Nareszcie!!! Postawiłem mój pierwszy krok, ten który zaczyna wszystkie podróże. Zawsze ten sam choć zawsze tak różny od poprzedniego. Postawiłem nogę na ścieżce i teraz nie ma już odwrotu. Na ścieżce, która ciągnie się w nieskończoności i dzieli ją na dwie równiutkie połowy. Ścieżce tak prostej że umysł nie potrafi tego ogarnąć, choć w świecie w którym istnieje nie ma ani jednego punktu porównawczego, przez co ścieżka wydaje się wić i skręcać choć umysł dalej postrzega ją jako linię zamkniętą w dwuwymiarowym świecie. Jest ona nieskończenie niemożliwa i prowadzi tylko do jednego celu, do miliardów wszechświatów skupionych wokół siebie, w ciasnych spiralach, tak że jeżeli istota z jednego wyciągnęła by rękę mogłaby prawie dosięgnąć granic drugiego. Mogłaby lecz umysł zawsze cofa rękę i zwija się w ciasnym kokonie czaszki, a nawet gdyby tak nie czynił wszechświat obok zawsze pozostaje nieosiągalny, tak bliski a tak daleki, zniekształca się i wije pragnąc uniknąć zderzenia które rozbije oba światy na kawałki. To jest jedyny cel drogi i choćbym nie wiem ile razy się odwracał i szedł w przeciwną stronę zawsze przybliżam się do tego celu, zawsze i niezmiennie idę w kierunku tej kropli w nicości, temu nieskończonemu morzu słońc, które zaspokoi pragnienie każdego. Kropli tak małej że zmieściła by się na paznokciu małego palca, a mimo to nieskończonej jak sama myśl. Nie wiem skąd to wiem wiedza przychodzi sama w miarę pobytu na ścieżce, w miarę zbliżania się do celu chciałbym powiedzieć, choć prawdą jest że go nie dostrzegam. Widzę także innych podróżnych, bezcielesne zjawy, jakże różne ode mnie (a może nie do końca), widzę ich na skraju postrzegania jak wloką się w jedynym kierunku drogi, żadna z nich zdaje się mnie nie dostrzegać, a nawet ja nie jestem pewien tego co widzę. Jedynym celem mego istnienia stał się marsz, w nieskończonej pustce wśród której leży trakt, pustce która wydaje się najstarszą rzeczą, choć o wiele starszy jest on sam. Idąc tak w nieskończoność, zaczynam odczuwać pragnienie, które ugasi tylko obiecane morze albo koniec istnienia, gdyż śmierć dawno zostawiłem za sobą. Śmierć z której martwego serca bierze początek droga, choć gdy się odwrócę i ruszę w tamtą stronę tak jak poprzednio orientuję się że znów idę w kierunku kropli nieskończonego morza. Idę tak i idę być może rok albo więcej, nie wiem od chwili gdy wyruszyłem mogła równie dobrze upłynąć sekunda, czas nie czuwa nad tym miejscem, woli czuwać nad śmiertelnymi. Jak już wspomniałem nie ma tu punktów orientacyjnych więc nie wiem także jak szybko się poruszam, nie wiem jak daleko jest do celu, ale to nic i tak wiem że prędzej czy później tam dojdę zgodnie z przedziwną naturą drogi którą stąpam, drogi która oznacza śmierć a celem jej jest jedynie istnienie, bo cóż innego może być celem istoty tak potężnej. Wyczuwam to dopiero od niedawna ale droga z pewnością pulsuje, jak arteria pompująca nieskończone ilości czarnej krwi do serca śmierci- być może nawet nią jest ale tego nie da się już stwierdzić. Już widzę kres mojej podróży. Opromienia mnie swoim blaskiem. Absolut zamknięty w pojedynczej kropli, tak mały w porównaniu z drogą a tak nieskończenie piękny. Tak już widać ostateczny cel- nowe życie, wyzwania, nową ścieżkę którą dla odmiany szykuje Los, ścieżką jakże inną od tej na której stoję, piękniejszą i bardziej skomplikowaną. A gdzie w tym wszystkim Bóg?? Odpowiedź jest prosta Boga nie ma zaś światem żądzą Nieskończeni, jedyni twórcy, zarządcy i grabarze nieskończonych ilości światów tworzonych jedynie dala rozrywki. No cóż tu kończy się moja opowieść tak różna od innych a jednak praktycznie taka sama, pozostał mi jeszcze jeden krok- ten który rozpoczyna wszystkie podróże...

--
Jeżeli nie będziesz nic mówić nie będą wymagali żebyś to powtarzał