Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…NIECODZIENNIK SATYRYCZNO-PROWOKUJĄCY

Forum > Półmisek Literata > tak było...
czorny10
czorny10 - Superbojownik · przed dinozaurami
Czasami wydaje mi się, że życie liczy się setkami. Chociaż wiem, że to bujda. Nawet w knajpie łamali wtedy setkę na pół, czyniąc spożywanie mniej dekadenckim. Do tego jajeczko w majonezie, bo bez zagrychy nie ma, a to był najekonomiczniejszy sposób. W każdym razie seta była reliktem dawno minionej dekady sukcesu. Pewnie dlatego wymyślono u-boty. Nigdy tego z Wistkiem nie robiliśmy. Po prostu laliśmy w gardło pięćdziesiąt, i zapijaliśmy browcem w dwóch łykach. Efekt musiał być podobny. Ale to było później. Na początku pijało się „wino”. Prawie owocowe, choć trafiały się takie bardziej plastikowe. Pryty-łomem, gleborzuty, alpagi, japcoki, bełty, czy jak je tam zwał. Każda epoka nazywa to sobie jak chce. A pierwszą kapelę nazwaliśmy ze Szczepanem „Night Rain”, bo gdzieś przeczytałem że w stanach tak się nazywa litrowa alpaga posiadająca siedemnaście obrotów, i kosztująca jednego baksa. Wtedy jeden baks to było gówno. I znów ameryka wydawała się krainą miodu i mleka. Jak za komuny. Ale nasze też miały ładne nazwy. „Panie kochanku”, „Radzanowskie”, Uśmiech sołtysa”, „Wigierskie”, „Nadwiślańskie”, „Corso”. Z rzadka można było spotkać jeszcze „Kwiat jabłoni”, „Patykiem pisane”, czy też „Truskawkę” Warecką. Ale to inna epoka. Na mecie u Andrzeja kosztowało takie coś siedemnaście tysięcy, ale za pięćdziesiąt dawał trzy bez pytanie. A potem ktoś mu ożenił kosę, i pija teraz wina niebiańskie. A Szczepan ze Sławkiem jak zwykle musieli się wpierdolić na ekipę dochodzeniowo-śledczą podczas oględzin zwłok na miejscu zdarzenia. Tu leży ciepły jeszcze koleś, nad nim patolog i prokurator, a oni przyszli winko kupić! Jak do „Alkoholi Świata”. Nawet ich nie słuchali, bo pewnie niejeden pies sam tam kupował, i rozumieli, że nikt zainteresowany istnieniem tego punktu nie posunął by się tak daleko. Mógł Andrzejkowi co najwyżej mordę obić. Chłopcy pokazali legitymacje szkolne, i poszli parę pięter wyżej . Konkurencja też tego nie zrobiła, chociaż góral jest góral, a tam prowadziła kobieta z okolic jakiegoś Dunajca o jakiejś tam barwie. A piło się gdzie popadnie, to znaczy wszędzie. I najpierw oblatywało się większość znajomych w okolicy. Na wypadek, gdyby też mieli czas. Wszyscy wtedy mieliśmy całą furę czasu, i zawsze ten sam pomysł na jego spędzanie. To znaczy, każdy pomysł był nowy, tylko rekwizyty były ponadczasowe. Nikomu to nie smakowało, każdy pił. Najlepszy był Wistek. Wypijał trzy ,jedno po drugim i nigdy nie puścił pawia. Wszyscy mu zazdrościli. Na drugi dzień wszyscy mu współczuli. Ja zawsze puszczałem pawia, dzięki czemu zawsze jakoś dochodziłem do siebie. Tak, piło się po to, żeby rzygać. Wszędzie, na wszystko i na wszystkich. Nie było zmiłuj. Ale wtedy wszyscy rzygali, nawet ci co nie pili, więc to nie był bunt, tylko próba wkomponowania się w społeczeństwo. Wszyscy wtedy zapuszczali „hery” i słuchali metalu. Jak chciałeś się liczyć, musiałeś słuchać metalu. Choćby Kiss’ów, chociaż to prędzej disco niż metal. Ale kolesie mieli „hery” i „wypasione” wiosła, więc prawie metal. Potem jakiś fajansiarz zrobił ich numer na techno i niektórym się wyjaśniło. Niektórym nic się nigdy nie wyjaśni. A Scorpions to był żywy obciach. Wiocha i buraki. Wtedy koleś pożyczył mi ich pierwszą płytę, i przestałem tak twierdzić. Ale nie broniłem nikogo. W końcu o gustach się nie dyskutuje. Miałem gitarę, i grałem w domu kawałki Metalliki, a na mazurach „Ze wszystkich dziewcząt...” więc może ktoś by mnie posłuchał, ale wolałem się nie narażać. W mieście i tak robiliśmy za małolatów, a tam szpanerzy słuchali Kiss’ów, a reszta różnie, ale raczej sensownie. Choć o takich zespołach jak Dead Kenedy’s dowiedziałem się od kumpla w szkole, który był prawie ze wsi. No ,powiedzmy z gminy, i do tego syn naczelnika. I to on dał mi tych Scorpionsów. I też grał na gitarze. Najpierw punk rocka, a potem na weselach. Zatrważający upadek moralny młodego człowieka. Mówił, że ma kasę i pije gorzały do bólu. Dziś jest bibliotekarzem. Zawsze to ja chciałem nim być. W sklepie raz w tygodniu było piwo, więc się chodziło do sklepu spotkać znajomych. Często chodziłem z Kwietniem. Był starszy, pracował, i nigdy nie pytał czy mam kasę. Chciał grać na perkusji jak Ulrich, i w ten sposób zaczęliśmy kombinować w jego piwnicy o wymiarach dwa metry na dwa. Perkusję skombinowałem od mojego brata Jacka, który mieszkał na wsi. Jacek był bardzo muzykalny, a im więcej wypił, tym się robił muzykalniejszy. Po prostu bratnia dusza. Zawsze jak był pijany i miał pieniądze, kupował sobie jakiś instrument. Przeważnie gitarę. Z tego powodu pieniądze miał tylko w dzień wypłaty. Były to straszne złomy nadające się jedynie na podpałkę. Tylko jedną gitarę kupił sobie na trzeźwo, i ona się nadawała, choć bez przesady. A reszta to był taki szmelc, że on sam płakał rano jak zobaczył co kupił. Chyba wszyscy kolesie w promieniu trzydziestu kilometrów, którzy mieli takie złomy, zamiast wyrzucać, szli w dzień wypłaty do knajpy pod Jacka zakład pracy żeby mu je sprzedać, i jeszcze pić za jego pieniądze z tej okazji. I kiedyś Jacek wrócił do domu z perkusją. Kiedy po jakimś czasie zorientował się, że nie umie na tym grać, podczas jakiejś muzykującej libacji powyrywał i powycinał nożem wszystkie naciągi, a pozostałość ulokował za szopą wśród wszelkiej maści kultywatorów przeznaczonych na pożarcie przez rdzę. Stamtąd została przeze mnie owa perkusja zabrana i przekazana Kwietniowi. To była doniosła uroczystość kulturalna, okraszona skrzynką piwa. Od tej chwili czuliśmy się muzykami, choć było nas tylko dwóch, a ja nie miałem instrumentu o odpowiednich parametrach technicznych tj. takiego, którego dźwięk można wzmocnić. Zresztą wzmacniacza też nie miałem i byłem przez Kwietnia zagłuszany. Po za tym nie mieliśmy pojęcia jak to się robi, ale robiliśmy. Stąd wiem co to znaczy garaż, oraz podziemie muzyczne. Nawet trochę rozumiem blockerskich D’J-ów, chociaż co to za podziemie. W domciu rodziców, na dywaniku. Komputerek świecący, stroi i jeszcze nagrać można. U nas zawsze był syf, piach, kurz, walały się butelki oraz pety, i tak miało być. Sprzątanie było wręcz zakazane. Jedni kolesie grali w wynajętym bunkrze przeciwatomowym, i to był czad. W drzwiach zamiast klamek były takie zajebiste kierownice wielkości autobusowego koła, a szybami wentylacyjnymi dźwięk gdzieś zapieprzał, i wracał po jakiejś, sekundzie, dwóch. Kolesie grali bardzo szybką muzykę, i nigdy nie mogłem się zorientować, czy jeszcze grali, czy już przestali grać. Tak, to było coś .Gdyby tam wsadzić profesjonalne pop-gwiazdy, pewnie by powiedziały, że tam się grać nie da. Ale pop-gwiazdą trzeba się urodzić, a muzykiem rockowym się zostaje. Pod warunkiem, że człowiekowi starczy zdrowia i wytrwałości. Z czasem zacząłem grać z innymi kolesiami, a ze starymi kumplami dalej jeździłem na mazury i stałem z winem gdzie byle. Ciekawe jak ja wtedy chodziłem do szkoły, bo nigdy mnie nawet nie wylali.

weszka
weszka - Superbojowniczka · przed dinozaurami
nosz kurna.... fajne
momentami leciutko naciągane, ale płynnie się czyta.
lubię scorpionsów;)

Hej, a może by tak wstawić swoje zdjęcie? To łatwe proste i szybkie. Poczujesz się bardziej jak u siebie.
bragol - Superbojownik · przed dinozaurami
Oj, czorny10, śliczne. Takie jakieś znajome, choć ja z tej nowszej epoki. Niektóre rzeczy jednak są niezmienne (metal, siarkopole i meta koło osiedla ).
Forum > Półmisek Literata > tak było...
Aby pisać na forum zaloguj się lub zarejestruj