Urbaniak w Warszawie...

No to cholernie fajne było....

Wybralismy sie we czwórkę plus pies... ja mialem jeszcze zaplanowaną rozmowę ze starszym dzieckiem, łaziłem z psia dookola rynku. W końcu znalazlem miejsce do siedzenia w jakiejś kafejce, psia byla zagłaskiwana przez gości i komplementowana jako bardzo grzeczna... Koncert sie spóźnił 15 minut co akurat znaczy, że jak zwyke zaczął sie punktualnie. pierwsze trzy numery to tragiczna pomyłka była, mlodziaki z basu i klawiszy niekoniecznie się znajdowali na miejscu we własciwym momencie.... Miszczu zaczął od saksofonu, nie od skrzypiec, był jeszcze jeden saksfonista i świetny trębacz. Przełom zaczął się w czwartym numerze, bardzo delikatnej, zwiewnej balladce melancholijnej cokolwiek, widać było, ze między muzykami zaczęło się porozumienie. Dalej numery były różne, miedzy innymi było |Rosemary's Bab, piękna kołysanka Komedy z filmu Polańskiego ale w wersji rownie nierozpoznawalnej jak polski hymn w wykonaniu Edyty Górniak w Korei. A pod koniec imprezy się zrobiło juz kompletnie odjazdowo, w sensie że polecieli klimatami funky, albo, bardziej współcześnie, drum'n'bass. Znaczy ostra praca sekcji rytmicznej, taka trampolina do odbicia dla pozostałych. Do tego Urbaniak sie przyznał, ze trafił jakiegos rapera - przez Net!!! i wpuścił go na scenę. No i wreszcie ludzie zaczęli się kołysać. Ostatni numer to był niezapomniany kawałek Herbie Hancocka - Chameleon i na tym, około 21.00 koncert się skończył. Warto było, trębacz był świetny, Miszczu, jak sie przesiadł na skrzypce był wyraźnie w formie... Tam lubię jazz...))))

--
Graf Jesus Maria Zenon y Los Lobos von Owtza und zu Sucha-Bez-Kicka y Muchos Gracias Zawieszona