Dla :chanya'i w odpowiedzi na wołanie tutaj.
Ciekawa jestem jednak, co facet robi przez cały dzień. KoX- napisz co facet porabia od rana do wieczora, bo uschnę z ciekawości.
Oto facet, ale inny niż tamten. Raczej nie uczyni Cię bardzo wilgotną, ale może nie uschniesz...
A wszystkim innym na pożarcie. Smacznego.
Płot
Dzień nie był bardzo gorący, ale bezwietrzna i duszna aura niezbyt sprzyjała pracy. Mimo iż szło na burzę, Szymon nie przerywał. W końcu po raz ostatni otarł pot z czoła. -- Oto i jest -- powiedział sobie w duchu.
Stał przed dziełem nieukończonym jeszcze, ale już będącym powodem do dumy -- twórca wyprostowany na baczność, uwznioślony aktem kreacji, odczuwający przyjemność i satysfakcję z dobrze wykonanej pracy. Przed chwilą ostatni gwóźdź wszedł w drewno; powstał płot -- surowy, niepomalowany, lecz już spełniający doskonale swą rolę odgradzania podwórka od polnej drogi -- pełnowartościowy płot.
Opierając się o niego, chwytając szorstkie sztachety umęczonymi rękoma, szukając sęków palcami, które niejeden raz poczuły były bolesną nieustępliwość młotka, Szymon już widział siebie z pędzlem. Decyzja, na jaki kolor malować, została dawno podjęta; choć w wyobraźni barwy mieszały się, zmieniały i każda kusiła na swój sposób, walczyła z innymi -- na placu boju zawsze pozostała jedna i ta sama.
Człowiek westchnął na myśl o idealnej i nieskazitelnej bieli. Perfekcyjny płot będzie świecił, raził oczy, emanował jasnością nawet w czasie najgorszej jesiennej szarugi. To była wizja utopijna niemal, niczym mżonka rodem z reklamy proszku do prania, ale Szymon uwierzył, że tak być może. Czuł podniecenie na myśl o efekcie końcowym.
Aż musiał zapalić.
Zmęczony chętnie siadłby pod płotem, oparł się plecami, sprawdził, czy aby konstrukcja jest całkowicie stabilna -- ale nie pod tym płotem, za nic!. Myśl, by tak zbezcześcić efekt wielogodzinnych prac, była mu ohydna niczym ropiejąca rana. Nie przyznał się przed sobą, ale nawet biskupowi samemu nie pozwoliłby się oprzeć; no, chyba że poświęciłby konstrukcję, może wtedy tak. Ale biskupowi. Szymon był jedynie ministrantem, a i to bardzo dawno temu, zatem nie tknął płotu, tylko usiadł na trawie przy drodze i zwrócił się do niego twarzą, by sycić oczy pięknem. Papierosa ubywało, a dzieło z każdym zaciągnięciem stawało się lepsze. Co tam biskup i święcenie -- ten płot godny jest samego Chrystusa, tym bardziej że w najbliższej okolicy stał do tej pory tylko jeden całkowicie drewniany -- jak dzieła cieśli, jak krzyż. Reszta ogrodzeń to sztampowe, kupne siatki, metalowe kraty trzymające się murowanych słupków lub bezduszne, prefabrykowane moduły z jakiejś tandety naśladującej kamień. Czasem trafiały się drewniane elementy wśród żelastwa i cegieł, ale to nie to. Tu powstał płot prawdziwy i szczery, wyrosły z pracy jednego człowieka, nie zaś przywieziony ciężarówką i ustawiony byle jak. Był jak dzieło sztuki, bo autor nie tylko sam go postawił, ale i własnoręcznie przygotował sztachety, wyciął ze starannie dobranych wcześniej desek, które wraz z palikami od początku przeznaczone były na to przedsięwzięcie.
Byłoby jeszcze piękniej -- pomyślał, -- osobiście zasadzić drzewo, pielęgnować, później ściąć i przerobić na deski. Wtedy dopiero możnaby powiedzieć, że samemu zrobiło się płot.
Ale ów przed nim i tak był cudowny.
-- A co tak siedzi tyłem do ludzi? Dzień dobry! -- zaskrzeczał znajomy głos. To stara Walczakowa prowadziła rower za plecami Szymona.
-- Dobry -- mruknął powstając z ziemi. -- Płot kończę. -- urwał powstrzymawszy się od zachwytów. Bardzo chciał dodać jeszcze: -- Wspaniały! Prawda, że wspaniały?
-- Teraz inne chłopy to nawet płota postawić nie umią -- stwierdziła kobieta. -- Jakby ja młodsza była, to by cię, kochaneczku, wzięła, bo taki to w gospodarstwie każdej babie się przyda. Mój Walery -- Panie świeć nad jego duszą! -- wszystko zrobić potrafił!
Szymon spojrzał wzdłuż drogi. Wzrok zatrzymał się na sosnach stojących przy obejściu Walczakowej. Akurat zerwał się wiatr; targnął drzewami, by po chwili dosięgnąć podmuchem rozmawiających ludzi. Był zimny jak ostygły już pot, jak ręka starej, gdy dotknęła dłoni mężczyzny wytrącając go z zadumy.
-- Chowajmy się przed burzą -- szepnęła. -- Walery zawsze rzucał mąki. Dla płanetnika.
-- A tamte drzewa? To on posadził?
-- Co? Oj, tak, tak. I dom zbudował w życiu, i synów trzech odchowaliśmy...
Nie słuchał, gdy żegnała się i odchodziła prowadząc rower po piasku. Myślał o jej mężu, który nie zdążył ściąć drzewa. Walczak umarł był. Został po nim stary płot -- pewnie kiedyś tak piękny, jak Szymonowy, tak samo pachnący żywicą, jak ten dziś, i farbą, jak ten będzie pachniał jutro; teraz walący się i zmurszały, a jego w większości połamane sztachety całe w zielonych porostach.
Szymon chwycił oburącz za pionowe deseczki i szarpnął silnie. Solidna konstrukcja nie ustąpiła przekonując, że człowiek prędzej krzywdę zrobi sobie, niźli z nią wygra. Jutro będzie śnieżnobiała, będzie przepiękna -- ale nie będzie spełnieniem marzeń.
Pal licho dom i syna! Jeśli zdąży, będzie płot, jeśli nie -- trumna.
-- Pani Walczakowa! Pani Walczakowa! Szyszkę...!
Ciekawa jestem jednak, co facet robi przez cały dzień. KoX- napisz co facet porabia od rana do wieczora, bo uschnę z ciekawości.
Oto facet, ale inny niż tamten. Raczej nie uczyni Cię bardzo wilgotną, ale może nie uschniesz...
A wszystkim innym na pożarcie. Smacznego.
Płot
Dzień nie był bardzo gorący, ale bezwietrzna i duszna aura niezbyt sprzyjała pracy. Mimo iż szło na burzę, Szymon nie przerywał. W końcu po raz ostatni otarł pot z czoła. -- Oto i jest -- powiedział sobie w duchu.
Stał przed dziełem nieukończonym jeszcze, ale już będącym powodem do dumy -- twórca wyprostowany na baczność, uwznioślony aktem kreacji, odczuwający przyjemność i satysfakcję z dobrze wykonanej pracy. Przed chwilą ostatni gwóźdź wszedł w drewno; powstał płot -- surowy, niepomalowany, lecz już spełniający doskonale swą rolę odgradzania podwórka od polnej drogi -- pełnowartościowy płot.
Opierając się o niego, chwytając szorstkie sztachety umęczonymi rękoma, szukając sęków palcami, które niejeden raz poczuły były bolesną nieustępliwość młotka, Szymon już widział siebie z pędzlem. Decyzja, na jaki kolor malować, została dawno podjęta; choć w wyobraźni barwy mieszały się, zmieniały i każda kusiła na swój sposób, walczyła z innymi -- na placu boju zawsze pozostała jedna i ta sama.
Człowiek westchnął na myśl o idealnej i nieskazitelnej bieli. Perfekcyjny płot będzie świecił, raził oczy, emanował jasnością nawet w czasie najgorszej jesiennej szarugi. To była wizja utopijna niemal, niczym mżonka rodem z reklamy proszku do prania, ale Szymon uwierzył, że tak być może. Czuł podniecenie na myśl o efekcie końcowym.
Aż musiał zapalić.
Zmęczony chętnie siadłby pod płotem, oparł się plecami, sprawdził, czy aby konstrukcja jest całkowicie stabilna -- ale nie pod tym płotem, za nic!. Myśl, by tak zbezcześcić efekt wielogodzinnych prac, była mu ohydna niczym ropiejąca rana. Nie przyznał się przed sobą, ale nawet biskupowi samemu nie pozwoliłby się oprzeć; no, chyba że poświęciłby konstrukcję, może wtedy tak. Ale biskupowi. Szymon był jedynie ministrantem, a i to bardzo dawno temu, zatem nie tknął płotu, tylko usiadł na trawie przy drodze i zwrócił się do niego twarzą, by sycić oczy pięknem. Papierosa ubywało, a dzieło z każdym zaciągnięciem stawało się lepsze. Co tam biskup i święcenie -- ten płot godny jest samego Chrystusa, tym bardziej że w najbliższej okolicy stał do tej pory tylko jeden całkowicie drewniany -- jak dzieła cieśli, jak krzyż. Reszta ogrodzeń to sztampowe, kupne siatki, metalowe kraty trzymające się murowanych słupków lub bezduszne, prefabrykowane moduły z jakiejś tandety naśladującej kamień. Czasem trafiały się drewniane elementy wśród żelastwa i cegieł, ale to nie to. Tu powstał płot prawdziwy i szczery, wyrosły z pracy jednego człowieka, nie zaś przywieziony ciężarówką i ustawiony byle jak. Był jak dzieło sztuki, bo autor nie tylko sam go postawił, ale i własnoręcznie przygotował sztachety, wyciął ze starannie dobranych wcześniej desek, które wraz z palikami od początku przeznaczone były na to przedsięwzięcie.
Byłoby jeszcze piękniej -- pomyślał, -- osobiście zasadzić drzewo, pielęgnować, później ściąć i przerobić na deski. Wtedy dopiero możnaby powiedzieć, że samemu zrobiło się płot.
Ale ów przed nim i tak był cudowny.
-- A co tak siedzi tyłem do ludzi? Dzień dobry! -- zaskrzeczał znajomy głos. To stara Walczakowa prowadziła rower za plecami Szymona.
-- Dobry -- mruknął powstając z ziemi. -- Płot kończę. -- urwał powstrzymawszy się od zachwytów. Bardzo chciał dodać jeszcze: -- Wspaniały! Prawda, że wspaniały?
-- Teraz inne chłopy to nawet płota postawić nie umią -- stwierdziła kobieta. -- Jakby ja młodsza była, to by cię, kochaneczku, wzięła, bo taki to w gospodarstwie każdej babie się przyda. Mój Walery -- Panie świeć nad jego duszą! -- wszystko zrobić potrafił!
Szymon spojrzał wzdłuż drogi. Wzrok zatrzymał się na sosnach stojących przy obejściu Walczakowej. Akurat zerwał się wiatr; targnął drzewami, by po chwili dosięgnąć podmuchem rozmawiających ludzi. Był zimny jak ostygły już pot, jak ręka starej, gdy dotknęła dłoni mężczyzny wytrącając go z zadumy.
-- Chowajmy się przed burzą -- szepnęła. -- Walery zawsze rzucał mąki. Dla płanetnika.
-- A tamte drzewa? To on posadził?
-- Co? Oj, tak, tak. I dom zbudował w życiu, i synów trzech odchowaliśmy...
Nie słuchał, gdy żegnała się i odchodziła prowadząc rower po piasku. Myślał o jej mężu, który nie zdążył ściąć drzewa. Walczak umarł był. Został po nim stary płot -- pewnie kiedyś tak piękny, jak Szymonowy, tak samo pachnący żywicą, jak ten dziś, i farbą, jak ten będzie pachniał jutro; teraz walący się i zmurszały, a jego w większości połamane sztachety całe w zielonych porostach.
Szymon chwycił oburącz za pionowe deseczki i szarpnął silnie. Solidna konstrukcja nie ustąpiła przekonując, że człowiek prędzej krzywdę zrobi sobie, niźli z nią wygra. Jutro będzie śnieżnobiała, będzie przepiękna -- ale nie będzie spełnieniem marzeń.
Pal licho dom i syna! Jeśli zdąży, będzie płot, jeśli nie -- trumna.
-- Pani Walczakowa! Pani Walczakowa! Szyszkę...!
--
Czajnik. Kupiłem czarny czajnik. Pojemność – dwa czterysta.Pojemność – dwa czte… Sie-dem je-den ma do set-ki!