stoczniowców nad śluzą. Właściwie tutaj człowiek ma potrójną szansę na sukces, jeśli chciałby zakosztować obola. Samo uderzenie o taflę wody może zabić, przy odrobinie szczęścia. Fetor jaki się tu roznosi daje nadzieję na zatrucie się, a jeśli to nie poskutkuje można się jeszcze utopić. No chyba, że jeszcze delikwent zamarznie w powietrzu, zdają się podpowiadać zgrabiałe ręce, tym samym dając znak, że pora kierować się do domu.

***

Zmęczony schodową wspinaczką wchodzę do mieszkania. W przedpokoju panuje cisza i mrok. Nie włączając światła mocuje się z butami, kurtką i szalikiem. Mam mały problem z odnalezieniem wieszaka w ciemności, pomagam sobie zaciskając powieki. Wyłączam oczy, które i tak niewiele widziały, żeby wyostrzyć postrzeganie innymi zmysłami. Wchodzę do pokoju, w którym ciemność rozbija się o migocący ognik. Siadam w fotelu koło stolika ze świeczką i odruchowo sięgam po pilota. Po chwili wąskie pole widzenia zakreślone zasięgiem fotonów, które poparzone utlenianiem się świeczki, ratują się ucieczką we wszystkich kierunkach, poszerzone zostaje przez nieśmiałe nuty Satiego.

- Które to gnossienne? – Zapytał ludzki kontur rysujący się na granicy widzialności, osadzony w fotelu po drugiej stronie stolika.

- Pierwsze. Napijesz się whisky?

- Przecież wiesz, że alkoholu i pacierza nigdy nie odmawiam – ludzki kontur prychnął szyderczo, poprawiając swoją pozycję w fotelu, dzięki czemu można było na moment dojrzeć znajomą twarz Alberta.

Sięgam w mrok po butelkę i szklanki. Nalewam trochę Ballantines’a delikatnie rozcieńczając wodą. Gotowy trunek podaję Albertowi bezpośrednio do wyciągniętej dłoni.

- Nasze kawalerskie – zażartował Albert.

- Salut!

- Gdzież to się podziewałeś cały dzień, mój drogi?

- Spacerowałem.

- Spacerowałeś…

- Wędrowałem…

- Znów wędrowałeś?

- Szlajałem się…

- Szlajałeś się… I gdzieś doszedł? Cóż żeś widział? Kogoś słyszał? Opowiedz coś, wiesz że lubię cię słuchać – Albert pewnie postawił na stoliku szklankę, prosząc gestem o dolewkę.

Uzupełniam obie szklanki, a następnie podaję jedną towarzyszowi mówiąc – Spotkałem kolejną kobietę swojego życia.

- Po czym wnosisz?

- Miała piękną twarz i piękny umysł.

Albert zaniósł się śmiechem - Powiedz jeszcze, żeście o filozofii rozmawiali, i że jest owa dziewczynka w stanie zaakceptować, że miłość między mężczyznami jest dla ciebie więcej warta, niż miłość mężczyzny do kobiety.

- Mój drogi, sam dobrze wiesz, że między nami występuje najwyżej miłość połowiczna. Wedle podziału stoików doskonale zawiązała się między nami filia i agape. Lekkim nadużyciem jest jednak nazywanie naszej wybitnej przyjaźni miłością, pominąwszy eros i storge.

- Nadużyciem jest więc nazywanie miłością zdecydowanej większości uczuć zawiązanych między parami. Nie powiesz mi przecież, że o wszystkich czterech miłosnych pierwiastkach ludzie dziś pamiętają. Ponadto prawidłowością wydaje się być enigmatyczne przesłanianie miłości duchowej, gdy ktoś odczuwa erotyczną, a także silne wzbranianie się od erotycznej gdy ktoś odczuwa duchową. Każde z tych zachowań zdaje się ponadto być zdeterminowanym przez płeć.

- Masz rację Albercie. Masz rację, ale kpisz sobie ze mnie zarazem, stawiając mnie na równi z tępym ogółem. Tym samym kpisz z samego siebie, bo wszak na jakiejże podstawie uznałeś mnie swym przyjacielem mając wątpliwości co do mojej inteligencji? A może i w moją uczciwość wątpisz i myślisz, że przez kobietę możesz mnie stracić? Niewielka to wówczas strata, gdyż nie spełnię tak wypaczony warunku koniecznego i wystarczającego byś mnie za przyjaciela uznawał.

- Mam rację mój drogi i nie kpię ani z ciebie, ani ze mnie. Pragnę ci jednak przypomnieć, że żaden z nas nie miał i chyba dalej nie ma, wątpliwości co do inteligencji i uczciwości Jerzego, który niechybnie przepadł, pochłonięty przez kobietę.

Trafił. Czuję się jakby gołymi rękami wyrwał z mojej głowy myśl, którą tak usilnie próbowałem stłamsić. Olbrzymim szczęściem, a zarazem klęską los mnie obdarzył. Szczęściem, dając mi w młodym wieku dwóch przyjaciół, z którymi przetrwałem wiele lat. Klęską, gdyż kontakt z Jerzym zaczął szybko się zatracać, w chwili poznania przezeń kobiety. Od tego czasu zżera mnie strach, że mógłbym stracić jeszcze Alberta. Zżera nawet gdy, tak jak teraz, chodzi tylko o wyimaginowaną kobietę.

Mam już gotową odpowiedź dla przyjaciela, ale w porę gryzę się w język, żeby nie powiedzieć, że on po prostu nie widzi, że byłbym w stanie pogodzić przyjaźń z pełną miłością. Miast tego mamroczę – Właściwie nie była taka piękna, ani jej twarz, ani umysł.

- Po prostu trudno mi dorównać – rzekł zanosząc się śmiechem. – A teraz pomóż mi z łaski swojej dotrzeć do łóżka, późno już.

Biorę Alberta pod rękę i odprowadzam do sypialni. Gdy siada na łóżku upewniam się jeszcze – Poradzisz już sobie?

- Tak, jeszcze ze mną nie tak, źle – odpowiada nieco znudzony. – Aha! Przynieś mi jeszcze proszę, moją laskę. Widzisz taką mógłbyś sobie znaleźć, no może w innym kolorze, ale to jest kobieta, która nigdy nie irytuje, ani się, ani mężczyzny, nie zaprasza do domu swojej mamusi i nigdy jej głowa nie boli – zaśmiał się.

Pokornie przynoszę Albertowi białą laskę niewidomego. Fakt; nie widzi, ale żeby był aż tak bardzo ślepy? Kładę laskę koło łóżka szepcząc – dobranoc.

- Dziękuję ci bardzo. Ty jeszcze nie idziesz spać?

- Posłucham jeszcze chwilę muzyki – odpowiadam oparty o framugę drzwi, odwrócony plecami do przyjaciela.

- Zaczekaj – zatrzymuje mnie, choć dobrze wie, że czekam na jego słowa. – Wiesz, że to nie jest tak, że powstrzymuję cię przed czymś, czego sam nie mogę mieć…

- Jasne – wpadam mu w słowo - przecież już w przedszkolu znałeś wystarczająco dużo trudnych słów, by zdobyć każdą kobietę – dokańczam wywołując równoczesny uśmiech na naszych twarzach. – Śpij dobrze.

- Dobranoc.

Wracam do pokoju, zmieniam płytę i siadam w fotelu racząc się resztką whisky. Wybieram pilotem trzynastą ścieżkę i po chwili zaczynam smutnawo nucić – Znów wędrujemy ciepłym krajem, malachitową łąką morza…

--
This message was written entirely with recycled electrons

xepher
1. Opowieść ciekawa
2. Mam nadzieję że twój bohater i ty to dwie różne osoby w przeciwnym razie jesteś potwornym egocentrykiem :P:P:P:P
3. Używasz ciekawego/ ciężkiego języka. Miejscami mam wrażenie że chciałeś wiersz pisać acz brakło czegoś.

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
:xepher

Ad. 2. Zawsze walczę z utożsamianiem bohatera z autorem przy narracji pierwszoosobowej, chyba, że jest zaznaczone, że to ta sama osoba. Taki sposób pisania jest dla mnie wygodny w tego typu tekstach. Nie znaczy to, że bohater nie ma absolutnie nic wspólnego z autorem, bo przecież w głowie autora się zrodził. Czytając tego typu teksty jeśli mam jakiekolwiek pojęcie o autorze, odnoszę na ogół wrażenie, że bohater jest zlepkiem cech, takich jakie były konieczne na potrzeby tekstu oraz kilku cech autora, dodanych dla smaku. Jeśli nie znam autora, zakładam że bohater jest postacią całkowicie wyimaginowaną i weryfikuję założenie w miarę możliwości.

Ad. 3. Te stylizowane, podniosłe, miejsca pełnią istotną funkcję i jestem z nich wcale zadowolony. Cieszę się, że nie przeszedłeś nad nimi obojętnie.

Pozdrawiam

--
This message was written entirely with recycled electrons

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
pietshaq - Szkielet Szachisty · przed dinozaurami
"Kobiety są doprawdy proste w obsłudze. To nie to co pralka."
"Dokonuje regularnych wpłat na rzecz Greenpeace i wierzy, że ratuje tym sposobem planetę, choć nie wie przed czym właściwie." - true, true

Bardzo mi się podobało styslistycznie. Fabularnie, cóż - opowiadanie jak opowiadanie. Niezłe, przy czym zdecydowanie niedomknięte, można spokojnie uzupełniać zarówno z przodu, jak i z tyłu.

Ale nie wewnątrz; o to znakomicie zadbałeś. Bo co niby dokleję: narzekanie Iwony na liryczne "ja" do jakiegoś lirycznego "on"?

Świetnie mi się to czytało. Z zadziwiającą lekkością odkrywałeś przede mną kolejne nieoczywiste same z siebie rzeczy, jak orientacja bohatera, a potem ociemniałość Alberta. Udawało Ci się to w sposób tak banalny, że aż miałem momentami pretensje do siebie, że dla mnie nie było to od początku takie oczywiste. Ale z drugiej strony wiem, że nie było, bo być nie mogło.

Jak już wspomniałem: można to fabularnie dowolnie rozszerzyć. Ale nie będę tego robił, bo ciekawiej mi się odkrywa, jak ciągnie takie wątki ktoś inny.

Żeby nie było za słodko: w zdaniu "Przyspieszam nieco, spokojny dotąd krok, żeby dogonić młodą blond panienkę rozmawiającą przez telefon." pierwszy przecinek jest zupełnie nie na miejscu i wprowadził pewien dysonans, gdy je czytałem. Rozumiem, że chciałeś związać "nieco" z "przyspieszam", ale w tym celu można było uniknąć interpunkcji i taka interpretacja jest naturalna. Przeciwna wymagałaby przecinka przed "nieco". Ponadto tutaj akurat pomyłka w kwestii, co Autor miał na myśli, nie wpływa negatywnie na odbiór całości.

Pozdrawiam,

--
Pietshaq na YouTube

deuter
deuter - Superbojownik · przed dinozaurami
Bardzo ładnie, plus o wiele ciekawsza dla mnie treśc niż w poprzednim opowiadaniu.

Stylizacja spodobała się także i mnie, zwłaszcza że sam niezbyt się do niej przykładam ( chyba że chcę pisac jedno zdanie na 10 minut).

--

sunnivva
Ciekawa jestem, czy zgadzasz się ze swoim bohaterem w kwestii okradania kobiety z duszy. Bo Iwonka prawdopodobnie tego nie zrozumiała, a Kobieta z duszy okraść się nie da. Nie na darmo starożytni twierdzili, że Kobieta duszy nie ma, dlatego tak pragnie duszy mężczyzny;)


"Kobiety są doprawdy proste w obsłudze. To nie to co pralka".
%0

--
Jest dla mnie przewidziane specjalne miejsce w piekle. Tron

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.


Prywatnie uważam, że budowanie całego flirtu błądząc od jednych niejednoznaczności do drugich gdy obie strony prześcigają się w błyskotliwych wypowiedziach, to najciekawsza część spotkania dwojga ludzi. Reszta to pańszczyzna. Jednak w przypadku gdy jedna ze stron nie jest zbyt lotna intelektualnie i nie wchodzi w tę grę, tylko wszystko rozumie dosłownie, może poczuć się oszukana i wyzuta z duszy, czy też jej cząstki odpowiedzialnej za rozpoznawanie uczuć. Oczywiście w znaczeniu metaforycznym, bo nie chodzi mi tu o wyrywanie komukolwiek zakrętu czołowego i skroniowego z mózgu;)

Pozdrawiam

--
This message was written entirely with recycled electrons
Forum > Półmisek Literata > Znów wędrujemy
Aby pisać na forum zaloguj się lub zarejestruj