Raz już wrzucałam coś pod krytykę. Teraz zaczynam pisać coś innego. Może do szuflady może nie. Tak czy siak wiem że ludziska tu inteligentne są a konstruktywnie skrytykować umieją - przeto proszę o wytknięcie mi mocnych i słabych stron mojego stylu. Dodam tylko że to niewielki fragment całości.
Dzień 1
Nawet szczerze powiedziawszy się go tam nie spodziewałam. Owszem sklep ma całkiem niezłą ofertę. Nawet w zeszłym roku na wyprzedaży nasza kadrowa tam wypatrzyła jakąś koszulę - całkiem niezłą. Ogłosiła wszem i wobec, że mąż ją zdradza, że ona żyć już nie może, że jest w depresji jakiejś i oczywiście Andrzejak ją puścił do domu. Że niby się leczyć musiała. A ta pinda od razu na wyprzedaż polazła i taką fantastyczną koszulę sobie kupiła. Co fakt to fakt – lepiej jej ta koszula zrobiła niż jakby poszła do psychologa. Potem zresztą poszła ale nie do psychologa tylko do wróżki. I ona jej całą prawdę wyśpiewała jak to ją mąż zdradzał, z kim i po co. „Po co” to ja jej od razu mogłam powiedzieć. Wszyscy oni są tacy sami. W końcu zresztą wrócił ale ja myślę, że więcej się do tego przyczyniła rywalka kadrowej niż sama kadrowa, jej wróżka i koszula z wyprzedaży razem wzięte. A kadrowa chyba w ramach zemsty miesiąc później puściła się z Andrzejakiem. Potem nawet jakieś wyrzuty sumienia miała. Tyle to dało że dalej może sobie na wyprzedaże biegać kiedy jej się żywnie podoba, a Andrzejak ją puszcza, że niby biedna taka.
Koszula kadrowej – do tematu wracając – podobała mi się ale nie aż tak, żeby sklep jakoś częściej odwiedzać. Teraz jednak zobaczyłam go przez okno wystawy gadając z Bećką. Ponieważ Bećka gada dużo i bez sensu wystarczyło przytakiwać i miałam cały kwadrans na dokładne przyjrzenie się wnętrzu. ON wisiał w rogu zaraz obok płaszczy. Już na oko wyglądał na mój rozmiar. Stalowy, w delikatne prążki w takim przyjemnym odcieniu granatu. I jakiś dobry materiał. Nie żebym się znała na materiałach – choć jako kobieta powinnam – ale ten był ładny. Z jakimś takim połyskiem. Garnitur mojego życia po prostu. Niestety zanim Bećka skończyła swoją przemowę (a chodziło bodajże o to, że nie kupiła garnków w jakimś sklepie tylko czekała na prezentację Zeptera i dowiedziała się, że na Zeptera ją nie stać i z tej złości poszła na zakupy relaksacyjne i teraz już nie stać jej nawet na garnki z marketu) zamknęli mi sklep razem z żakietem życia. A to – cholera – był jedyny dzień jak wyszłam o szesnastej i teraz będę musiała kombinować.
Dzień 2
Sprawdziłam na stronie tego sklepu, że Garnitur jest w kolekcji letniej. A to oznacza, że może być już przeceniony. Mo-że być w prze-ce-nie. Miód dla moich uszu. Swoją drogą połączenie miodu i uszu wydaje mi się wielce nieapetyczne. A garniturek jest apetyczny, a i owszem. (...)
Dzień 1
Nawet szczerze powiedziawszy się go tam nie spodziewałam. Owszem sklep ma całkiem niezłą ofertę. Nawet w zeszłym roku na wyprzedaży nasza kadrowa tam wypatrzyła jakąś koszulę - całkiem niezłą. Ogłosiła wszem i wobec, że mąż ją zdradza, że ona żyć już nie może, że jest w depresji jakiejś i oczywiście Andrzejak ją puścił do domu. Że niby się leczyć musiała. A ta pinda od razu na wyprzedaż polazła i taką fantastyczną koszulę sobie kupiła. Co fakt to fakt – lepiej jej ta koszula zrobiła niż jakby poszła do psychologa. Potem zresztą poszła ale nie do psychologa tylko do wróżki. I ona jej całą prawdę wyśpiewała jak to ją mąż zdradzał, z kim i po co. „Po co” to ja jej od razu mogłam powiedzieć. Wszyscy oni są tacy sami. W końcu zresztą wrócił ale ja myślę, że więcej się do tego przyczyniła rywalka kadrowej niż sama kadrowa, jej wróżka i koszula z wyprzedaży razem wzięte. A kadrowa chyba w ramach zemsty miesiąc później puściła się z Andrzejakiem. Potem nawet jakieś wyrzuty sumienia miała. Tyle to dało że dalej może sobie na wyprzedaże biegać kiedy jej się żywnie podoba, a Andrzejak ją puszcza, że niby biedna taka.
Koszula kadrowej – do tematu wracając – podobała mi się ale nie aż tak, żeby sklep jakoś częściej odwiedzać. Teraz jednak zobaczyłam go przez okno wystawy gadając z Bećką. Ponieważ Bećka gada dużo i bez sensu wystarczyło przytakiwać i miałam cały kwadrans na dokładne przyjrzenie się wnętrzu. ON wisiał w rogu zaraz obok płaszczy. Już na oko wyglądał na mój rozmiar. Stalowy, w delikatne prążki w takim przyjemnym odcieniu granatu. I jakiś dobry materiał. Nie żebym się znała na materiałach – choć jako kobieta powinnam – ale ten był ładny. Z jakimś takim połyskiem. Garnitur mojego życia po prostu. Niestety zanim Bećka skończyła swoją przemowę (a chodziło bodajże o to, że nie kupiła garnków w jakimś sklepie tylko czekała na prezentację Zeptera i dowiedziała się, że na Zeptera ją nie stać i z tej złości poszła na zakupy relaksacyjne i teraz już nie stać jej nawet na garnki z marketu) zamknęli mi sklep razem z żakietem życia. A to – cholera – był jedyny dzień jak wyszłam o szesnastej i teraz będę musiała kombinować.
Dzień 2
Sprawdziłam na stronie tego sklepu, że Garnitur jest w kolekcji letniej. A to oznacza, że może być już przeceniony. Mo-że być w prze-ce-nie. Miód dla moich uszu. Swoją drogą połączenie miodu i uszu wydaje mi się wielce nieapetyczne. A garniturek jest apetyczny, a i owszem. (...)