Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Forum > Półmisek Literata > Listy w sprawie Agnieszki. Debiut.
Nimradil
Nimradil - Superbojowniczka · przed dinozaurami
Poniższe opowiadanie epistolarne napisałam cztery lata temu, osiemnastoletnim podlotkiem będąc. Jest długie, jak na opowiadanie forumowe, ale nie z myślą o tym było tworzone, a jak ktoś ma trochę czasu, to zachęcam. Tak sobie łażąc po tym forum, stwierdziłam, że może je wrzucę. Czytając je, przypomniałam sobie, jak ja strasznie lubię pisać. Tylko nie potrafię sobie przypomnieć - dlaczego przestałam....


LISTY W SPRAWIE AGNIESZKI

20.10.2003 – piątek

Uciek(ł)am im wszystkim. Wam wszystkim. Wybacz, ten list będzie smutny, zupełnie jak nie mój, jak nie te, co kiedyś...
Tak więc uciekłam. Przede wszystkim ze szkoły, może nie wiesz, ale mam całkiem dość tych spojrzeń a) moich pobratymców w tej swoistej niewoli, b) tych, którzy tę swoistą niewolę poniekąd stwarzają, ergo, nauczycieli. Trochę nawet śmiać mi się chce, bo wszyscy patrzą tak, jakby się spodziewali, że za chwilę, dokładnie w trzeciej ławce pierwszego rzędu, prosto na uświnioną przez setki butów podłogę - odwalę kitę, a oni nie chcą przegapić tego momentu. Tak, wiem, może i przesadzam, może to wytwory (całkowicie nieprzysłowiowo) chorej wyobraźni, pewnie patrzą tak, jak smutne psy, a wcale nie jak tłum żądnych rozrywki gapiów; a to wszystko dlatego, że im mnie żal, że usiłują tą swoją litość chociażby przez wzrok przekazać... Ale kto wie – może właśnie to jest najstraszniejsze? Tak mi przypominają, że umieram; gdzie się nie obejrzę, tam ten psi, pocieszający wzrok. Czemu nie mogę być taką sobie zwykłą Agnieszką, czemu nie mogą mi po prostu przypomnieć, że „tak, masz jeszcze kilka miesięcy życia, wykorzystaj je na uśmiech, na słońce i wiatr, weź ostatni, głęboki oddech i nie bój się...” Takie to trudne...?
Uciekłam też z domu (a oto i ewenement – w zasadzie nie uciekam od miejsc, tylko od ludzi, którzy się tam znajdują, miejsca nic nie są winne, a jednak pokutują za człowieka... Błędny filozof ze mnie...).Tzn. uciekłam z tej śmierdzącej chemią, czystej jak narzędzia dentystyczne, nowoczesnej bryły, gdzie chowała mnie przed światem mamuśka. Bo Dom to podobno takie siedlisko (to chyba swego rodzaju onomatopeiczne słowo, tylko nie pod względem dźwięków, ale znaczeń, od razu kojarzy się z ciepłem, miękkością, miłością...), gdzie ktoś zawsze zrobi Ci herbatę, zapyta: „jak Ci dzisiaj poszło” bez względu na to, czy miałeś coś ważnego, po prostu – „jak poszedł Ci dzisiejszy dzień...?”; gdzie powiedzą „Cieszymy się, że już wróciłaś, myśleliśmy, że coś Ci się stało.”, gdzie można bałaganić bezkarnie i ubierać na święta żywą choinkę, a nie plastikowe cudeńko. To chyba tak wygląda, tak mi się wydaje...
Wreszcie - uciekłam też od Ciebie, wiem, masz mi za złe i jesteś wściekła, ale już nikt i nic nie pomoże mi w tym moim umieraniu. Nie będzie mniej boleć, nie będzie lżej, będzie jak ma być. Nie ma tu miejsca dla Ciebie, Kaju, która żyjesz. I tak Cię kocham, z daleka czy z bliska, realnie, czy korespondencyjnie, martwa czy żywa. Nie będziesz na mnie patrzeć, kiedy będę umierać. Nie Ty.

Ech, rozrzewniam jak własna babcia! Do czego to doszło! Swoją drogą – popatrz – ile czasu człowiek marnuje, kiedy myśli, że ma go jeszcze tak dużo...

Szukam taty. Nie wiem jak ja to zrobię, nic o nim w zasadzie nie wiem, matka zadbała o to, żebym nic nie wiedziała. Pamiętam tylko, że miał czarną, gęstą brodę, jakiej nikt inny nie nosił, dobre oczy i miękki głos, którym mi opowiadał bajki, o jakie go tylko poprosiłam. Sam je wymyślał, nie czytał mi ich. Tylko przecież nie będę prosić każdego napotkanego czarnobrodego o opowiedzenie mi bajki... : ) Jakoś dam radę. Muszę.

Krysicka A.

P.S. Skontaktowałam się z ks.Pawłem, on jeden, oprócz Ciebie wie gdzie jestem. W zasadzie to teraz zastanawiam się, czy dobrze zrobiłam, on jakiś taki jest dziwny... Ale pomyślałam sobie, że kto inny jak nie on może mnie jakoś wzmocni, rozświetli, uśmiechnie się, bez tej wszechobecnej litości w oczach, chociażby na tak krótko? Tylko nie takim tam gadaniem o Bogu i raju utraconym, tylko zwykłym, ludzkim zrozumieniem... Na razie to się na to nie zanosi, ale cóż... Raz się żyje. Niestety...
Jakbyś spotkała moją, pożal się Boże, matkę, to rzecz jasna, absolutnie nie kontaktowałaś się ze mną w żaden sposób i nie masz bladego pojęcia gdzie się podziewam. Zezwalam mówić o mnie jako o nie dającej znaku życia świni. Wykorzystaj okazję, drugiej nie będzie...
A.



24.10.2003r. – wtorek
Jak żyjesz, Kaju?
Ja nieszczególnie, chociaż lepiej mi trochę od poprzedniego razu. Znasz mnie, wyrzucę z siebie śmieci i jest czysto. Gotowe do przyjęcia następnych śmieci, oczywiście... : )
Wiesz, mam nieodpartą pokusę, żeby żyć... Teraz, kiedy wiem, że już nie za bardzo mogę. Ech, życie... Czemu na mnie nie poczekasz...?
Teraz muszę się spiąć i przeżyć całe te, no, powiedzmy, osiemdziesiąt lat, które miałabym w zapasie, gdyby nie „B”. (Nie zmuszę się, żeby nazwać po imieniu to, co wytacza ze mnie życie, co mnie żre od środka, co dusi moje marzenia, nie!!) Jezu, czuję się, jak jednostka z pokolenia Kolumbów! Sama się z tego uczucia śmieję, bo to takie jakieś... patetyczne. Zupełnie jak pani Kwaśniak na polskim, pamiętasz? Jak w tych swoich horrendalnych okularach zasuwała koślawym galopem przez klasę, perorując nam niczym Skarga. I nie było istotne, czy to były akurat „Pamiętniki” Paska czy Mrożkowe „Tango”, temat jej był najwspanialej obojętny, jeśli można było zrobić z niego dydaktyczną pogadankę. Co to była za osobistość! Kobieta-bat, magister-sopel, tak ją nazywał Robercik z pierwszej ławki. Wiesz, ten drugi, mięśniak; ten pierwszy pierwej wzorem japońskich wojowników znalazłby jakiś odpowiednik wschodniej naginaty i wbił sobie w bebechy, niżby dał powiedzieć złe słowo nt. mgr Kwaśniak...
Kończę. Idę myśleć. Troszkę mi tego jeszcze pozostało, mało bo mało, ale zawsze. Będę patrzeć w biały sufit i myśleć. Jak wymyślę coś konstruktywnego – dam znać. : )

P.S. Dowiedziałam się, że gdzieś tu mieszka siostra taty, ciotka Agata, podobno jakaś połamana stara panna, ale może ona wie, gdzie on teraz jest. Gorzej jak wjechał do Stanów – co ja wtedy zrobię?! Ale co mi tam, dam radę : ) Może tata jest inny niż mamuśka... Musi być, nie po to go szukam...: ) Poza tym przecież ja też nie jestem taka jak mamuśka, pewnie jestem bardziej do taty podobna, taka.. jak to moja matka mówiła? Acha... Rogata dusza, nic tylko bryka... Wiesz, może to tylko kwestia słowa, ale zawsze był tata, a nie ojciec. Podświadomość działa...: )
Twoja forever i na zawsze – Agnieszka




25.10.2003r. – środa

Droga Kaju!
Wiem, że wiesz, gdzie jest Agnieszka i mniemam, że rozumiesz powagę sytuacji – ona jest umierająca, a najważniejszą rzeczą jest – żeby była przy niej w tym momencie matka. Rozumiesz, oczywiście, jak głupio i nieodpowiedzialnie się zachowała, wybaczę jej to jednak, jak tylko ja odnajdę. Proszę Cię więc o adres Agnieszki, albo wskazówki, gdzie ją znaleźć. Słyszałam, że szuka ojca – masz na nią, Kajeczko, duży wpływ, proszę więc, żebyś przemówiła jej do rozsądku – ojca nie znajdzie, poza tym i tak wszystko zawdzięcza mnie, nie jemu, niech więc nie pozostanie niewdzięczna, chociaż w tych ostatnich chwilach. Ona zawsze była rogatą duszą, sprawiała mi problemy, ale, błagam, przekonaj ją, że chociaż teraz albo nawet zwłaszcza teraz, należy zachować głowę wysoko uniesioną do góry, nie można tak wciąż uciekać! Wszyscy wokół mi współczują z powodu tego nieszczęścia, opłakują razem ze mną fakt, że właśnie mnie (mnie!), kobiecie, która tyle przeszła – musiało się to zdarzyć... Proszę Cię więc, nie miej serca z kamienia, ulżyj w cierpieniach matce!

Z niecierpliwością czekam na odpowiedź
Halina Krysicka





27.10.2003r. – piątek
Hej, złotooka.
Podobno moja matka szuka mnie z zapałem godnym jakiegoś poważnego odznaczenia, z tego co wiem, to jeszcze nie dotarła do niej wieść gdzie jestem, co mnie niezmiernie cieszy. Wiesz, nie o to chodzi, żebym jej strasznie nienawidziła... Ja ją nawet na swój własny, żałosny sposób kocham, tylko ona działa mi na nerwy, zresztą co ci będę mówić, dobrze wiesz, jaka jest moja matka. Nie chciałam chodzić na balet, jak ona chciała, wolałam wymyślać coś własnego, niż grać na pianinie setki razy ten sam utwór, jak ona sobie wymarzyła, krztusiłam się wodą przy lekcjach pływania na wyścigi; nie umiem śpiewać, tańczyć samby ani malować, umiem tylko myśleć samodzielnie i - niezależnie, ale widocznie nie to się liczy. Jestem więc nikim, bo nie umiem być cudownym dzieckiem, małym geniuszkiem, robiącym maturę w wieku siedmiu lat, mini – Einsteinkiem, obliczającym na oko z dokładnością do dwóch centymetrów odległość z Ziemi do Boga. Nawet specjalnie ładna nie jestem, aktorki ze mnie nie zrobią...
U mnie z tym całym kochaniem to zawsze na opak, bez względu na rodzaj uczucia. Ale nie będę rozważać o miłości. Przegadałyśmy o tym tysiące nocy. Tysiące nocy o tym, co zrobimy, jak znajdziemy tego jedynego w świecie, pamiętasz, prawda? Jak chodziłyśmy razem na „Titanica” cztery razy, żeby sobie popatrzeć na DiCaprio... Musiałyśmy być porządnie głupie i zakochane, żeby się cztery razy męczyć z tym filmidłem...: ) Albo jak się zadurzyłam nieprzytomnie w matematyku, nawet regularnie chodziłam na sprawdziany – to dopiero było poświęcenie! Z miejsca się odkochałam, jak go zobaczyłam w Realu z żoną i rozkosznym synkiem... No a potem przyszedł Tomek, pamiętasz, jak porównywałyśmy go i Twojego Adasia? Nie wiem już, który gorzej wypadał...: )
Tomek był pierwszy. I tak jakoś wychodzi, że nie będzie już dla mnie innych...
Wiesz, Kaju... Tak bardzo chciałabym się jeszcze raz zakochać...

P.S. Ciotki Agaty nie było w domu, za to spotkałam ją na schodach, z początku chciała mnie wyrzucić na zbity pysk, bo myślała, że jakiś niewyrośnięty skin ze mnie (ach, ta moja chłopięca uroda!), ale potem wpuściła i nawet dała ciastko. Dobre. Z tego co wie, tato mieszka gdzieś na Kaszubach (hurra! Nie Stany!!), ale nie wie dokładnie gdzie. Kazała pytać o fermę kurzą Bielawski i spółka. Kaszuby! Jak ja się tam dostanę... Ale jak myślisz? Dam radę? Dam : ) A ciotka całkiem fajna. Spojrzała na tę moją łysą czachę i nawet o nic nie pytała specjalnie, a musiała się domyślić, bo przecież brwi i rzęs też nie mam... Pogłaskała mnie nawet. I dała zapas ciastek. Chyba na dwa lata : ) I cały czas wyglądała, jakby chciała coś dodać. Ale nie dodała.

Chodząca ciastkarnia - Agnieszka





30.10.2003r. – poniedziałek

I znów uciekam. Kolejny dynamiczny list, bez miejsca na łzawe refleksje. Z jednaj skrajności w drugą...
Mówiłam Ci, że Paweł chce mnie koniecznie nawrócić? Nie? No to Ci mówię. Myśli, że uratuje mnie przed wiecznym potępieniem przez jeden, żałosny, przymusowo schrystianizowany tydzień mojego marnego życia. Bóg i tak wie, co ze mnie za ziółko, pośle mnie do wszystkich diabłów najkrótszą drogą, a jeden parszywy tydzień nic nie zmieni. He, he, przetrę ci szlaki i będę tam czekać na Ciebie, przy płonącej, piekielnej bramie, z niecierpliwością! : ) Choć pewnie długo przyjdzie mi Cię oczekiwać, nie musisz się spieszyć... Czasu będę miała pod dostatkiem, będę go mogła biednym rozdawać.
Ale, oczywiście to nie koniec, bo gdybyż tylko Paweł chciał mnie nawracać, ale nie! Powiedział mojej matce, gdzie jestem, by „przekraczać bramy śmiertelne będąc pogodzonym ze wszystkimi”, czy jakoś tak, nie słuchałam uważnie, bo mnie z miejsca krew zalała (pewnie niebieska, bo podobno czerwonego barwnika już nie mam...). Zabrałam więc bety i uciekłam, zanim mnie mateczka nawiedziła. Zostawiłam Pawłowi list. Wyjaśniłam mu, że to miło, że mnie do siebie przygarnął, ale nie mam ochoty, żeby nawet taki jak on właził mi z butami w moje sumienie. Zapytałam, czemu nie da mi przeżyć tego co mi zostało, jak ja chcę, czy ja nawet teraz muszę żyć według czyjejś moralności...?! Sama nie wiem, on chce zarobić punkty u Boga za nawrócenie umierającej, czy co? W zasadzie strach przed śmiercią wywołuje automatyczne nawrócenie. W większości przypadków... Także to akurat nie jest problem. Niech nawraca żyjących, z nimi większy kłopot.
Jestem teraz na dworcu (to tłuste w rogu to kawałek ciocinego ciastka...), dlatego list jest napisany jak kijem na żwirze i pewnie będzie śmierdział jak obora... Już przynajmniej wiem gdzie pojadę : ) Kierunek Kaszuby! No, ale nie wiem za co... Kaju... pożyczysz mi pieniądze? Na wieczne nieoddanie, wiesz o tym, rozliczymy się, tam gdzieś, jak się spotkamy, będę miała kupę czasu na zebranie na odsetki...
Pożycz, ile uznasz za stosowne. Nie musi mi starczyć od razu na mercedesa... Zostaw kopertę pod cegłówką w tym murku za śmietnikiem, wiesz, tam gdzie zawsze chowałyśmy fajki za dobrych, starych czasów. I nie czekaj na mnie. Nie pozwolę Ci się zobaczyć, co to, to nie...
Agniecha




30.10.2003r. - poniedziałek
Kaju!
Agnieszka uciekła! Nawet nie wiesz jak się zasmuciłem, gdy przyszedłem tam z jej matką, a jej nie było! A tak liczyłem, że uda się jej jeszcze pomóc... Sama pomyśl – z jednej strony kochająca, szalejąca z rozpaczy matka, z drugiej ja, który pokochał te dziewczynę jak własną, chciał poprowadzić wreszcie ku drodze, która jej Bóg wyznaczył. A tutaj taki cios – pusty pokój i kilka słów nakreślonych byle jak na karteluszce, wyrwanej nie wiadomo skąd. I to jakich słów! Bóg nam wyznacza drogi i tylko on ma prawo wyznaczać moralność, a ja jestem łącznikiem między Nim a Agnieszką, więc moje pojmowanie moralności powinno też być i jej.
Dlatego apeluję, Kaju, jako sługa Boży i jako człowiek – pomóż jej w tych ostatnich chwilach, napisz gdzie się podziewa, bo zapewne słusznie mniemam, że skontaktowała się z Tobą, daj znak, nie pozwól błędnej duszy błąkać się nadal samej... Muszę przecież być przy niej, gdy będzie umierać!
Jako córka Boża wysłuchaj tych słów, nie udawaj, że nie słyszysz, bo Bóg widzi wszystko!

Z nadzieją wyczekuję odpowiedzi
Ks. Paweł


3.11.2003r. – piątek
Poznań.
Przede wszystkim dozgonne (krótkie, bądź co bądź...), szczere i wielkie DZIĘKUJĘ. Nie wiem kogo musiałaś okraść, żeby mi tyle w tę kopertę włożyć, ale mam świadomość, że zrobiłaś to dla mnie i dziękuję jeszcze raz stukrotnie. Zajrzyj w najbliższym czasie pod tę cegłówkę. Leży tam taka niebieska koperta z błękitniastym szlaczkiem. Wiesz, jak nie cierpię papeterii, ale pomyślałam, że własny testament to już mogę na czymś porządnym napisać...

W pociągu się na mnie gapili, aż im oczy z orbit powyłaziły....: ), konduktor to aż bał się mnie dotknąć. Spojrzałam w to lusterko co wisi nad siedzeniem. Faktycznie, koszmar.
Wszystko mnie boli, lekarstwa mi się kończą. To teraz je jem trochę rzadziej, żeby na dłużej starczyły. Nie stać mnie na nowe, zresztą po co...? Niech je kupią ci, co im potrzebne. Teraz to proszę bardzo – mogę być filantropką, co mi tam : )
O, przypomniało mi się – będę pisać ile wlezie, czekam na pociąg do Tczewa, który mam za dwie godziny...- no, to przypomniało mi się jak chodziłyśmy razem w Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy, pamiętasz? Styczeń, mróz wyżerał policzki, a my z tymi dzwoniącymi puszkami w rękach, oczywiście, sierota, nie wzięłam wtedy rękawiczek, mało mi palce nie poodmarzały! O, wtedy ten Marcin, co Ci się tak podobał, wiesz, ten starszy od nas o dwa lata, który grał na perkusji w tym zespole o porąbanej nazwie... Jak oni tam mieli? „Mściwe młoty Faerunu”? „Krwawe morgensterny”? Coś z RPG-ów w każdym razie... Tak czy inaczej – pamiętasz jak dał mi wtedy rękawiczki? Swoje, o dwa rozmiary na mnie za duże... Ależ byłaś wściekła, że to nie Ty zapomniałaś rękawiczek, pamiętasz...?
Przepraszam, że ja tak tylko cały czas to moje – pamiętasz, ale teraz to właściwie tylko to mi zostało... Pamiętanie. Wiesz, teraz nawet te głupie sprawy, które kiedyś uznałam za stratę czasu – są dla mnie ważne. Tak je wałkuję po raz setny i patrzę – co zdążyłam przeżyć, co było cenne, czego się nauczyłam. Wcale nie było tego tak mało, a wydawałoby się – 19 lat! Cóż to jest! Pomyśleć można, że niektórzy twierdza, że trzeba żyć przez przynajmniej pół wieku, żeby zobaczyć, nauczyć się wszystkiego, a tu wcale nie! No sama popatrz, nie jest tak źle - przeżyłam ten niezapomniany okres rozkosznych plotek o każdym z klasy, różowych spinek we włosach, chodzenia do kina na durne filmy; pieczenia ciastek, kiedy zawsze zapomniało się dodać tego składnika, który okazywał się być kluczowy... Przeżyłam szkołę, wrednego fizyka o patykowatych nogach, biologicę, która rumieniła się na myśl o kwiatkach i pszczółkach, historyczkę, która przyszła kiedyś do szkoły w wałkach na głowie i w halce, „bo jej się zapomniało”... Przeżyłam potajemne palenie za winklem szkoły i zachlane (no, przyznajmy się wreszcie!) osiemnastki, imprezy, z których pamiętało się właściwie tylko moment wejścia; koncerty grup, które nawet nie skomponowały żadnej własnej piosenki, ale cherlawy wokalista ryczał dzielnie do mikrofonu w zasadzie coś, co mogłoby być równie dobrze rykiem godowym łosia północnosyberyjskiego... Wreszcie przeżyłam miłość – nie taką filmową, niemniej jednak piękną, bo moją własną; przeżyłam nienawiść, choć może tego nie warto się uczyć; przeżyłam, Kaju i przeżywam nadal – przyjaźń, która wierz mi, pomaga do końca...
Pamiętam więc wszystkie te rzeczy i myślę sobie – nie było tak tragicznie, w końcu miałam to, co najważniejsze, a reszta? Resztę przeżyje za mnie ktoś inny. Na przykład Ty. I wyślesz mi kartkę, jak skończysz studia, jak się dorobisz dzieci, jak posiwiejesz. Powiem Ci czasem do ucha – Kaja, Ty to jednak głupia jesteś, jak zrobisz znowu jakiś totalny idiotyzm : ) Będę Ci mówić, czy facet, z którym idziesz na randkę to kretyn, czy tylko umiarkowany kretyn. I będzie jak dawniej. Ty tylko czasem pomyśl o mnie, jak jeszcze nie wyłysiałam, jaki miałam ładny makijaż na półmetek, jak mi strasznie paznokcie nie wyszły i ostatniej chwili zmywałam cały lakier... Albo jak na 30-lecie Domu Kultury, biegnąc w błękitnym stroju Kaliope, która miała być przecież taka lekka i zwiewna, potknęłam się klasycznie widowiskowo i wyrżnęłam podbródkiem w deski, aż scena zadrżała...
Skoro więc ja pamiętam, ja się śmieję i wiem, że to co miałam, było tym, co miało mi wystarczyć – Ty też pamiętaj, śmiej się i wiedz, że mi to wystarczyło. Teraz muszę tylko poprosić tatę, żeby mi opowiedział bajkę.
Zmykam na pociąg.
Kocham Cię, Kaju - Agnieszka



4.11.2003r. – sobota

Tczew.
Zimno mi straszecznie, śnieg już tu nawet spadł, mają chyba jakiś całkiem inny klimat niż u nas. Pytałam na poczcie o tę fermę, to jest 30 km. od Tczewa, na jakimś kompletnym wygwizdowie, a dzisiaj sobota, nie ma żadnego autobusu, tory tamtędy nie idą, więc pociągiem też się nie dostanę, zupełna kaszana! Wiedziałam, że szło zbyt łatwo... No to mam!
Chyba na piechotę będę zasuwać, przecież nie będę czekać dwóch dni, jak jestem tak blisko! No, pomijając już to, że mnie nie stać, a na dworcu spać mi się nie uśmiecha. Wysyłam tylko kartkę, bo nie mam już żadnego papieru, pewnie tata będzie miał. A sama rozumiesz – nie opłaca mi się już kupować całego zeszytu...
Żeby mi tylko nie było tak zimno...
Całusy – Aga


5.11.2003r. – niedziela

Jednak podobno co drugi głupi ma szczęście!
Wyobraź sobie, idę taka zmarznięta tym poboczem i klnę na czym świat stoi, a tu się przy mnie zatrzymuje taki ładniutki, czerwony opel, drzwi się otwierają i wysiada jakiś facet. Pyta mnie bardzo grzecznie gdzież to ja się w taką pogodę wybieram, to mu mówię, znaczy się – odrywam przymarznięty język od podniebienia i coś tam mamroczę, że na fermę kurzą Bielawski i spółka, a on, jak na początku tak zdawkowo mówił, tak teraz spojrzał na mnie uważnie i zapytał po co. Najpierw pomyślałam, że mu nie powiem, ale potem wyobraziłam sobie siebie w tym cieplutkim oplu i roztoczyła się przede mną rozkoszna wizja podwózki na ten wygwizdów, mniemałam, że może ten facet mieszka gdzieś w pobliżu; więc koniec końców powiedziałam mu kogo i po co szukam. Niedługo mi to zajęło, po pierwsze, że nie było dużo do gadania, a po drugie zęby mi już szczękały jak kastaniety, to się wolałam streszczać. No a on patrzył na mnie bardzo długo, takimi jakimiś dziwnymi oczyma, takie były ciepłe i wilgotne, ciemne, pełne takiego jakiegoś zadumania. Takie ujmujące, pomyślałam, że takim oczom to się można na pustyni za garść piachu sprzedać, takie były kochane i wzbudzające zaufanie... I, uwaga bomba, mówi mi, powolutku, że to on jest tym, którego szukam – Hubert Krysicki, proszę Cię bardzo! Ja najpierw nieśmiało, a potem już cała – jak się nie rzucę na niego! Mówię Ci, normalnie jak z bajki...
Przepraszam, że używam takich jakichś dziwnych słów, język mi się plącze straszliwie, nawet i ten pisany, tylko tak mi dobrze, tak błogo... Śmieje się do mnie przez cały czas, szczęśliwy, tak jak ja... Pytał mnie o wszystko, o to co lubię jeść, jak mi się żyło tam, z matką, kogo poznałam ciekawego, gdzie byłam, jak się ubierałam, czy lubię kolor czerwony, a jaka pora roku mnie zachwyca, a co sądzę o Chopinie, mówię Ci, o każdą rzecz... Tylko nie o moją chorobę. Oczywiście opowiedziałam mu o Tobie wszyściutko (no, prawie...: )) i poprosiłam, że jakby co, żeby napisał do Ciebie. No i ewentualnie do matki. Ale do Ciebie przede wszystkim. Powiedział mi też parę rzeczy o sobie, ale niedużo, bo wolał słuchać; mówił, że ten Bielawski to jego wielki przyjaciel, że lubi lody truskawkowe i bitą śmietanę na naleśnikach i nie cierpi tych gorzkich końcówek na ogrodowych ogórkach, zupełnie jak ja! Mówię Ci, piszę jak dziecko i czuję się jak dziecko, które właśnie dostało bardzo ładny prezent pod choinkę. Taka jestem jakaś... Dziwnie rozklekotana, jak stare krzesło, a jednocześnie tak cudownie pełna dobrych przeczuć i oczekiwań. A co, nie mówiłam, że dam radę?! : )

Szczęśliwie rozklekotana – Twoja Agnieszka



10.11.2003r. – piątek

Bardzo chciałabym dożyć Gwiazdki, chociaż pewnie mi się nie uda...
Umieram, Kaju. To, że mi tak zimno, to wcale nie dlatego, że mają inny klimat. To ja tak ziębnę... Lekarstw już nie mam wcale, tato powiedział, że kupi, ale ja już nie chcę... Już nie chcę...
To pewnie mój Ostatni List. Pamiętasz „Małą księżniczkę”? Czytałyśmy ją na role, w ogrodzie u Twoich dziadków, jak miałyśmy po dwanaście lat. W każdym razie – ona tam miała swoją Ostatnią Lalkę, którą bardzo kochała, bo przypominała jej tatusia, który zginął w tych całych Indiach. To Ty będziesz miała mój Ostatni List. Który Ci mnie będzie przypominał.
Przykro mi, że jest taki krótki, ale wiesz, pióro leci mi z rąk, taka jestem ostatnio strasznie senna. To chyba normalne przy umieraniu...
Kończę już na dobre.

Umieram. Ale tam, wiesz, nie tam, gdzie Paweł chce, żebym trafiła, ale TAM, gdzie mój osobisty, kochany Pan Bóg mnie umieści– będę czuwać nad Tobą, Kaju.

Dziękuję za wszystko – Agnieszka



13.11.2003r. – poniedziałek

Wiesz, Kaju, jest takie miejsce między jawą a snem. Gdzieś tam szybuje sobie Agnieszka. Między dobrem a złem, prawdą a kłamstwem, nocą i dniem, pomiędzy wszystkimi sprzecznościami.

Tytus Bielawski

P.S. Nie, Kaju. Nie jestem Jej ojcem. Znałem go tylko bardzo dobrze. Opowiadał mi czasem o maleńkiej Agnieszce, którą był zmuszony zostawić na drugim końcu Polski. I kiedy zobaczyłem tę Agnieszkę, łysą jak w dniu urodzin, kiedy ze światłem w oczach mówiła o tacie, którego musi - musi, a nie chce, odnaleźć – poudawałem go troszkę, i wierz mi, Kaju – było to najwspanialsze osiem dni, przez które naprawdę zrobiłem coś dla drugiego człowieka.
Jej ojciec umarł parę lat temu. Ale Ona nie musiała umierać wiedząc o tym. Piszę więc to tylko, żebyś Ty, Kaju wiedziała. Wiedziałaś w końcu o wszystkim, co działo się z Agnieszką przez całe Jej życie.

Dziękuję jeszcze raz, w Jej imieniu - T.B.




1.11.2003r. Cegłówka przy śmietniku.

Nie, ja jednak nie lubię papeterii... Trudno...

TESTAMENT AGNIESZKI KRYSICKIEJ

Ja, Agnieszka Krysicka, zdrowa na umyśle, choć na ciele nie całkiem, nie cierpiąca takich właśnie okólników i form, zarządzam co następuje:

Moje serce proszę oddać Tomaszowi Podbędzkiemu – pierwszy i ostatni zdołał je zdobyć, jemu więc się należy.
Mój umysł proszę oddać mojej matce, Halinie Krysickiej, zawsze chciała w nim coś zmieniać i przerabiać – niech ma i robi co jej się podoba.
Mojego ciała proszę nikomu nie oddawać – marny z niego pożytek, dajcie mu spokój.

Moją duszę zaś proszę ofiarować mojej Kai. I nie pytać dlaczego.


Z prośbą o uszanowanie powyższego
Agnieszka Krysicka

--
Kłamstwo jest poniżej prawdy, fikcja artystyczna powyżej. Hugo Dionizy Steinhaus

Nimradil
Nimradil - Superbojowniczka · przed dinozaurami
Ech... Widzę, że się nikomu nie chce czytać...

--
Kłamstwo jest poniżej prawdy, fikcja artystyczna powyżej. Hugo Dionizy Steinhaus

chanya
Przeczytałam, bardzo zgrabnie napisane. Władasz piórem, jak na mój gust, biegle i z łatwością (dlatego wyzbądź się proszę "niemniej jednak"). Łatwo i gładko się czytało, w zasadzie bez "zgrzytów" i "wybojów".
Tyle mogę powiedzieć na temat formy. Co do treści trudno coś mówić- nie przeżyłam, nie wiem, czy wiarygodna, czy nie. Generalnie, nie przepadam za łzawymi melodramatami, ale szanuję i taki gatunek, skoro jest zapotrzebowanie. Na pewno opowiadanie to zachwyci niejednego- nie tylko formą, tak jak mnie, ale i treścią.

--

Nimradil
Nimradil - Superbojowniczka · przed dinozaurami
Wkleiłam opowiadanie w formie oryginalnej, sprzed czterech lat, chociaż sama zauważyłam to "niemniej jednak". Wyszłam z założenia, że jak zacznę poprawiać, to nie skończy się na drobnych zmianach, dlatego zostawiłam tak, jak jest. Łzawe jest, a i owszem, po prostu bywam melodramatyczna.

Jeszcze jedna adnotacja: Opowiadanie nie jest wzorowane na żadnych realnych wydarzeniach. Jest wyłącznie tworem mojej wyobraźni, zatem pewne rzeczy mogą być niewiarygodne.

--
Kłamstwo jest poniżej prawdy, fikcja artystyczna powyżej. Hugo Dionizy Steinhaus

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
Wzmianka o ojcu w pierwszym mi zepsuła trochę dosyć cyniczny tekst wyżej...

--
- Mnie, osobiście, starsze kobiety podobają się bardziej... - Nie przeczę, gra światła na pryszczach i zmarszczkach jest bogatsza.
Forum > Półmisek Literata > Listy w sprawie Agnieszki. Debiut.
Aby pisać na forum zaloguj się lub zarejestruj