Mój długo planowany debiut.
Kiedyś lubiłem jabłka. To niepowtarzalne uczucie wgryzania się w ich miąższ. Cierpkość poprzedzająca, mający nastąpić wybuch słodyczy. Teraz ona je lubi. Moja małżonka. Siedzi obok mnie z bojkenem w ręku. Konsumpcja trwa już chyba dwadzieścia minut. Święty Panie, to ćlamkanie doprowadzi mnie do szału! Zamykam oczy, tak jakby to miało pomóc, ale nie - widzę chrząkającą świnię powoli pochłaniającą się w czeluści bagna. Otwieram oczy- widzę żonę maltretującą jabłko. Do jasnej cholery, gdyby przyznawać nagrody za najdłuższą konsumpcję tego owocu, żona zajęłaby pierwsze miejsce. Wyprzedziłaby nawet bakterie pleśniowe, po raz kolejny udowadniając międzygatunkową wyższość rasy ludzkiej.
Kiedyś lubiłem oglądać telewizję, teraz ona trzyma pilota. Na dwójce leci liga mistrzów, zawsze traktowana przeze mnie jako prawdziwa przystań rozkoszy w męczącym tygodniu pracy. My oglądamy jakiś serial. Podobno dobry – życiowy, lecz nie dla mnie. „Zmień wreszcie ten pieprzony kanał”, krzyczę. „Czy raz ten jeden raz nie możesz opuścić jednego odcinka?” Drę się w niebogłosy. Jednak milczę. W ciszy oglądamy dalej. Wchodzi jakiś facet "Kocham cię", mówi do swej partnerki, ta się rozpłakuje, a może to przez tą cebulę, co ją kroi do zupy. Nie wiem, nie chcę wiedzieć.
Moja też mi kiedyś robiła zupki. Kapuśniak na boczku, żur na kiełbasie, flaki... na flakach chyba. Nie to co te papki, które serwuje mi teraz. Nie da się ich przełknąć. Z chęcią wysłałbym je dzieciom do Afryki. Jednak czy one by poznały w tej mazi jedzenie? Ktoś musiałby im powiedzieć, "Hej dzieci, to nie zabawka, to zupa", a one zaczęłyby zbierać ją z podłogi i wrzucać z powrotem do garnka. Czyńmy dobro, ale bez przesady.
Reklamy. Dwie piękne, jędrne piersi przyczepione do jakiejś kobiety reklamują jogurt. Kup a twoja sprawność wzrośnie o 14%. Satysfakcja gwarantowana, albo zwrot pieniędzy. Śmieję się w duchu z naukowców, którzy liczyli te procenty. Śmieję się z ludzi, którzy wierzą w istnienie owych naukowców. Powinienem utrzeć nosa reklamodawcom. Kupić ten ich zawszony produkt i powiedzieć „Hej moja sprawność nie wzrosła ani o najmniejszy ułamek! Oddajcie mi moje trzy pięćdziesiąt!”. Wiem, że nigdy tego nie zrobię. Zresztą nie lubię jogurtów.
Narzekam, ale te reklamy są znośne. Najbardziej boję się reklam prezerwatyw. Żona ma potrzeby, którym już nie mogę sprostać. Krępuje mnie to, podejrzewam że ją też. Odganiam te myśli, już wystarczająco często psuły mi humor.
Reklamy się kończą, wracamy do serialu. Ja czuję nadchodzący sen. Poddaję się mu niczym francuski żołnierz, widzący wycelowaną w niego broń. Pragnę odpoczynku, lecz rzeczywistość wkracza do mojego snu i rozsiada się w nim jak panisko. Śni mi się, że oglądam z żoną serial. Tym razem jednak nie będę siedział jak bałwan przed telewizorem. Wstaję i wychodzę trzasnąwszy drzwiami. Idę do baru, piję piwko z kumplami, oglądamy mecz, gadamy o polityce. W końcu, nie potrafię nawet powiedzieć, przez którą z wymienionych rzeczy wybucha kłótnia. Ktoś wyciąga nóż i dźga mnie pod żebro. W pomieszczeniu robi się pusto, a ja leżę na podłodze i krwawię. Boli mnie, chcę krzyczeć o pomoc, ale nie mogę otworzyć ust. Chcę wyjść na zewnątrz, ale nie mogę wstać. Chcę zadzwonić po pomoc, ale nie mogę ruszyć ręką. Ból staje się nie do zniesienia...
Budzę się. Na czole wyczuwam liczne stróżki potu, koszula pewnie wymaga zmiany. Podchodzi żona i wyciera mi twarz chusteczką. Następnie delikatnie całuje mnie w policzek. Głupio mi teraz, że się irytowałem z powodu jakiegoś jabłka. Chciałbym za to przeprosić, ale tak jak we śnie nie mogę otworzyć ust. Bo jawa wkracza do moich marzeń sennych coraz częściej. Chciałbym przytulić moją żonę, ale nie mogę ruszyć ręką. Mogę jeszcze czasami w snach, ale tylko czasami... Dlatego tak usilnie przypominam sobie jakim człowiekiem byłem kiedyś. Przed tym pieprzonym wylewem.
Kiedyś lubiłem jabłka. To niepowtarzalne uczucie wgryzania się w ich miąższ. Cierpkość poprzedzająca, mający nastąpić wybuch słodyczy. Teraz ona je lubi. Moja małżonka. Siedzi obok mnie z bojkenem w ręku. Konsumpcja trwa już chyba dwadzieścia minut. Święty Panie, to ćlamkanie doprowadzi mnie do szału! Zamykam oczy, tak jakby to miało pomóc, ale nie - widzę chrząkającą świnię powoli pochłaniającą się w czeluści bagna. Otwieram oczy- widzę żonę maltretującą jabłko. Do jasnej cholery, gdyby przyznawać nagrody za najdłuższą konsumpcję tego owocu, żona zajęłaby pierwsze miejsce. Wyprzedziłaby nawet bakterie pleśniowe, po raz kolejny udowadniając międzygatunkową wyższość rasy ludzkiej.
Kiedyś lubiłem oglądać telewizję, teraz ona trzyma pilota. Na dwójce leci liga mistrzów, zawsze traktowana przeze mnie jako prawdziwa przystań rozkoszy w męczącym tygodniu pracy. My oglądamy jakiś serial. Podobno dobry – życiowy, lecz nie dla mnie. „Zmień wreszcie ten pieprzony kanał”, krzyczę. „Czy raz ten jeden raz nie możesz opuścić jednego odcinka?” Drę się w niebogłosy. Jednak milczę. W ciszy oglądamy dalej. Wchodzi jakiś facet "Kocham cię", mówi do swej partnerki, ta się rozpłakuje, a może to przez tą cebulę, co ją kroi do zupy. Nie wiem, nie chcę wiedzieć.
Moja też mi kiedyś robiła zupki. Kapuśniak na boczku, żur na kiełbasie, flaki... na flakach chyba. Nie to co te papki, które serwuje mi teraz. Nie da się ich przełknąć. Z chęcią wysłałbym je dzieciom do Afryki. Jednak czy one by poznały w tej mazi jedzenie? Ktoś musiałby im powiedzieć, "Hej dzieci, to nie zabawka, to zupa", a one zaczęłyby zbierać ją z podłogi i wrzucać z powrotem do garnka. Czyńmy dobro, ale bez przesady.
Reklamy. Dwie piękne, jędrne piersi przyczepione do jakiejś kobiety reklamują jogurt. Kup a twoja sprawność wzrośnie o 14%. Satysfakcja gwarantowana, albo zwrot pieniędzy. Śmieję się w duchu z naukowców, którzy liczyli te procenty. Śmieję się z ludzi, którzy wierzą w istnienie owych naukowców. Powinienem utrzeć nosa reklamodawcom. Kupić ten ich zawszony produkt i powiedzieć „Hej moja sprawność nie wzrosła ani o najmniejszy ułamek! Oddajcie mi moje trzy pięćdziesiąt!”. Wiem, że nigdy tego nie zrobię. Zresztą nie lubię jogurtów.
Narzekam, ale te reklamy są znośne. Najbardziej boję się reklam prezerwatyw. Żona ma potrzeby, którym już nie mogę sprostać. Krępuje mnie to, podejrzewam że ją też. Odganiam te myśli, już wystarczająco często psuły mi humor.
Reklamy się kończą, wracamy do serialu. Ja czuję nadchodzący sen. Poddaję się mu niczym francuski żołnierz, widzący wycelowaną w niego broń. Pragnę odpoczynku, lecz rzeczywistość wkracza do mojego snu i rozsiada się w nim jak panisko. Śni mi się, że oglądam z żoną serial. Tym razem jednak nie będę siedział jak bałwan przed telewizorem. Wstaję i wychodzę trzasnąwszy drzwiami. Idę do baru, piję piwko z kumplami, oglądamy mecz, gadamy o polityce. W końcu, nie potrafię nawet powiedzieć, przez którą z wymienionych rzeczy wybucha kłótnia. Ktoś wyciąga nóż i dźga mnie pod żebro. W pomieszczeniu robi się pusto, a ja leżę na podłodze i krwawię. Boli mnie, chcę krzyczeć o pomoc, ale nie mogę otworzyć ust. Chcę wyjść na zewnątrz, ale nie mogę wstać. Chcę zadzwonić po pomoc, ale nie mogę ruszyć ręką. Ból staje się nie do zniesienia...
Budzę się. Na czole wyczuwam liczne stróżki potu, koszula pewnie wymaga zmiany. Podchodzi żona i wyciera mi twarz chusteczką. Następnie delikatnie całuje mnie w policzek. Głupio mi teraz, że się irytowałem z powodu jakiegoś jabłka. Chciałbym za to przeprosić, ale tak jak we śnie nie mogę otworzyć ust. Bo jawa wkracza do moich marzeń sennych coraz częściej. Chciałbym przytulić moją żonę, ale nie mogę ruszyć ręką. Mogę jeszcze czasami w snach, ale tylko czasami... Dlatego tak usilnie przypominam sobie jakim człowiekiem byłem kiedyś. Przed tym pieprzonym wylewem.
--