Co o nim sądzicie?
Nienawidzę tej wioski.
To krótkie zdanie raz za razem przetaczało się przez myśli młodego Gothara. Chłopak, ledwie wchodzący w dorosłość, leżał na poddaszu ojcowskiej stodoły, rozmyślając nad swoim losem, który, choćby niewiadomo co, nie chciał się doń uśmiechnąć.
Młodzieniec przewrócił się na plecy. Sięgające za ucho jasne włosy zlewały się niemal w jedno z otaczającą je słomą. Wpatrywanie się w sufit nie było jednak ciekawym zajęciem, a nudy chłopak miał już powyżej uszu.
Gothar zszedł szybko po drabinie i podszedł do boksu, w którym spokojnie skubał paszę kary koń jego ojca. Chłopak usiadł na belce wieńczącej jedną ze ścianek boksu i podrapał zwierzę za uszami.
- Dlaczego ojciec nie odszedł stąd? Był przecież znanym wojownikiem. Nie musiał tutaj zostawać. Mógł pójść do miasta, tam zamieszkać i wziąć mamę. Przynajmniej by się coś działo. A tu? Jedno wielkie nic. Nawet dziewczyny takie jakieś nijakie. No może poza Daną. Nie uważasz, że ona jest naprawdę ładna?
Koń, jak to miał w zwyczaju, nie odpowiedział na pytania chłopaka.
- Tylko, że ona nawet na mnie nie spojrzy. Musiałbym się jakoś wsławić, pokonać jakiegoś potwora, albo znaleźć ukryty skarb. Fajnie by było, nie? Wszyscy by mnie wtedy podziwiali. Byłbym sławny. Mógłbym się ożenić z Daną, a potem poszlibyśmy mieszkać do jakiegoś miasta. Tylko, co zrobić? Tu można co najwyżej lisa upolować, który zabijał kury. Nienawidzę tej wioski.
Chłopak siedział tak jeszcze przez chwile drapiąc przyjaciela za uszami.
Powoli zaczęło się ściemniać. Gothar zeskoczył na ziemię i poklepał konia po karku.
- Idę zajrzeć do karczmy. Może posłucham chociaż jakiejś ciekawej opowieści.
Młodzieniec ruszył żwawym krokiem w stronę najczęściej odwiedzanego budynku. Karczma, choć niewielka, była przytulnym miejscem. Czasem, niestety rzadko, zatrzymywali się w niej przejezdni lub, na co chłopak czekał z utęsknieniem, awanturnicy.
Wewnątrz siedziało kilka osób. Przy kontuarze Gothar dostrzegł dwóch nieznanych sobie mężczyzn, więc zajął miejsce w pobliżu, mając nadzieję usłyszeć ciekawe wieści.
Karczmarz jak zwykle nie chciał sprzedać mu piwa. Zirytowało to chłopaka niezmiernie. Był już przecież niemal dorosły, miał prawie piętnaście lat.
Nieznajomi wyglądali na kupców. Tak, kupcy często nosili takie długie wąsy i ubierali się zupełnie niepraktycznie.
- Panie karczmarzu. – Odezwał się jeden. – A te gobliny w lasku to od dawna tu macie?
- Gobliny, panie? Nie, od dawna nie widzieli my tu goblinów.
- Ha, a my widzieliśmy. Co prawda niezbyt wiele, ale jednak. I to tutaj, w lasku, chyba z pół tuzina, co nie Hank?
- Ano tak. – Odrzekł drugi z kupców. – Szczęśliwie udało nam się ich minąć bez waśni. Takie gobliny to potrafią narobić kłopotów, oj tak. Strasznie cwane te małe bestie. Słyszałem, że na północy, w Rotrenh, całe ptactwo ludziom powyrzynały.
- Nie.
- Tak. I to jeszcze jak sprytnie. Dwa się pokazały, a jak się mężczyźni zebrali, coby je przegonić, to reszta wpadła, rach ciach, i było po wszystkim.
Gotharowi wystarczyło słuchania. Wreszcie znalazł swoją szansę. Z płonącym w oczach zapałem zeskoczył z wysokiego stołka i ruszył ku wyjściu.
- Got, zaczekaj. – Krzyknął za nim karczmarz. Chłopak spojrzał na niego przez ramię. – Prawie bym zapomniał. Eryk cię szukał.
Młodzieniec gwałtownie obrócił się i podszedł do kontuaru.
- Eryk wrócił? Kiedy?
- Ano wrócił. Mówił, że zostanie tu na trochę. Przyjechał gdzieś tak przed godziną. Wypił piwo i poszedł gdzieś.
Gothar jeszcze szybszym krokiem podążył ku wyjściu. Jego stary przyjaciel przyjechał. To dobry znak, pomyślał, to z pewnością dobry znak.
Chłopak wiedział dobrze, gdzie szukać przyjaciela. Gdy tylko Eryk wracał do rodzinnej wioski, zawsze dużo czasu spędzał pod starym dębem. Dlaczego polubił właśnie to miejsce, młodzieniec nigdy nie potrafił zrozumieć.
Przypuszczenia Gothara sprawdziły się.
Eryk siedział oparty o szeroki pień dębu z rękami założonymi za głowę i zamkniętymi oczami. Był cztery lata starszy od Gothara. Jak zwykle ubrany w luźną szatę i sandały. Plecak, sakwy i prosty kostur spoczywały obok. Podobnie jak książki, z którymi nie rozstawał się już od dziecka.
Gothar zakradł się do przyjaciela, który zdawał się jego obecności zupełnie nieświadomy. Jednak, gdy chłopak zbliżył się doń na odległość skoku, nie był już w stanie powstrzymać się od uśmiechu.
- Co to za złodziejaszek zbliża się potajemnie do biednego podróżnika?
- Podróżnika? Myślałem, że to jaka dziewka sama siedzi i towarzystwa potrzebuje. Zwykle się chłopy w kiecki nie stroją.
- A mali chłopcy zwykle kury ganiają, a nie uganiają za spódniczkami.
- Żeby się było za czym uganiać.
Chłopak nie wytrzymał już jednak i uściskał serdecznie przyjaciela.
- Gdzieś ty się podziewał? Ze dwa księżyce cię nie było.
- Uczyłem się. Z każdym miesiącem mój mistrz jest coraz bardziej wymagający. Gdyby nie drobny wypadek przy pewnym eksperymencie, nie zobaczylibyście mnie pewnie jeszcze przez rok dobry, jak nie dłużej. A tak przez tydzień bez mała wolny jestem.
- Musisz ty się tej magii uczyć?
- To dla mnie wielki zaszczyt. Niewielu jest w stanie się tego nauczyć. A jak już skończę, będę mógł wreszcie finansowo rodziców wesprzeć. Nie mam rodzeństwa, a oni sporo poświęcili, żebym mógł spełnić marzenia. Dobrze wiesz, że nie nadaję się do pracy w polu.
- Taaak, wiem. Jeszcze mam bliznę po tamtym zamachu widłami.
- Ja nie chciałem.
- Wiem. Poza tym, ja też myślę, że nie urodziłem się by być farmerem. Chcę być wojownikiem, jak niegdyś mój ojciec.
- Któż wie. Może kiedyś.
- Nie kiedyś. Teraz. W okolicy pojawiły się gobliny. Moglibyśmy je pokonać!
- Daj spokój. Zostaw takie sprawy dorosłym. Nie warto ryzykować, jeszcze by ci się coś stało.
- Przecież to tylko gobliny. Mój ojciec zabił kiedyś orka. ORKA. Wielkiego i silnego orka. Na pewno damy radę kilku goblinom.
- Daj spokój Got. Nie walczyłeś jeszcze nigdy. Ja też na niewiele bym się przydał.
Niechęć Eryka do pomysłu Gotharda zaskoczyła chłopaka i ugasiła jego temperament. Posiedział jeszcze chwilę z przyjacielem, po czym wrócił do domu.
Młody czarodziej spoglądał za odchodzącym młodzieńcem.
- Dorośnie jeszcze do takich rzeczy. – Mruknął i ponownie zatopił się w rozmyślaniach.
Spokój jednak nie trwał długo. Po kilkunastu minutach uczeń maga usłyszał szybkie kroki. Otworzywszy oczy ujrzał biegnącemu ku niemu Gothara z długim zawiniątkiem w dłoniach.
- Mam go! – Krzyknął chłopak, zbliżając się do przyjaciela.
- Co? – Spytał Eryk podnosząc się z ziemi.
Młodzieniec odwinął szmatę i ich oczom ukazał się prosty miecz w skórzanej pochwie.
- Skąd go wziąłeś?
- Od ojca. On się kiedyś nim posługiwał.
- A czy twój ojciec wie, że go wziąłeś.
- Wie.
- Czyżby?
- No... nie, ale na pewno pozwoliłby mi go wziąć, żeby walczyć z goblinami.
- Powinieneś go natychmiast odnieść ma miejsce. Pójdę z Tobą. Jakby co, to powiem twojemu tacie, że chciałem go po prostu obejrzeć.
- Nie. Ja... ja idę walczyć z goblinami. Pokaże wreszcie wszystkim, że jestem wojownikiem, a nie farmerem.
- Będziesz miał na to wszystko czas. Poćwiczysz trochę, wprawisz się, na pewno przekonasz ojca, żeby cię czegoś nauczył. Chodź teraz do domu.
- Nie. – Chłopak przycisnął oręż do piersi. – Ja idę. Z tobą albo bez ciebie.
Powiedziawszy to, obrócił się na pięcie i odszedł w stronę lasku.
- Got, nie idź. Got! Gothar! Do diabła, czekaj na mnie!
Młody mag zebrał szybko swoje rzeczy i pospieszył za idącym żwawo przyjacielem. Lasek leżał nieopodal wioski, zaledwie kilka minut drogi na północ. Gothar szedł tam pospiesznie, Eryk zaś podążał za nim, próbując odwieść przyjaciela od nierozsądnego pomysłu. Ten jednak uparcie się go trzymał.
Młodzieńcy dotarli do linii drzew, Gothar przypiął pochwę do paska. Zagłębili się trochę w gąszcz, w końcu ich oczom ukazały się kształty dwóch małych stworów. Miały długie, kościste kończyny, trójkątne, szerokie twarze ze spiczastymi uszami. Oba miały na sobie stare strzępy ubrań, znalezione zapewne w śmieciach. W chudych palcach trzymały prymitywne włócznie i rozmawiały o czymś w dziwnym, gardłowym języku.
Gothar wyciągnął miecz z pochwy i ruszył powoli w stronę stworów. Niestety nadepnął na sucha gałąź. Trzask był głośny, gobliny spojrzały w stronę chłopaka, warknęły coś i nadstawiły włócznie. Młodzieniec trzymał nieporadnie miecz przed sobą, ściskał rękojeść z całej siły, obiema dłońmi. Nie cofnął się jednak, postąpił kolejny krok do przodu.
Gobliny musiały wyczuć niepewność chłopaka. Skierowały groty włóczni w jego stronę i ruszyły biegiem.
Eryk widząc cała sytuację, zaczął rzucać jedno z niewielu zaklęć, których zdążył się dotąd nauczyć. Była to właściwie tylko prosta sztuczka. Magiczne formuły zabrzmiały w ciszy lasu, młody mag wykonał prosty gest i z jego wyciągniętej dłoni wyleciał błękitny promień. Zaklęcie trafiło jednego z goblinów prosto w twarz. Oczy, nos oraz usta stwora zsiniały i pokryły się cienką warstwą lodu. Oślepiony, potknął się i padł ciężko na ziemię. Drugi goblin spojrzał na adepta magii i najwyraźniej uznając go za groźniejszego przeciwnika, zaszarżował w jego stronę. Gothar próbował ciąć go mieczem, jednak jego ruchy były powolne i niewprawne. Stwór przemknął szybko obok chłopaka i zaatakował Eryka. Młody mag próbował zbić grot kosturem, jednak goblin był szybszy. Prymitywna broń wbiła się głęboko w brzuch maga i rozorała go aż do piersi, gdy zatrzymała się na mostku.
Stwór uśmiechnął się złośliwie. Jednak chwilę później ostrze spadło na jego kark i zwalił się martwy na ziemię.
Gothar spojrzał na osuwającego się po drzewie przyjaciela. Szata była już mocno przesiąknięta krwią. Eryk próbował coś powiedzieć, jednak z jego ust wydobywała się jednie krwawa piana. Osunął się w końcu zupełnie, siedział na ziemi oparty o pień szkarłatny pień drzewa. Był blady i krzywił się z bólu przy każdym oddechu. Gothar wypuścił miecz z rąk. Roztrzęsiony uklęknął przy starym przyjacielu, chwycił go za zakrwawioną dłoń, przez ściśnięte strachem gardło zdołał powiedzieć tylko:
- Eryk. Eryk...
Młody mag zamknął już jednak oczy. Palce, które przed sekundą jeszcze delikatnie trzymały się dłoni chłopaka opadły z sił. Głowa przechyliła się na ramię.
Gothar ledwie powstrzymał mdłości, jednak łzy obficie spływały mu po bladych policzkach. Nie tak wyobrażał sobie przygody, walki z potworami. Nie było tak, jak miało być. Zupełnie nie tak.
Nienawidzę tej wioski.
To krótkie zdanie raz za razem przetaczało się przez myśli młodego Gothara. Chłopak, ledwie wchodzący w dorosłość, leżał na poddaszu ojcowskiej stodoły, rozmyślając nad swoim losem, który, choćby niewiadomo co, nie chciał się doń uśmiechnąć.
Młodzieniec przewrócił się na plecy. Sięgające za ucho jasne włosy zlewały się niemal w jedno z otaczającą je słomą. Wpatrywanie się w sufit nie było jednak ciekawym zajęciem, a nudy chłopak miał już powyżej uszu.
Gothar zszedł szybko po drabinie i podszedł do boksu, w którym spokojnie skubał paszę kary koń jego ojca. Chłopak usiadł na belce wieńczącej jedną ze ścianek boksu i podrapał zwierzę za uszami.
- Dlaczego ojciec nie odszedł stąd? Był przecież znanym wojownikiem. Nie musiał tutaj zostawać. Mógł pójść do miasta, tam zamieszkać i wziąć mamę. Przynajmniej by się coś działo. A tu? Jedno wielkie nic. Nawet dziewczyny takie jakieś nijakie. No może poza Daną. Nie uważasz, że ona jest naprawdę ładna?
Koń, jak to miał w zwyczaju, nie odpowiedział na pytania chłopaka.
- Tylko, że ona nawet na mnie nie spojrzy. Musiałbym się jakoś wsławić, pokonać jakiegoś potwora, albo znaleźć ukryty skarb. Fajnie by było, nie? Wszyscy by mnie wtedy podziwiali. Byłbym sławny. Mógłbym się ożenić z Daną, a potem poszlibyśmy mieszkać do jakiegoś miasta. Tylko, co zrobić? Tu można co najwyżej lisa upolować, który zabijał kury. Nienawidzę tej wioski.
Chłopak siedział tak jeszcze przez chwile drapiąc przyjaciela za uszami.
Powoli zaczęło się ściemniać. Gothar zeskoczył na ziemię i poklepał konia po karku.
- Idę zajrzeć do karczmy. Może posłucham chociaż jakiejś ciekawej opowieści.
Młodzieniec ruszył żwawym krokiem w stronę najczęściej odwiedzanego budynku. Karczma, choć niewielka, była przytulnym miejscem. Czasem, niestety rzadko, zatrzymywali się w niej przejezdni lub, na co chłopak czekał z utęsknieniem, awanturnicy.
Wewnątrz siedziało kilka osób. Przy kontuarze Gothar dostrzegł dwóch nieznanych sobie mężczyzn, więc zajął miejsce w pobliżu, mając nadzieję usłyszeć ciekawe wieści.
Karczmarz jak zwykle nie chciał sprzedać mu piwa. Zirytowało to chłopaka niezmiernie. Był już przecież niemal dorosły, miał prawie piętnaście lat.
Nieznajomi wyglądali na kupców. Tak, kupcy często nosili takie długie wąsy i ubierali się zupełnie niepraktycznie.
- Panie karczmarzu. – Odezwał się jeden. – A te gobliny w lasku to od dawna tu macie?
- Gobliny, panie? Nie, od dawna nie widzieli my tu goblinów.
- Ha, a my widzieliśmy. Co prawda niezbyt wiele, ale jednak. I to tutaj, w lasku, chyba z pół tuzina, co nie Hank?
- Ano tak. – Odrzekł drugi z kupców. – Szczęśliwie udało nam się ich minąć bez waśni. Takie gobliny to potrafią narobić kłopotów, oj tak. Strasznie cwane te małe bestie. Słyszałem, że na północy, w Rotrenh, całe ptactwo ludziom powyrzynały.
- Nie.
- Tak. I to jeszcze jak sprytnie. Dwa się pokazały, a jak się mężczyźni zebrali, coby je przegonić, to reszta wpadła, rach ciach, i było po wszystkim.
Gotharowi wystarczyło słuchania. Wreszcie znalazł swoją szansę. Z płonącym w oczach zapałem zeskoczył z wysokiego stołka i ruszył ku wyjściu.
- Got, zaczekaj. – Krzyknął za nim karczmarz. Chłopak spojrzał na niego przez ramię. – Prawie bym zapomniał. Eryk cię szukał.
Młodzieniec gwałtownie obrócił się i podszedł do kontuaru.
- Eryk wrócił? Kiedy?
- Ano wrócił. Mówił, że zostanie tu na trochę. Przyjechał gdzieś tak przed godziną. Wypił piwo i poszedł gdzieś.
Gothar jeszcze szybszym krokiem podążył ku wyjściu. Jego stary przyjaciel przyjechał. To dobry znak, pomyślał, to z pewnością dobry znak.
Chłopak wiedział dobrze, gdzie szukać przyjaciela. Gdy tylko Eryk wracał do rodzinnej wioski, zawsze dużo czasu spędzał pod starym dębem. Dlaczego polubił właśnie to miejsce, młodzieniec nigdy nie potrafił zrozumieć.
Przypuszczenia Gothara sprawdziły się.
Eryk siedział oparty o szeroki pień dębu z rękami założonymi za głowę i zamkniętymi oczami. Był cztery lata starszy od Gothara. Jak zwykle ubrany w luźną szatę i sandały. Plecak, sakwy i prosty kostur spoczywały obok. Podobnie jak książki, z którymi nie rozstawał się już od dziecka.
Gothar zakradł się do przyjaciela, który zdawał się jego obecności zupełnie nieświadomy. Jednak, gdy chłopak zbliżył się doń na odległość skoku, nie był już w stanie powstrzymać się od uśmiechu.
- Co to za złodziejaszek zbliża się potajemnie do biednego podróżnika?
- Podróżnika? Myślałem, że to jaka dziewka sama siedzi i towarzystwa potrzebuje. Zwykle się chłopy w kiecki nie stroją.
- A mali chłopcy zwykle kury ganiają, a nie uganiają za spódniczkami.
- Żeby się było za czym uganiać.
Chłopak nie wytrzymał już jednak i uściskał serdecznie przyjaciela.
- Gdzieś ty się podziewał? Ze dwa księżyce cię nie było.
- Uczyłem się. Z każdym miesiącem mój mistrz jest coraz bardziej wymagający. Gdyby nie drobny wypadek przy pewnym eksperymencie, nie zobaczylibyście mnie pewnie jeszcze przez rok dobry, jak nie dłużej. A tak przez tydzień bez mała wolny jestem.
- Musisz ty się tej magii uczyć?
- To dla mnie wielki zaszczyt. Niewielu jest w stanie się tego nauczyć. A jak już skończę, będę mógł wreszcie finansowo rodziców wesprzeć. Nie mam rodzeństwa, a oni sporo poświęcili, żebym mógł spełnić marzenia. Dobrze wiesz, że nie nadaję się do pracy w polu.
- Taaak, wiem. Jeszcze mam bliznę po tamtym zamachu widłami.
- Ja nie chciałem.
- Wiem. Poza tym, ja też myślę, że nie urodziłem się by być farmerem. Chcę być wojownikiem, jak niegdyś mój ojciec.
- Któż wie. Może kiedyś.
- Nie kiedyś. Teraz. W okolicy pojawiły się gobliny. Moglibyśmy je pokonać!
- Daj spokój. Zostaw takie sprawy dorosłym. Nie warto ryzykować, jeszcze by ci się coś stało.
- Przecież to tylko gobliny. Mój ojciec zabił kiedyś orka. ORKA. Wielkiego i silnego orka. Na pewno damy radę kilku goblinom.
- Daj spokój Got. Nie walczyłeś jeszcze nigdy. Ja też na niewiele bym się przydał.
Niechęć Eryka do pomysłu Gotharda zaskoczyła chłopaka i ugasiła jego temperament. Posiedział jeszcze chwilę z przyjacielem, po czym wrócił do domu.
Młody czarodziej spoglądał za odchodzącym młodzieńcem.
- Dorośnie jeszcze do takich rzeczy. – Mruknął i ponownie zatopił się w rozmyślaniach.
Spokój jednak nie trwał długo. Po kilkunastu minutach uczeń maga usłyszał szybkie kroki. Otworzywszy oczy ujrzał biegnącemu ku niemu Gothara z długim zawiniątkiem w dłoniach.
- Mam go! – Krzyknął chłopak, zbliżając się do przyjaciela.
- Co? – Spytał Eryk podnosząc się z ziemi.
Młodzieniec odwinął szmatę i ich oczom ukazał się prosty miecz w skórzanej pochwie.
- Skąd go wziąłeś?
- Od ojca. On się kiedyś nim posługiwał.
- A czy twój ojciec wie, że go wziąłeś.
- Wie.
- Czyżby?
- No... nie, ale na pewno pozwoliłby mi go wziąć, żeby walczyć z goblinami.
- Powinieneś go natychmiast odnieść ma miejsce. Pójdę z Tobą. Jakby co, to powiem twojemu tacie, że chciałem go po prostu obejrzeć.
- Nie. Ja... ja idę walczyć z goblinami. Pokaże wreszcie wszystkim, że jestem wojownikiem, a nie farmerem.
- Będziesz miał na to wszystko czas. Poćwiczysz trochę, wprawisz się, na pewno przekonasz ojca, żeby cię czegoś nauczył. Chodź teraz do domu.
- Nie. – Chłopak przycisnął oręż do piersi. – Ja idę. Z tobą albo bez ciebie.
Powiedziawszy to, obrócił się na pięcie i odszedł w stronę lasku.
- Got, nie idź. Got! Gothar! Do diabła, czekaj na mnie!
Młody mag zebrał szybko swoje rzeczy i pospieszył za idącym żwawo przyjacielem. Lasek leżał nieopodal wioski, zaledwie kilka minut drogi na północ. Gothar szedł tam pospiesznie, Eryk zaś podążał za nim, próbując odwieść przyjaciela od nierozsądnego pomysłu. Ten jednak uparcie się go trzymał.
Młodzieńcy dotarli do linii drzew, Gothar przypiął pochwę do paska. Zagłębili się trochę w gąszcz, w końcu ich oczom ukazały się kształty dwóch małych stworów. Miały długie, kościste kończyny, trójkątne, szerokie twarze ze spiczastymi uszami. Oba miały na sobie stare strzępy ubrań, znalezione zapewne w śmieciach. W chudych palcach trzymały prymitywne włócznie i rozmawiały o czymś w dziwnym, gardłowym języku.
Gothar wyciągnął miecz z pochwy i ruszył powoli w stronę stworów. Niestety nadepnął na sucha gałąź. Trzask był głośny, gobliny spojrzały w stronę chłopaka, warknęły coś i nadstawiły włócznie. Młodzieniec trzymał nieporadnie miecz przed sobą, ściskał rękojeść z całej siły, obiema dłońmi. Nie cofnął się jednak, postąpił kolejny krok do przodu.
Gobliny musiały wyczuć niepewność chłopaka. Skierowały groty włóczni w jego stronę i ruszyły biegiem.
Eryk widząc cała sytuację, zaczął rzucać jedno z niewielu zaklęć, których zdążył się dotąd nauczyć. Była to właściwie tylko prosta sztuczka. Magiczne formuły zabrzmiały w ciszy lasu, młody mag wykonał prosty gest i z jego wyciągniętej dłoni wyleciał błękitny promień. Zaklęcie trafiło jednego z goblinów prosto w twarz. Oczy, nos oraz usta stwora zsiniały i pokryły się cienką warstwą lodu. Oślepiony, potknął się i padł ciężko na ziemię. Drugi goblin spojrzał na adepta magii i najwyraźniej uznając go za groźniejszego przeciwnika, zaszarżował w jego stronę. Gothar próbował ciąć go mieczem, jednak jego ruchy były powolne i niewprawne. Stwór przemknął szybko obok chłopaka i zaatakował Eryka. Młody mag próbował zbić grot kosturem, jednak goblin był szybszy. Prymitywna broń wbiła się głęboko w brzuch maga i rozorała go aż do piersi, gdy zatrzymała się na mostku.
Stwór uśmiechnął się złośliwie. Jednak chwilę później ostrze spadło na jego kark i zwalił się martwy na ziemię.
Gothar spojrzał na osuwającego się po drzewie przyjaciela. Szata była już mocno przesiąknięta krwią. Eryk próbował coś powiedzieć, jednak z jego ust wydobywała się jednie krwawa piana. Osunął się w końcu zupełnie, siedział na ziemi oparty o pień szkarłatny pień drzewa. Był blady i krzywił się z bólu przy każdym oddechu. Gothar wypuścił miecz z rąk. Roztrzęsiony uklęknął przy starym przyjacielu, chwycił go za zakrwawioną dłoń, przez ściśnięte strachem gardło zdołał powiedzieć tylko:
- Eryk. Eryk...
Młody mag zamknął już jednak oczy. Palce, które przed sekundą jeszcze delikatnie trzymały się dłoni chłopaka opadły z sił. Głowa przechyliła się na ramię.
Gothar ledwie powstrzymał mdłości, jednak łzy obficie spływały mu po bladych policzkach. Nie tak wyobrażał sobie przygody, walki z potworami. Nie było tak, jak miało być. Zupełnie nie tak.