Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Forum > Półmisek Literata > Boska Gra
Xterminator

To napisane pod koniec lat dziewięćdziesiątych opowiadanie powstało, kiedy nie miałem jeszcze wystarczającej ilości lat na karku by takie opowiadania pisać. Niemniej jednak, zamieszczam je i życzę przyjemnej lektury.

W pomieszczeniu bez okien, skąpo oświetlonym nikłym światłem dwóch kinkietów, zadzwonił telefon. Złoty telefon, ze złotymi okuciami i platynową staroświecką tarczą dzwonił raz po raz swym srebrnym dzwonkiem. Słuchawkę podniosła wypielęgnowana dłoń starszego mężczyzny, podsunęła ją pod gładko ogoloną twarz.
- Słucham. – Powiedział starszy mężczyzna i uśmiechnął się ukazując dwa równe rzędy śnieżnobiałych zębów.
Rozparł się w mahoniowym fotelu, pod białą szatą okrywającą całe jego ciało założył nogę na nogę. Z drugiej strony światłowodu rozległ się cichy, spokojny głos. Starszy mężczyzna znał ten głos doskonale. Wiedział, że szykuje się coś ciekawego, może nowa wojna, może jakiś kataklizm.
- Witam mego młodszego brata w wierze. – Powiedział głos.
- Witam – Odpowiedział starszy mężczyzna. – Cóż to za wielkiej wagi sprawa skłoniła cię do wykonania tego telefonu? – Zapytał swego rozmówcę miękkim kojącym głosem.
- Mój drogi bracie, pojawiła się okazja do poszerzenia naszego szanownego grona.
- Cóż chcesz przez to powiedzieć?
- Ni mniej ni więcej, tylko to że w znanym i rządzonym przez nas świecie pojawiła się persona, która znaczyć może więcej aniżeli cała nasza trójka wzięta razem. – Starszy mężczyzna poruszył się niespokojnie w swym eleganckim fotelu, uśmiech spełzł mu powoli z twarzy. Lecz kiedy się odezwał, ton jego głosu pozostał ten sam. Miękki, wręcz hipnotycznie spokojny.
- Wiesz sam, drogi bracie, że nie ma na Ziemi tak mocarnej osoby. Czyżby sam Bóg zstąpił na naszą wspaniałą planetę?
- Można powiedzieć że zstąpił, ale czy Bóg to jeszcze się wyjaśni. – cierpliwie wyjaśnił głos w słuchawce.
- Nie dam wiary dopóty, dopóki nie zobaczę tej zjawy na własne oczy. – Starszy mężczyzna poruszył się nerwowo w fotelu.
- Nie stanowi to specjalnego problemu, po prostu zapraszam ciebie i naszego brata do siebie na niechybnie ciekawą pogawędkę z naszym gościem.
- Z pewnością nie przepuszczę okazji i stawię się na spotkanie kiedy tylko będziesz chciał drogi bracie.
- Wyślę ci więc zaszyfrowany e-mail zwykłym kanałem. Tymczasem muszę zakończyć naszą rozmowę.
- Do zobaczenia więc niech cię Bóg ma w swojej opiece.
- I ciebie również bracie.
Starszy mężczyzna delikatnie odłożył słuchawkę.


- II -


Dudniący odgłos kropel wody rozbijających się o dachy gęsto zaludnionego miasta zagłuszał prawie wszelkie inne odgłosy, w tym także ciche pyknięcie poprzedzone delikatnym syczeniem. Nikt pod ołowianym niebem Jerozolimy nie wie co właśnie się stało, nikt nigdy się o tym nie dowie. Tylko trzy osoby, trzej bogowie jak siebie nazywają zdają sobie sprawę z tego co w skromnym, zwykłym domku na przedmieściach się znajduje i co tam właśnie nastąpiło. Pod dom podjechał wielki mercedes, krople wody spływały po doskonale nawoskowanej czarnej karoserii, rozbijały się o ciemne jak smoła szyby. W domku otworzyły się drzwi garażu, mercedes cicho mrucząc wsunął się do środka po czym drzwi ponownie się zamknęły. Na tym też skończyło się przedstawienie przeznaczone dla osób postronnych. W garażu bowiem, sekundę po tym jak zaryglował się tytanowy zamek garażowych drzwi, cała podłoga runęła w dół wraz z czarnym mercedesem. Zatrzymała się dopiero dwieście metrów pod ziemią, w ogromnej, wykutej w czarnej skale hali. Halę skąpo żółtym światłem oświetlały gołe żarówki. Ryczącą ciszę przerwał cichy odgłos kroków, szary cień przesunął się po ścianie. Czarny mercedes z cichym kliknięciem otworzył lewe tylne drzwi. Dwunastostopniowy kod nadany na ściśle określonej częstotliwości nakazał mu to zrobić. Ubrany całkowicie na biało człowiek zajął miejsce w jego wnętrzu, nie zdziwił się brakiem kierowcy. Mercedes zamknął drzwi kiedy tylko zarejestrował pojawienie się oczekiwanego pasażera i platforma pomknęła z powrotem w górę.


- III -


- Ciemne korytarze, mroczne zaułki, niskie sklepienia, czyś tego oczekiwał bracie po kosztującym sześćset milionów dolarów pałacu? – Mężczyzna w bieli skąpym ruchem ręki dał do zrozumienia że chodzi mu o skąpane w świetle, przepastne wnętrze wspaniałego kipiącego złotem korytarza.
- To była moja idea. Chciałem żeby było tu tajemniczo i przytulnie. – Odezwał się niski, gruby mężczyzna, odziany w czarny garnitur, czarną koszulę i czarny krawat. Jego twarz skryła się pod gęstą czarną brodą sięgającą mu do piersi jakby człowiek ów chciał zarostem na twarzy zrekompensować całkowity brak owłosienia na reszcie głowy. Krótkie nogi łysego człowieka szybko stawiały chwiejne kroki chcąc nadążyć za idącym obok wysokim, starszym mężczyzną którego długa szata lśniła nieskazitelną bielą.
- Tak właśnie myślałem. – Rzekł starszy mężczyzna uśmiechając się lekko. – Ten czarny samochód zapewne również powstał z twojej inicjatywy.
- W rzeczy samej. Imponujące, nieprawdaż? Jakie ludzie potrafią robić rzeczy kiedy tylko poczują zapach pieniędzy.
- Tak? – Ostrożnie zapytał mężczyzna w bieli – Jakie?
- Niemożliwe, bracie niemożliwe. – Na twarzach obu mężczyzn zakwitł nikły uśmiech.
W tej samej chwili z jednego z bocznych pomieszczeń wyszedł im na spotkanie jeszcze jeden człowiek. Średniego wzrostu, czarne poskręcane w niewielkie loczki włosy opadały mu na czoło kiedy do nich szedł, jego krok był pewny i rześki a garnitur wprost z najnowszych magazynów mody. Nie wyglądał na więcej niż trzydzieści lat.
- Witam bracia. – rzucił kiedy pozostali z mężczyzn wyciągnęli dłonie w geście powitania.
- Witamy. – odezwał się mężczyzna w czerni – Myślę że najwyższy już czas pokazać wam coś w co mnie samemu nadal nie chce się dać wiary.


- IV -


Gdyby ktoś otworzył pewne stalowe drzwi wyglądające jak ściana, gdyby ktoś odróżnił stalowe drzwi od reszty ścian w przepastnych piwnicach ogromnego pałacu, gdyby ten ktoś potrafił je otworzyć, widok jaki by za nimi ujrzał, powalił by go z nóg. Za drzwiami bowiem, odbywało się posiedzenie bogów. Wielka sala której strop podtrzymuje dwanaście marmurowych kolumn stojących na doryckich bazach, szare snopy światła strzelające z okien umieszczonych pod sufitem, piętnaście metrów nad czarno białą posadzką. Trzej mężczyźni lewitują, siedząc w ogromnych barokowych fotelach około trzech metrów nad powierzchnią podłogi zwróceni ku środkowi. Powoli zataczają w powietrzu koła, przelatują pomiędzy kolumnami, co chwila któryś z nich przechodzi przez słup światła, a wtedy ich odzienia mienią się kolorami tęczy, iskrzą błyskami barw. Na środku sali ktoś stoi. Niewielki, szary kształt, chude ręce, cienkie nogi, wielka głowa. Mężczyźni okrążający szarą postać milczą, i tylko badawcze spojrzenia rzucane sobie ukradkiem świadczą o tym, że milczą ponieważ nie wiedzą co powiedzieć. Od kilkuset lat po raz pierwszy po prostu zabrakło im słów. Gruby łysy mężczyzna poruszył się niespokojnie w swoim fotelu, pogładził swą czarną brodę, lekko chrząknął i pełnym spokoju tonem rzekł:
- Bracia, zebraliśmy się tu, ponieważ skłoniło nas ku temu pojawienie się wśród nas tego hmmm... człowieka. Myślę że skoro zadał sobie tak niesamowity trud by się tu dostać, winni mu jesteśmy wyjaśnienia dlaczego nie może opuścić tego miejsca tak jak sobie tego życzył. Wymaga to jednak opowieści długiej i miejscami zapewne dziwnej bądź niezrozumiałej, lecz rozrachunek końcowy jest jak najbardziej logiczny, stanowi także cudowny obiekt pożądania wielu ludzi. Któż bowiem nie chciałby zostać eee... może jednak od początku.
Kiedy skończył mówić, znajdował się za plecami stojącego na posadzce człowieka. Wskazał ręką w jego kierunku i jedna z płytek uniosła się wymuszając na szarej postaci pozycję siedzącą.
- Jesteśmy najstarszymi istotami żyjącymi na tej planecie – Powiedział mężczyzna w czerni. Żyjemy już około ośmiu tysięcy lat. Żywot zaś nasz tak długi zawdzięczamy pewnemu tajemniczemu urządzeniu w którego posiadanie weszliśmy na początku. Okazało się że urządzenie to, pozwala na przenoszenie się na ogromne odległości w ciągu ułamka sekundy. Mało tego, pozwala ono także na dowolne zmienianie kształtów ciała człowieka z niego korzystającego. Można dzięki niemu skorygować sobie wzrok, wyleczyć każde schorzenie, zasklepić bez śladu każdą ranę, ba, nawet usunąć każdy pojedynczy zmutowany czy szkodliwy atom. Pozwala nam ono na luksus nieśmiertelności. Dzięki temu właśnie, przez wieki naszych wspólnych działań, od tysięcy lat jesteśmy panami tego świata, który stał się naszą własnością i zabawką. Ludzie są słabi. My daliśmy im wiarę i nadzieję, a oni to kochają i wierzą w to co kochają i robią co im każemy.
Grubas w czerni odchylił się w swoim fotelu, gestem idealnej dłoni wskazując na mężczyznę w garniturze lewitującego po jego lewicy. Poruszył się on delikatnie i strzepnął nieistniejący pyłek z rękawa marynarki.
- Przez dwadzieścia lat poznawaliśmy możliwości tego urządzenia – zaczął – i kiedy byliśmy już wszystkiego pewni, staliśmy się bogami. Lecz bycie bogiem oznaczało dla każdego z nas wieczność, która niestety okazała się już po trzystu latach jej trwania nie do zniesienia nudna. Jedyną zaś rzeczą której nie spróbowaliśmy do tamtej pory, było rządzenie światem. Rządziliśmy oczywiście większymi i mniejszymi państwami, długo by opowiadać o naszych wspólnych dokonaniach. Dzisiaj naukowcy zastanawiają się dlaczego Majowie budowali piramidy prawie identyczne z egipskimi, jak starożytnym ludom Brytanii udawało się budować z kamienia tak zgrane ze słońcem budowle i dlaczego w ciemnych tunelach piramid których ściany pokryte są hieroglifami całkowicie brak jest sadzy z pochodni. My zaś to wiemy i wiedzy tej strzeżemy jak oka w głowie. Wszędzie bowiem ludźmi kierowała nasza ręka. Ręka bogów, nasza wyobraźnia, wola i wiedza. Lecz cały świat u naszych stóp to było coś co nawet nam bogom wydawało się zbyt zuchwałe aby mogło się ziścić. Cóż, mieliśmy jednak całą wieczność do dyspozycji i dziś kiedy nasz plan zmierza ku końcowi, okazuje się że z wieczności w zasadzie nic nie ubyło a nam na razie nie zagraża zabójcza nuda. Bowiem wymyśliliśmy Grę, która nieprzerwanie od czterech tysięcy lat bawi nasze boskie osoby i zaprząta genialne umysły spragnione wrażeń.
W komnacie zapadła cisza, trzej bogowie wirowali wokół postaci siedzącej na środku czarno białej posadzki i nawet szmer ich oddechów wydawał się głośny w tej gęstej i lepkiej ciszy. Głos w końcu zabrał mężczyzna w bieli. Zaczął powoli, cicho, jakby opowiadał o największych tajemnicach świata... i w istocie tak było.
- Władamy niemal wszystkimi odłamami chrześcijan... Prawosławni, świadkowie Jehowy, Protestanci, Baptyści, Zielonoświątkowcy, prawie połowa ludności na ziemi jest pod naszymi rządami zgromadzona w tych niewiele się od siebie różniących wiarach. Umiejętnie wykorzystując stare pisma, księgi i przekazy, sprawiliśmy że kiedy zechcemy nasi poddani obrócą się przeciw każdemu wrogowi którego im wskażemy. Będą walczyć z miłości do Boga, wierząc w słuszność tego co robią, mając nadzieję przy boskiej pomocy zakończyć wojnę jako zwycięzcy. Pod swoją protekcją posiadamy wszelkie kasty muzułmanów i żydów. Koran i Talmud nie mają przed nami tajemnic, posługujemy się nimi niczym Biblią wobec chrześcijan. Także i kiedyś posiadaliśmy ogrom władzy, dzierżąc w swoich dłoniach nieśmiertelnych bogów których imiona zasiedlają obecnie zapomniane mitologie a czas zmiótł w pył całe ich panteony. Musieliśmy zrezygnować z ich usług, ponieważ wierzenia te choć zapewniały skuteczne rządy nad kilkoma narodami, to jednak okazało się że większy wpływ na następne milenia będą miały religie monoteistyczne. Nie tylko jednak wielkie molochy które stały się poprzez wieki istnienia instytucjami rozszerzającymi swą działalność na cały świat, kierowane są naszą ręką. Pomniejsze grupy społeczne również uległy naszej dyktaturze, wszelkie sekty i odszczepieńcy działają pod nasze dyktando. Kierowaliśmy poczynaniami Nerona i Marcina Lutra, sączyliśmy pomysły Hitlerowi, staliśmy za każdym rozłamem i podziałem w wielkich wierzeniach. Paliliśmy na stosie czarownice, podsycaliśmy ksenofobie i szaleństwa niezliczonych przywódców. Jesteśmy nieraz zamętem, zniszczeniem i rozłamem, ale jakże było by bez tego nudno. Szerzymy wiarę w szatana, pana wszystkiego co złe. Mamy w tym wiele doświadczenia, ale czasy się zmieniły i nie jest już tak łatwo. Staramy się jeszcze o wpływy w starej wierze zwanej buddyzmem, która opiera się naszym zakusom od setek, lub może tysięcy lat, ale już niedługo a i oni będą nasi. Całe narody zabijają się bądź jednoczą kiedy tylko sobie tego zażyczymy. Każemy ludziom wierzyć że każde ludzkie życie z osobna jest najważniejszym dobrem, lecz my nie zajmujemy się jednostkami, pojedynczymi ludźmi, ponieważ jednostki nic nie znaczą. Kiedy zechcemy, każdy z nich, potrafi być bestią wobec innych, zabijać i torturować, a my dolewamy oliwy do ognia, i obserwujemy ciesząc się naszą władzą. Budujemy, ale także i burzymy. Ratujemy życie, ale także i je odbieramy, a możesz nam wierzyć, odbieramy więcej niż ratujemy. Radujemy się każdym dniem naszej władzy, bo daje nam ona satysfakcję i sprawia że nuda, śmiertelna choroba Bogów nam nie grozi. Nas trzech posiadło tę planetę, i pod nasze dyktando wielkie masy ludzi robią czego od nich oczekujemy. Śmiejemy się więc z naukowców próbujących rozwiązać wielkie zagadki tego świata, bo nigdy nie zdobędą najważniejszego klucza do ich rozwiązania, którym to kluczem jest nasza trójca. Wkrótce, może być nas jednak czworo. To zaś, zależy już tylko i wyłącznie od ciebie.


- V-


Barokowe fotele z usadowionymi w nich boskimi osobami okrążały niewielką postać siedzącą na wysuniętej w górę czarnej płytce posadzki. Wielka głowa szarej postaci śledziła każdego z nich kiedy przed nią przelatywali. Postać milczała. Jej wielkie, czarne, trapezoidalne oczy pozbawione źrenic nie wyrażały żadnych uczuć. Wąziutkie usta wyglądały jakby wcale nie zostały stworzone do mówienia, ani jedzenia. Całości twarzy dopełniały jeszcze zamiast nosa, osadzone wprost w czaszce dwie dziurki. Bogowie znali tę twarz doskonale, ostatnio jej wizerunki ponownie znalazły się na topie. W filmach, jako tapety, i nadruki na koszulkach. Zazwyczaj pod taką twarzą, tkwił wypisany wielkimi literami skrót. UFO. Tę twarz znała prawie cała ludzkość. Usta zacieśniły się jeszcze bardziej, oczy minimalnie zwęziły, a w głowach bogów rozległ się cichy, lecz dobrze słyszalny głos, pochodzący niewątpliwie od szarej postaci siedzącej na środku ogromnej sali, na wysuniętej w górę czarnej płytce posadzki.
Głos rozlegał się wprost w boskich głowach. Był cichy, głęboki i spokojny, lecz doskonale słyszalny. Zaskoczeni tym bogowie poprawili się nieznacznie w swoich barokowych fotelach, ale nie dali po sobie poznać zdziwienia.
- Opowiedziana tu historia, jest mi prawie w całości znana. – Padły pierwsze słowa gościa bogów. Wyobrażacie sobie zapewne że przyleciałem tu z jakiejś odległej planety, krążącej wokół jakiegoś nieznanego słońca w innej niż wasza galaktyce. Nic bardziej mylnego. Ktoś kiedyś stwierdził że życie rozwija się w tak nieprzewidywalny sposób w jaki rozbija się na kawałki spadająca z dachu cegła. Prawdopodobieństwo że gdzieś daleko stąd rozwinęła by się inteligentna forma życia oparta na węglu, oddychająca tlenem, postrzegająca upływ czasu w równym ludziom tempie, wynosi w przybliżeniu zero. Nie dziwią mnie wasze wyczyny, ponieważ urodziłem się na Ziemi, milion pokoleń w przyszłości. Nie jestem jednak człowiekiem, lecz genetyczną modyfikacją kilku doskonale wam znanych zwierząt. Nie potrafię przekazywać moich genów następnym pokoleniom, maszyna życia z której korzystacie jest zaprogramowana tak, by nie działała na moje ciało. W mej wielkiej głowie kryje się zapas odżywczych substancji, nie potrafię bowiem przyswajać żadnych pokarmów. Zapas ten wystarczy mi na miesiąc życia. W tym czasie muszę wypełnić zadanie które zostało mi powierzone w przyszłości, i zostawić w określonym miejscu raport z wykonanej pracy. Potem umieram. Moje ciało jeżeli nie zostanie zakonserwowane, całkowicie rozkłada się w ciągu dwóch dni. Dlatego przypuszczam że nie będę wam pomocny, a przynajmniej nie w zakresie waszych oczekiwań.
Bogowie popatrzyli po sobie, a w ich spojrzeniach czaiło się nieskrywane już zaskoczenie. Nie powiedzieli jednak nic i po chwili w ich głowach ponownie zabrzmiał znajomy głos.
- W czasach z których pochodzę, podróże w przeszłość to bardzo niebezpieczne zajęcie, a życie ludzkie jest bezcenne. Tylko jedna podróż na sto dochodzi do skutku, pozostałe dziewięćdziesiąt dziewięć kończy się katastrofą jeszcze w naszym czasie. Dlatego ludzie stworzyli nas. Nie kosztujemy ich wiele, jesteśmy lojalni i nie jesteśmy w stanie odczuwać uczuć takich jak strach, radość czy miłość. Jesteśmy niczym biologiczne maszyny, tańsze od mechanicznych i obdarzone większą autonomią. Ludzkość moich czasów, to zjednoczone narody całego świata, jedna ekonomia i jedna gospodarka. Wojny nie istnieją, skończyły się wraz z idiotycznymi podziałami. Nie ma już żadnej wiary, a przynajmniej w takim pojęciu w jakim wy ją kreujecie, ludzi nie rozróżnia się także według ras, ponieważ i one zaniknęły wraz z zanikiem granic i międzynarodowych animozji. Ludzkie rasy pokrzyżowały się już na tyle, iż można powiedzieć, że według standardów waszych czasów sto procent ziemskiej populacji ma ładną opaleniznę. Maszyny życia której jeden egzemplarz jest w waszym posiadaniu, służą jedynie do leczenia, przedłużania życia i podróżowania. Od kilku tysięcy lat nie spotkała nas już więc żadna epidemia, a wszelkich dewiantów, wichrzycieli i psychopatów naprawia i modyfikuje się tak, aby nie stanowili zagrożenia ani dla siebie, ani dla innych. Wy nadawalibyście się do takich zabiegów idealnie.
- Nie będziemy wysłuchiwać takich bzdur! – Wrzasnął zza pleców szarej postaci gruby, brodaty bóg.
- Ty wstrętny małpoludowy pokurczu nazywasz nas, bogów dewiantami i psychopatami? – Zawtórował brodaczowi bóg w bieli i obaj spojrzeli na trzeciego z lewitujących bogów. Ten zaś nie odezwał się słowem, na jego twarzy zakwitł nikły uśmiech. Skinął dłonią w kierunku postaci na posadzce pozwalając jej mówić dalej.
- Mimo że ludzie osiedlili się już na sterraformowanym Marsie i Wenus, mimo że ziemskie sondy kosmiczne i próbniki przemierzyły już tysiące lat świetlnych w poszukiwaniu innych cywilizacji, mimo że Ziemia nie jest już dla ludzkości klatką, lecz kolebką, mimo to wszystko, człowiek nadal popełnia błędy. Jednym z nich, jest znany wam pas asteroidów. Powstał kiedy chcieliśmy terraformować planetę równocześnie z powstawaniem życia na Ziemi. Źle obliczyliśmy naprężenia w młodej skorupie, pełnej wulkanów planety. Drobnych błędów jest w historii wiele i ciągle się nam przytrafiają. Drugim poważnym błędem jesteście wy.
- Powiedziałem już, że nie będziemy tutaj słuchać takich obelg! – Zagrzmiał bóg grubas a bóg w bieli o mało nie spadł ze swojego fotela.
- Uspokójcie się bracia i cierpliwie wysłuchajcie tej ciekawej historii. – Spokojnym tonem napomniał swych braci młody bóg w garniturze. Ponownie skinął dłonią, pozwalając szarej postaci mówić dalej.
- Najpierw było kilku odważnych ludzi, wysłanych w różne zakątki świata, w różne czasy. Chcieli naprawić świat u zarania technicznych postępów cywilizacyjnych. Myśleli że słowa odmienią bieg historii, ocalą Ziemię przed setkami wyniszczających wojen. W ślad za nimi, wysyłaliśmy święte księgi które miały im w tym pomóc. Niestety, ludzie nie byli gotowi na takie zmiany mentalności wtedy i nie są na nie gotowi nawet teraz. Ponieważ podróż w przyszłość nie jest możliwa, wobec porażki naszych wysłanników, wysłaliśmy im maszynę życia aby w spokoju poczekali na lepsze czasy. Nie zdążyli jednak znaleźć jej tam gdzie im ją dostarczyliśmy i zginęli w obcym i wrogim sobie świecie. Nie znaleźli jej, ponieważ trzech pastuchów pasących kozy na zboczu góry, wpadło do jaskini ukrytej pod cienką warstwą ziemi, zagarnęło i ukryło w innym miejscu należące do nas urządzenie. Nikt z ludzi żyjących w moich czasach nie ma wam za złe tego co wtedy uczyniliście, ponieważ to my zrobiliśmy błąd chcąc ocalić życie naszych posłańców i wysyłając w wasze czasy tę maszynę. Nie możemy już naprawić tego błędu, poczyniliśmy więcej zła niż chcieliśmy uczynić dobra, a jedyne co możemy w tej sprawie zrobić, to uświadomić wam, że czas waszego panowania się kończy. Według naszych symulacji za mniej więcej pięćset, do tysiąca lat, zakończycie swe rządy w bardzo nieprzyjemny dla was sposób.
- Bracia, on nas ciągle obraża! – Odezwał się znowu bóg w czerni.
- Teraz to brzmiało nawet jak groźba, nie możemy mu tego darować. – Przyłączył się bóg w bieli.
- Pozwólcie mi skończyć, to już nie potrwa długo, a potem chciałbym odejść, bo mój czas tutaj dobiega już końca. – W głosie szarej postaci nie zabrzmiała nawet jedna niepewna nutka.
- Mów więc. – Rzekł bóg w garniturze.
- Przysłano mnie tutaj, bym jako wysłannik przyszłości prosił was o zaprzestanie procederu który z takim zapałem uprawiacie, ponieważ szkodzicie cywilizacji, hamujecie postęp, zamykacie świat w klatce kanonów i tworzycie głupi system podziałów i różnic. Z idealnych, prostych i przejrzystych pouczeń zrobiliście zagmatwaną sieć nakazów i kodeksów których używacie do rozwijania waszych instytucji szeżących się dzięki pustosłowiu i obłudzie. My, patrząc z perspektywy czasu, widzimy ogrom zła które już wyrządziliście i które dopiero wyrządzicie. Ofiary waszej gry liczyć się będą w miliardach zamordowanych i okaleczonych, którzy nie przekażą dalszym pokoleniom swej wiedzy, genów i dziedzictwa, powodując tym większe spustoszenie w zasobach kultury i nauki przyszłych pokoleń. Świat was przeżyje, poobijana, kulejąca, zaczynająca od początku ludzkość podniesie się i stanie się władcami czasu i materii, lecz wy odejdziecie zhańbieni, w bólu i cierpieniach jakie sami dzisiaj ludziom serwujecie. Dlatego korzystajcie dalej z maszyny życia, ale nie ingerujcie w losy Ziemian bo nie potraficie tego robić. Jesteście dla nas dziećmi bawiącymi się granatem. Prosimy was, zostawcie go w spokoju dla dobra waszego i całej ludzkości... Teraz pozwólcie mi odejść.
- Wolność wyboru którą dajemy swoim poddanym, tym bardziej dotyczy nas. – Rzekł bóg w garniturze. – dlatego, nasza trójca będzie nadal robić to, co uważa za słuszne. Nie będziemy się przejmować twoimi aroganckimi uwagami, ponieważ to my tutaj stoimy w pozycji siły i zrobimy to, co podpowiada nam nasza nieskończona mądrość. – Sięgnął ręką pod połę swej świetnie skrojonej marynarki, wyciągnął najpiękniejszy rewolwer jaki wyprodukowano na Ziemi, wycelował i nacisnął spust.
Kiedy echo wystrzału ucichło, bogowie skierowali swe boskie spojrzenia na małą postać leżącą na czarno-białej posadzce w rozszerzającej się czerwonej plamie krwi. Istota niewątpliwie była martwa.
Wpatrzeni w niewielkie ciało mężczyźni lewitowali jeszcze przez chwilę. Potem odezwał się bóg w bieli.
- Takie małe ścierwo, a tyle smrodu.
- Ciekawe kto to teraz posprząta. – dodał gruby bóg spoglądając nerwowo na boga w garniturze gładzącego dłonią swój rewolwer o wysadzanej diamentami rękojeści. W ich boskich oczach czaiło się szaleństwo.



EPILOG

Wszyscy pod ołowianym niebem Jerozolimy wiedzą co znajdowało się w niewielkim domku na przedmieściach. Ściślej, pod garażem w głębokiej dziurze, gdzie ciszę przerywały tylko periodycznie spadające krople wody. Świat: pustynia gruzów, wielka zaropiała rana nuklearnej wojny. Nie pierwszej, ale już ostatniej. Ludzie: poparzeni, zmęczeni, chorzy, wściekli. Ludzie z tego świata chorej megalomanii, tłoczą się przed niewielkim domkiem na przedmieściach Jerozolimy. Jedynym ocalałym w mieście budynkiem. Szarobury tłum napiera na drzwi, dziki wrzask wydobywa się z gardeł w ostatnim akcie nienawiści. Kilku ludzi wyprowadza z garażu trzech mężczyzn. Bogowie nie wyglądają już tak jak siedemset dwadzieścia lat wcześniej, kiedy po raz pierwszy zawitał do nich wysłaniec przyszłości. Tacy wysłańcy pojawiali się u nich jeszcze parę razy, lecz zawsze kończyli tak jak ten pierwszy. Teraz przerażające maski strachu widnieją na ich twarzach i już nie szaleństwo wyziera z ich oczu, lecz strach. Chwilę później ich zakrwawione, okaleczone ciała szarpie tłum.
W następnej chwili purpurowe od krwi resztki rozgniata oszalała tłuszcza. Ostatni bogowie umarli.

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
pietshaq - Szkielet Szachisty · przed dinozaurami
Na początek muszę wyrazić ogromny dla fabularnej części opowiadania. Po raz pierwszy od bardzo dawna ten wątek jakiejkolwiek opowieści fantastyczno-naukowej (a chyba tę można tak zaklasyfikować) rzucił mnie na kolana. Aż żałuję, że pojawił się tutaj ten epilog, bo utrudnia wypełnienie białej karty pomiędzy nim, a ostatnim rozdziałem. A pole do popisu jest tutaj niemałe, wyobrażam sobie nawet RPG oparte na motywie tej powiastki, i to zarówno takie, które startuje tuż przed Epilogiem, jak i takie, które kończy się w momencie rozpoczęcia tego opowiadania.

Technicznie rzecz biorąc uważam, że trochę przesadziłeś z narracją. Od samego początku wygląda ona na sztucznie dopieszczoną. Trudno mieć Ci za złe, że bardzo się postarałeś, ale tak bardzo rzuca się to w oczy, że dla mnie sprawia wrażenie nienaturalnego zabiegu. W dodatku wyostrza mi czujność na techniczne niedostatki, których trochę popełniłeś (głównie polegających na powtórzeniach), a których w innych sytuacjach mógłbym w ogóle nie wyłapać. Pro forma przedstawiam najważniejsze ze znalezionych przeze mnie, przy czym uprzedzam, iż nie posiadam żadnej wiedzy teoretycznej, która upoważniałaby mnie do mienienia się jakimkolwiek autorytetem w tych sprawach.

"wykonania tego telefonu?" - ta fraza nie wiem, czy jest poprawna językowo. Niemniej jednak moje ucho i oko ona drażni, jeśli jej semantyką jest zainicjowanie rozmowy telefonicznej.

"W domku otworzyły się drzwi garażu, mercedes cicho mrucząc wsunął się do środka po czym drzwi ponownie się zamknęły. Na tym też skończyło się przedstawienie przeznaczone dla osób postronnych. W garażu bowiem, sekundę po tym jak zaryglował się tytanowy zamek garażowych drzwi, cała podłoga runęła w dół wraz z czarnym mercedesem." - za dużo "garażu".

Proponuję:
"W domku otworzyły się drzwi garażu, mercedes cicho mrucząc wsunął się do środka po czym drzwi ponownie się zamknęły. Na tym też skończyło się przedstawienie przeznaczone dla osób postronnych. Wewnątrz bowiem, sekundę po tym jak zaryglował się tytanowy zamek drzwi, cała podłoga runęła w dół wraz z czarnym mercedesem."

I tak wiadomo, że chodzi o drzwi garażu, można na wszelki wypadek dać "za samochodem" przed "zaryglował".

"Ryczącą ciszę przerwał cichy odgłos kroków" - a burza w szklance wody to woda na młyn. "Rycząca cisza" to piękna figura stylistyczna, ale niepotrzebne słowo "cichy" zepsuło Ci cały efekt.

"powaliłby" go z nóg - razem.

Nie bardzo też wiem, dlaczego wymieniając wyznania chrześcijańskie, pisałeś je wielką literą. Uznaję, że to prawo Autora, ale daleki jestem od odgadnięcia, co chciał przez to wyrazić. Zwłaszcza, że muzułmanie i żydzi już nie doczekali tego zaszczytu (w tym ostatnim przypadku zresztą słuznie, gdyż jedynie wielkość litery odróżnia tam wiarę od narodowości).

Z grubsza tyle technikaliów. Począwszy od rozmowy bogów (też niezbyt konsekwentnie pisanych, ale jednak w większości małą literą, moim zdaniem - słusznie) patos narracji jakby się uspokaja. Osobiście wolałbym odwrotną kolejność. Nie mam nic przeciwko wielokrotnie złożonym zdaniom, zwłaszcza, że robisz to w bardzo dobry sposób, ale wolę, żeby opowiadanie mnie w nie wprowadziło stopniowo, a nie od samego początku. Kogoś, kto nie ma nastroju do zastanawiania się nad nimi wszystkimi, pierwszych parę akapitów może zniechęcić do dalszego czytania, a bardzo szkoda by było.

Na pewno jest to jeden z najlepszych wrzutów na to forum w jego historii. Przynajmniej w moim odbiorze.

Pozdrawiam,

--
Pietshaq na YouTube

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
KoX - Superbojownik · przed dinozaurami
:Xterminator
Nie będę teraz omawiał technicznych niedoskonałości -- wymienił ich dostatecznie wiele. Jeśli zależy Ci na szczegółowej ocenie pod tym kątem, napisz.

Fabułę, sam pomysł chwalę, ale umiarkowanie i z zastrzeżeniami. Zaznaczam od razu, że zaliczam się do miłośników bardziej naukowej niż fantastycznej fantastyki naukowej. Jako taki mógłbym kręcić nosem na "zjednoczone narody całego świata, jedną ekonomię i jedną gospodarkę" -- porównaj to i to.

Poważniejsze zarzuty wiążą się z czasem. Czytając o podróżach w czasie zawsze pamiętam o związanych z nimi paradoksach, które powstają przy hipotetycznym przenoszeniu się w przeszłość. Pomysł, że można tak, ale przy tym nie można podróżować w przyszłość, jest dziwaczny, gdyż właśnie kierunek ku przyszłości sprawia fizyce i filozofii zdecydowanie mniej problemów. Ciekaw jestem, jak wysłaniec wytłumaczyłby niemożność skoku w przyszłość, gdy możliwy jest przeciwny. Oczywiście nie musisz tego tłumaczyć, ponieważ jesteś Panem swego tekstu i Twoje słowo w nim równe jest boskiemu -- co napiszesz, to się w utworze dzieje. Niemniej pomysł z odwrotną niż się spodziewałem jednokierunkowością podróży w czasie wygląda na protezę podtrzymującą fabułę (samą w sobie ciekawą). Widzę ważną rolę, jaką proteza spełnia, i nie wiem, czy sam potrafiłbym wymyślić coś lepszego, ale jestem zdania, że powinieneś był to zrobić -- wykombinować jakiś inny powód konieczności podesłania maszyny życia do przeszłości.
Pierwsze, co przychodzi mi do głowy: podróż w przeszłość jest łatwa, gdyż dla danego obserwatora przeszłość jest, lub przynajmniej może być w zasadzie znana, zatem względnie łatwo jest tak ustalić parametry skoku, by trafić w pożądane miejsce i czas; podróż w przyszłość jest trudna, ponieważ nie wiadomo, dokąd trafimy (nawet jeśli przybyliśmy z przyszłości i znamy ją, to nasze poczynania wprowadzają zmiany, przez które podróż powrotna wyniesie nas np. pięć tysięcy lat świetlnych od Ziemi). Brak podobnego wyjaśnienia nie jest jednak wielkim problemem, gdyż masz święte prawo skonstruować świat w dowolny sposób. Chciałbym tylko, aby logiczny.

Mój największy zarzut dotyczy dwóch zdań:
Według naszych symulacji za mniej więcej pięćset, do tysiąca lat, zakończycie swe rządy w bardzo nieprzyjemny dla was sposób
i
My, patrząc z perspektywy czasu, widzimy ogrom zła które już wyrządziliście i które dopiero wyrządzicie.
Nie do końca rozumiem, po co patrzący z perspektywy czasu mieliby symulować coś, co jest ich przeszłością. Może chodzi o symulację poczynań trójcy po zakończonej fiaskiem wizycie wysłannika, lecz z tekstu to raczej nie wynika (czy czegoś nie doczytałem?). W moim odczuciu brakuje tu logiki. Zgaduję, że nie zadałeś sobie trudu zbudowania spójnej teorii podróży w przeszłość (o ile to możliwe -- paradoksy) i dlatego w opowiadaniu pojawia się wzmianka o symulacji.

Mimo wszystko utworek podobał mi się. Fabuła ukazuje w ciekawym świetle zjawisko istnienia religii; jest z rodzaju "a co by było, gdyby...?" i daje do myślenia. To duża zaleta. Wzmianka o rozwalonej planecie podoba mi się, gdyż wnosi element naukowy (tłumaczy pochodzienie asteroid), a jednocześnie jest jak wisienka na szczycie tortu.


P.S.
Głupia sprawa i może niewarta zachodu, ale szczególnie dziękuję za poprawne napisanie słowa "zhańbieni". Nie sądziłem wcześniej, że wdzięczny będę za coś, co powinno być normą, ale niewielu już ludzi wymawia 'h' w sposób dźwięczny, przez co rodzą się ohydne potworki pokroju "sholowany" (sam widziałem -- jak "schowany" -- aż mną zatrzęsło!). "Szeżących" przeboleję .

--
Czajnik. Kupiłem czarny czajnik. Pojemność – dwa czterysta.
Pojemność – dwa czte… Sie-dem je-den ma do set-ki!

Xterminator
:Kox i

Wielkie dzięki za szczere i wyczerpujące komentarze. Nie mogę się jednak zgodzić z tym co napisał :Kox, o przemieszczaniu się w czasie. Kwestie techniczne faktycznie nie były poruszane w tym utworze, jednak zdecydowałem że nie o to w nim głównie chodzi i po prostu je pominąłem. Wyjaśniam więc konstrukcję myślową jaką zastosowałem. Popraw mnie proszę, jeśli nie jest logiczna.

1. "Ciekaw jestem, jak wysłaniec wytłumaczyłby niemożność skoku w przyszłość, gdy możliwy jest przeciwny."

Nie można przenieść się w przyszłość z czasów w których takie podróże są tylko fantastyką naukową. Po prostu nie ma niezbędnych środków technicznych, ani źródeł energii. Nie wspominając o kwestiach które Sam przytoczyłeś.

2. "Nie do końca rozumiem, po co patrzący z perspektywy czasu mieliby symulować coś, co jest ich przeszłością. Może chodzi o symulację poczynań trójcy po zakończonej fiaskiem wizycie wysłannika, lecz z tekstu to raczej nie wynika (czy czegoś nie doczytałem?). W moim odczuciu brakuje tu logiki. Zgaduję, że nie zadałeś sobie trudu zbudowania spójnej teorii podróży w przeszłość (o ile to możliwe -- paradoksy) i dlatego w opowiadaniu pojawia się wzmianka o symulacji."

Wysłannik przybył z informacjami które otrzymał zanim wyruszył w podróż w czasie, był także pierwszym z kilku wysłanników których wyprawiano w podróż do przeszłości z tą konkretną misją. Mógł więc dysponować wyłącznie symulacjami zależności przyczynowo - skutkowych związanych z jego własną podróżą. Nie można wiedzieć co zrobi kot gdy zamkniemy go na jakiś czas w szczelnym pudełku, zanim nie otworzymy tego pudełka. Można jedynie dokonać pewnej symulacji, na podstawie informacji posiadanych o kocie, tym co i kiedy jadł i pił przed rozpoczęciem eksperymentu, oraz danych o konstrukcji pudełka. Kończące eksperyment otwarcie pudełka za każdym razem będzie dla eksperymentatora w pewnym stopniu zaskoczeniem. Poza tym, posiadanie wiedzy i technicznych warunków pozwalających na przemieszczanie się w czasie wstecz, nie koniecznie oznacza znajomość tej przeszłości z zerowym marginesem błędu. Skoki w przeszłość to nie to samo co podglądanie na jakimś monitorze zdarzeń mających miejsce w przeszłości. Nikt mnie tu teraz nie nagrywa na video (a przynajmniej taką mam nadzieję) kiedy siedzę i piszę. Z dowolnie wybranego punktu w przyszłości - w stosunku do czasu w którym siedzę i piszę - można jedynie przejść wstecz po sznurku przyczyn i skutków, i z pewnym prawdopodobieństwem określić gdzie byłem i co robiłem w tym konkretnym odcinku czasu. Im jednak dłuższy sznurek, tym bardziej prawdopodobne że w którymś miejscu rozdwaja się, zrywa, zapętla lub krzyżuje z jakimś innym. Moje zdanie jest takie, że i przyszłość i przeszłość zawierają w sobie sporą dozę nieokreśloności. Przyszłość ma jej zapewne więcej, niemniej jednak przeszłość - zwłaszcza dręczona podróżami w czasie - również może być enigmatyczna i nie do końca określona.

3. „Zaznaczam od razu, że zaliczam się do miłośników bardziej naukowej niż fantastycznej fantastyki naukowej. Jako taki mógłbym kręcić nosem na "zjednoczone narody całego świata, jedną ekonomię i jedną gospodarkę"

Rozumiem i dziękuję za artykuliki. Chciałbym jednak i w tej kwestii co nieco wyjaśnić. Posłaniec stwierdził że przybywa z czasów odległych o milion pokoleń w przyszłość. Spójrzmy na to z naszej perspektywy i cofnijmy się o jedyne dziesięć tysięcy pokoleń. Co by się stało gdybyśmy jakimś cudem zdołali wyjaśnić osobie odległej o te jedyne dziesięć tysięcy pokoleń wstecz pojęcie demokracji? Prawdopodobnie jednym z wielu efektów tych starań byłby kompletny brak wiary w nasze słowa. Milion pokoleń to okres czasu w którym sporo do powiedzenia ma już ewolucja. Nie tylko ta biologiczna, ale w przypadku człowieka również społeczna i techniczna. Nie ma więc co nosem kręcić, zwłaszcza że oprócz Ziemi, zaludniłem jeszcze dwie inne planety i można wnioskować że i one mają swoje własne gospodarki, ekonomie i narody.

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
KoX - Superbojownik · przed dinozaurami
:Xterminator
Masz prawo kreować w utworze taki świat, jaki Ci się podoba, nawet niewiarygodny. Cieszę się, że sprowokowałem do dyskusji na nieliterackie tematy. Pociągnę spór dalej, gdyż może być ciekawie.

1. Wyjaśniasz, że:
Nie można przenieść się w przyszłość z czasów w których takie podróże są tylko fantastyką naukową. Po prostu nie ma niezbędnych środków technicznych, ani źródeł energii.
To wyjaśnienie czyni fabułę jeszcze mniej logiczną, gdyż w tekście stoi:
Ponieważ podróż w przyszłość nie jest możliwa, wobec porażki naszych wysłanników, wysłaliśmy im maszynę życia aby w spokoju poczekali na lepsze czasy
Przeczytawszy wyjaśnienie uznałem, że ja zamiast maszyny życia wysłałbym maszynę czasu -- to chyba najlogiczniejsze wyjście. Wiem, iż wtedy nie można byłoby wytłumaczyć obecności maszyny życia w przeszłości, dlatego uznałem dziwne posunięcie za protezę. Dziwię się, że żaden z bogów nie podjął tego tematu (-- Kłamiesz, konusie! Jeśli było, jak mówisz, to dlaczego nie wysłano im maszyny czasu?); to byłby dobry moment, by wyjaśnić zasady podróżowania w czasie, jakie przyjąłeś.
Nie chcę Cię przyciskać i zmuszać do tłumaczenia się z wszystkiego, gdyż miałeś prawo wymyślić dowolną fabułę. Pomysł miałeś bardzo ciekawy, ale niedostatecznie wyjaśniłeś kwestię niemożliwości powrotu -- lakoniczne "podróż w przyszłość nie jest możliwa" to mało. Teraz jakiekolwiek wyjaśnienia to już musztarda po obiedzie, choć pouczająca i ciekawa.

2. Nie neguję tego, co dziś napisałeś. Twoja argumentacja zmniejsza wagę mojego zarzutu i sporo wyjaśnia. Chciałbym tylko zauważyć, że skoro była potrzebna symulacja, to nadużyciem jest mówienie o "widzeniu ogromu zła, które dopiero wyrządzicie". Wysłannik miał na celu zapobieżenie temu ogromowi, zatem tym bardziej nieuzasadnione jest mówienie o nim w trybie innym niż przypuszczający. Tego właśnie dotyczyła moją wątpliwość -- uznałem, że skoro widzieli ogrom, to widzieli też jego koniec i symulacja nie była potrzebna. Oczywiście postać mogła wyrazić się nielogicznie, nadużyć terminu, pomylić się; wtedy pożądane jest, aby narrator wyjaśnił to, co może być opatrznie zrozumiane (choćby podając przykład podobny do zawartego w repoście).
Wniosek dla mnie jest taki, że podróże w czasie to śliski temat.

3. Być może będzie tak, jak prorokujesz, ja jednak jestem zapóźniony o milion pokoleń. Moja wiedza każe mi wątpić w wizję, jaką przedstawiłeś, a Ty nie powinieneś się temu dziwić, skoro powołujesz się na niezrozumienie demokracji przez praczłowieka. Pamiętaj, że za czytelników masz ludzi współczesnych, więc każdy zbyt futurystyczny wymysł może być uznany... hmm... przeze mnie za ryzykowny; ale może przez innych -- za ożywczy i rewelacyjny? Lem, gdy w powieści pt. "Fiasko" rozważał cywilizacje na wysokim poziomie rozwoju, przez kilka stron uzasadniał przyjęty model. Gdyby tego nie zrobił, miałbym do niego podobne pretensje, jak tutaj do Ciebie.

Doceniam, że podjąłeś polemikę. Nie musiałeś, gdyż jako Autor miałeś pełne prawo zbyć moje wątpliwości stwierdzeniem: Jest tak, bo ja właśnie w ten sposób to sobie wymyśliłem! Zapewne na takiej samej zasadzie pominąłeś kwestie techniczne. Jeśli zrezygnowałeś z nich w pełni świadomie (np. po to, by nie zanudzić tych, którzy nie są mnie podobni), to wszystko w porządku. Takie podejście też ma rację bytu. Nawet ja bardzo lubię trylogię "Powrótów do Przyszłości", mimo że mógłbym tam przyczepić się do bardzo wielu kwestii.

Napisałem "utworek podobał mi się"; nadal mi się podoba. Pisz dalej.

--
Czajnik. Kupiłem czarny czajnik. Pojemność – dwa czterysta.
Pojemność – dwa czte… Sie-dem je-den ma do set-ki!

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
pietshaq - Szkielet Szachisty · przed dinozaurami
"podróże w czasie to śliski temat" - Ameryki nie odkryłeś i nawet w 1492 nie odkryjesz takim stwierdzeniem ;)

Do rzeczy: przypominam "Powrót do przyszłości 3". Nie żebym uważał ten film za autorytet, wręcz przeciwnie: ze wszystkich znanych mi autorów fabuł z podróżami w czasie twórca tego dzieła popełnił najwięcej błędów. Ale na jedną rzecz trafnie zwrócił uwagę: wehikuł zbudowany w 1985 i przeniesiony w 1885 miał problem z powrotem właśnie dlatego, że w 1885 nie było wystarczających źródeł energii, żeby mógł zadziałać. Tak samo mogło być w powiastce tej tutaj, i to mógł być powód wysłania maszyny życia. Być może maszyna życia, którą wynaleziono w 10000 roku naszej ery, może teoretycznie działać już na środkach znanych w 2050, a maszyna czasu dopiero na tych z 4500. A nie zawsze da się przesłać źródło energii - zauważ, że częstokroć (i to wygląda logicznie) przesyłane w czasie obiekty nie są zbyt duże. Wielkości góra dostawczego samochodu. I owszem, spodziewam się postępującej miniaturyzacji, ale można się zapętlać: miniaturyzacja mogła być możliwa dzięki współpracy z dużymi podzespołami. Na przykład co z tego, że wehikuł czasu masz w pigułce, skoro zasila go słońce za pośrednictwem satelity, którego dzisiaj ani na orbicie nie ma, ani nie dałoby się wprowadzić?

Nie mam nic więcej do dodania na temat utworu i komentarzy doń, ale pozwolę sobie na mały offtopic, który może kogoś zachęci do napisania opowiadania (ja nie czuję się na siłach pisać fantastyki):

Moim zdaniem kwestia podróży w czasie została już z tylu stron przenicowana, że można podjąć próbę filozoficznego, a nie naukowego podejścia. I nie chodzi mi o crichtonowskie pytanie, czy wypada ("Linia czasu"). Chodzi o bardziej prozaiczne pytanie: czy to może cokolwiek dać. Czy mogąc podróżować do dowolnego momentu w czasie i przestrzeni, jesteśmy w stanie znać przeszłość i przyszłość? Zgodziłbym się tu z poglądem Emmeta Browna z "Powrotów do przyszłości", że teraźniejszość, przeszłość i przyszłość to jedno. Stale na siebie wpływają i pod swoim wzajemnym wpływem mogą się zmieniać (szkoda, że reżyser nie pociągnął wątku dalej, na przykład umożliwiając Biffowi z 2015 wycieczkę do 1955, zmianę przyszłości na inną, a następnie powrót do tej niezmienionej, ale to temat na inny wątek i inne forum). I dlatego to, że pojadę w 2100 rok i go obejrzę, a następnie mój powrót - to wszystko powoduje, że 2100 rok się zmienił i to, co widziałem, nie musi być prawdą. Niewiele się zmienia, gdy zamiast 2100 jest 1900.

Pozdrawiam,

--
Pietshaq na YouTube

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
KoX - Superbojownik · przed dinozaurami
i :Xterminator

Można wymyślać dziesiątki wyjaśnień, co nie zmieni faktu, że nie ma ich w utworze. W opowiadaniu jest tylko: "podróż w przyszłość nie jest możliwa"; żaden bóg nie pyta, dlaczego. Autor ma prawo uczynić w swoim dziele niemożliwym setki rzeczy, ale ja -- czytelnik -- mówię, że lepiej jest jakoś te niemożliwości wytłumaczyć. Okazuje się, że o sensowne wytłumaczenie nie jest trudno (wszyscy trzej mamy na to pomysły), dlatego dziwię się, że ani jedno nie znalazło się w opowiadaniu.

Zauważmy, że we wspomnianej trylogii, mimo wszystkich niedoskonałości fabuły, wiadomo dokładnie, jakie są przeszkody i z czego wynikają. W pierwszej części Marty nie ma plutonu na powrót, gdyż nie zabrał go, uciekając w pośpiechu przed Libijczykami; w części drugiej konieczność powtórnego odwiedzenia roku 1955. (a nie 2015.) tłumaczy się rozszczepieniem linii czasu z powodu działań starego Biffa; w części trzeciej problemem jest indiańska strzała i brak paliwa. Libijczycy, stary Biff i czerwonoskórzy stanowią nieprzewidziane wypadki. Gdyby w powyższym utworze było podobnie ("Niestety maszyna czasu nie wytrzymała podróży, bo okazało się, że..."), gdyby było wyjaśnione, dlaczego wysłannicy nie mogli wrócić ("Nawet jeśli mieliby machinę czasu, to nie mogliby jej użyć, gdyż do działania potrzebuje satelity solarnego tak wielkiego, że przetransportować go nie sposób."), nie czepiałbym się. Tymczasem stoi suche stwierdzenie: "podróż w przyszłość nie jest możliwa", które jest bez oporów akceptowane przez wszystkich. Nikt nie zapyta, dlaczego tak jest. Niechby nawet odpowiedzią było: "nic więcej mi o tym nie wiadomo, ponad to, że tak stwierdziło kolegium największych umysłów moich czasów", co sugeruje fundamentalne, może transcendentne przeszkody.

Bardzo wyraźnie widać, że w "Boskiej Grze" niemożność podróży w przyszłość stanowi fundament fabuły -- gdyby nie to, maszyna życia nie zaistniałaby w przeszłości. Moim zdaniem ta niemożność powinna była zostać skądś wywiedziona. Trzymając się trzeciej części "Powrotu do przyszłości" można powiedzieć, że podobnie byłoby, gdyby dr Brown autorytarnie stwierdził:
-- Niestety, w naszej sytuacji podróż w przyszłość nie jest możliwa.
Jeśli dodatkowo na takie dictum młody towarzysz nawet nie dociekałby, z jakiego powodu, po wyjściu z kina widzowie na pewno nie byliby zadowoleni. Na ich obiekcje autor scenariusza mógłby odrzec:
-- Ach, nie mieli odpowiednich źródeł energii, żeby rozpędzić się do wymaganej prędkości. Powiedzmy, że strzała przebiła przewód paliwowy.
Może jeszcze stojący obok pietshaq podpowiadałby:
-- A jeśli wymagany był satelita? Pomyśleliście o tym?
Jak by to wyglądało? Czy nie lepiej wytłumaczenie zawrzeć od razu w treści? Ja uważam, że dużo lepiej, tym bardziej że na stwierdzenie "podróż w przyszłość nie jest możliwa" naturalną reakcją (przynajmniej moją, gdyż nieustannie podróżuję w przyszłość -- jestem już rok dalej niż rok temu) jest pytanie "a dlaczego?".

Autorze! Wyjaśniłeś nadnaturalnie obszerną głowę wysłannika ("W mej wielkiej głowie kryje się zapas odżywczych substancji, nie potrafię bowiem przyswajać żadnych pokarmów."), która nie jest tak ważna dla fabuły, jak niemożność podróży w przyszłość. Dobrze, że nie zostawiłeś tego szczegółu bez wyjaśnienia, ale powinieneś był -- moim zdaniem -- przynajmniej tak samo dobrze uzasadnić podstawę fabuły. Wcześniej dosłownie napisałem, że brak podobnego wyjaśnienia nie jest wielkim problemem -- opowiadanie jest fajne takie, jakie jest. Teraz, gdy wyobraziłem sobie, ile straciłby film Zemeckisa, chyba zmienię zdanie; sam jeszcze nie wiem. W każdym razie uważam, że sensowne rozwinięcie stwierdzenia "podróż w przyszłość nie jest możliwa" wyszłoby opowiadaniu zdecydowanie na dobre.

--
Czajnik. Kupiłem czarny czajnik. Pojemność – dwa czterysta.
Pojemność – dwa czte… Sie-dem je-den ma do set-ki!
Forum > Półmisek Literata > Boska Gra
Aby pisać na forum zaloguj się lub zarejestruj